Ametystiania powoli pogrążała się w ciemnościach. Niebo (czy nie-niebo) pokrywały ciemne chmury, które wyglądały, jakby miały dać za chwilę deszcz, co było oczywiście nierealne, zresztą jak to wszystko, co ostatnio się wydarzyło.
Ciekawe, czy Balon ma wyrzuty sumienia za to, jak mnie potraktowała na ostatniej lekcji biologii.
Latarnie stojące przy asfaltowej drodze zaczęły się po kolei zapalać. W większości domów świeciło się jeszcze światło. Po chodnikach przechadzały się pary nastolatków.
Pozornie prawdziwe miasto, jednak tak naprawdę jestem pod Rzymem.
Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że żył dwadzieścia lat w podziemnej krainie, która jednak wyglądała jak prawdziwe miasto, znajdowała się gdzieś pod Rzymem i ludzie żyli tam normalnie, nie jak krety, wyśmiałabym go. Tymczasem sama znajduję się w takiej dziwnej sytuacji.
Bardzo, bardzo dziwnej.
Nathan i Lucy szli z przodu. Chłopak czasami zerkał na mnie do tyłu i uśmiechał się pocieszająco, jednak Lucy nie spojrzała na mnie ani razu. Mówiła coś do Nathana niezbyt miłym głosem, jednak po pewnym czasie rozmowa, która im się za bardzo nie kleiła, skończyła się.
Po pewnym czasie stanęliśmy przed małym domkiem. Lucy otworzyła kluczem furtkę, którą zamknął za mną Nathan. Szurając kamykami pod stopami, podeszliśmy pod drzwi wejściowe. Lucy bez zbędnych ceregieli otworzyła je, i z grymasem na twarzy lekko popchnęła mnie do środka.
- Zdejmuj buty- burknęła.
Posłusznie zdjęłam i położyłam je równo przy drzwiach.
- Nathan, wejdziesz?- zapytała się Lucy.
- Nie...ja jestem zmęczony trochę, i wiesz...- bąknął chłopak.
- No tak, cały dzień w Anglii i połowa w ogniu, to można się poczuć zmęczonym! - dziewczyna spojrzała na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Poczułam dużą chęć wymyślenia jakiejś riposty, żeby uspokoić swój gniew, jednak w porę ugryzłam się w język. Muszę przeżyć tę noc, więc się powstrzymam.
- Lucy! Przestań! - Nathan zniecierpliwił się. - to już robi się nudne!
- A ty co? Prorok? - Lucy odpyskowała.
- Chyba nie będziecie się kłócić z mojego powodu? - spróbowałam delikatnie powstrzymać kłótnię.
- Mniejsza z tobą! - Lucy spojrzała na mnie rozgniewanym wzrokiem, kładąc nacisk na słowo "tobą".
- prześpisz się i wynocha!
- Dlaczego mnie tak traktujesz? Co ja ci złego zrobiłam? Nawet się nie znamy!
- Coś ci się chyba pomyliło! Przez ciebie Nathan musiał wykorzystywać moc adoratek, żeby móc się przedostać przez płomienie! Przez ciebie mógł zginąć, rozumiesz to?! - wykrzyczała.
Zszokowana spojrzałam na Nathana, który również był zły.
- Lucy, do cholery! Nie rób ze mnie PIEPRZONEGO MIĘCZAKA!!!
- Znalazł się pieprzony Superman!
Czy jest gorsza obelga dla chłopaka niż mięczak?
- Gdzie są moje rzeczy? - zmieniłam szybko temat. Nathan i Lucy spoglądali na mnie wściekłym wzrokiem. Lucy niewątpliwie była wściekła na mnie, a Nathan na nią.
- Jeszcze nie ma. Harold nie przyszedł - odpowiedział Nathan.
- Nie wiem, czy odpowiada ci spanie nago - powiedziała z sarkazmem Lucy.
