piątek, 27 kwietnia 2012

XXI

  Max był tak łaskawy, że po pięciu godzinach pozwolił nam pójść na "króciutką przerwę, bo przez ten czas nie zdążyliśmy się nawet zmęczyć".
  Kręciło mi się już w głowie od ciągłego robienia przewrotów, salt, od przeskakiwania przez różne przeszkody, chodzenia po rękach i wielu innych rzeczy. Z jednej strony szło mi o wiele, wiele lepiej niż kiedyś (dzięki otrzymanemu daru), ale się męczyłam, chociaż jestem w stanie teraz o wiele dłużej wytrzymać np. biegając na parę kilometrów. Harold nawet chciał ze mną się założyć kto zrobi więcej pompek, ale nie miałam ochoty na dodatkowe męczenie się.
- Powalcz z Nathanem - mruknęłam wtedy, a Nathan spiorunował mnie wzrokiem. - Hm, albo nie.
  Siedzieliśmy w małym barku, którego wnętrze zostało zaprojektowane na styl nowoczesny. Nawet najmniejsze detale były dopasowane do reszty.
- Gdzie Max? - Nathan żuł gumę.
- Poszedł zapalić - odparła Angelika, zawiązując sobie włosy.
- Max pali? - zdziwiłam się. - Nie widać tego po nim. To znaczy... no wiecie.
- Siedzi w tym nałogu chyba z cztery lata.
- A ile ma?
- Dwadzieścia dwa.
- Sporawo.
- Ty niedługo skończysz szesnaście, nie?
  Skinęłam głową.
- A kiedy? - zainteresował się Harold.
- W sierpniu - pociągnęłam łyk zimnej wody.
- Mamy maj... jeszcze trochę.
- Zapaliłeś kiedyś papierosa? - spojrzałam zainteresowana na Nathana.
- No - skrzywił się.
- O fuj!
- Max mnie "poczęstował".
- Fajny poczęstunek - mruknęła Angela. - Już mógł dać kawałek czekolady czy coś.
- Max nie jada czekolady - odezwał się Harold. - Jest na diecie. Zjada same owoce, czasami warzywa, pije wodę. I codziennie ćwiczy.
- Bo jest trenerem.
- Ja bym tak nie mógł.
- Ale on może.
  Umilknął. Zaczął bawić się zakrętką od butelki wody. Spojrzałam na niego. Przecież był ładnym chłopakiem, obdarzony świetnym charakterem- zabawny, miły, pomocny... dlaczego nie miał dziewczyny?
  Może go któraś zraniła?
  Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby mi zaproponował związek. Odepchnęłam tą myśl.
  Przecież nawet do siebie nie pasujemy. Poza tym... nie, to nie jest to. Może być dla mnie dobrym przyjacielem, ale nic więcej.
  A Nathan? Zadurzony w Lucy po uszy, ale mimo to był sobą, nie izolował się od innych. To też nie lada wyczyn.
  Max był trochę sztywny, podchodził do wszystkich z dystansem. A może tylko mi się wydaje? Może po prostu dobrze się nie znamy?
  Andrew- o kurczę. Dosyć dużo przebywamy  w jednym towarzystwie, a tak naprawdę wiem o nim mało. Tylko tyle, że chodzi z Angeliką, no i ma siedemnaście lat.
  Tyle otacza mnie chłopaków, ale tak naprawdę- nic interesującego. Roześmiałam się w duchu. W mojej starej szkole też nie było dużo chłopaków, na których można by było zawiesić oko, tylko nieliczni- ale wiadomo, że byli "niedostępni".
  Jedynym chłopakiem, do którego coś czułam, był Christopher, ale i on mnie zostawił.

