wtorek, 29 maja 2012

XXVI

  Zamarłam. Może to nie ona? Jakim cudem mogłaby znaleźć się nawet na przypadkowym obrazie? Może... to ktoś łudząco podobny do niej? Zwykły zbieg okoliczności?
  Nic nie dzieje się przypadkiem.
  Dziwnie się poczułam. Odechciało mi się nawet spać, poczułam lekki strach. Miałam jakieś dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
  Zasunęłam zasłony. W pokoju zapadł półmrok, świeciła się tylko jedna mała lampka nocna, stojąca przy łóżku na stoliku.
  Zaczęłam rozpakowywać część rzeczy. Wszystkie kosmetyki przeniosłam do łazienki, w której szybko wzięłam prysznic. Ubrałam się w krótkie spodenki i bluzkę- od dzisiaj ten komplet pełnił rolę mojej pidżamy. Walizkę rzuciłam na podłogę pod łóżko. Usiadłam na kołdrze. Wzięłam do ręki telefon.
  Moi rodzice nic nie wiedzieli o tym, że jestem teraz w Rzymie i w każdej chwili Zły Smok może mnie zaatakować. W każdym bądź razie, anderka nie poinformowała mnie o tym. Może powinnam do nich zadzwonić? Wyjaśnić im to?
  Po pięciu minutach zastanowienia, zrezygnowana odłożyłam telefon.
  Nie będę powodem ich zmartwień.
  Zasnęłam.

  Poczułam, jak ktoś mnie mocno szturcha w ramię. Zrezygnowana otworzyłam oczy.
  Siedziała w tej samej sukience i tak samo ułożonych włosach, co na obrazie.
  Od razu oprzytomniałam. 
- Mam Christophera - oznajmiła. 
- On jest daleko - zaprzeczyłam.
- Bliżej, niż ci się wydaje.
- Co do tego wszystkiego ma Christopher? On myśli, że umarłam.
- Już nie! - uśmiechnęła się szeroko. Nigdy nie widziałam jej uśmiechającej się.
- Kłamiesz.
- Och, ja nigdy nie kłamię, Victoria. Jeszcze tego nie zrozumiałaś?
  Cicho zagwizdała. Do pokoju wszedł jakiś mężczyzna, przypominał ochroniarza.
  Trzymał drobnego, przerażonego blondaska.
- Nie! - krzyknęłam. Pobiegłam w jego stronę, ale Lucy mnie złapała i popchnęła. - Co on ci zrobił?! Co Christopher ma do tej całej sytuacji?! Zostaw go, do cholery!
  Roześmiała się pogardliwie. 
- Znam już twój cały życiorys - wykrztusiła. - Biedaczek myślał, że cię zdradzając, uratuje swoją skórę! Wybacz, mały! - zwróciła się do niego. - Nie może żyć zwykły człowiek, który wie o Ametystianii. Za jakieś pięć minut możesz się pomodlić do swojego Boga, i koniec zabawy.
  Zaczęłam płakać. Byłam wściekła. Miałam ochotę do niej podejść i ją zabić, tak po prostu. Ale miała wokół siebie jakąś moc, siłę, która ją chroniła. Niewątpliwie tą moc czerpała od Złego Smoka.
  Christopher był przerażony. Zauważyłam, że miał posiniaczoną twarz.
  Na Smoka, co ona mu robiła?!
- Zostaw go... albo pożałujesz! - krzyknęłam. Ponownie mnie popchnęła. Nie miałam żadnego dojścia do przyjaciela.
- Boję się! - mruknęła. 
- To przez ciebie! - odezwał się Christopher. Do mnie. Spojrzał na mnie z wyrzutem. Ze złością, ale i przerażeniem. Otworzyłam usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ale ja... ja... ja nie chciałam! Ja...
  ... co ja zrobiłam?
- Wyprowadź go - wydała rozkaz Lucy. Wstała. Odwróciła się do mnie.
- Stoisz mi na przeszkodzie - powiedziała. - Muszę się ciebie pozbyć. Natychmiast. Najchętniej to już bym cię zadźgała. Ale nie mogę tego zrobić! - pokręciła głową, jakby mówiła sama do siebie. - Twoi przyjaciele cię chronią. Zwłaszcza ta adoratka. Być może o tym nie wiesz, ale przekazała część swojej energii tobie. I Dobry Smok o tobie nie zapomniał, a szkoda. Ale pocieszę cię - roześmiała się. - Zanim cię zabiję, to jeszcze trochę się pomęczysz. Uwielbiam patrzeć na twoją twarz wykrzywioną bólem. Do zobaczenia, kochanie.
  Zniknęła. Rozpłynęła się.
  Zaczęłam krzyczeć.