- Lucy, przestań! - krzyknął Nathan.
- Co ja poradzę? Dzwoń do niego! - dziewczyna rzuciła Nathanowi telefon. Złapał go, przez chwilę patrzał na Lucy, po czym wykręcił numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Tu jest zasięg? - wyrwało mi się. Lucy wybuchnęła ironicznym śmiechem.
- Nie! Dzwonimy na niby! - powiedziała, łapiąc oddech.
- Harold? - odezwał się Nathan do telefonu. - hm, kiedy będziesz? Dopiero jutro? No, nie, Victoria będzie spać u Lucy...dobrze, to znaczy, mogło być lepiej, ale wszyscy jesteśmy zmęczeni i to też ma wpływ na nasze samopoczucie...co? Ona jest tu najspokojniejsza...no tak...w porządku. Dziesiąta? Okej. Przekażę. Do zobaczenia.
Chłopak skończył rozmowę, podał telefon Lucy i zwrócił się do mnie:
- Victoria, jutro o dziesiątej rano przyjdzie Harold, nasz wysłannik, z twoimi rzeczami. Są małe komplikacje, artcum, wejście do podziemi się gdzieś zablokowało. Taki mały zator.
- Jestem ciekawa, bo na dziewiątą mamy lekcje, a Victoria musi sama zostać u mnie w domu - powiedziała Lucy.
- Nie jestem dzieckiem! - wtrąciłam.
- Harold będzie o dziesiątej. Najwyżej Victoria prześpi się dłużej, niczego to nie zmieni. Harold weźmie ją na śniadanie, zajdzie do ciebie i odda tobie klucze, najwyżej da do przekazania anderce - zaplanował chłopak.
- Lepiej niech ją weźmie na to śniadanie, bo nie mam nic do jedzenia - spojrzała na mnie. Wzruszyłam ramionami.
- W takim razie wszystko jasne. Uciekam! - Nathan uśmiechnął się do mnie, przytulił Lucy i poszedł.
Lucy zamknęła drzwi i spojrzała na mnie.
- Będziesz spała w salonie.
Poprowadziła mnie do dużego, przestronnego pokoju, gdzie stała zachęcająco wyglądająca kanapa, stolik do kawy i telewizja. Wyjęła z szafki koc i poduszki, a po chwili przyniosła dużą, luźną męską bluzkę.
- Musi ci wystarczyć. Tam masz toaletę - wskazała palcem drzwi. - ja idę do siebie. Pa.
- Dobranoc - mruknęłam. Co za gościnność!
Poszłam do toalety. Pomieszczenie nie było duże, w kształcie kwadratu, z prysznicem, kibelkiem i umywalką z wiszącym lustrem. Półki były pełne od przeróżnych kosmetyków, płynów i toników. Wzięłam pierwszy ręcznik, umyłam się i przebrałam w podarowaną bluzkę. Spojrzałam na kremy. Pochodziły od najlepszych marek typu Dior czy Chanel. Co jak co, rodziców ma chyba bogatych. Pozwoliłam sobie na użycie jednego z nich.
Powróciwszy do salonu, poprawiłam koc i poduszki, gdy moją uwagę przykuło jedno obramowane zdjęcie.
Podeszłam bliżej i przyjrzałam mu się dokładniej.
Fotografia przedstawiała całującą się parę. Dziewczyną była Lucy, a chłopakiem niewątpliwie Nathan.
Nathan i Lucy są razem.
Jasna cholera.
środa, 29 lutego 2012
wtorek, 28 lutego 2012
III
- Nasz lud, Ametystianowie, ma swoje korzenie w Rzymie, według naszej religii, która nawet nie jest do końca znana, Smok, nasze bóstwo, rzucił wyzwanie Bogu, że stworzy drugi świat, podziemny. Ametystiania to właśnie ten świat. Świat różniący się od tego ludzkiego, w którym dotychczas żyłaś.
- Mam zmienić religię?