- Dobra, przeskakuj.
  Ziewnęłam. Dochodziła godzina 18:00, a ja cały dzień właściwie skaczę i cholera wie co jeszcze.
- Okej - mruknęłam. Stanęłam na końcu sali, żeby porządnie się rozbiec.
- Ale z saltem, wiesz - powiedział Max, udając, że wykonuje ćwiczenie.
- Okej - powiedziałam drugi raz. Angelika stała za mną i czekała na swoją kolej.
  Rozbiegłam się i wykonałam ćwiczenie. Zaczęłam powoli ufać sobie samej, przede wszystkim moim zdolnościom, które okazały się naprawdę przydatne. Usiadłam na materacu. Max znowu zaczął zmieniać kombinację zadania.
- Co mamy robić? - zapytał się Nathan, dziesiąty raz o to samo. Max albo nie zwracał na nich uwagi, albo odpowiadał to samo: ćwiczyć.
- Nie znasz odpowiedzi? - burknął Harold.
- Znam - Nathan ziewnął.
- To co się pytasz?
- Bo mi się nudzi.
- Ćwiczyć - odparł Max.
- No co ty nie powiesz? - ziewnął Harold. Nathan uśmiechnął się lekko.
- Pomogę może Victorii stać na rękach, co ty na to? - zaproponował Nathan. Odwróciłam się do niego.
- Ona umie to robić lepiej od ciebie, sama - odpowiedział niemal natychmiast Harold.
- Zagrajcie... w szachy.
  Harold i Nathan zerknęli z dezaprobatą na Andrewa. Zachciało mi się śmiać.
- Żeś dowalił!
- Dobra! - Max zwrócił się do mnie. - Wstawaj, i...
  Nie dokończył jednak zdania, bo w tym samym momencie drzwi od sali się otworzyły i weszła anderka.
Wszyscy od razu się przywitali.
- Usiądźcie - powiedziała, sama siadając pomiędzy nami.
- Nic nie robimy oprócz siedzenia od ponad siedmiu godzin - mruknął Harold.
- Cicho - fuknęła Angela. Anderka, nie zwracając na niego uwagi, zaczęła mówić:
- Wasze walizki zostały już spakowane, kazałam wysłannikom doprowadzić to do porządku. Nie wrócicie teraz do swojego domu, skierujecie się do hotelu, z którego o piątej rano pójdziecie do arctum, a tamtędy przedostaniecie się do Rzymu, do świata ludzkiego. Wasze bagaże będą w hotelu, w którym będziecie spać dwie noce. Przez cały czas będziecie szukać Lucy, to znaczy- będziecie starać się jej szukać, a jeśli dostaniecie potwierdzenie od adoratek, że nie ma jej tam- rozdzielicie się i pójdziecie iść coraz dalej, aż do celu.
- Czy ktoś z nami jeszcze pójdzie?
- Oczywiście. Dołączy do was jeszcze Patrick, Tom, Rebecca i Sarah.
- Kim oni są? - zainteresowałam się.
- Patrick to w sumie też trener. Tom to wysłannik. Rebecca świetnie zna wszystkie języki, można powiedzieć, że będzie wam pomagać w funkcjonowaniu w świecie ludzkim...
- Wszystkie? - zdziwiłam się.
- Tak - anderka uśmiechnęła się lekko. - Podobnie jak ty, ma dar. Tylko ona ma dar języków.
- Te dary to... pochodzą od Smoka?
- Według naszej religii, tak.
- Wow - mruknęłam.
- I jeszcze Sarah- adoratka. Tylko nieco z młodszego rocznika. Ma dwadzieścia sześć lat i jest bardzo miła.
- Czy tutaj... w Ametystianii... będziemy jakoś w kontakcie?
- Oczywiście! Trzeba brać pod uwagę fakt, że Lucy w każdej chwili może zaatakować Ametystianię, musimy być przygotowani. Wysłannicy, czyli Harold i Tom, będą, można powiedzieć, waszymi ochroniarzami, i będą pośrednikami między wami a Ametystianią. Jakieś pytania?
  Wszyscy milczeli.
- W porządku. Trzymam za was kciuki. Victoria, zwłaszcza za ciebie. Pamiętaj, że nasz los jest w twoich rękach!
  Raczej powinno być tak: pamiętaj, że jesteś naszą przynętą.
- Hm... - mruknęłam. Niczego bardziej sensownego powiedzieć nie mogłam.
- Do zobaczenia! - po tych szybkich słowach anderka wyszła i zostawiła nas w małym chaosie. Poplątały mi się myśli. Weszła jak burza, i równie szybko wyszła, pozostawiając nam mętliki w głowach.
- To trochę dziwne, nie? - powiedziała Angelika, przerywając ciszę. - Wszystko było normalnie, a teraz... takie coś.
- Tak czy siak - powiedział Max - chyba na dzisiaj już koniec. Jutro się spotkamy.
  Westchnęłam z ulgą. Leniwie poczłapałam się z Angeliką do szatni, żeby się przebrać.
- Zaraz, zaraz - zdziwiła się Angela. - Do jakiego my hotelu mamy iść?
- W Ametystianii jest tylko jeden hotel, Angelika - powiedział Andrew.
- Aha, no tak. Zapomniałam.
- Nie mieszkasz już w Los Angeles - Nathan poklepał ją po ramieniu. Uśmiechnęła się smętnie.
- Czasami za tym tęsknię.
- Kto nie tęskni?
  Lucy.
  Ciekawe, co sobie pomyśli, jak się to wszystko skończy.
  Jak się w ogóle skończy.
cdn

