środa, 25 lipca 2012

47 396 wyrazów
 Phi! myślałam, że więcej będzie :D
luty 2012- lipiec 2012
41 rozdziałów

O cholera, to już koniec!
Mam tyle do napisania, a nawet nie wiem, jak się za to wziąć.
MASSIVE THANK YOU dla czytelników! Specjalnie nie reklamowałam swojego bloga, a mam dużo wtyków, które sprawiłyby, że byłoby więcej osób czytających, ale chciałam poprosić grono zaufanych osób o opinię. Nie zaprzestałam na pierwszym rozdziale, postanowiłam to skończyć, co było dla mnie wielką przyjemnością :3
Gdy ostatnio czytałam to od początku, moja pierwsza myśl: Boże, ale beznadzieja. Myślę, że moje ostatnie rozdziały są o wiele lepsze od tych pierwszych, może dlatego, że się wprawiłam. Kocham pisać, więc dlaczego miałabym zignorować rodzący się w mojej głowie pomysł o stworzeniu Ametystianii?
Przepraszam, jeśli jesteście czymś zawiedzeni, że w pewnych momentach to opowiadanie zaczynało was nudzić. Za różne błędy, zwłaszcza literówki, przepraszam. Często zdarza mi się je przeoczyć.
Dziękuję za wszystkie opinie: te pozytywne i czasami negatywne również, krytyka jest wszystkim potrzebna! :D
Mam nadzieję, że nie robiliście spojrzenia typu: O.o / :O, kiedy widzieliście wyrazy typu: anderka, adoratka, Dragens Sulte, Ametystiania, breqvard, Noa-Wier, arquada, artcum, Khyer-Aer itd. Wiem, że moja wyobraźnia jest trochę, hm, dziwna, ale chciałam zrobić coś oryginalnego.
Wiem, że trudno jest zrozumieć religię SED: dla mnie, wykonawczyni, jest to logiczne i prostsze, ale jestem świadoma, że pewne "ogarnięcie" niektórych rzeczy może sprawiać problemy. Wystarczy doświadczenie, kiedy opowiadałam swojemu tacie, kto może dostać się do Ametystianii, a kto nie. Problem w rozumowaniu narodził się wtedy, kiedy Ametystianin zmarł w świecie ludzkim, a mimo to żyje i zamieszkał w jakiejś innej krainie. Reakcja taty: ...nie ogarnąłbym twojej książki. Wtedy powiedziałam, że to tak, jakby umarł w Polsce, a urodził się w Niemczech, od razu poszło! *hahaha* Wtedy zaproponowałam mu, że opowiem mu o religii SED, ale zakrztusił się jedzeniem i powiedział, że lepiej później, bo chyba tego nie ogarnie. Kurczę, to aż takie trudne? :D
Przepraszam, że w pewnym okresie, bodajże podczas drugiego semestru w roku szkolnym, rozdziały pojawiały się ledwo co tydzień. Natłok obowiązków, wiecie, poprawianie ocen i tak dalej, w każdym bądź razie rezultaty są zadowalające. Średnia 4,36, wyróżnienie jest, trója z matmy, żyjemy dalej. W ostatnich dniach pisania opowiadania dawałam rozdziały nawet dwa na dzień, żeby było szybciej, no i żeby w pewnym sensie wynagrodzić te tygodnie oczekiwań. Dziękuję niektórym osobom, które robiły mi spam na Facebook'u, żebym pisała nowe rozdziały, a nie oglądała setny raz filmiki 1D. Okej, okej, przepraszam :D Muzyka głośno i piszemy.
Jestem wręcz zdumiona, że niektóre osoby (właściwie wszystkie) były tutaj od samego początku, i dotrwały do samego końca! Boże, naprawdę Was to nie znudziło, nie zmęczyło? ;o
Jeszcze jedno info.
Blog będzie aktualny jeszcze z 2-3, ewentualnie 4 tygodnie, potem nie będzie można wejść na tą stronę. Nie usuwam, ponieważ jest tutaj mnóstwo ważnych informacji dla mnie, no i poza tym, jak mogłabym kasować swoją ciężką pracę?! Powód jest jeden, ale poważny. Po konsultacji z rodzicami doszłam do wniosku, że boje się jednej rzeczy, a mianowicie... plagiatu. Dobra, wiem, wymyślam, znowu kolejne przejawy mojej rozwiniętej wyobraźni, ale wiążę z Alea Iacta Est naprawdę poważne plany. Więcej Wam nie powiem, haha!

Więc ostatnie moje zdanie jest takie: obiecuję, że jeszcze nie raz usłyszycie o Ametystianii, Haroldzie, Victorii, Nathanie, Lucy i reszcie! :)