- Wiesz, temat religii Ametystianów poruszysz w arqadzie.
- Co to arquada?
- Ten wasz slang mnie wymęczy! - zdenerwowała się anderka. - To wy wymyślacie jakieś dziwne słowa, i nie można się z wami dogadać. Arquada to w naszym języku znaczy szkoła, do której pójdziesz w poniedziałek. Dzisiaj jest środa, umarłaś.
- Żyję.
- Umarłaś według świata ludzkiego...w płomieniach.
- To jest popaprane! - zdenerwowałam się. - Jak mogłam umrzeć, skoro żyję?!
- Jeszcze raz, na spokojnie - anderka usiadła na fotelu obok łóżka. - Nie wrócisz do Anglii, do Londynu. Jesteś w Ametystianii. Pod Rzymem, gdzie jest nasza kolebka. Wyznajesz religię SED. Kontynuujesz naukę w arquadzie, z nowymi znajomymi, przedmiotami, z naciskiem na twój dar gimnastyczny, który wykorzystamy. Twoja blizna, którą masz od urodzenia, pokazała swoje prawdziwe oblicze, sześcioramienną gwiazdę. Jesteś Ametystianką. Będziesz mogła wrócić do świata ludzkiego, ale to jest trochę skomplikowane, większość osób zostaje tutaj. Ty tu raczej zostaniesz.
- A rodzice?
- Możesz się z nimi spotkać. Oni też są Ametystianami. Ukrywali to przed tobą dla twojego dobra. Gdybyś to wiedziała, nie uciekłabyś samowolnie w płomienie, nieprawdaż?
- Dlaczego właśnie w płomienie?
- Niekoniecznie w ogień, dużo osób została tutaj zwiedziona innymi przypadkami. Nathan popełnił samobójstwo...
- Powiesił się?
- Nieważne! - ucięła ostro temat Nathana. Zdziwiłam się. Nathan jest tematem tabu?- Tak czy owak, symbolem Smoka jest oczywiście ogień. Ma władzę nad ogniem. To On wybiera, jak umrzesz. Dla ciebie wybrał płomienie.
- Interesujące - mruknęłam.- Zacznę wierzyć w przeznaczenie.
- Zacznij. To podstawa SED - zamyśliła się anderka.
- Czyli znajdujemy się w podziemiach? Tu będę żyła? Jak kret? W ciemnościach?
- W żadnych ciemnościach! Widzisz mnie? - zniecierpliwiła się kobieta.
- No, widzę...
- To nie jest ciemno. U nas też jest dzień i noc. Tylko nie ma tutaj żadnych zwierząt, tylko roślinność jak w świecie ludzkim. Jest niebo. Jest słońce, są chmury.
- W podziemiach jest słońce! - prychnęłam ironicznie.
Adoratka szybko podeszła do okna, które było zasłonięte roletą. Szybko ją podwinęła. Pokój od razu się rozjaśnił pomimo włączonej lampy.
- Podejdź, dasz chyba radę!
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Powoli zeszłam z łóżka. Spojrzałam na nogi- nie były spalone. Wyglądały zupełnie normalnie, jak każda inna część ciała. Włosy pozostały brązowe i puszyste, bez żadnego szwanku. Zerknęłam na lustro stojące obok szafki. Nie wyglądałam jak osoba, która była na krawędzi między życiem a śmiercią.
Podeszłam do okna i spojrzałam pierwszy raz na Ametystianię.
Cóż, widok z okna niewiele pokazywał, jednak anderka miała rację. Ametystiania wyglądała jak zwykłe miasto jakich wiele. Niebo, chmury i słońce, które raziło, jakby było prawdziwe.
- To słońce jest prawdziwe?
- Nie. Niebo, chmury, słońce- to nie jest prawdziwe. To, że słońce razi, to złudzenie- fakt faktem, daje jasność jak prawdziwe. Tym zajmują się adoratki.