  Obudziłam się z krzykiem. Starałam się zapanować nad szokiem, ale nie było to łatwe. Serce waliło mi w piersi jak młot. Cała drżałam.
  Spojrzałam na obraz, i przeżyłam kolejny szok.
  Postać dziewczyny- którą była Lucy- zniknęła. Pomost był pusty. Jedynie został czerwony napis.
  Czy chcę go przeczytać?
  Przełknęłam ślinę.
  Do zobaczenia, kochanie.
  Błyskawicznie się odwróciłam i spojrzałam na miejsce, gdzie w śnie siedziała Lucy.
  Był odcisk na kołdrze, jakby ktoś parę chwil temu faktycznie na nim siedział.
- Co?! - krzyknęłam. - Nie! Nie może być...
  Poczułam się słabo. Potrzebowałam świeżego powietrza.
  Z mętlikiem w głowie, nadal w szoku, otworzyłam drzwi balkonowe. Wyszłam na zewnątrz. Zimny podmuch wiatru nieco mnie uspokoił. Oparłam się o balustradę.
  Przymknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech. Przecież to był tylko sen, to... jakim cudem...
  Nic nie rozumiem!
- Victoria? Dlaczego nie śpisz? - usłyszałam. Ktoś stanął obok mnie.
  Nie odpowiedziałam.
- Obudziłaś mnie! - Patrick oskarżycielsko na mnie spojrzał.
- Przepraszam - wymamrotałam.
- W zasadzie nic się nie stało - odparł, przeczesując rękoma włosy. - Jest szósta. Uwielbiam wcześnie wstawać. Wtedy wszystko na zewnątrz jest takie ospałe! Ale myślałem, że ty lubisz dłużej spać.
- Bo lubię - odpowiedziałam, przerzucając włosami, które mi się zaplątały. - Ale coś... zresztą, nieważne.
- Ważne.
- Więc... mam pewnego... to znaczy, miałam... pewnego przyjaciela. Miał na imię Christopher - zaczęłam. Roześmiałam się lekko. - Też był blondynem. Wiedział o mnie wszystko, zresztą, ja o nim też. Spotkaliśmy się dzięki naszym mamom, które były przyjaciółkami. W wieku trzech, czterech lat. I tak dotrwało do czasu, gdy się wyprowadził...
  Zaczęłam opowiadać mu całą historię. Od spotkania z Christopherem, jego wyprowadzki, miesiącach obietnic aż w końcu ciszy, aż do pożaru w szkole i do Ametystianii, do Lucy, o tym wszystkim, co miało miejsce aż do teraz. Podczas mówienia o tym wszystkim sama się zdziwiłam, jak ten czas szybko poleciał. Jeszcze niespełna dwa lata temu siedziałabym z Christopherem w jego pokoju i oglądalibyśmy głupie seriale, śmiejąc się z występujących w nich bohaterów. Tymczasem on się wyprowadził, zostawiając mnie z Eve. Nasz kontakt nagle się zerwał.
  Rozmyślania na biologii, alarm przeciwpożarowy. Plątanina korytarzy.
  Myśl, że zaraz umrę.
  Płomienie.
  Ktoś ratujący mi życie.
  Zabierający mnie do miejsca, o którym istnieniu nie wiedziałam.
  Zaczynanie wszystko od początku.
  Czas biegnie szybko... jest go coraz mniej.

cdn

czwartek, 24 maja 2012

XXV

  Elizabeth podeszła do mnie i mnie przytuliła, co mnie lekko zaskoczyło, bo jej nie znałam ani trochę. Potraktowała tak każdego z nas, nawet Chrisa, który pospiesznie się odsunął i powiedział, że musi wracać.
- Ale! - krzyknęła Elizabeth, mierząc Chrisa wzrokiem. - Nie chcesz herbatki? Naprawdę? No, i szarlotkę upiekłam...
- Nie, naprawdę... - bąknął. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jak zmienisz zdanie, to tylko poinformuj. Oddaj torby i idziemy!
  Chris posłusznie wyjął nasze bagaże z bagażnika. Harold i Tom zaoferowali pomoc. Patrick stał z tyłu, trzymając już jedną torbę.
- Nie, nie! - odmówiła Elizabeth. - Zanim Chris pojedzie, to torby sam nam położy!
  Chris burknął coś pod nosem, ale posłuchał się jej. Elizabeth wprowadziła nas do domu przez wielki, zadbany ogród. Chris bez zbędnych ceregieli otworzył drzwi. Weszliśmy za nim. Od razu zapachniało świeżo upieczonym ciastem.
- Wchodźcie, wchodźcie - ponagliła nas Elizabeth. Podreptała do jakiegoś przestronnego pokoju- kuchni.
  Dom był wewnątrz bardzo elegancki i wielki. Można powiedzieć, że przypominał wręcz pałac. Przestronne pokoje i korytarze były pomalowane białą farbą. Na podłogach wszędzie były białe, puszyste dywany. Dużo eleganckich sof, a obok nich stolików. Na ścianach wisiało wiele dużych obrazów przedstawiających średniowieczne damy albo naturę. Na suficie wisiały duże, kryształowe żyrandole.
  Coś niesamowitego.
- Co tak wolno? Przecież tu będziecie przez jakiś okres mieszkać! Czujcie się jak u siebie!
  Nieco odważniej weszliśmy do równie dużej kuchni. Kazała nam usiąść przy długim stole. Tak zrobiliśmy. Przez chwilę krzątała się po kuchni, aż w końcu usiadła z nami, kładąc na stole talerz z kawałkami szarlotki i herbatą.
  Patrick sięgnął po filiżankę i nalał sobie herbaty.
- Słyszałam o wszystkim, i chcę wam pomóc - zaczęła Elizabeth. - Głównie ta sytuacja odnosi się do Lucy, Nathana i Victorii, ale jest was dużo, więc pomyślałam, że jestem w stanie wam jakoś ulżyć. Raczej się tu pomieścicie... no i jestem też Ametystianką.
- Czy pani... ten dom... pani go sama wybudowała? - zapytała Rebecca.
- Mówcie mi po prostu Elizabeth, w porządku? Nie, ten pałacyk mam po mamie, której pradziadkowie go wybudowali. Ten dom jest dziedziczny - roześmiała się.
- Pani... to znaczy, Elizabeth... czy ty sama się wszystkim tu zajmujesz? Ogródkiem? Sprzątaniem?
- Jestem tu sama, więc dlaczego nie? Mam mnóstwo wolnego czasu. Lubię to robić.
  Wzięłam kęs szarlotki.
- Ale powiedzcie mi coś o sobie! - zmieniła temat. - Wiem tylko, dlaczego tu jesteście, ale nic dokładniej o was.
- Więc, hm...
- Harold? Jesteś wysłannikiem, tak?
- Tak - potwierdził dumnie. - Uwielbiam to!
- Jak często jesteś w Rzymie?
- Co dwa, trzy dni... ostatnio trochę rzadziej, aż do dzisiaj.
- A... Patrick?
- Ja jestem trenerem - powiedział, pijąc wodę. - Aktualnie Victorii.
- Jesteście w związku?
  Podniosłam gwałtownie głowę. Harold udławił się ciastem i zaczął kaszleć, Nathan zdezorientowany spoglądał to na mnie, to na Patricka, który wybałuszył oczy na Elizabeth. Sarah widząc to, zaczęła zanosić się śmiechem. Andrew uważnie się na mnie patrzył, Angelika przewróciła oczami.
- Ja... nie... to znaczy... - Patrick zarumienił się i poprawił odruchowo włosy. Poczułam gorąco na policzkach.
- Dlaczego się śmiejecie? - zdziwiła się Elizabeth. - Nic o was nie wiem... a ciągle na siebie spoglądacie, więc...
  Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Patrick na mnie spojrzał. Teatralnie uniósł brwi do góry i puścił oczko. Harold próbował opanować kaszel.
- Zaraz zabijesz się tą szarlotką! - Rebecca obserwowała Harolda. Nathan śmiał się, patrząc na niego.
- Oni nie są razem! - Tom zabrał głos, pierwszy raz od dłuższego czasu. - Dopiero dzisiaj się poznali, Elizabeth.
- To trzeba było tak od razu! - westchnęła. - A kto z was jest parą?
  Zapadła cisza. Angelika i Andrew niepewnie unieśli ręce do góry.
- To dopiero interesujący związek! - mruknął Harold. - On mówi coś raz na parę lat, a ona kipie energią. Przecież to dwa przeciwieństwa!
- Przeciwieństwa się przyciągają - skwitowała Sarah.
  Elizabeth spytała wszystkich, ale pominęła Nathana.
  Dziwnie się poczułam. Nathan ostatnio nie był skory do rozmów. Wydawał się jakiś przygnębiony, smutniejszy, niż zazwyczaj. Wiedziałam, że ma to związek z Lucy, ale nie chciałam zaczynać rozmowy. To byłby zły pomysł. Wręcz idiotyczny, bo doskonale wiedziałam, jak ma się sprawa między nią a nim.