Jeszcze raz dziękuję!
@LadyCatherinex3 <twitter> 

~ poprosiłabym o ostatni komentarz każdego, kto to teraz czyta ~

XLI

  Dzień potem wróciliśmy do Ametystianii, która po ataku Złego Smoka została totalnie zdemolowana. Każdy mieszkaniec tej krainy pomagał i robił porządki, żeby znowu przywrócić stary ład i poczucie bezpieczeństwa. Również i mój dom został zniszczony.
  Każdy mnie rozpoznawał i szeroko się uśmiechał na mój widok. Było to dla mnie trochę dziwne, wręcz niezręczne: przecież zrobiłam to, co od początku mojego istnienia było mi przypisane. Byłam szczęśliwa, bo mi się udało. Nam się udało. Dzięki moim przyjaciołom i innym osobom z naszej "armii", przeżyłam, chociaż zaczynałam w to już wątpić.
  Było już potwierdzone, że Lucy i Nathan wyjeżdżają, żeby zamieszkać w świecie ludzkim. Lucy była bardzo nieśmiała, najchętniej cały czas by za mną chodziła i przepraszała. Na szczęście Nathan doprowadzał ją do porządku. Podczas ostatniej nocy w namiocie obudził nas jej histeryczny krzyk: okazało się, że miała koszmar. Śniło jej się, że znowu Zły Smok ją opętał. Dlatego anderka wręcz ich wyrzuca z Ametystianii, żeby Lucy trzymała się od mocy panowania Smoków jak najdalej. W końcu Dobry Smok ma władzę tylko w Ametystianii, a nad resztą świata, według religii chrześcijańskiej- Bóg.
  Cóż, Andrew nadal był małomówny, i nadal był w związku z Angeliką. Zauważyłam jednak, że od tego pamiętnego wydarzenia, kiedy Smoki objawiły się nam w lesie, zaczął odnosić się do mnie z jeszcze większym szacunkiem, jakbym... nie wiem, jakbym była jakąś boginią! Kiedyś mu powiedziałam, żeby się uspokoił i wrzucił na luz, ale- co ostatnio jest dla niego typowe- wzruszył ramionami. Angelika mówi mi jednak, że przy niej jest strasznie rozgadany i często musi go uciszać.
  Nikt nie chce jej uwierzyć.
  Tom wrócił do Filadelfii, skąd go przywołano, kiedy rozpoczynaliśmy podróż do Rzymu. Rebecca planuje podróż dookoła świata. Cóż, jak na dziewczynę, która ma dar znajomości wszystkich języków świata i bogatych rodziców, nie sprawia jej to problemu. Mówi, że chce poznać historię każdego państwa i miasta na świecie.
  Sarah zostaje oczywiście w Ametystianii, wśród adoratek, którą już sama jest. Wszyscy są z niej dumni, ja również. Ciągle dumna powtarzała, że breqvard* jest jej drugim miejscem.
  Harold, nasza dusza towarzystwa, oczywiście nadal jest wysłannikiem.
  Christopher zaczyna naukę w arquadzie. Ja, Harold i reszta przyjaciół, łącznie z anderką, wszystko mu tłumaczymy i pokazujemy. Jeszcze niedawno to mi wszystko trzeba było mówić, a teraz ja oprowadzam po tej krainie swojego przyjaciela! Ta paroletnia rozłąka spowodowała, że jesteśmy ze sobą jeszcze bliżej, niż kiedyś. Czuję, że wszystko wraca na swoje miejsce.
  Patrick... cóż, zanim wszyscy rozeszli się w swoje strony, odbył się jego pogrzeb. Hm, ametystiańskie pogrzeby są zupełnie inne, niż te, które robią ludzie wiary chrześcijańskiej.
  Po pierwsze: nikt nie ubiera się na czarno, jest to wręcz zakazane! Dlaczego? Otóż czarny kolor symbolizuje Złego Smoka (Kiedy nam się objawił, chyba już nikt nie wątpi, czy na pewno jest cały czarny...), a Ametystianie wierzą, że ciało i dusza zmarłego Ametystianina idzie do Dobrego Smoka, stwórcy tej krainy. Każdy ubiera się w ubrania o ulubionym kolorze zmarłego. W naszym przypadku były one mocno niebieskie, wręcz turkusowe.
  Po drugie: nie ma grobów. W miejscu, w którym pogrzeb się odbywa, sadzi się... drzewo. Pod nim kładzie się nie wieńce i znicze, lecz różne rzeczy, z którymi wiążą się wspomnienia z tą osobą. Ja położyłam kartkę z wierszem, który wcześniej spróbowałam przeanalizować, zrozumieć.
  Po trzecie: osobą prowadzącą pogrzeb jest adoratka. W naszym przypadku była nią Sarah.
  Sam rytuał pogrzebowy jest... dziwny. Nigdy takiego czegoś nie widziałam, a nawet nie wyobrażałam sobie. Adoratka swoimi magicznymi zdolnościami stwarza dużą kulę. Nasza miała niebieski kolor. Kula ta "wsiąka" w ciało zmarłego, które zaczyna się unosić i leci w górę, do nieba (Oczywiście Ametystiania nie ma prawdziwego nieba i słońca, to wszystko jest magiczną iluzją, jednak my wierzymy, że Dobry Smok bierze ciało zmarłego do swojego królestwa, gdzie czekają go etapy SED, czyli Smok, Enezja i Deszcz. Samo tego zrozumienie jest trudne, nawet w Dragens Sulte życie pośmiertne nie jest do końca wyjaśnione).
  Nigdy bym nie pomyślała, że mój pierwszy pogrzeb w Ametystianii będzie Patricka, swojego przyjaciela, którego nawet tak długo nie znałam.
  Cóż... przyszłość nikomu nie jest znana.
  I to trzeba zapamiętać.

  Byłam w szoku, gdy w końcu zrozumiałam przesłanie wiersza Patricka. Nigdy bym nie pomyślała, że zabije się z mojego powodu. Z powodu miłości. Uważał, że był strasznym tchórzem i przez niego Lucy wbiła mi insendulę w serce, że to jego wina.
  Rany, co za brednie...
  Nie chciałam tego pokazywać Lucy. Wiedziałam, że męczą ją straszne wyrzuty sumienia po tym, jak zabiła mnie i jak traktowała Christophera i Harolda. Czy ją nienawidziłam, tak jak na początku? Hm, chyba nie. Wiem doskonale, że nie kierowała się swoimi emocjami i myślami, jednak... myślę, że nigdy jej tak naprawdę nie zaufam. To dziwne mieć przyjaciółkę, która chciała cię zabić, nie?
  Wybaczyłam jej. Nasze relacje są o wiele lepsze, niż na początku naszej znajomości, ale myślę, że lepsze już nie będą. Jest pewien "limit".
  Póki co cieszę się, że jest jak jest: Christopher wrócił, Harold też, Nathan jest z Lucy i są szczęśliwi, podobnie jak Angelika z Andrewem.
  Ale chyba do końca nie będę szczęśliwa.
  Bez Patricka nie ma nawet mowy.
  Na szczęście mam przyjaciół, zwłaszcza Harolda, który zawsze jest przy mnie.

KONIEC
_________________________
breqvard- dla zapominalskich- miejsce, gdzie zasiadają adoratki i wykorzystują swoją moc, żeby chronić tajemnicę istnienia Ametystianii.