piątek, 20 kwietnia 2012

XX

  Dziesięć minut przed dziewiątą rano razem z Nathanem pobiegłam na salę gimnastyczną w arquadzie. Byliśmy ostatni. Na materacach w nieco zniekształconym kółku siedział Harold, Max, Andrew i Angelika. Powstrzymałam śmiech.
-...to przypomina kółko modlitewne - Powiedział Harold, kontynuując swoją wypowiedź.
- Sza! - Angelika położyła palec na ustach.
- Jestem cicho - burknął Andrew.
- Ty zawsze jesteś cicho, czasami wątpię czy umiesz mówić - droczył się Harold. - Jak ty wyznajesz Angelice miłość? Przynosisz jej jedzenie, czy jak?
- Nie martw się o to - odparł.
- No, właśnie się martwię. Kobiecie trzeba wyznawać miłość i okazywać jej swoje uczucia.
- Och, jakie to urocze - Angelika spojrzała na mnie. - Harold jest romantykiem.
- Nie lubię swojego imienia - skrzywił się.
- Harold to Harold, czego chcesz? - Max uniósł brwi do góry.
- Mówcie mi Rupert.
  Angelika z Maxem wybuchnęli śmiechem.
- Osobiście wolę Harolda - Odezwał się Nathan.
- O, jesteście! Ooo...
  Harold odwrócił się do nas. Miał siwe, markowe dresy i czarną bluzkę na krótki rękawek, która opinała jego mięśnie. Nieco rozwichrzone włosy i lekki zarost dodawały mu męskości, a jego niebieskie oczy, jak zwykle zresztą, śmiały się do wszystkich.
  O rany, czy każdy facet musi tak się chwalić swoimi muskułami?
  Angelika wstała. Ona z kolei ubrała się w legginsy i dużą koszykarską bluzkę. Złapała swoją sportową torbę.
- Cześć wam. Victoria, jak się spało? - Przywitał się Harold, kładąc nacisk na słowo "spało". Pomimo woli zaczęłam się śmiać. Angelika trzepnęła Harolda torbą w głowę.
- Smoku, napastują mnie - skulił się.
- Nathan mnie wkurzył i spał na podłodze.
- Oho, ale musiało być ost... wesoło.
- Chcesz oberwać drugi raz? - Angela zrobiła groźną minę.
- No dobra, ale czym cię zdenerwował?
- Wystraszył mnie. Ale wyszło tak, że wyspał się w łóżku.
- Nie denerwuj kobiety - mruknął Nathan.
- Mój Andrewik jest grzeczny - Angelika przytuliła swojego chłopaka.
- Andrewik? Ha, ha, ha! - Harold położył się na materacu i zaczął turlać się ze śmiechu. Max uśmiechnął się, Nathan również zaczął się śmiać. Śmiech Harolda był niesamowicie zaraźliwy.
- Idziemy od tych debili! - Angelika złapała mnie za ramię i wyprowadziła z sali do szatni znajdującej się niedaleko obok.
- Więc, mam dla ciebie ciuchy - powiedziała, zamykając drzwi. Wyjęła z torby szare dresy ze zwężonymi nogawkami. Miały różne kolorowe aplikacje. Do tego dała mi turkusową bluzkę na ramiączkach.
- Kolorowo - odparłam, przerzucając dresy. - Ale czy to mój rozmiar?
- Jestem od ciebie mniejsza, a spodnie są za duże - powiedziała. - Przymierz.
  Pięć minut potem stanęłam przed lustrem w swoich nowych sportowych ciuchach. Idealnie się dopasowały. Spojrzałam na metkę dresów.
- O matko, Angela! - Zatkało mnie. - Przecież one są oryginalne, a nie jakieś podróby z badziewnego materiału. Ty chcesz mi je oddać?
- Jasne - uśmiechnęła się. - Są twoje, bluzka też. To nie mój rozmiar.
- Ale... hm, urośniesz jeszcze.
- Mam inne. Bierz!
- O rany, dzięki...
   Związałam swoje włosy w koński ogon.
  Całkiem, całkiem.
- Powiedz mi, śniło ci się coś? - Zapytała się, opierając się o ścianę.
- Śniło - Odpowiedziałam szczerze. - Powiem jedno słowo: masakra.
- Lucy próbowała do ciebie dotrzeć przez sen?
- Nie wiem, czy to była moja fantazja, czy ona - odparłam. - W każdym bądź razie sen był okropny, chyba zacznę się przyzwyczajać. Podskórnie czułam, że coś jest nie tak, ale nawet nie krzyczałam. Nie wiem, czy obecność Nathana miała na to wpływ czy coś innego, ale czułam się jakoś tak... bezpieczniej?
- Nathan... w porządku chłopak. Zawsze myśli racjonalnie. Ale z Haroldem łatwiej się dogadasz. Zawsze jest otwarty. Optymistyczne spojrzenie na świat, w ogóle jest duszą towarzystwa - Angelika zastanowiła się nad czymś.
- Tak... - Bąknęłam.
  Ubrałam swoje trampki.
- Idziemy? - Zapytałam.
- Cały dzień z wariatami - Przewróciła oczami. Uśmiechnęła się jednak. - Szału można dostać, co?
- Trudno zaprzeczyć.
  Wróciłyśmy na salę gimnastyczną. Harold i Nathan kłócili się, kto zrobi więcej pompek.
- Proponuję sprawdzić - Rzekł Max.
- Świetny pomysł! Przystajesz na to? - Harold spojrzał wyzywająco na Nathana.
- W porządku!
- Sam testosteron - Mruknęła Angela. Zwróciła się do Andrewa. - A ty umiesz robić pompki?
- Oczywiście! - Andrew podniósł głowę, którą pochylał nad swoim iphonem.
- I nie pokażesz?!
- Nie chce mi się - Wzruszył ramionami. Angelika położyła dłoń na twarzy. Zaczęłam się śmiać.
- A coś ci się chce?!
- Pić.
- Smoku, ratuj.
- Andrew, licz ile zrobią - Powiedział Max do Andrewa. - Ja wezmę się za dziewczyny!
- To groźnie zabrzmiało - Mruknęłam. Max uśmiechnął się i podszedł do nas. - Patrzysz się na mnie, jakbym była wybrykiem natury!
- Bo po części jesteś - Wysapał Nathan.
- Co tam gadasz? - Zmarszczyłam brwi. - Zaraz tam podejdę. Nie zapominaj, że podobno umiem się bić.
- Tak! Tak! Vica, dawaj! - Harold dopingował mnie.
- Znooowu? - Nathan zrobił cierpiętniczą minę.
- Cicho tam! - Uciszyła nas Angelika. - Skup się.
- Dobra - Kontynuował Max. - Zobaczmy, co odważysz się zrobić, bo zrobić umiesz, ale też będziesz bała się to wykorzystać. To nie jest taka prosta sprawa.
- Więc, co na rozgrzewkę?
- Hmm...- Zastanowił się. - Może salto?
  Wybuchnęłam nerwowym śmiechem.
- Chyba sobie jaja robisz!
- Dobra, bo jeszcze się połamiesz! - Zdenerwowała się Angelika. - Max, zacznij jakoś spokojnie, od podstaw, powiedz jej o sztukach walki, jak ma się bronić przed Lucy, jak amortyzować upadki i tak dalej! Takie pieprzoty jej nie pomogą!
- Dobrze, już dobrze... Judo? Karate?
- Do cholery! - Angelika była już naprawdę wkurzona. Zastanowiłam się, dlaczego cały dzień była taka podrażniona. - Ale sztuki walki dobrze jej nie pomogą, nie widzi Lucy, więc jak ma się z nią bić?!
- Ale sama to przed chwilą zaproponowałaś!
- Najlepiej będzie, jak Victoria przygotuje się psychicznie!
-To idź do psychologa, a nie do mnie! Co najwyżej potrafię was przygotować fizycznie, ale nie psychicznie!
- Max, Angelika - Odezwał się nagle Andrew. - Victoria chyba nie na darmo ma dar gimnastyczny. Trzeba to jakoś wykorzystać. Jak się przygotować duchowo- to jej powiedzą adoratki z anderką, ale za przygotowanie fizycznie odpowiadasz ty, Max. Prawda też jest taka, że Victoria nie może nagle, ot tak, zacząć się uczyć karate czy judo. To trudne sztuki do opanowania. Prawdę mówiąc, to jest najlepiej zacząć od dzieciństwa. Dlatego osobiście uważam, że Victoria powinna dzisiaj opanować właśnie takie "pieprzoty", jak robienie salta i tym podobne.
- Andrew rzadko coś mówi, ale jak już powie, to kopara opada - Odparł Harold. Nadal walczył z Nathanem na pompki.
- Róbcie co chcecie - Angelika uniosła ręce w poddańczym geście.
  Cóż, czeka mnie ciężki dzień.
cdn