  Rozmawialiśmy jeszcze jakieś dwie godziny, kiedy Elizabeth zabrała nas na drugie (!) piętro swojego pałacyku. Tam były nasze pokoje.
- Całe piętro wasze - ogłosiła, pokazując nam pokoje. - Każdy ma swój!
  Przypomniało mi się, że Nathan przecież musi być blisko mnie, żeby zapobiec sennym spotkaniom z Lucy. Ale nie wspomniałam o tym ani słowem. Poza tym, przecież w ostatnim śnie osiągnęłam zwycięstwo, wygrałam z nią walkę, więc może to dobry znak?
  Mi przypadł pokój z balkonem, na który mógł wejść sąsiadujący ze mną Patrick.
  Jak na prawdziwy pałac przystało, w każdym pokoju były osobne łazienki. Wręcz jak w luksusowym hotelu.
  Na łóżku leżały już moje walizki. Postanowiłam się nie rozpakowywać do końca, bo nie wiadomo, ile będziemy w Rzymie. O tym miała poinformować nas anderka, która była w ciągłym kontakcie z Nathanem i Haroldem.
- Są jakieś zasady, typu cisza nocna? - roześmiała się Sarah. Elizabeth spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie - rzekła. - Ja mam pokój na parterze, i tak was nie będę słyszeć. Weźcie to jako wakacje, czy coś w tym stylu. Jak będziecie głodni, idźcie do kuchni, nie krępujcie się. Czy wam jeszcze w czymś pomóc? Bo chciałabym iść do siebie.
- Nie - odpowiedzieliśmy chórkiem.
- To dobranoc! - uśmiechnęła się i zeszła po schodach na parter, do swojego pokoju. Staliśmy wszyscy na korytarzu, rozglądając się.
- Która godzina? - zapytał nagle Tom, przerywając ciszę.
- Wpół do jedenastej - odparł Andrew.
- A o której wstajemy?
- Chyba Elizabeth nas obudzi... - mruknęła Rebecca.
- Więc... jest już trochę późno... ja już się z wami pożegnam... do jutra! - powiedziawszy to, Tom skierował się do swojego pokoju na samym końcu korytarza. Po chwili każdy z nas zrobił to samo.
  Zamknęłam drzwi od swojego pokoju. Włączyłam lampkę stojącą na stoliku nocnym. Przyjrzałam się wielkiemu obrazowi, który wisiał na ścianie tuż nad moim łóżkiem.
  Przedstawiał on duże jezioro i niebo, na którym były białe chmury. Zaintrygował mnie, sama nie wiem, dlaczego, bo nie było w nim czegoś nadzwyczajnego.  Chyba jednak najbardziej przykuła moją uwagę postać siedząca na pomoście, tuż nad wodą.
  Była to dziewczyna. Jej twarz do połowy była odkryta. Miała rozwiane, czarne włosy, średniej długości. I jasną sukienkę. Przyjrzałam się bardziej jej twarzy. Kogoś mi przypominała... ale kogo?
  Serce mi zamarło.
  Lucy.