XL

- Ale masz piękne włosy, dawno ich nie dotykałem - wyszeptał, powstrzymując płacz. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Obiecałeś mi, że...
- Wiele obiecałem. Przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi...
- To moja wina - usłyszałam znajomy głos. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Odwróciłam się za siebie.
  Na widok Lucy odruchowo zrobiłam krok w tył.
- O Boże - powiedział Christopher. Szczerze mówiąc, dziwnie się poczułam, gdy to powiedział, byłam już przyzwyczajona do wyrażeń typu "Na Smoka" czy "Smoku kochany". Co prawda w naszej religii SED Bóg również istniał i miał ważne miejsce, ale to nie jemu oddawaliśmy cześć, tylko Smokowi, bo to on stworzył Ametystianię. Bóg mu tylko w tym pomógł.
- Chris...
- Christopher - mruknęłam.
- Christopher - poprawiła się. - Doskonale wiesz, że to... że to... nie...
  Wzięła głęboki oddech. Zaczęła nieco dziwnie gestykulować, ale po paru minutach poddała się z wyjaśnieniami.
  Spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem.
  Lucy się mnie bała.
  Lucy płakała.
  Nathan przytulił ją i wziął głęboki oddech.
- Razem z Lucy zamierzamy się wyprowadzić - oznajmił. - Żeby ponownie zamieszkać w świecie ludzkim, tak jak robiła to większa część naszych rodziców.
  Wszyscy spojrzeli na niego z szokiem. Jedynie anderka nie była zaskoczona tym faktem.
- Ale... ale musicie skończyć naukę w arquadzie! - zaprotestowałam. - Przecież... żeby się stąd wyprowadzić, trzeba... no wiesz.... jesteśmy nastolatkami, nie możecie tak nagle...
- Uważam, że Lucy nie ma wyboru - przerwała mi anderka. - Podjęła takie kroki po to, żeby mieć zapewnioną jakąś przyszłość. Już drugi raz została opętana, teraz ciemne moce dwa razy bardziej się nią interesują. Trzeci raz jest niewykluczony. Jej dusza jest już bardzo słaba, po co ma się męczyć? Im dalej od Ametystianii, tym dla niej lepiej, moce Smoków są wtedy słabsze. O wiele słabsze. Oczywiście nie mogą zupełnie ją zostawić, bo jest Ametystianką. Tylko z trudną przeszłością.
- A Nathan?
- Nathan... pojedzie z nią. Są razem. Lucy powinna mieć u swojego boku ukochaną osobę.
- Mogę o coś spytać? - szepnęłam cicho. - Jej rodzice...
  Sarah pokazała mi za plecami Lucy, na migi, żebym się nie odzywała.
- Nie chcą mnie znać - powiedziała Lucy, patrząc prosto na mnie. Jednak w jej wzroku nie widziałam wściekłości, tylko wielki smutek. - Nie mogą znieść myśli, że ich córeczka zadarła ze Złym Smokiem. Ale co im po mnie? Mają drugą. Wzorową uczennicę Jessicę - skończyła jadowicie.
  Chyba po raz pierwszy raz zaczęłam jej współczuć.
  Nie odezwałam się jednak ani słowem. Szczerze mówiąc nadal miałam wrażenie, że namiot nagle nam się rozleci i zaczną nas atakować zwolennicy Złego, strzelając strzałami z łuków, czy coś w tym stylu.
- Wiem, co sobie o mnie myślisz - rzekła Lucy, nie odwracając ze mnie wzroku. Zauważyłam, że jej oczy były całe czerwone. - Nie proszę cię o wybaczenie czy coś, wiem, że nie możesz na mnie patrzeć, ale nawet nie wiesz, jakbym chciała to cofnąć. Nienawidzę tych wspomnień, które nie dają mi spać. Ciągle widzę ciebie w Rzymie, jak wbiłam insendulę prosto w twoje serce. Twoje przerażenie i strach.
  Wzdrygnęła się.
- Pamiętasz, kiedy uderzyłam cię w twarz? - spytała.
  Cóż, jak mogłabym o tym zapomnieć?
- Oczywiście. Myślałaś, że Nathan cię zdradza.
  Nathan chrząknął.
- Tak. Przepraszam cię za to.
  Wpatrywałam się w jej twarz dłuższą chwilę. Czy ona mówiła szczerze? Czy może Nathan ją do tego namówił, dla świętego spokoju?
  Przełknęłam nerwowo ślinę.
- W porządku. Rozumiem cię. Wybaczam.
  Potem zrobiła coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. Wyrwała się z objęć swojego chłopaka, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
  Lucy przytula i płacze.
- Dziękuję ci! - powiedziała. Jej łzy kapały prosto na moją bluzkę. - Uch, przepraszam! Po prostu...
  Odsunęła się ode mnie, szeroko się uśmiechając.
  Powinna cały czas chodzić uśmiechnięta, jest wtedy pięćset razy ładniejsza.
- W końcu będę mogła poznać prawdziwą Lucy - powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
  Nathan podrygiwał za swoją dziewczyną radośnie.
  Poczułam, jak ktoś (Znowu!) przytula mnie od tyłu.
- Christopher!
- Ile można się przytulać?! - Tom spojrzał na mnie zdegustowany. Pokazałam mu figlarnie język.
- Ostatnio przytulałam się z Christopherem...
- ...parę minut temu.
- Och, cicho! Objęć nigdy nie za wiele.
- Lucy! - krzyknął stojący za mną Christopher. Lucy odwróciła się do niego zdziwiona. - Skoro Victoria ci wybaczyła, czuję, że ja też mogę.
- Dziękuję - powiedziała po prostu. - Uważam, że nie powinieneś mi wybaczać. Ale dziękuję.
  Powiedziawszy to, wyszła z Nathanem z namiotu. Odwróciłam się do Christophera i zaczęłam przyglądać się jego twarzy, szukając szczegółów jego zmiany wyglądu po tych paru latach.
  Przeżyłam kolejny, mały szok.
- O cholera, masz... masz ametystiańską gwiazdkę. Na lewym policzku! - wykrztusiłam. - Przecież twoi rodzice nie są Ametystianami. Jak to możliwe?
- Myślisz, że moglibyśmy wypuścić ludzkiego człowieka, który zna tajemnicę naszego istnienia, na wolność? No proszę cię! - anderka spojrzała na mnie z mieszanką kpiny, ale i radości.
- Wiesz o nas wszystko? - szepnęłam.
- Cóż, waszą religię SED poznałem doskonale!
- Wiesz, że według świata ludzkiego umarłeś? - powiedziałam, już ciszej i smutniej.
- Nie umarłem. Zaginąłem.
- W istocie - rzekła anderka. - Zaginął. I już się nie odnajdzie.