- Anderki, adoratki...podobne.
- Masz rację. Wiele słów z naszego języka rozpoczyna się na literę "a".
- No tak, trudno nie zauważyć.
- Zabrzmi to jak scenariusz do filmu science fiction, ale taką potęgę dał nam Smok. Ametystiania opiera się na czarach, tak, na magii. To znaczy, nie ma tutaj różdżek, nic z tych rzeczy. Tylko wybrane osoby, które są adoratkami, mają tak głęboką wiarę i tak dużo siły, że są w stanie zrobić niesamowite rzeczy, które wykorzystywane są do funkcjonowania naszej krainy. Jest tych osób bardzo mało, aktualnie tylko dziesięć.
- Ale po co to wszystko?
- Chyba wolisz żyć w podróbce naturalnego życia niż w ciemnej dziurze.
- Fakt, byłoby ciemno jak w dupie.
Anderka spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Skończcie z tym slangiem! - mruknęła. Wzruszyłam ramionami.
- Za dużo tych nowości na jeden dzień. Zaraz powinien przyjść Nathan i Lucy.
- A to po co?
- Chyba nie chcesz spać pod namiotem?
- To u kogo?
- U Lucy. Jutro, jak Nathan wróci ze szkoły, pokaże ci twój dom.
- Będę miała własny dom?
- Tak jakby. Nie mamy internatów. Do dwudziestego roku życia będzie wszystko dla ciebie za darmo.
- Dlaczego do dwudziestego?
- Wtedy uzyskuje się pełnoletność. Mamy inne prawa, które wkrótce poznasz.
Westchnęłam. "Które wkrótce poznasz".
Otworzyły się drzwi. Zza nich ukazała się głowa Nathana.
- Juuuż? - zapytał się zniecierpliwionym głosem.
- Tak, możecie ją zabrać. Trzymaj się, kochanie! - anderka poklepała mnie po ramieniu.
- Dlaczego Nathan? Dlaczego wszystko on mi musi pokazywać? - zdążyłam się szybko zapytać, tak cicho, żeby chłopak nie usłyszał pytania.
- Wkrótce się dowiesz.
Po tych tajemniczych słowach anderka wyszła z pomieszczenia. Nathan nieśmiało podał mi rękę.
- Jestem Nathan...pewnie wiesz.
- Jestem Victoria. Pewnie wiesz - złapałam jego rękę.
- A ja Lucy - na widok dziewczyny o poważnych rysach twarzy od razu puściłam rękę. Nie wyglądała sympatycznie.
- Ja..
- Wiem, Victoria. Nie musimy się chyba obściskiwać- burknęła.
- Nie! - odparłam.
Nastała krępująca cisza.
- No dobrze, Lucy...idziemy? - pierwszy odezwał się Nathan.
- Nie mam wyjścia - powiedziała szorstko dziewczyna.
Ruszyliśmy w kierunku głównego wyjścia. Lucy prowadziła, a ja z Nathanem szłam z tyłu. Dziewczyna chyba mnie nie lubi.
Super, mam z nią spać pod jednym dachem.
Szykuje się niezła zabawa.
___________________________
Taak, niektórzy pewnie zauważyli motyw z Harry'ego Pottera i serii Domu Nocy- blizna, tatuaż, magia...czytałam obydwie serie, ogółem mówiąc, bardzo mi się podobały, i te niektóre elementy wykorzystałam w tej opowieści, jednak większość pochodzi z mojej dziwnej wyobraźni ;)
poniedziałek, 27 lutego 2012
II
- Smoku kochany, to nie moja wina. Zahaczyła się o bliznę, to się prawie wykrwawiła... a że to był nadgarstek...
- Lepiej siedź cicho! Budzi się!
- Byłem w samą porę...
- Na granicy śmierci nazywasz w samą porę?!
Zmarszczyłam brwi. Bolała mnie głowa i nadgarstek, jednak nie tak mocno, jak wtedy...