piątek, 18 maja 2012

XXIV

  Szliśmy już niecałą godzinę. Szczerze mówiąc, nie czułam się, jakbym miała za chwilę wychodzić z podziemnej krainy do świata ludzkiego. To... dziwne, wręcz zabawne uczucie.
  Tom, Patrick, Andrew, Sarah, Rebecca, Angela, Nathan, Harold i ja szliśmy przez jakiś las (o ile to lasem nazwać można, bo, hm, nie był to taki typowy las). Ametystiania była o wiele większa niż mi się wydawało. Harold prowadził i rozmawiał o czymś z Nathanem, Andrew co chwilę odwracał się do rozmawiającej z Sarah Angeliką, Rebecca szła z Tomem. Był to dosyć niski, ale sympatyczny chłopak.
  Nie przysłuchiwałam się specjalnie rozmowom, szłam, gubiąc się we własnych myślach.
  Z zamyślenia wyrwał mnie Patrick, który zjawił się obok mnie. Odruchowo poprawił swoje blond włosy.
- Coś taka zamyślona, Victoria? - uśmiechnął się. Luźno szedł obok mnie, chowając dłonie w kieszeniach swoich jeansów. Na sobie miał jeszcze jasną, luźną bluzkę z flagą Wielkiej Brytanii.
  Cholera... był przystojny.
- Ach, nic... - powiedziałam, poprawiając włosy. - Rozmyślam nad tym, co będzie.
- Skąd wiesz, co będzie? - przyjrzał mi się.
- Hm... nikt nie wie, co.
- Więc nie myśl na zapas. Ciesz się Ametystianią, póki tu jeszcze jesteś.
- Sugerujesz, że nie wrócę?
- Co? Nigdy! - uniósł ręce do góry. - W życiu! Złapiemy Lucy, załatwimy te różne sprawy, i wrócimy. Biorę pod uwagę tylko tą wersję.
- Jesteś optymistą, co? - uniosłam brew do góry.
- A ty? Według mnie trzeba być. Co to za życie, skoro myśli się tylko o złych, smutnych rzeczach?
- Myślę optymistycznie. Denerwują mnie pesymistyczne wersje, jeśli miałabym być szczera.
- Każdy ma inny pogląd, nie?
  Nagle się zatrzymaliśmy. Harold coś mówił do starszego mężczyzny stojącego przed czymś, co przypominało duży tunel.
- Co to? - szepnęłam. Rebecca odwróciła się do mnie.
- Artcum - uśmiechnęła się. - To jest właśnie to.
  Zdziwiłam się.
- I przez to... no, przejdziemy... do Rzymu?
- Dokładnie.
  Zaczęłam się śmiać. Nathan zerknął na mnie.
- Wszystko okej? - szepnął. Przytaknęłam głową. Był pewnie równie poddenerwowany, jak ja.
- Idziemy! - krzyknął Harold. Weszliśmy do dużego, przestronnego tunelu. Był ciemny, paliły się lekko małe światełka, ale niewiele to pomagało. Było trochę zimniej.
- W Rzymie jest lato? - szepnęłam.
- Wiosna - powiedziała Sarah. - Dokładnie 23 kwietnia. Tak samo, jak my teraz. Mamy tą samą strefę czasową, że się tak wyrażę - zaśmiała się.
  Tunel zaczął się zwężać. Serce podeszło mi do gardła.
- O matko! - jęknęłam. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Patrick, który nadal szedł obok mnie, złapał mnie za ramię.
- Nie mdlej tylko - mruknął. - Ile nie byłaś w świecie ludzkim?
- Nie wiem... trzy, cztery tygodnie?
- Ej, to krótko!
  Dziesięć minut szliśmy w ciszy. Tunel tak bardzo się zwęził, że musieliśmy iść osobno. Patrick puścił moje ramię i szedł za mną.
- Victoria, żyjesz jeszcze?! - krzyknęła Angelika.
- Jeszcze!... - odparłam, równie głośno. Zrobiło się trochę cieplej i jaśniej.
  W końcu wyszliśmy z artcum.
  Do Rzymu.
  Do świata ludzkiego.
  Wzięłam głęboki oddech naturalnego, prawdziwego powietrza. Wiatr przewiewał mi przez włosy, zrobiło mi się trochę zimno, bo zdążyłam się już przyzwyczaić, że w Ametystianii panuje zazwyczaj wysoka temperatura. Ale ten lekki chłód podziałał na mnie orzeźwiająco. Wręcz dodawał mi energii do działania.
  Harold bez słowa podał mi swoją bluzę. Wzięłam ją, uśmiechając się w ramach podziękowania.
  Pachniała męskimi perfumami.
- Szkoda, że nie jesteśmy tutaj w nieco innych okolicznościach - wzdychnęła Angelika. Andrew dyskretnie na mnie zerknął, co nie uszło mojej uwadze. - Harold? Co teraz? Gdzie idziemy? Bo ty najczęściej tu jesteś, albo Tom...
- Tędy - Tom pokazał wydeptaną dróżkę prowadzącą przez las.
- Ale przecież ktoś może wejść do artcum, nie? - zdziwiłam się. - Co wtedy?
- Jest ochrona, nie bój się - mruknęła Sarah.
  Przez las szliśmy jakieś dwadzieścia minut. To było coś niesamowitego. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać przyrodę w zupełnie innym świetle: ćwierkanie ptaków, to, na co zazwyczaj nie zwracałam uwagi, robiło na mnie teraz wielkie wrażenie. Szum drzew, i prawdziwe niebo czy słońce. Wszystko tętniło życiem.
  A przyroda w Ametystianii... to takie jedno, duże kłamstwo. Jednak mówiąc, że słabe, skłamałabym.
  Znaleźliśmy się przy szosie, gdzie stał duży samochód, od jakiejś lepszej firmy.
- O! - krzyknął Harold. Otworzył drzwiczki. - Cześć, Chris! - podał rękę jakiemuś chłopakowi, który siedział zza kierownicą. - Anderka już wszystko ci wytłumaczyła, nie?
- Tak - potwierdził. - Wsiadajcie!
  Posłusznie weszliśmy do dużego, czarnego samochodu.
- Nie zawiozę was do hotelu, tylko do waszego tymczasowego nowego domu - wyjaśnił nam w czasie drogi. Sarah zmarszczyła brwi.
- Mówiono nam inaczej - rzekła. Chris spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Na logikę! Przecież wy nie żyjecie według tego świata! W hotelu by się okazało, że jesteście trupami i chcecie zamówić pokój w hotelu!
- Ale... ten dom...
- Ten dom należy do jednej kobiety, która wyprowadziła się z Ametystianii do Rzymu. Jesteście gośćmi, a ona jest w to wszystko wtajemniczona, więc się nie martwcie.
  Sarah umilkła.
  Wjechaliśmy do Rzymu. Ludzie kręcili się po ulicach, na wystawach sklepów umieszczone były różne manekiny z ciuchami i ogłoszeniami, które informowały o różnych wyprzedażach. Miasto tętniło życiem.
  Chris zawiózł nas na jakieś osiedle za miastem, gdzie było o wiele ciszej i mniej tłocznie. Zatrzymał się przed dużym, białym domem z wielkim ogrodem.
- Jak się nazywa ta pani? - spytał się Tom.
- Elizabeth. Jest w porządku.
  Wyszliśmy z auta. W tym samym momencie z wielkiego domu, który przypominał wręcz luksusowy pałac, wyszła starsza kobieta, nieco pulchna, ale miała uśmiechnięty wyraz twarzy i wyglądała przyjaźnie.
- Witajcie w Rzymie, kochani! - krzyknęła, podchodząc do nas.
  Zerknęłam na stojącego obok Patricka. Poprawiwszy włosy, uśmiechnął się do mnie.
  Odwróciłam się do Elizabeth.
  Może nie będzie tak źle?
  Może to się dobrze skończy?
cdn