  Siedziałam na ładnej łące. Wszędzie były kolorowe kwiaty. Po środku znajdowało się nawet malutkie jeziorko, w którym siedziały żaby. Latały motyle i pszczoły.
  Usiadłam na kamieniu o sporej wielkości, tuż nad wodą. Słońce mocno grzało, było cieplutko. Źdźbła trawy łaskotały mnie w gołe stopy, które zanurzyłam w ciepłej i czystej wodzie, uważając, żeby czasem nie staranować jakiejś bezbronnej żaby.
- Ładnie tu, nie?
  Spojrzałam zaskoczona w stron wielkiego, pojedynczego drzewa o rozłożystej koronie. Pod nim stała bardzo znajoma mi postać.
  Poczułam napływające łzy.
- Hejże, nie płacz mi tu! Nienawidzę, kiedy płaczesz.
- Patrick...
- Cicho. Już po wszystkim.
- Przecież ja nie um...
- Wiem! Jesteś w śnie.
- Moja dusza zn...
- Wiem, nie musisz mi niczego tłumaczyć.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Ja zawsze jestem z tobą. Po prostu nie możesz mnie już zobaczyć - uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego to zrobiłeś, Patrick? Czy było ci tak bardzo źle?
  Nie odpowiedział.
- To była moja decyzja. I...
- I co?
  Westchnął.
- Przeczytałaś wiersz?
- Nic z niego nie zrozumiałam.
- W nim jest wszystko.
- Ale...
- Skup się, Victoria. Skup! Wierzę w ciebie. Dałaś radę z ciemnością, dasz radę ze zwykłym wierszem.
- Nie jest zwykły. Jest napisany przez ciebie.
- Nie jestem dobry w pisaniu wierszy - uśmiechnął się figlarnie.
- Cóż, na tyle dobry, żeby perfekcyjnie zakodować właściwą treść.
- Obiecasz mi coś?
- Wszystko.
- Nie zapomnij o mnie, w porządku?
  Spojrzałam na niego oburzona.
- Jakbym mogła...
  Przerwał mi krótkim pocałunkiem w usta.
- Chociaż w śnie mi się uda - uśmiechnął się smutno.
- Ale...
- Victoria!
- Chyba musisz już iść.
- Victoria, obudź się!
  Patrick zniknął.

- Przepraszam, że cię budzę - Angelika stała nade mną. Wstałam z sofy.
- Świadomość, że podczas snu Victoria przebywa w innym świecie i tak jakby nie żyje, przeraża mnie do szpiku kości - odezwał się stojący za nią Andrew.
- Mnie też, ale nie o to chodzi. Harold się obudził, Victoria. W zasadzie już jakieś dwie godziny temu, ale spałaś, i za nic nie chciał cię budzić.
- A mogłaś to zrobić! - zdenerwowałam się.
- W każdym razie, jest na zewnątrz. Siedzi z Christopherem.
  Pomknęłam jak strzała. Wyskoczyłam z namiotu. Zaczęłam wzrokiem szukać Harolda.
  Siedział z Christopherem niedaleko artcum.
- Haroold! - krzyknęłam i uśmiechnęłam się szeroko. Chłopak spojrzał na mnie, odwzajemnił uśmiech, podbiegł i uniósł wysoko.
- Cholera, Victoria! Jesteś najlepsza!
  Roześmiałam się. Christopher na migi dał mi znak, że się ulatnia i przyjdzie potem. Uniosłam kciuk do góry w odpowiedzi.
- Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam, idioto! - wrzasnęłam.
- Nie krzycz - odstawił mnie na ziemię. Jak ja tęskniłam za tymi radosnymi świetlikami w jego oczach!
- Jak jeszcze raz to się powtórzy, to...
- Nie powtórzy się. Obiecuję.
  Uśmiechnęłam się, nieco uspokojona. Harold zawsze dotrzymywał swoich obietnic.
- Od razu lepiej - powiedziałam. - Jak to możliwe? Nie widzieliśmy się parę dni, a urosłeś.
- Wydaje ci się - wzruszył ramionami.
- Harold? - odezwałam się niepewnie. - Pamiętasz, jak...
- Pamiętam - odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie smutno.
- Wiem, że moje współczucia masz gdzieś, ale naprawdę mi przykro z powodu twojej dawnej sytuacji.
- Zapamiętaj sobie: niczego nie mam gdzieś, jeśli coś jest związane z tobą. Dobrze się czuję, gdy ci to powiedziałem. Ufam ci.
- Ja też tobie ufam, pod każdym względem.
- Miło mi to słyszeć - przewrócił oczami, ale zaraz się ponownie uśmiechnął.
  Posmutniałam.
- Patrick...
- Wiem - przerwał mi. Pogłaskał mnie po policzku. - To był mój przyjaciel. Wiesz, co ci powiem? On żyje. W tobie. Wiem to. Nigdy cię nie opuścił.
  Położyłam głowę na jego torsie. Spojrzał na mnie z góry.
- Wiem, że to dla ciebie gigantyczna strata. Dla mnie też. Znałem tego chłopaka. Zawsze jest z tobą, nawet teraz. Spogląda na ciebie i się śmieje z twojej głupoty, że płaczesz za nim.
  Uśmiechnęłam się słabo.
- Myślisz?
- Oczywiście, nigdy się nie mylę - roześmiał się.
- Poprawiłeś mi od razu humor, wiesz?
  Westchnął.
- Victoria, zawsze, jeśli masz jakiś problem, kłopot, coś cię martwi, zwracaj się do mnie.
- Zapamiętam.

cdn

wtorek, 24 lipca 2012

XXXIX

 Obudź mnie, jak będziesz uśmiechnięta
Obudź mnie, gdy zobaczysz raj
Gdyby tylko to istniało

Podaruj mi najlepszy prezent
Obudź się, jeszcze raz
Chciałbym zobaczyć kolor twoich oczu

Gdy twoja dusza chce uciec
Moja też się wyrywa

Obudź się
Nie chcę ci życzyć słodkich snów
Bo to mnie przeraża

I chociaż spotka cię tu ból
Nie płacz
Bo nie ty zawiniłaś

Śpij źle
Bo wtedy się obudzisz

Nie pora teraz na spotkanie z aniołami
One powrócą
Ale nie teraz

Obudź się.