Kiedy?
Gdzie ja jestem?
- Widzisz, obudziła się...
- Śpi przecież!
"Nie, nie śpię"- chciałam powiedzieć. Jednak moja twarz była zdrętwiała, nie byłam w stanie poruszać ustami. W mojej głowie był istny chaos: pamiętam straszny pożar, biegłam do piwnic uratować Eve... której tam nie było? Zabłądziłam, miałam umrzeć. Ale nie umarłam, bo ktoś, bliżej nieokreślony, mnie uratował.
No tak, tylko kto?
Otworzyłam oczy. Najpierw nic nie zobaczyłam, bo poraziło mnie bardzo jasne światło. Jednak gdy mój wzrok przyzwyczaił się do światła, zobaczyłam dwie postacie pochylające się nade mną.
- Idę po anderkę- powiedziała dziewczyna z długim, grubym warkoczem uplecionym z czarnych włosów.
- Zaczekam- odparł chłopak.
- Nawet nie myśl, żeby ją zostawić!
Ponownie spojrzałam na dziewczynę. Miała ostry temperament...
Zostałam sama z chłopakiem, który nie spuszczał ze mnie oka. Poczułam się niezręcznie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. chciałam rozejrzeć się po pomieszczeniu, więc podniosłam się, na co chłopak energicznie zareagował.
- Hej, nie ruszaj się.
Ponownie zmarszczyłam brwi.
- Niby dlaczego? Tyłek mnie już boli od tego ciągłego leżenia bez ruchu - powiedziałam nieco zachrypniętym głosem. Odkaszlnęłam zirytowana. Nie wiem, co tu robię i gdzie w ogóle jestem, a nawet nie mogę się ruszyć!
Chłopak uśmiechnął się, z czym było mu do twarzy.
- Ponieważ jesteś zbyt słaba.
- Niewiele mi to mówi, wiesz? - burknęłam.
Nagle otworzyły się drzwi. Nastolatek gwałtownie się odwrócił i wstał.
- Witaj, anderko! - powiedział.
- Dzień dobry, Nathanie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. W samą porę! - kobieto o bardzo długich, siwych włosach, poklepała młodzieńca po ramieniu, po czym odwróciła się do mnie. - A co ona tak sztywno siedzi?
- Nie pozwoliłem jej się ruszać, bo...
- Bo co? Jest całkiem zdrowa i silna, niczego nie połamała. Victoria, połóż się wygodnie.
- Już nie bądź taki opiekuńczy! - zironizowała dziewczyna w warkoczu.
- Victoria...- mruknął chłopak.
- Co ty tam mamroczesz?
- Victoria...znaczy zwycięstwo?
- Dokładnie tak! - potwierdziła to stara kobieta. - W tym przypadku odnieśliśmy je całkowicie! Teraz tak: Nathan i Lucy, wyjdźcie. Ja Victorii postaram się wszystko wytłumaczyć.
- Może jednak zostanę? - zapytał niepewnie Nathan.
- Przestań ględzić, idziemy! - Lucy stanowczo popchnęła Nathana w kierunku drzwi, które cicho zamknęła.
Z ulgą wygodnie się usadowiłam i spojrzałam zaciekawiona na kobietę.
- A więc tak! - klasnęła w dłonie. - Jestem anderką. Anderka to według naszego języka, oczywiście nie posługujemy się nim oficjalnie, oznacza kogoś takiego jak lekarza i nauczyciela w jednym. Zabawne, co? Tak naprawdę to jestem Noa-Wier, ale wszyscy mówią na mnie anderka, więc proszę, ty też mnie tak nazywaj.
- Ale...
- Żadnych ale! Pytania na końcu. Teraz pokaż mi swój nadgarstek, mogę?