sobota, 12 maja 2012

XXIII

  Otworzyłam oczy. W pokoju hotelowym było już jasno. Przez chwilę zapomniałam, gdzie jestem, ale potem zaczęłam powoli kojarzyć fakty. Dzisiaj mieliśmy wyjechać do Rzymu, żeby rozpocząć poszukiwania Lucy. Czyli dopiero teraz powinnam bać się o swoje życie.
  Zauważyłam, że sąsiednie łóżko, na którym spała Angelika, było puste. Widocznie wstała wcześniej ode mnie.
  Wyczołgałam się z łóżka. Niedbale poprawiłam włosy. Spojrzałam na wiszące lustro.
  Zmieniłam się. Rysy mojej twarzy stały się poważniejsze, jakby... ostrzejsze. Moje ciemnobrązowe włosy, lekko falujące się, stały się bardziej puszyste. W myślach porównałam swój teraźniejszy wygląd z dawnym, jak jeszcze wyglądałam, żyjąc w świecie ludzkim. Byłam typową nastolatką, zasadniczo niczym się nie wyróżniałam. Nie malowałam się zbytnio, ponieważ wiedziałam, że bez makijażu będę wyglądać okropnie. Poza tym, zawsze byłam zwolenniczką naturalnego wyglądu.
  Widocznie ostatnie wydarzenia sprawiły, że wydoroślałam. Stałam się odpowiedzialniejsza. Wszystko, co robiłam, dokładnie analizowałam, nie działałam spontanicznie.
  Szczerze mówiąc, chyba zaczęłam się sobie bardziej podobać.
  Założyłam swoje puchowe skarpetki na gołe stopy. Poprawiłam swoją luźną, za dużą bluzkę, która u mnie pełniła rolę pidżamy. Otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju.
- Cześć wszystkim! - krzyknęłam, przeciągając się. Ziewnęłam. Złapałam jabłko leżące na małym stoliku, kiedy zauważyłam, że tuż obok siedzi nieznany mi blondyn. Prawie upuściłabym jabłko, ale mój dar mi na to nie pozwolił.
- Cześć! - blondyn uśmiechnął się, pokazując swoje równe, białe zęby. Poprawił swoje włosy. Miał na sobie luźną bluzkę na ramiączkach, był umięśniony. Na Smoka, dlaczego każdy chłopak w Ametystianii miał niesamowite muskuły? - Jestem Patrick.
- O! - powiedziałam, gryząc jabłko. - Hm, cześć. Słyszałam o tobie. Jesteś trenerem, tak?
- Zgadza się - odpowiedział.
- Mogłabym spytać, kogo dokładniej? - zaczęłam szukać wzrokiem Maxa. Nigdzie go nie było. Nathan leżał na sofie, czytając jakąś książkę, a Harold układał swoje ciuchy.
- Podobno twoim. Nie szukaj Maxa, on nie jedzie.
- Ale...
- Anderka jednak zrezygnowała z zabraniem go, bo źle znosi takie podróże. Nawet nie wiemy, ile ona potrwa.
- Aha - mruknęłam. - W sumie to dobrze, po co miałby się męczyć?
- No właśnie, masz mnie - mrugnął porozumiewawczo. Poczułam, jak się rumienię. Odkaszlnęłam dyskretnie i wzięłam kolejny kęs jabłka. Odwróciłam się do Nathana.
- Gdzie Angelika? - zapytałam. Nathan uniósł wzrok znad książki i otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwała mu Angelika, która stanęła obok mnie, ni stąd, ni zowąd.
- Tutaj! - powiedziała. - Patrick, kiedy przyjdzie Rebecca?
- Nie mam zielonego pojęcia - wzruszył ramionami. - Nie miałem z nią nawet kontaktu od dłuższego czasu. Tylko czasami z Sarah, ale to bardziej w celach naukowych, wiesz.
- Rebecca zna wszystkie języki na świecie, z nią też można porozumieć się w celach naukowych.
- Ale Sarah jest adoratką, i jakoś tak...
- Okej, mniejsza z tym - machnęła ręką. Wyrzuciłam ogryzek do kosza.
- Idę wziąć prysznic - powiedziałam. Cofnęłam się do mojego i Angeliki pokoju, żeby wziąć swoje ciuchy i kosmetyczkę, po czym poszłam do łazienki.