- Obudź się. Przecież cię tak nie zostawię.
  Zmarszczyłam brwi. Spróbowałam skojarzyć fakty. 
  Uhm...
  Wybuchł potworny pożar.
  Znowu?
  Zostałam ranna.
  Znowu?
  To chyba jednak wina tego, że zemdlałam.
  Dlaczego?
- Na pewno jesteś ranna, kochanie?
  Otworzyłam gwałtownie oczy.
  Nikogo nade mną nie było. Nikt nic do mnie nie mówił, w końcu byłam sama.
  Leżałam na twardej ziemi. Było bardzo cicho. Czasami tylko do moich uszu dobiegał dźwięk łamanych gałązek.
  Lekki zapach dymu unosił się w powietrzu, już nie taki ostry, jak przed jakimś czasem.
  Spalony las.
  Martwy las.
- Zostałam sama - stwierdziłam, sama do siebie. Spojrzałam na dłonie. Były mocno poparzone, jednak wcale nie czułam bólu, co było bardziej niż dziwne. - I nie umarłam. Znowu.
  Spróbowałam się podnieść z ziemi. Gdy tylko to wykonałam, z dużym trudem, mój wzrok padł na ciało leżące tuż obok mnie. Natychmiast zalałam się łzami.
- Nie wierzę, że mi to zrobiłeś - szepnęłam, wycierając łzy. - Dlaczego, do cholery, mnie zostawiłeś?
  Patrick leżał, nie odezwał się słowem. 
- Gdyby nie fakt, że się zabiłeś, już dawno byś stał nade mną i się mną zaopiekował. A ty, jak ostatni, najgorszy tchórz, mnie zostawiłeś. Nas! - mruknęłam rozgoryczona. Zaczęłam w kieszeni szukać jakiejś chusteczki, ale zamiast niej, wyciągnęłam zwitek papieru.
  Wiersz.
- Przecież zawsze byłem tchórzem, więc o co chodzi?
  Rozejrzałam się dookoła. Poczułam się jak idiotka.
  Rany, co ze mną nie tak? Słyszę głos zmarłego przyjaciela. Tymczasem jego twarz ani drgnęła.
- Nie jesteś tchórzem - powiedziałam do siebie (Znowu). - Ale i tak tego nie słyszysz. A nawet jeśli, to nic cię to nie obchodzi, bo zawsze byłeś uparty.
- Hm...
- Victoria! O matko, nie... 
  Wcisnęłam kartkę z powrotem do kieszeni swoich spodni. Zaczęłam się rozglądać wokół, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu.
- Co jest? - mruknęłam.
- Musieliśmy na chwilę odejść, anderka... ale to nieważne. Jesteś cała! I zdrowa!
- Zdrowa? Niekoniecznie! - syknęłam  z bólu. Angelika- to ona mnie złapała- szybko spojrzała na moje poparzone dłonie i nadgarstki.
  Krzyknęłam, zdumiona.
  Czarna, wypełniona gwiazda zniknęła. Została tylko stara, ametystiańska blizna.
- Zniknęła! - wykrztusiłam, oglądając nadgarstek. - Nie ma tego tatuażu od Zł...
- Cicho! - przerwała mi Angelika i ponownie mnie przytuliła. - Tak, zniknęła. To koniec.
- Jak to? Przecież nic nie zrobiłam, zemdlałam.
- Anderka i adoratka wszystko ci wyjaśnią, skarbie - powiedziała. - Idziemy.
  Złapała mnie za ramię i zaczęła prowadzić przez pusty las, gdzie tylko czasami można było zauważyć krzątające się osoby, które chciały chociaż w najmniejszym stopniu coś posprzątać. Jednak wiedziałam, że adoratki będą chciały wykorzystać trochę swojej magii, żeby zrobić porządek. W końcu nikt nie wiedział ze świata ludzkiego, że w tym lesie był ogromny pożar- to wszystko zasłaniała wielka, półkulista aura adoratek.
  Zaprowadziła mnie do sporego namiotu. Anderka od razu do mnie podeszła i usadowiła na dużej sofie. Adoratka podała jej małą buteleczkę, której zawartość Noa-Wier wylała mi na dłonie i nadgarstki i zaczęła pocierać. Zacisnęłam zęby, żeby nie syknąć z bólu. 
- Oparzenia zaraz ci zejdą - poinformowała, odstawiając ją na szafkę stojącą obok. - Jak się czujesz?
- Niezbyt dobrze - odparłam. - To było okropne. Czułam się, jakbym miała skonać. Naprawdę. Paliłam się. Znowu byłam w tym lesie z Haroldem. Właśnie! Co z nim i Christopherem?
- Spokojnie, żyją - uśmiechnęła się pociesznie. - Śpią.
- Ale... oni, to znaczy, Christopher... on wie o tym wszystkim?
- Porozmawiamy o nich jak się obudzą.
  Westchnęłam, lekko zniecierpliwiona, jednak nie skomentowałam tego ani słowem.
  Do naszej części namiotu wszedł Tom z Rebeccą i Sarah. Wszyscy usiedli obok nas.
- Zacznijmy od początku - zaczęła anderka. - Patrick nie żyje.
- Wiem - przełknęłam nerwowo ślinę. - Ale mam wrażenie, że go słyszę, tak jakby do mnie ciągle coś mówił.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Masz jego krew w swoich żyłach. Kochaliście się. To dla ciebie, dla nas również, potworna strata, więc... może ci się tak tylko wydawać, gdyż nie możesz się z tym pogodzić, albo on naprawdę nad tobą czuwa, jak anioł.
- Wiesz, co mnie obudziło? Jego śpiew. Dosłownie śpiewał. Coś, żebym wstała, żebym nie odchodziła.
- On odszedł - powiedziała cicho Angelika. - Anderko, dlaczego on się zabił? Jego przyszłość miała taki mocny wpływ?
- Myślę, że to wszystko zapisane jest w wierszu, który napisał przed swoim odejściem dla Victorii. Kochani, o nim porozmawiamy potem, jak już wszyscy się obudzą i będą aktywni umysłem...
  Tom roześmiał się lekko.
- Aktywni umysłem - powtórzył. - Och.
- Dusza Victorii już wielokrotnie odłączała się od ciała, nie tylko wtedy, kiedy wykonaliśmy rytuał przywracający jej życie - wypaliła Noa-Wier.
  Spojrzeliśmy na nią jak na głupią, starą babę, która oszalała.
- Co? - spytałam tępo.
- Twoje sny- pamiętasz, kiedy śniło ci  się, że twoja matka zabiła ojca? I myślała, że to w zupełności zwyczajna rzecz?
- Pamiętam.
- Kiedy śniło ci się, że Christopher do ciebie przyszedł, ale to była Lucy, i ją zabiłaś?
- Pamiętam.
- Kiedy śniło ci się, że weszłaś do sypialni swoich rodziców, którzy leżeli martwi na łóżkach wśród krwi, która była nawet w toalecie?
- Pamiętam...
- W końcu to, kiedy udałaś się do Harolda, do tego lasu, gdzie opowiedział ci historię o swoim dzieciństwie?
- Uhm, też to pamiętam.
- I twoja ostatnia wędrówka, kiedy nam zemdlałaś podczas bitwy Smoków, też z Haroldem, kiedy się paliłaś?
- Też.
- No właśnie. Twoja dusza odłączała się już wtedy od ciała. W końcu zgubiła drogę powrotną do ciała, i umarłaś. I wtedy musieliśmy cię ratować. Podczas snu podróżujesz - uśmiechnęła się lekko.
  Otworzyłam usta ze zdumienia. 
- A inni? Też mają sny, nie przeżywają tego samego?
- Nie, to dzieje im się w głowie. I to jest na skutek ich wspomnień. Ty jesteś od samego początku wyjątkiem - roześmiała się cicho. - To jest wyjaśnienie twojej śmierci. Rytuał był prosty. Krew osoby...
- Wiem, na jakich zasadach to się odbywało - przerwałam ostro. Samo wspomnienie Patricka mnie bolało.
- Nie bój się stawić czoła prawdzie, kochanie.
- Czy Zły Smok umarł? - zignorowałam dziwny głos w swojej głowie.
  Adoratka, która do tej pory siedziała cicho, roześmiała się.
- Bóstwa nigdy nie umierają. Jak już, to przegrywają. Ani Dobry Smok, ani Zły nie umarł. My wygraliśmy. Dzięki tobie. Spełniłaś swoją misję.
- Ale jak?! Zemdlałam. No i czułam się, jakbym się paliła.
- Poparzyły ci się tylko dłonie i nadgarstki, to z powodu twoich blizn i dawnego tatuażu, który zniknął wraz ze Złym Smokiem. Ten okropny ból, który czułaś w czasie snu, wędrówki duszy, pochodził od Złego. On cię zwyczajnie zaatakował. Ale ty jesteś wyjątkowo silna, no i masz dar, dlatego zostałaś wybrana żeby zmienić losy naszej krainy. Dobry Smok cię uratował, a siły dodała mu energia adoratek. Sarah również. I mamy dobre wieści dotyczące naszej przyjaciółki! - uśmiechnęła się szeroko do speszonej i zarumienionej Sarah.
- Co się stało?
- Sarah jest już pełną adoratką, nie tylko uczennicą, która chciała nią być. Dobry Smok obdarzył ją dodatkową mocą, siłą i energią. Mamy już poważną adoratkę w naszym gronie.
- Woah! - krzyknął Tom, przybijając z nią piątkę. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, jednak przyjaciółka zauważyła, że nie jest to mój zwykły, radosny i szczery uśmiech. Poklepała mnie po ramieniu w geście współczucia.
- Wiesz co, Victoria? Nawet ja i Noa-Wier nie możemy ci wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Nawet my tego nie wiemy i do końca nie rozumiemy. Nie wiemy, jak kontaktowały się ze sobą Smoki, nawet jeśli była taka sytuacja. Po prostu.. wyszło tak,  jak miało wyjść. Na to już zbierało się od dawna.
  Nic nie odpowiedziałam.
  Nagle wszedł do nas jakiś wysoki chłopak, widocznie został z nami na polecenie anderki, żeby pomóc.
- Chłopak się obudził jeden - poinformował, wyraźnie trochę znużony. - Ten blondyn.
  Wstrzymałam oddech.
- Christopher?! - upewniłam się, mrużąc oczy.
- Tak. Chyba tak.
- O rany! - nie mogłam nic więcej wydusić. Siedziałam bez ruchu na sofie, dopóki w wejściu nie stanął chwiejnie wysoki, dobrze zbudowany blondyn, patrząc prosto na mnie z domieszką szoku i małej radości.
- Victoria - szepnął cicho, tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. Mimowolnie łzy zaczęły mi lecieć z oczu. Przykryłam usta dłońmi. Wstałam, i potykając się o własne nogi, podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk dwa razy mocniej.
  Po chwili staliśmy po paru latach razem, w ciszy zmąconej tylko naszym szlochem.
cdn