Nie czekając na moje pozwolenie, szarpnęła moją rękę i zaczęła badawczo oglądać bliznę, która znowu zaczęła mnie boleć- tym razem z powodu jej długich paznokci, które wbiły mi się w podrażnioną skórę.
- Wszystko jest w porządku, goi się, wygląda normalnie.
Spojrzałam na bliznę i omal nie zemdlałam. Nazwała normalnie bliznę, która miała teraz kształt sześcioramiennej gwiazdy, w dodatku była bardzo widoczna: kiedyś była delikatnie różowa, teraz mocno czerwona, a nawet lekko fioletowa. Wyglądało to jak tatuaż, jednak niewątpliwie to była ta sama blizna.
- Co to jest?! - wyrwało mi się.
- Nadal ta sama blizna! - wesoło odpowiedziała anderka.
- No nie wiem, nie jest taka sama.
- Trochę bardziej widoczna, no i ma ciekawszy kształt. Ale teraz wiadomo, że jesteś jedną z nas.
- Jedną z nas, czyli?
- Jesteś silną Ametystianką.
- Amety...co? Myślałam, że Angielką.
- Prawnie jesteś Angielką i urodziłaś się w Anglii, jednak my, Ametystianowie, już od urodzenia wiedzieliśmy, że będziesz jedną z nas. Zresztą, twoi rodzice też tu byli. Twój tata bliznę miał chyba na piersi, a mama na ramieniu...nie jestem pewna. Jak będziesz ciekawa, to zadzwonisz do nich.
- Chyba się jeszcze nie obudziłam...
- Nie, to nie sen. To prawda. Tą bliznę masz przecież od urodzenia. Jesteś szesnastoletnią Ametystianką. W dodatku masz specjalny dar...- dodała tajemniczo.
- Jaki dar? Matematyczny? - zironizowałam.
- Skąd ta ironia? Jesteś bardzo wygimnastykowana.
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Nie umiem zrobić przewrotu w tył nawet...
- W świecie ludzkim nie umiałaś, tutaj jak najbardziej.
- Do czegoś jestem wam potrzebna?
- Do walki.
- Walki? To jakiś żart? Takie pieprzoty są tylko w bajkach.
- Życie to bajka, nie zrozumiałaś tego jeszcze? Byłaś gotowa na śmierć i byłaś na krawędzi życia a śmiercią. Powinnaś docenić to, że tu jesteś.
Zawstydziłam się.
- Ale... ja rozumiem! To znaczy, ja szanuję... życie. Nie chciałam umierać, ale...
- To jest za trudne, ja wiem. Musisz to sobie poukładać. Jednak twoje życie się zmieniło. Tak będzie do samego końca.
cdn
- Lepiej siedź cicho! Budzi się!
- Byłem w samą porę...
- Na granicy śmierci nazywasz w samą porę?!
Zmarszczyłam brwi. Bolała mnie głowa i nadgarstek, jednak nie tak mocno, jak wtedy...
Kiedy?
Gdzie ja jestem?
- Widzisz, obudziła się...
- Śpi przecież!
"Nie, nie śpię"- chciałam powiedzieć. Jednak moja twarz była zdrętwiała, nie byłam w stanie poruszać ustami. W mojej głowie był istny chaos: pamiętam straszny pożar, biegłam do piwnic uratować Eve... której tam nie było? Zabłądziłam, miałam umrzeć. Ale nie umarłam, bo ktoś, bliżej nieokreślony, mnie uratował.
No tak, tylko kto?
Otworzyłam oczy. Najpierw nic nie zobaczyłam, bo poraziło mnie bardzo jasne światło. Jednak gdy mój wzrok przyzwyczaił się do światła, zobaczyłam dwie postacie pochylające się nade mną.
- Idę po anderkę- powiedziała dziewczyna z długim, grubym warkoczem uplecionym z czarnych włosów.
- Zaczekam- odparł chłopak.
- Nawet nie myśl, żeby ją zostawić!
Ponownie spojrzałam na dziewczynę. Miała ostry temperament...