- Rebecca! - usłyszałam krzyk Angeliki. Susząc włosy, wyjrzałam przez drzwi, co się dzieje. Angelika śmiała się z jakąś dziewczyną o krótkich, czarnych włosach. - Victoria! To Rebecca. Ma dar języków, to już ci mówiłam.
- Cześć - powiedziałam, odstawiając suszarkę na półkę. Podeszłam do nich.
- Hej, Victoria! Podekscytowana?
- Czym tu się ekscytować? Myśl, że w każdej chwili ktoś może mnie zabić, niezbyt mnie ekscytuje.
- No, w sumie racja. Zadarłaś z potężnymi mocami.
- Najciekawsze jest to, że nic nie zrobiłam.
  Rebecca wzruszyła bezradnie ramionami.
- Gdzie reszta? Nathan, Harold i... Patrick? - zapytałam, rozglądając się.
- Poszli na śniadanie - odparła Angela. - My zaraz pójdziemy.
- Nie musicie! - przerwała Rebecca. - Sama przyniosłam, żeby wychodząc z hotelu od razu pójść do Rzymu, przez artcum.
- Jak to w ogóle wygląda? - zdziwiłam się. - Ametystiania jest przecież, hm, położona dosyć głęboko.
- Artcum to takie przejście, które znajduje się na pograniczu Ametystianii a światem ludzkim. Takie wejście, które jest strzeżone przez wysłanników, żeby nikt normalny jakimś cudem tam nie doszedł.
- Ale artcum do Rzymu jest w jakimś lesie czy coś w tym rodzaju, a nie w środku miasta - dodała Rebecca, widząc mój zdziwiony wyraz twarzy. - Zresztą, sama zobaczysz. Nawet nie umiem tego wytłumaczyć.
- Hm, Reb... - rzekła Angela po chwili. - To masz te śniadanie czy nie?
  Po chwili siedziałyśmy na łóżkach zajadając się naleśnikami.
- Widziałaś się z Luckiem? - Angelika zwróciła się do Rebecci, która pokręciła przecząco głową.
- Nie - powiedziała. - Zrobił sobie nowe dokumenty i razem z Mirandą wyprowadził się do Chicago.
- Kto to Luck? - zainteresowałam się.
- Nasz dobry, starszy znajomy - odpowiedziała Rebecca. - Chciałabym się z nim spotkać. Ale chyba będziemy mieć marne szanse.
- Oby! - oburzyła się Angela. - Najlepiej byłoby, gdybyśmy Lucy znaleźli w Rzymie. Jechać aż do Chicago?! Ani mi się śni!
- Dobrze, już dobrze. Uspokój się.
- Musimy ją jakoś przywołać albo coś - odezwałam się. - Pewnie i tak będę przynętą.
- To jest intrygujące - Rebecca zmarszczyła brwi. - Skoro Victoria jest dla niej jakąś przeszkodą, dlaczego już jej nie zabiła? Kimże ona dla niej jest? Skoro nikim, to dlaczego tak się niej uczepiła? Dlaczego Victoria jest za to wszystko odpowiedzialna?
- Tyle pytań, żadnej odpowiedzi - westchnęła Angelika. - Każdy z nas chciałby to wiedzieć.
- Dzisiaj miałam sen! - przypomniałam sobie. - Ale nie wiem, czy one mają jakiekolwiek znaczenie.
- Mają. Co ci się śniło? Znowu coś złego?
- Byłam w swoim starym domu, w świecie ludzkim, kiedy przyszedł do mnie Christopher. Zobaczył,  że na półce stało zdjęcie, moje i Nathana, i... ehm... na tym zdjęciu się całowaliśmy. Strasznie się zdenerwował, ale wtedy zrozumiałam, że to zazdrosna Lucy. Zaczęłyśmy się bić, chciała mnie zabić, ale trafiłam nożem prosto w jej serce, zabiłam ją. Czyli dosyć dobry sen, patrząc z mojej perspektywy.
- Jeśli chodzi o Nathana, Lucy wpada w furię - skwitowała Angelika. - Jak jeszcze nie była opętana, zanim pojawiłaś się w Ametystianii, to cały czas z nim wszędzie była, wszędzie z nim chodziła. Gdy tylko ktoś dotknął Nathana, to zaczęła krzyczeć, że on ją zdradza. To nie było normalne. Ale Nathan, zakochany, nie widział, że ona nie kocha go tak bardzo, po prostu trzymała go pod pantoflem i tyle.
- Zaraz, zaraz - przerwała Rebecca. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że doszło do opętania Lucy wtedy, kiedy była po prostu... zazdrosna o Nathana?
- Już raz była opętana. Co z tego, że ją odzyskaliśmy, jak jej dusza została już naznaczona, ślad Złego Smoka został? On zauważył, że Lucy bardzo łatwo się denerwuje, na nią bardzo szybko można wywrzeć jakiś wpływ. Bardzo szybko się denerwowała. Jak jeszcze pojawiła się Victoria, która też nie jest zwyczajną Ametystianką, bo ma dar, a dary nie są czymś popularnym...
- Czekaj, cholera, bo zaraz się pogubię! - Rebecca zdenerwowała się. - Taka głupota nie mogła mieć takich wielkich konsekwencji. Widocznie tam, gdzieś daleko, o czym nie mamy zielonego pojęcia, w tajnikach religii SED, musiało coś się stać, a Victoria nie przybyła tutaj przypadkowo. To było, można powiedzieć, planowane. Nawet anderka nam to mówiła, jak przedstawiała mi tą całą sytuację.
  Angelika westchnęła.
- Na Smoka, ja już sama nie wiem - mruknęła. - To zbyt skomplikowane.
- A ja co mam powiedzieć? Robię, co mi każecie, i tyle z tego wszystkiego.
  W tej chwili do pokoju wszedł Harold i Nathan, za nimi Patrick, rozmawiający z kimś przez telefon. Na jego widok znowu się zarumieniłam, sama nie wiem, dlaczego. Zauważyła to Angelika, która porozumiewawczo się do mnie uśmiechnęła.
- Kiedy idziemy?! - krzyknął Harold.
- Tom będzie za jakieś pół godziny - odparł Patrick, poprawiając włosy.
- Victoria, cieszysz się?! - Harold spojrzał na mnie.
- Z czego mam cię cieszyć, Haroldzie?! - odkrzyknęłam.
- No, jesteś taką damską wersją Supermana!
  Roześmiałam się.
- Tak, Harold. Ciekawe, czy tylko uda mi się uratować Ametystianię. Akcja rozpocznie się... za jakąś godzinę.
- Wtedy zaczną się jaja - mruknęła Rebecca.