piątek, 13 kwietnia 2012

XIX

- Vica? Po co ci ten nóż?
  Nathan siedział na parapecie, jakby nigdy nic.
- Och, zamknij się! Jak jeszcze raz... nie...
- Nie mogłem inaczej wejść - obruszył się.
- Tak, jeszcze nikt nie wymyślił takiego czegoś jak drzwi. Masz rację.
- Były zamknięte.
- Co za... chodź i zobacz sam. Zostawiłam je specjalnie dla ciebie otwarte.
- Pokaż!
  Zszedł z parapetu i poszedł za mną do przedpokoju. Pociągnęłam za klamkę. Nic. Zamknięte.
  Ale jak...
- Przecież... co tu się dzieje?! - zdenerwowałam się.
- Naprawdę zostawiłaś je otwarte? - zwątpił. - Może coś ci się śniło? Spałaś?
- Spałam! A przed snem je otworzyłam! Nathan, no litości!
- Przestraszyłem cię?
- Ależ skąd! Nóż pełni w moich stylizacjach rolę torebki czy bransoletki, wiesz!
- Raz widziałem kobietę, która miała kolczyki na całej twarzy, a w uszach miała tunele. Na jednym wisiał jej nóż. Trochę mnie to zdziwiło, ale nic nie skomentowałem, bo była przy mnie Lucy, a to dziewczyna. Wy jesteście przewrażliwione na punkcie mody.
- To dosyć ekstremalny trend.
- Nie zaprzeczę...
- Nie zmienia to jednak faktu, że mnie cholernie wystraszyłeś, i nie ujdzie ci to płazem.
- Co zrobisz? Dasz mi szlaban? - powstrzymał śmiech.
- Nie. Będziesz spał na podłodze.


- Jesteś okropna!
  Nathan wił się jak wąż na podłodze, zawinięty w koc i kołdrę. Zaczęłam kaszleć, żeby zatuszować śmiech.
- To ty jesteś okropny.
- Swoją obecnością ratuję ci życie, a ty mi się odwdzięczasz porzucając mnie na podłogę!
  Nie skomentowałam tego ani słowem, tylko zawinęłam się w kołdrę na miękkim łóżku. Spojrzałam na Nathana. Wyglądał jak porzucony niewolnik.
  W pewnej chwili zrobiło mi się go szkoda.
- Tak się traktuje facetów - powiedziałam, po części do siebie.
- Jestem grzeczny - odwrócił się do mnie.
- Kara za wchodzenie przez okno, dodatkowo straszenie mnie!
- Kara za zamknięte drzwi!
- Dobranoc, Nathan. Jutro czeka nas ciężki dzień.
- Nie wiem jak, ale postaram się wyspać na tej twardej podłodze.
  Przez chwilę zapanowała cisza. Nathan leżał na plecach. Podniosłam się na ramieniu i spojrzałam na niego.
- Chrapiesz? - spytałam.
- Nie - odpowiedział, otwierając jedno oko.
- To chodź.
  Z triumfującym uśmiechem wziął jedną ręką koc, kołdrę, poduchę i usadowił się po drugiej stronie łóżka.
- Dziękuję - odparł, układając się do snu.
- To ja dziękuję. Koniec kary.
  Po tych słowach zasnęłam. Nathan coś odpowiedział, ale nie zrozumiałam go.

- Chcesz tosta? - mama stała w kuchni przy tosterze. Stara kuchnia w starym domu w Anglii. Miała na sobie biały fartuszek, a swoje piękne, czarne włosy zawiązała w kucyka. Zawsze zazdrościłam jej urody, swojej własnej matce. Dlaczego nie mogę wyglądać tak jak ona?
- Chcę - odpowiedziałam, siadając na krześle przy stole kuchennym, na którym leżała kartka z listą zakupów. - A gdzie tata?
- Nie żyje - odpowiedziała lekko.
  Zatkało mnie.
- Co? - spytałam głupio.
- No, nie żyje. Zabiłam go wczoraj - uśmiechnęła się do mnie.
- Co?... Mamo? Co ty w ogóle mówisz?
- Ile razy mam ci powtarzać to samo? Nie rozumiesz? Może masz gorączkę? - zatroskana położyła mi dłoń na czole. Dłoń m o r d e r c y.
- Weź ją! - krzyknęłam, odsuwając się od niej. Wstałam z krzesła. - Co ty pieprzysz? Zabiłaś ojca?
- Jak się odzywasz do matki? Zostałam ci tylko ja. Zabiłam go nożem, bo co?
- Twoje żarty są żałosne. Od kiedy gustujesz w czarnym humorze?
- Chcesz go zobaczyć martwego? Nie wierzysz mi? - zdenerwowała się. Odwróciła się do tostera. Obok niego leżał nóż. To nim z a b i ł a ojca? Ten nóż przecinał skórę mojego taty, a potem tym nożem smarowałam, ehm... tosty? - Chodź do sypialni, muszę kupić trumnę, więc jeszcze go zobaczysz.
  Nie czekając na mnie, pobiegła po schodach na górę, do sypialni. Stałam jak głupia w kuchni. O co w tym wszystkim chodzi? Mama raczej nigdy nie żartowała na temat śmierci. Była zbyt mądra, żeby mówić takie beznadziejne dowcipy. Zwłaszcza o zabiciu własnego męża. 
  Moją uwagę przykuła druga rzecz. Nóż przy tosterze zniknął. Na Smoka... mama wzięła ze sobą nóż?!
  Nie zastanawiając się długo, pobiegłam po schodach na górę, do sypialni. Przystanęłam jednak na samym ich szczycie. Skoro mama zabiła mojego tatę, wzięła ze sobą nóż, to po co? Żeby zabić i mnie? 
  Poczułam strach. To niemożliwe, żeby moja własna matka chciała zabić mnie, swoją jedyną córkę. Ale zabiła swojego męża, więc kim dla niej jestem i ja? Czy to nie przerażające? Po prawie siedemnastu latach dowiedzieć się, że mama chce mnie zabić, bo mnie nie kocha. Bo czy jest inne wytłumaczenie?
  To wszystko przypomina zły sen. Może to jest sen? Koszmar? W każdym bądź razie bardo realistyczny. Zbyt realny. Nie chce mi się nawet wierzyć, że to nie dzieje się naprawdę. Cała zdrętwiałam ze strachu. Drzwi od sypialni były zamknięte. Cicho, na palcach, podeszłam do drzwi. Chciałam coś ujrzeć przez szparkę do klucza, ale była ona czymś zapchana od drugiej strony, podobnie jak szczelina pod drzwiami. Z pokoju nie wydobywały się żadne odgłosy. Coś w podświadomości mówiło mi, że tam jest mama i tata. Tylko czy żywi?
  Dlaczego nie wzięłam ze sobą żadnej broni? Nie wrócę się do kuchni, bo się boję. Poza tym mama wzięła nóż, prawdopodobnie inne też. Nie będę przecież się bić łyżeczką!
  Ale czy muszę się bić?
  Jeden.
  Dwa.
  Trzy.
  Szarpnęłam za klamkę, otworzyłam drzwi na całą szerokość. Od razu poczułam ostry zapach krwi. Pomyślałam, że zaraz zwymiotuję. Ale zapach był NICZYM w stosunku do tego, co zobaczyłam.
  Cała sypialnia była czerwona od krwi. Wszędzie krew, krew i krew. Podłoga była w czerwonych odciskach butów. Nie były to jednak buty mamy. Mama nosiła zawsze eleganckie szpilki, nawet po domu, a to były odciski wielkich buciorów. Mnóstwo noży wokół łóżka, na którym leżały dwa bezwładne ciała.
  Ciała moich rodziców. Zamordowanych rodziców. 
  Na ścianie nad nimi był napis z krwi.
  "Nadchodzę".
  Drugi był na lustrze, wokół którego porozrzucane zostały podarte i pocięte ciuchy.
  "Kto kolejny?"
  Podarte rolety, rozwalone meble, zmasakrowane ciała i wstrętny odór sprawiły, że uciekłam z sypialni, uważając, żeby nie nadepnąć na rozrzucone gwoździe i noże, do łazienki. Otworzyłam sedes, żeby zwymiotować, kiedy na klapie był kolejny napis z krwi, ten sam charakter pisma.
  "Może ty?"
  Zaczęłam krzyczeć. Usłyszałam kroki.