Zostałam sama z chłopakiem, który nie spuszczał ze mnie oka. Poczułam się niezręcznie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. chciałam rozejrzeć się po pomieszczeniu, więc podniosłam się, na co chłopak energicznie zareagował.
- Hej, nie ruszaj się.
Ponownie zmarszczyłam brwi.
- Niby dlaczego? Tyłek mnie już boli od tego ciągłego leżenia bez ruchu - powiedziałam nieco zachrypniętym głosem. Odkaszlnęłam zirytowana. Nie wiem, co tu robię i gdzie w ogóle jestem, a nawet nie mogę się ruszyć!
Chłopak uśmiechnął się, z czym było mu do twarzy.
- Ponieważ jesteś zbyt słaba.
- Niewiele mi to mówi, wiesz? - burknęłam.
Nagle otworzyły się drzwi. Nastolatek gwałtownie się odwrócił i wstał.
- Witaj, anderko! - powiedział.
- Dzień dobry, Nathanie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. W samą porę! - kobieto o bardzo długich, siwych włosach, poklepała młodzieńca po ramieniu, po czym odwróciła się do mnie. - A co ona tak sztywno siedzi?
- Nie pozwoliłem jej się ruszać, bo...
- Bo co? Jest całkiem zdrowa i silna, niczego nie połamała. Victoria, połóż się wygodnie.
- Już nie bądź taki opiekuńczy! - zironizowała dziewczyna w warkoczu.
- Victoria...- mruknął chłopak.
- Co ty tam mamroczesz?
- Victoria...znaczy zwycięstwo?
- Dokładnie tak! - potwierdziła to stara kobieta. - W tym przypadku odnieśliśmy je całkowicie! Teraz tak: Nathan i Lucy, wyjdźcie. Ja Victorii postaram się wszystko wytłumaczyć.
- Może jednak zostanę? - zapytał niepewnie Nathan.
- Przestań ględzić, idziemy! - Lucy stanowczo popchnęła Nathana w kierunku drzwi, które cicho zamknęła.
Z ulgą wygodnie się usadowiłam i spojrzałam zaciekawiona na kobietę.
- A więc tak! - klasnęła w dłonie. - Jestem anderką. Anderka to według naszego języka, oczywiście nie posługujemy się nim oficjalnie, oznacza kogoś takiego jak lekarza i nauczyciela w jednym. Zabawne, co? Tak naprawdę to jestem Noa-Wier, ale wszyscy mówią na mnie anderka, więc proszę, ty też mnie tak nazywaj.
- Ale...
- Żadnych ale! Pytania na końcu. Teraz pokaż mi swój nadgarstek, mogę?
Nie czekając na moje pozwolenie, szarpnęła moją rękę i zaczęła badawczo oglądać bliznę, która znowu zaczęła mnie boleć- tym razem z powodu jej długich paznokci, które wbiły mi się w podrażnioną skórę.
- Wszystko jest w porządku, goi się, wygląda normalnie.
Spojrzałam na bliznę i omal nie zemdlałam. Nazwała normalnie bliznę, która miała teraz kształt sześcioramiennej gwiazdy, w dodatku była bardzo widoczna: kiedyś była delikatnie różowa, teraz mocno czerwona, a nawet lekko fioletowa. Wyglądało to jak tatuaż, jednak niewątpliwie to była ta sama blizna.
- Co to jest?! - wyrwało mi się.
- Nadal ta sama blizna! - wesoło odpowiedziała anderka.
- No nie wiem, nie jest taka sama.
- Trochę bardziej widoczna, no i ma ciekawszy kształt. Ale teraz wiadomo, że jesteś jedną z nas.
- Jedną z nas, czyli?
- Jesteś silną Ametystianką.
- Amety...co? Myślałam, że Angielką.