cdn

piątek, 4 maja 2012

XXII

  W Ametystianii zapadła już noc, kiedy dotarliśmy do hotelu. To dosyć zabawne uczucie: mieszkasz pod ziemią w miejscu, które kropka w kropkę przypomina normalne miasto. Hotel, w którym mieliśmy spędzić ostatnią noc (przynajmniej na ten czas) w Ametystianii, nie miał jakiejś nazwy. Po prostu "Hotel". Pewnie dlatego, że był jedynym takim miejscem, gdzie można było zarezerwować pokój i się przespać. Większości mieszkańcom to nie było potrzebne, bo każdy miał swój własny dom. Ale zdarzały się takie przypadki, jak my, kiedy to było konieczne.
  Zauważyłam, że każdy z nas w jakiś sposób posmutniał. Zaczęłam mieć powoli małe wyrzuty sumienia: pojawiłam się tu nie wiadomo po co, jak i kiedy, a wprowadziłam gigantyczne zmiany. Moje życie tutaj obróciło się o 180 stopni.
  Muszę jednak przyznać, że czasami miałam wrażenie, że śnię. Że to nie jest prawda. Taki... obóz przetrwania nakazany przez rodziców.
  Niestety- albo i dobrze, sama nie wiem- to prawda. Istnieje taka kraina jak Ametystiania.
- Ale jestem zmęczona! - powiedziałam do Angeliki, wchodząc do hotelowego pokoju. Nie ulegało wątpliwościom, że hotel ten był lepszy. Pokój dzielił się na cztery mniejsze: w jednym byłam ja i Angelika, w drugim Harold i Nathan. Trzeci to łazienka, a czwarty ogólny.
- No, no - mruknęła. - Doskonale, że nie będziemy spać w jednym pokoju z tymi kretynami.
- Jestem zbyt kulturalny i mam zbyt duży szacunek do kobiet, żeby odpowiedzieć ripostą - powiedział Nathan, przybijając piątkę z Haroldem.
- Och, jakiś ty uroczy - odpowiedziała, wpychając mnie do naszego pokoju, w którym były już nasze torby. Wysłannicy mnie zawsze zadziwiali: działali wręcz z prędkością światła. - Ale my zajmiemy się już własnymi sprawami. Jutro wcześnie wstajemy, dobranoc!
  Powiedziawszy to, zatrzasnęła drzwi.
- Czasami mam dość facetów - powiedziała. - Victoria?
- Hm?
- Miałaś kogoś? No, wiesz... tam, dawniej.
  Roześmiałam się.
- Taki poważny związek... to nie. Byli tacy, którzy mi się podobali, ale nic poważniejszego. Dobrze się dogadywałam z chłopakami i to mi wystarczało. No, miałam przyjaciela, ale...
- Ale co?
- Ale się wyprowadził. Złamał obietnicę, już nigdy się nie odezwał. Miał na imię Christopher.
- A on wie... no, że nie żyjesz? Że teoretycznie umarłaś w płomieniach w pożarze w szkole?
- Nie mam zielonego pojęcia. Od tego czasu nie mam żadnego kontaktu. Tylko raz zadzwoniłam do rodziców.
  Umilkłam. Christopher. Dlaczego po prostu nie mogę o nim zapomnieć?
- Hej! - Angelika krzyknęła zatroskana. - Jeżeli to dla ciebie delikatny temat, to przepraszam, nie... może nie powinnam!
- Nic się nie stało - machnęłam ręką. - Czasami wręcz przesadzam i jestem tego świadoma.
- A ty? - zapytałam się Angeliki, szukając w torbie kosmetyczki, ręcznika i pidżamy. - Miałaś kogoś? Przed Andrewem?
- Miałam... miał na imię Erick. Byliśmy ze sobą chyba z dwa, trzy lata.
- To dosyć sporo!
- Ale to ja go zostawiłam. Cały czas jakieś imprezy, wracał do domu upity, czasami nawet coś wciągał, nawet nie chciałam wnikać, co. Miałam tego dosyć. Powiedziałam mu, że to nie jest tryb życia dla mnie.
- Dobrze zrobiłaś... jeszcze, wiesz... wróciłby do ciebie uchlany i nie wiadomo, co by się stało. A ile jesteś z Andrewem? Tak w ogóle, to co cię do niego ciągnie? Nie chodzi mi tu o wygląd, bo brzydki nie jest, ale...
- Andrew... Andrew to taka odmiana. Spokojny i myśli racjonalnie. Totalne przeciwieństwo Ericka. Nie jest taki nudny, jak wam się wydaje.
- Nie uważam, że jest nudny, tylko, hm, taki... cichy.
  Roześmiała się.
- Miłość jest ślepa.
  Po niecałych dwóch godzinach siedziałyśmy już w swoich łóżkach. Jeszcze z godzinę rozmawiałyśmy o naszym "poprzednim życiu", jednak zdecydowałyśmy pójść już spać, bo jutro mieliśmy z samego rana pojechać do Rzymu i rozpocząć poszukiwania Lucy.