  Otworzyłam oczy. Zegarek wskazywał godzinę 7:14. Całą noc miałam jeden okropny sen, aż dziwne, że nie krzyczałam. Nathan spokojnie spał na boku, zwinięty w pościel. Może to jego obecność sprawiła, że tak naprawdę się nie bałam, że koszmar był tylko złym snem, który nie przeniósł się do realistycznego świata? Tak czy inaczej czułam, że będę musiała zadzwonić do rodziców.
  I tak niedługo się spotkamy, wtedy będziesz musiała wyjawić im całą prawdę. Szkoda tylko, że ta prawda nie jest zbyt wesoła. Na pewno mama wystraszy się nie na żarty. Ale w końcu mam przyjaciół, którzy mnie wspierają i mi pomagają.
  Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się umyć. Gdy wykonałam poranną toaletę i się ubrałam, Nathan również się obudził. Siedział na łóżku w samych spodniach dresowych, bez koszulki, dumnie pokazując swoje mięśnie.
  Nie chwal się, Harold i tak ma lepsze!
- Obudziłam cię? - uśmiechnęłam się, wrzucając niedbale krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach, czyli moją pidżamę, do szuflady komody.
- Nie. Zwykle o tej porze jestem już na nogach, ale dobrze mi się spało, więc pozwoliłem sobie na trochę dłuższą drzemkę - uśmiechnął się znacząco. - Lepsze to niż spanie na podłodze.
- Będziesz mi to chyba do końca życia wypominał - roześmiałam się.
- Nie, bo mi wybaczyłaś. Naprawdę nie chciałem cię wystraszyć. A jak się spało?
- Przespałam całą noc, ale i tak miałam koszmary.
- Opowiedz!- zatroskał się.
- Zeszłam na śniadanie w swoim domu w Anglii, mama powiedziała mi, że zabiła ojca, wzięła nóż i poszła do sypialni, poszłam za nią. Patrzę, a tam pokój cały we krwi, zamordowani rodzice leżeli na łóżku, były dziwne napisy. Poleciałam do kibla zwymiotować, ale na klapie od sedesu też był napis. Wtedy zaczęłam się drzeć, ale tylko w śnie.
- Ojej, to straszne - wystraszył się szczerze. - A jak dokładniej brzmiały te napisy?
- "Nadchodzę", "Kto kolejny", a na klapie "Może ty?".
- Czyli ktoś groził ci śmiercią we śnie. A zabici rodzice to było coś w stylu groźby.
- Niewątpliwie. Ale to było okropne.
- Domyślam się. To co, umyję się i pójdziemy na śniadanie, nie?
- Jasne.
 
  Ostatecznie razem z Nathanem wylądowaliśmy w tej samej kawiarni na śniadaniu, co byłam z Haroldem. Tak samo wybrałam sobie omlety z syropem klonowym i herbatę. Nathan wcinał pieczone ziemniaki z surówką i kurczakiem, co przypominało raczej obiad, a nie śniadanie.
- Ty to wszystko zjesz? - wybałuszyłam oczy.
- A założysz się? - spojrzał na mnie wyzywająco.
- Okej, nie było pytania - uśmiechnęłam się i wzięłam kęs omleta. - Mam nadzieję, że jak jutro wyjedziemy, to zdążę się zobaczyć z rodzicami.
- Nie byłym tego pewny - odparł. - Nie wiemy, gdzie jest Lucy. Tutaj, w Ametystianii na pewno nie, ale miejmy nadzieję, że wysłannicy się mylą i jest gdzieś w Rzymie. W najgorszym wypadku będziemy musieli iść rozdzieleni, coś w stylu koła, która coraz bardziej będzie się powiększać.
- Będziemy tylko my?
- Ja, ty, Harold, Angelika, Andrew, anderka, pewnie jakaś adoratka, wysłanników parę...
- Anderka przecież uczy biologii w arquadzie.
- Powiedziała, że nie puści nas samych. No i ten twój tajemniczy trener.
- Nim będzie chyba Max.
- Max?
- Tak. Dzisiaj będziemy z nim wszyscy przecież ćwiczyć.
- Hm.
- Nie lubisz go?
- Lubię, ale uważam, że nie czuje się zbyt dobrze na takich długich wycieczkach.
- Nie wiemy, ile to będzie trwało.
- A jak myślisz, ile? Z tydzień minimalnie. To nie takie proste znaleźć Lucy. Mamy na karku potężne moce, Victoria.
- Kiedy była pierwszy raz opętana, znaleźliście ją po ledwo dwóch dniach, i to w Rzymie.
- Ale wtedy nie była taka "zaślepiona", jak jest teraz. Teraz jest milion razy gorzej. Teraz mamy do czynienia z prawdziwym Złym Smokiem, nie tylko z jego energią.
- Dobra, poddaje się - uniosłam ręce.
- Właśnie nie możesz się poddawać - mruknął. - Jak ty się poddasz, musimy się poddać i my. W twoich rękach jest nasz los.
  Westchnęłam.
- Kaszana.
- Idealnie to ujęłaś - powiedział, klepiąc mnie pocieszająco po głowie.
cdn