XXXVIII

  To było coś niesamowitego, wręcz... niewiarygodnego. Byłam świadkiem, jak dwa bóstwa- Dobry i Zły Smok objawiły się nie tylko mi, ale również innym Ametystianom i zwolennikom Złego. Niektórzy z nich przybyli, by mnie bronić, inni- by pomóc mnie zabić. Dobry Smok... przybył pierwszy. Odnosiłam wrażenie, że swoją obecnością rzucił Złemu wyzwanie, żeby się pojawił w swojej własnej postaci, a nie jako duch, który tkwił w duszy Lucy. Teraz obok niej siedział Nathan, który tulił ją do swojej piersi i nie pozwalał nikomu jej dotknąć. Nie mogłam znieść widoku jego łez, łez rozpaczy i strachu.
  Ten widok był, jest i pewnie będzie najbardziej wstrząsający w moim życiu.
  Odwróciłam się do swoich przyjaciół.
  Angelika, niska dziewczyna, jednak z ostrym temperamentem, prawdopodobnie najodważniejsza z nas wszystkich, stała trzymając za rękę Andrewa i z twarzą pozbawioną emocji spoglądała na niecodzienny widok na niebie. Andrew (Żadna mi nowość...) stał i milczał, ale na jego twarzy malował się niezły szok.
  Sarah- jedna z młodszych adoratek- siedziała na ziemi, łapiąc się za głowę. Obok niej kucała Rebecca, która miała oczywiście dar znajomości wszystkich języków na świecie. Pomyślałam, że Sarah musiała się źle lub dziwnie poczuć, gdyż w pewnym sensie miała, i nadal ma, więź ze Smokiem, który teraz jej się objawił. Podobnie czułam się ja, tylko paliły mnie dwa nadgarstki, właściwie dwie blizny na nadgarstkach- na pewno spowodowane to było ich obecnością.
  Tom zastygł. Nic nie mówił ani się nie ruszał, nawet nie mrugał. Jak zahipnotyzowany gapił się na Smoki.
  Ponownie odwróciłam się do Nathana, nieprzytomnej Lucy, i...
  Przełknęłam gulę w gardle.
  Na Smoka, Patrick... dlaczego on odebrał sobie życie? Co mi da ten głupi wiersz, chociażby napisany dla mnie? Żeby cokolwiek z niego zrozumieć, musiałabym spokojnie go przeanalizować, ale przecież... przecież nie usiądę po turecku teraz wśród tego chaosu na fotelu, z kartką papieru w rękach i krzycząc: "Halo, jest tu jakiś służący czy coś? Chciałabym kawy, albo melisę, bo te Smoki doprowadzają mnie do zawału". Poczułam, że kartka zaczyna mnie wręcz uwierać w kieszeni jeansów, jakby chciała powiedzieć: "Weź mnie, przeczytaj to jeszcze raz, olej to wszystko, twój ukochany się zabił".
  Ukochany.
  A Christopher i Harold? Rany... Christopher, mój przyjaciel, którego tak długo nie widziałam! Nadal ścinał włosy w ten sam sposób, czyli na krótko: Jego blond włosy były lekko postawione, tak, że jego pofarbowane czarnobrązowe pasemka były jeszcze bardziej widoczne. Był wyższy (Właściwie w tej sytuacji mogłabym powiedzieć, że dłuższy, zważywszy na to, że znajdował się w pozycji leżącej) i bardziej umięśniony. Miał na sobie jasne jeansy, lekko opinające jego nogi, granatowe buty sięgające mu za kostkę, firmy Nike, i bluzę. Zieloną. A pod nią zwykła koszulka, o łososiowym kolorze. Obgryzione paznokcie. Roześmiałam się lekko w duchu. Jeszcze nie porzucił tego nawyku! Zawsze obgryzał paznokcie, kiedy był zdenerwowany. Teraz... praktycznie były zmasakrowane. Uhm... no cóż. Miał mnóstwo powodów, żeby być zdenerwowanym. Cholera, czy on wie, że ja tu jestem, stoję nad nim, a za mną, na niebie, dwa bóstwa właśnie toczą między sobą walkę o władzę? Nie chciałam się nawet odwracać i sprawdzać, jak wygląda sytuacja. Można stwierdzić, że praktycznie wyłączyłam się z tego wydarzenia, jakby wcale mnie tam nie było. Wolałam podziwiać swojego przyjaciela. Czy wewnętrznie się zmienił? Chodzi mi oczywiście o cechy charakteru. Zawsze był przyjacielski, jeśli ktoś miał problem, zawsze mógł do niego przychodzić. Miał mnóstwo znajomych, byłam wręcz dumna z faktu, że to właśnie ja, niepozorna, zwyczajna Victoria, jestem jego najbliższą przyjaciółką. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. W szkole chodziliśmy do tej samej klasy, siedzieliśmy blisko siebie, posyłaliśmy do siebie nawzajem liściki, śmiejąc się w nich z nauczycieli, którzy wtedy prowadzili lekcje. Po szkole, u mnie w domu albo u niego, zawsze odrabialiśmy razem lekcje. Starał mi się wytłumaczyć matematykę, której szczerze nienawidziłam (I nadal jej nie znoszę), a ja sprawdzałam mu różne referaty czy zadania z historii. Krótko mówiąc, byliśmy zawsze blisko siebie, Christopher nigdy nie zdradził komuś jakiejś mojej tajemnicy, a znał mnóstwo, tak samo jak ja jego. Nienawidził kłamstwa, jeśli ktoś powiedział mu coś fałszywego, a potem się o tym dowiedział, trudno mu było odzyskać zaufanie do tej osoby. Natomiast jeśli on kogoś zranił, naprawdę był wściekły na siebie i był w stanie przepraszać tą osobę ze