  Męczyłam się nad kolejnym zadaniem z matematyki. Ziewnęłam. Wertowałam podręcznik, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zniechęcona pobiegłam po schodach do drzwi, żeby je otworzyć. Energicznie to zrobiłam i doznałam szoku. Przed drzwiami stał Christopher. Uroczy, wysoki blondasek z figlarnym uśmiechem, który zaraz zszedł z jego ust. Dlaczego?
- Co jest? - wykrztusiłaś. Oparł się o framugę drzwi. 
- Nie mogę się przywitać? Po paru latach wracam, a ty tak mnie witasz? Miło.
- No właśnie, po paru latach wracasz, i co? Czego żądasz?
  Oblizał usta. Zmarszczyłam brwi. 
- Więc jak? Zaprosisz mnie czy nie?
- Ehm, no... wchodź.
  Zamknęłam drzwi. Christopher był zupełnie inny. Nie chodziło mi tylko o wygląd, ale... charakter. Stał się taki... ostrzejszy? Egoistyczny? Niemiły? Chamski?
- Co to jest? - zatrzymał się przy zdjęciu oprawionym w ramkę. Podeszłam, żeby zobaczyć fotografię. Krzyknęłam ze zdumienia. Przedstawiała ona mnie i Nathana... złączonych w namiętnym pocałunku.
- Co ty robisz z Nathanem? - odwrócił się do mnie.
- Znasz Nathana? 
- Lepiej od ciebie, ty... ty...
  Cofnęłam się. 
  To nie Christopher.
  Lucy podeszła do mnie i zamachnęła się, żeby dać mi w twarz. Przez ułamek sekundy myślałam, że jej się to uda, ale zrobiłam sprytny unik. I tak przez parę razy. Poczułam gniew, który tłumiłam w sobie przez tyle lat. Przez tyle czasu.
- Nathan cię podszkolił? Pewnie w czymś innym też.
- Chyba ktoś zazdrości?
  Krzyknęła rozgniewana. Złapała nóż. Zadrasnęła nim mój policzek. Zaskoczona złapałam się w to miejsce. Złapałam drugi nóż. Przez chwilę walczyłyśmy, aż w końcu zrobiłam coś, co od dawna chciałam.
  Zamachnęłam się i wbiłam nóż prosto w jej serce. Spojrzała zaskoczona, a po chwili padła na podłogę.
 Schyliłam się i wzięłam nóż.
- To nie koniec - szepnęłam. - A od Christophera... po prostu się odpieprz.


________________________
Ten rozdział chciałabym zadedykować Alicji Kostur, ponieważ jutro ma urodziny (stara dupa z Ciebie! :D) i uwielbia czytać to opowiadanie :>
I takie PS: Martwcie się dopiero wtedy, kiedy nowe rozdziały nie pojawią się dopiero gdzieś po 9 dniach. Pomimo, że nowe rozdziały pojawiają się zasadniczo co tydzień, to cały czas o tym myślę, i układam, co będzie dalej, więc nie martwcie się o nic :)
PS2: Przepraszam, że tak krótko, aż sama się zdziwiłam, ale dzisiaj nie mogę się kompletnie na niczym skupić, a nie chcę, żebyście myśleli, że Was olewam.