_____________
Znowu przez długi okres nic nie dodałam, wybaczcie, baaaardzo przepraszam. Jestem zajęta po czubek nosa.

czwartek, 5 kwietnia 2012

XVIII

  Z arquady wyszliśmy późnym wieczorem. Wbrew pozorom czas minął bardzo szybko. Najdziwniejsze uczucia wywoływała we mnie wizja podróży do świata ludzkiego, którą miałam rozpocząć ze swoimi przyjaciółmi już pojutrze. Czy to nie dziwne, że czas mija tak szybko?
  Max wrócił się do szatni pod pretekstem wzięcia swojej torby sportowej i kluczy do domu. Podskórnie czułam, że musimy się lepiej poznać- mieć bliższy kontakt fizyczny z osobą, która ciągle podchodzi do wszystkich z dystansem? Z jednej strony cieszę się, że będzie mnie trenować nieco bardziej doświadczona osoba w tej dziedzinie, ale z drugiej strony, co próbowałam przed samą sobą ukryć- wolałabym Harolda. Przy nim czułam się jak przy bracie, swobodne ruchy, mówienie mu o swoich sprawach nie przychodziło mi z trudnością. Co innego Nathan. Kochany chłopak, nie powiem- troskliwy, ale przebywając przy nim czuję się inaczej, niż przy Haroldzie, wybieram bardziej poważną postawę. Uważam na to, co mówię i robię. Wiem też, że Nathan jest ciągle zakochany w Lucy, której nie może nawet dotknąć, a to boli.
  Intryguje mnie też jeden fakt. Muszę spać z Nathanem w jednym, tym samym miejscu, bo inaczej Lucy mnie zabije. Harold to rozumie, ale... jest zazdrosny. Przecież, hm- nie jesteśmy razem, więc?...
- Harold, cieszysz się, że już pojutrze jedziemy? - przerwałam ciszę. Harold spojrzał na mnie.
- Wiesz, trochę się boję - odparł.
- Czego? To chyba ja powinnam się bardziej bać - dodałam, uśmiechając się.
- No i tutaj właśnie o to chodzi - westchnął. - Boje się o ciebie. Jesteś taką przynętą. Dobrze, że będziesz... no... hm, z Nathanem, rozumiesz...
- Z Nathanem tylko na noc- zarumieniłam się. - Bo...
- Wiem, po co się tłumaczysz? - prychnął. - Przede mną nigdy nie trzeba się tłumaczyć.
- Też się boję, ale nie panikuję, bo to nie ma sensu.
- Nie możemy się bać, strach to zły doradca.
- Strach jest naturalny. Zwłaszcza w takich ekstremalnych warunkach, w jakich teraz przebywamy. W każdej chwili może coś do mnie podejść i mnie zabić, poćwiartować i spalić - zrobiłam wystraszoną minę.
- Zaraz ja cię zabiję za opowiadanie takich rzeczy.
- Nie miałbyś serca.
- Nie miałbym sumienia.
- Aż tak mnie lubisz? - figlarnie wystawiłam język.
- To niesamowite, jak potrafisz wywierać wpływ na ludzi - mruknął.
- Czemu tak ironizujesz?
  Roześmiał się.
- Skoro jesteśmy już przy tym temacie - ciągnęłam - mogę cię o coś spytać?
- O wszystko.
- Co sobie pomyślałeś pierwszy raz o mnie? - wypaliłam. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko.
- To było... wpływowe. Jakbyś rzuciła na mnie urok. Poleciałem po twoje torby, potem śniadanie i oprowadzanie po Ametystianii, i ta twoja niepewność w oczach. Lucy daje ci w twarz, tak jakby dała mi. Gdybyś miała teraz umrzeć, byłaby straszna pustka. Tak krótko się znamy, a tak mnie owinęłaś wokół palca.
- Ale dlaczego właściwie mnie polubiłeś?
  Wyglądał, jakby intensywnie się zastanawiał. Po chwili namysłu spojrzał na mnie i rzekł:
- Sam nie wiem. Masz swój urok.
- Schlebiasz mi - gruchnęłam. Wybuchnął ponownie śmiechem.
- Dobra! - klasnęłam w ręce i stanęłam przed domem. Byliśmy już na ulicy, na której stał mój wypasiony dom. Nathana nigdzie jeszcze nie było. - Jutro podejdziesz czy jak?
- Jak chcesz, będziesz z Nathanem - imię swojego przyjaciela wypowiedział z dziwnym smutkiem. Przewróciłam oczami.
- Wolisz mnie martwą czy żywą?
- Żywą! - krzyknął.
- To nie ma wyjścia! - uśmiechnęłam się szelmowsko i poklepałam Harolda po ramieniu, po czym go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk, tylko dwa razy mocniej.
- Ugh! - sapnęłam.
- To... do jutra! - Harold uśmiechnął się i ku mojemu zaskoczeniu, pocałował mnie w policzek. - Miłej nocy.
  Powiedziawszy to, odszedł w stronę swojego domu. Przez chwilę śledziłam jego odchodzący cień, trzymając policzek. Po chwili zastanowienia przeskoczyłam przez płot (wykorzystując swoje zdolności w praktyce) i otworzyłam drzwi. Nie zamknęłam ich na noc, bo inaczej Nathan nie dałby rady wejść. Pobiegłam do sypialni.
  Na łóżku leżała zwinięta pościel, cała we krwi. O rany! Złapałam się za głowę. Zapomniałam o niej. Zaniosłam ją do szuflady w łazience. Postanowiłam sobie w tej chwili, że do tej szuflady będę wrzucać brudne rzeczy. Wyjęłam nową pościel z komody w sypialni i pościeliłam sobie łóżko. Tym szybkim sposobem uzyskałam porządek w swoim pokoju. Następnie udałam się do łazienki, żeby szybko wziąć prysznic i posmarować specjalnym kremem swoją cerę. Gdy zrobiłam również i to, przebrałam się w pidżamę i podreptałam do salonu. Usiadłam przed telewizorem i włączyłam pierwszy przypadkowy program telewizyjny.
  Bezsensu gapiłam się w kobietę w fartuchu, która tłumaczyła widzom, jak dobrze upiec kurczaka w przyprawach. Pomyślałam sobie, że pewnie mama, w Anglii, ogląda to samo, robiąc pilnie notatki niczym uczeń. Zawsze tak robiła. Na drugi dzień wysyłała tatę do sklepu, żeby móc wypróbować nową recepturę. Co jak co, ale kuchnia mamy była najlepsza na świecie. Ja jednak nie potrafię dobrze kucharzyć. Naleśniki i herbata, ewentualnie kakao- to w kuchni wychodzi mi dobrze, ale o innych rzeczach nie ma mowy!