sto razy na dobę. Czy się z nim kiedyś pokłóciłam? Oczywiście. W końcu, co to za przyjaźń bez kłótni? To chyba nierealne. Chodziło wtedy o pewną dziewczynę, w której Christopher się kochał. Jasna sprawa, że poprosił mnie o radę, zważywszy na to, że ja jestem dziewczyną i mam większe doświadczenie w tych sprawach. Nie powiem, że mnie to leciutko zabolało- myśl, że jakaś dziewczyna mogłaby zastąpić moje miejsce u jego boku, była trudna i nie do zniesienia. Wtedy mi ją pokazał. Byłam wściekła, bo... tą dziewczyną był mój największy wróg. Nawrzeszczałam na niego, że ona jest okropna, po tygodniu związku pewnie go zdradzi i zostawi samemu siebie. Był również zły i lekko zawiedziony na mnie. Pewnie oczekiwał, że poklepię go po ramieniu, powiem "Do boju, przystojniaczku", i dam mu różne rady w relacjach damsko-męskich. Musiał pogodzić się z porażką, której byłam winna. Rzekł wtedy, że mówię mu to tylko dlatego, że nienawidzę tej dziewczyny i chcę dla niego jak najgorzej, dla niej również. Moje zaprzeczania, że źle zrozumiał, nic nie dały. Chyba z dwa okropne tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie, a w tym czasie zdobył się na odwagę i zagadał do niej. Cóż... po paru dniach byli razem. On był naprawdę szczęśliwy, ale ona go zwyczajnie wykorzystywała. Nie mogłam mu tego powtórzyć, bo nawet nie spoglądał na mnie. Po pewnym czasie moje przypuszczania się sprawdziły. Rzuciła go, bo znalazła sobie jakiegoś ohydnego faceta z ciałem pokrytym różnymi tatuażami i wymyślnymi znaczkami i wzorkami. Byłam na nią potwornie wściekła, widząc ją zadowoloną, a Christophera siedzącego pod ścianą na szkolnym korytarzu ze zaszklonymi od łez oczami. Miałam sama zebrać się na odwagę i podejść do niego, bo w końcu byliśmy sobie naprawdę bliscy, ale to on pierwszy podszedł, po dobrym, chaotycznym miesiącu. Zaczął przepraszać, ja również. I wtedy się pogodziliśmy i byliśmy sobie jeszcze bardziej bliscy, niż zwykle. Wszystko miało być dobrze, ale do czasu. Gdy dowiedziałam się, że się wyprowadza i zostawia mnie, wpadłam w prawdziwy dołek. Potem zaprzyjaźniłam się z Eve, ale to już zupełnie co innego. Nie ufałam jej, tak jak mu. Grałam przed nią szczęśliwą, uśmiechniętą dziewczynkę, która ma wszystko powyżej uszu, co było zupełną nieprawdą. A ona tylko udowadniała mi, że nie jest moją przyjaciółką i zna mnie tyle, co nic, bo myślała, że naprawdę jestem szczęśliwa. Jak mogłabym być szczęśliwa w sytuacji, w której postawił mnie Christopher?
  Teraz, po paru dobrych latach bez żadnego kontaktu, leżał nieprzytomny pod moimi stopami, wyglądając jak kupka nieszczęścia. Cud, że w ogóle to przeżył! Sama nie wiem, jakbym zareagowała, gdyby ktoś mnie porwał i zaczął mi grozić, a potem powiedziałby mi, że Christopher właśnie jest w Ametystianii i walczy o swoje życie, bo istnieją pewne konflikty między dobrem a złem, i on koniecznie teraz musi to załatwić. Na miejscu swojego przyjaciela popełniłabym...
  ...samobójstwo. Cholera, Patrick, ty idioto!
  A Harold? To dopiero niesamowity człowiek, szczerze go podziwiam. Byłam tylko zła, że uciekł. Kochał mnie. Cóż, uczuć się nie zmieni. Tylko... dziwnie się z tym czułam. W zasadzie, dlaczego od razu się nie zorientowałam?! Zawsze do mnie lgnął, żartował ze mną, spoglądał na mnie. Lubił ze mną przebywać, to było widać. A ja, głupia, myślałam, że po prostu tylko mnie lubi! To on zawsze się za mną wstawiał, pokazał mi Ametystianię, wytłumaczył całą sytuację, w której się znajduję. Po prostu zawsze wystawiał do mnie pomocną rękę. Dawałam mu tylko nadzieję. A potem uciekł. I wtedy, kiedy "umarłam", spotkałam się z nim, zobaczyłam go płaczącego. Z zaufaniem opowiedział mi całą historię swojego trudnego i smutnego, wręcz tragicznego dzieciństwa. Ojciec zabił matkę, ojca zabił syn, syn zabił siebie. I ufał mi, że po niego wrócę, że będzie tam czekał.
  Zbyt dużo obietnic.
  Nagle rozległy się jakieś krzyki.
  Spojrzałam za siebie, oniemiałam. Wybuchnął pożar. Smoki na niebie zaczęły zionąć ogniem, co przeniosło się na wysokie drzewa, z drzew na krzaki, a z krzaków na ziemię. Wszystko stanęło w płomieniach, rozległo się prawdziwe piekło. Wyglądało to, jakbym spoglądała przez pomarańczowe soczewki od okularów. Zrobiło się gorąco.
  Dopadło mnie straszne déjà vu.
  Trzy dzwonki.
  Ewakuacja.
  Histeryczne krzyki.
  Tupot, chęć ucieczki, chaos, harmider.
  Eve! Eve! Victoria! Victoria! Ktoś cię potrzebuje.
  Labirynt.
  To nie piwnica szkolna, to piekło. 
  Obecność Lucyfera wręcz namacalna.
  To nie jest normalne.
  Brak przyjaciółki.
  Pułapka.
  Śmierć.
  Nathan.
  Zmartwychwstanie.
  
  Mam znowu przez to przejść?
   Zemdlałam.
  To na pewno nie jest na twoją korzyść, Victoria.


- Wróciłaś!
  Harold stanął obok mnie.
  Oddychałam ciężko. Zrobiło mi się strasznie gorąco, dwie blizny na dwóch nadgarstkach zaczęły mnie palić żywcem.
  Sama miałam wrażenie, jakbym się paliła!
  Zaczęłam się pocić i spazmatycznie trząść. Miałam ochotę wyrwać sobie włosy.
  Ból, potworny ból w całym ciele zaczął mnie obezwładniać.
- Victoria?! - Harold bał się mnie dotknąć, przerażony schylał się ku mnie.
- Harold, ja umieram! JA UMIERAM!!! - zaczęłam histerycznie krzyczeć. Byłam pewna swojej śmierci.
- Nie umierasz! - zaprzeczył, ale po jego wyrazie twarzy zobaczyłam, że wątpi w swoje słowa. Złapał mnie za ramiona i zaczął trząść, jakbym sama dostatecznie tego nie robiła.
  Syknęłam z bólu. Chłopak od razu cofnął ręce.
- Na Smoka! - krzyknął z przerażeniem. - Ty jesteś cała poparzona!
  Zaczęłam krzyczeć. Nie ze strachu, tylko z bólu, którego nigdy, nigdy w całym swoim życiu nie czułam tak bardzo.
  Paliłam się żywcem.
- Wróciłam po ciebie, Harold - zdołałam wykrztusić. - Wracaj do ciała, chcę... chcę...
  Nie dokończyłam.
  Upadłam na ziemię niczym porzucona marionetka.
cdn