- Chris, przestań rozrzucać mąkę...
  Christopher, żeby mnie jeszcze bardziej zdenerwować, wyrzucił całą mąkę na stół i zaczął nią we mnie rzucać. Zaczęłam pluć białym proszkiem. Tak rozpoczął bitwę na mąkę, która uniemożliwiła nam dalszą produkcję ulubionych ciasteczek kakaowych na święta walentynkowe. 
- Victoria, uważaj na to! - zaczął się śmiać i rzucił we mnie mąką prosto z papierowego worka. 
- O cholera! - krzyknęłam, krztusząc się ze śmiechu. - Ale... zaczekaj... czekaj, debilu ty!...
  Zatrzymaliśmy się. Staliśmy naprzeciwko siebie, miałam wrażenie, że wokół nas pada śnieg, który opadł wszędzie. Na garnki, na krzesła, na stół i lodówkę, po prostu wszędzie. Wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy się tarzać w mące, gdy nagle usłyszeliśmy kroki na podwórku.
- Ups! - mruknął Chris. - To chyba mama!
  Dźwięk klucza przekręcającego zamek był chyba najstraszniejszym dźwiękiem na całym świecie.
- Szybko! zanim nas zauważy! - Christopher otworzył okno i wyskoczył. - Vica, podaj rękę! Chodź!
- Ale co ludzie... przecież dojdzie, że to my!
- Jeszcze chwila, chwila! Chodź!
  Wyskoczyłam niezdarnie przez okno i pobiegłam z przyjacielem, trzymając się za rękę. Cali biali kontrastowaliśmy się z zielonym podwórkiem przezabawnie. Czułam się jak dziecko, które coś zbroiło i uciekało przed swoją mamą. 
  To był ostatni taki szalony wyskok. 
  Ostatni.

  Spałam, gdy obudził mnie trzask z kuchni. Otworzyłam oczy i gwałtownie podniosłam się na sofie. Przecież jestem sama, więc... co to za odgłosy?
  Gdzie Nathan? Drzwi zostawiłam otwarte, a po nim ani śladu.
  Odgłos z sąsiedniego pokoju powtórzył się. Przez głowę przeleciało mi setki myśli. Lucy? Teraz? Ale... to nie w jej typie... lubi szokować. Jeśli miałabym zginąć z jej ręki, to myślałam, że przyjdzie nie wiadomo skąd i mnie zadźga. Ale po co jej dodatkowy teatrzyk z odgłosami?
  Przełknęłam ślinę. Miała mnie zabić ot tak, po prostu? Gdzie Nathan?
  Czy chcę zginąć?
  Zmarszczyłam czoło. Jasne, że nie.
  Więc chyba trzeba się bronić? Spontanicznie.
  Ależ to głupstwo. Jak mam się z nią bić, skoro nawet jej nie widzę?
  Masz dar.
  Dwa głosy w mojej głowie doprowadziły mnie do szaleństwa. Drżącymi rękoma wymacałam nóż leżący pod stolikiem. Lepszej broni mieć nie mogłam.
  Cała sztywna, wstałam z łóżka, i trzymając mocno nóż w garści, na palcach podreptałam do kuchni. Ciemny pokój wyglądał tajemniczo.
  Ponowny trzask.
  Kątem oka dostrzegłam kontakt. Włączyć światło? Może lepiej nie? Co mi to da, jak i tak jej nie widzę?
  Nathan, gdzie jesteś?
  Palcem wcisnęłam przycisk. Zrobiło się jasno. Zauważyłam, że okno kuchenne było otwarte.
  Może teraz próbuje wejść przez drzwi, podstępem?
  Cofnęłam się do drzwi, kiedy huk zza okna zmusił mnie do odwrócenia się.
  Na Smoka, nigdy nie myślałam, że będę się kiedyś tak mocno bać okna. Nogi miałam jak z waty. Zaschło mi w gardle. Nóż ślizgał się w spoconej dłoni.
  I tak zginiesz. Tylko z uratowaną dumą.
  Pociągnęłam nosem i podeszłam nieco bardziej odważnie do okna. Wystawiłam lekko głowę. Niczego ani nikogo nie było. Ulica była pusta, trwała spokojna noc. Czy na pewno taka spokojna?
  Zauważyłam cień. Gdzieś pod parapetem coś zatrzeszczało, a po chwili w oknie ukazała mi się głowa.
  Wzięłam gwałtowny wdech i się cofnęłam. Serce waliło mi w piersi jak młot.

cdn

niedziela, 1 kwietnia 2012

XVII

  Harold otworzył mi drzwi od sali gimnastycznej. Pomieszczenie było bardzo duże i przestronne, słowo "sala" nawet nie pasuje do tego miejsca. Na jej końcu, na ścianie, wisiały duże lustra. Połowa sali była pokryta materacami, a druga połowa parkietem. Kręciło się parę osób, na oko z pięć. Na fotelu siedział jakiś chłopak, na oko z 20 lat, z podkoszulkiem opinającym jego mięśnie. Tatuaże zdobiły mu ramiona. Markowe dresy i adidasy skomponowane były ze sobą kolorystycznie. Najwidoczniej był to ktoś w rodzaju trenera.
- Cześć, Max! - przywitał się Harold. Podszedł do chłopaka i uścisnął go przyjacielsko.
- Hej, Harold. Na dzisiaj koniec pracy? - Max poklepał go po ramieniu. Zauważyłam, że obydwoje są takiego samego wzrostu, i są również tak samo dobrze zbudowani.
- Dla mnie tak, dla ciebie nie - uśmiechnął się Harold. 
- Dla mnie to przyjemność.
- To dobrze, mamy tutaj niesamowitą Victorię - Harold z powrotem podszedł do mnie. Max uśmiechnął się i podał mi rękę.
- Cześć, jestem Max - przywitał się.
- Victoria.
  Odwzajemniłam uścisk. 
- Miło mi będzie pracować z dziewczyną, która w dodatku ma dar gimnastyczny - dodał. Spojrzałam na Harolda i zmarszczyłam brwi.
- Jest wtajemniczony - roześmiał się Harold.
- Miałeś kiedyś podobny wybryk natury, jak ja? - spytałam się.
- Nie uważam, żebyś była wybrykiem natury. Raczej szczęściarą. Chyba dużo osób chciałoby mieć jakiś dar, co nie?
- Teoretycznie tak.
- Jeśli mam cię wytrenować, to twój dar będzie ułatwiał sprawę i tobie, i mi. Hm, nigdy jeszcze z taką osobą nie miałem do czynienia, ale zawsze jest ten pierwszy raz.
- Zabrzmiało to, jakbym była chomikiem doświadczalnym - roześmiałam się.
- Dobra! - Harold klasnął w ręce. - Victoria, powiedz mi, jak wygląda sytuacja. To spotkanie z adoratkami.
  Przełknęłam ślinę. Na samo wspomnienie Lucy ciarki przeszły mi po plecach.
  Usiedliśmy na materacach, z dala od garstki ćwiczących osób.
- Więc... - zaczęłam niepewnie. - Hm...
- Nie krępuj się - Max wypił łyk wody z butelki.
- Pojutrze wyruszamy.
- Co?!
- Szukać Lucy.
- O cholera....
- Która chciała mnie znowu dzisiaj załatwić, ale Nathan ją zobaczył.
- Znowu...
- Adoratka miała widzenie. 
- Niesamowite!
- Będę musiała spać obok Nathana, bo inaczej Lucy mnie zabije. Po dwóch próbach pora na trzecią, ostatnią.
- Jestem zazdrosny.
  Wybuchnęłam śmiechem. Harold spojrzał na mnie z frustracją. 
- Mam prawo! 
- Nie masz argumentów - wykrztusiłam.
- Zaraz, zaraz - wtrącił Max. - Skoro wyjeżdżacie, to kto będzie cię trenował? Noa-Wier mówiła mi, że tobie trening jest potrzebny jak najszybciej. W dodatku intensywny. Musisz być w każdej chwili przygotowana na ataki ze strony Lucy. Co z tego, że masz dar, skoro nie umiesz go wykorzystać?
- Anderka mówiła mi, że będę miała trenera, który pojedzie z nami.
- Kto to będzie?
- Powiedziała, że nie Harold.
- Co? Nie jadę z wami?! - przestraszył się. Przewróciłam oczami.
- Pojedziesz, ale nie będziesz moim trenerem, bo jesteś wysłannikiem.
- Kiedy jedziemy?
- Pojutrze.
- A jutro?
- O dziewiątej się zbieracie na ćwiczenia, cały dzień - ponownie wtrącił Max.
- To będzie męczące - mruknęłam.
- Nie dla ciebie - uśmiechnął się Max.
  Po chwili milczenia zwróciłam się do Maxa:
- Dzisiaj nie ćwiczymy?
- Noa-Wier mówiła mi, żebyśmy zaczęli od dzisiaj, ale nie masz ani stroju, ani specjalnie, szczerze mówiąc, nie mam humoru.
- Angelika ma jej strój, mówiła mi - odparł Harold.
- No więc widzisz. Nie ma jej tu.
- Max! - nie wytrzymał Harold. - Coś się stało? Jesteś tak zamulony, że to się w głowie nie mieści.
  Max machnął ręką.
- Zmęczony i tyle.
  Popatrzyłam na piątkę osób, które ćwiczyły na drugim końcu sali. Skupiłam się na jednej parze. Dziewczyna- niska blondynka z końcówkami włosów pomalowanymi na różowo, ćwiczyła karate z wyższym chłopakiem, również blondynem. Najwidoczniej musieli być razem, bo cały czas się przytulali, śmiali i całowali. Chłopak przypominał mi Christophera.
  Zamknęłam oczy.

- Dlaczego wyjeżdżasz?
- Muszę. Moja matka tak chce, a ja muszę się jej słuchać.
- Może mnie już nie lubisz?
- Och, zamknij się. Nie gadaj tyle.
  Christopher energicznie pakował walizki. Ciuchy wrzucał byle jak. Gdy podchodziłam, żeby chociaż jedną starannie mu ułożyć, odpychał mnie. 
- Dlaczego nie chcesz, żebym ci pomogła? Do cholery!
- Nie potrzebuję pomocy.
- Akurat.
  Otworzył drzwi od pokoju. Walizki z hukiem wyrzucił na schody. Zakryłam uszy.
- Czekaj, pomogę...
- Odczep się, błagam cię. Nie jesteś mi już do niczego potrzebna.
- Na jak długo wyjeżdżasz?
- Nie wiem. Na zawsze?
- Zobaczymy się kiedyś?
- Nie wiem.
- Obiecaj, że porozmawiamy chociaż przez telefon czy przez Skype.
- Jezu, obiecuję. Schodzimy. Taxi już czeka. Przez ciebie się spóźniam.
  Szybko zeszliśmy po stromych schodach. Złapał walizki i wyprowadził mnie przed dom, zamykając drzwi na klucz, potem furtkę. Walizki wrzucił do bagażu. Ostatecznie stanął przede mną.
- Trzymaj się, Victoria.
- Będziesz o mnie pamiętał, nie? Jesteśmy przyjaciółmi.
- Postaram się nie zapomnieć.
- Co ty mówisz?
- Pa.
  Wsiadł do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwiczki. Nie spojrzał na mnie przez szybę. Zostawił mnie przed płotem jego starego domu. 

  Pa.
  Ukradkiem wytarłam łzę.

cdn