- Prawnie jesteś Angielką i urodziłaś się w Anglii, jednak my, Ametystianowie, już od urodzenia wiedzieliśmy, że będziesz jedną z nas. Zresztą, twoi rodzice też tu byli. Twój tata bliznę miał chyba na piersi, a mama na ramieniu...nie jestem pewna. Jak będziesz ciekawa, to zadzwonisz do nich.
- Chyba się jeszcze nie obudziłam...
- Nie, to nie sen. To prawda. Tą bliznę masz przecież od urodzenia. Jesteś szesnastoletnią Ametystianką. W dodatku masz specjalny dar...- dodała tajemniczo.
- Jaki dar? Matematyczny? - zironizowałam.
- Skąd ta ironia? Jesteś bardzo wygimnastykowana.
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Nie umiem zrobić przewrotu w tył nawet...
- W świecie ludzkim nie umiałaś, tutaj jak najbardziej.
- Do czegoś jestem wam potrzebna?
- Do walki.
- Walki? To jakiś żart? Takie pieprzoty są tylko w bajkach.
- Życie to bajka, nie zrozumiałaś tego jeszcze? Byłaś gotowa na śmierć i byłaś na krawędzi życia a śmiercią. Powinnaś docenić to, że tu jesteś.
Zawstydziłam się.
- Ale... ja rozumiem! To znaczy, ja szanuję... życie. Nie chciałam umierać, ale...
- To jest za trudne, ja wiem. Musisz to sobie poukładać. Jednak twoje życie się zmieniło. Tak będzie do samego końca.
cdn
niedziela, 26 lutego 2012
I
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz z tym coś zrobić- szepnęła do mnie Eve.
- Czy musimy o tym teraz rozmawiać? Mogłabyś mi dać z tym spokój chociaż na chwilę - odszepnęłam, pełna irytacji.
- W porządku- wepchnęła z powrotem nos w podręcznik od biologii.
Westchnęłam. Ostatnio dzieją się rzeczy, które tylko komplikują mi życie. Christopher, mój przyjaciel, nie odzywa się do mnie, a ja, razem z Eve, staramy się domyślić, o co mu chodzi. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak w ogóle się nie odzywa. Wyjechał do Londynu razem z rodzicami i obiecał mi, że będzie ze mną rozmawiać przez telefon czy przez Skype, jednak od naszej ostatniej rozmowy upłynęło sporo czasu, i wszelkie próby kontaktu kończyły się fiaskiem. Niestety, Eve nie chce mi dać z tym spokoju, co mnie strasznie denerwuje. Cieszę się, że jako moja przyjaciółka chce mi pomóc, jednak ostatnio stała się zbyt namolna, i relacje między nami również się pogorszyły. Zastanawiam się, czy robię coś nie tak.
Nic mi nie przychodzi do głowy.
Nagle poczułam kopnięcie w moje krzesło. Odwróciłam się twarzą do Adriana, chłopaka, który chyba jako jedyny z chłopaków z mojej klasy zawsze zachowywał zdrowy rozsądek, a jednocześnie był żartobliwy. Zawsze dobrze się uczył, jednak nie był typowym kujonem.
- Co chcesz?- zapytałam.
Spojrzał na mnie z dezaprobatą zza okularów. Był też wyjątkiem w urodzie. Okulary korekcyjne dodawały mu tylko uroku, a jego rozwichrzone, brązowe kosmyki włosów opadały na czoło.
- Czy musimy o tym teraz rozmawiać? Mogłabyś mi dać z tym spokój chociaż na chwilę - odszepnęłam, pełna irytacji.
- W porządku- wepchnęła z powrotem nos w podręcznik od biologii.
Westchnęłam. Ostatnio dzieją się rzeczy, które tylko komplikują mi życie. Christopher, mój przyjaciel, nie odzywa się do mnie, a ja, razem z Eve, staramy się domyślić, o co mu chodzi. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak w ogóle się nie odzywa. Wyjechał do Londynu razem z rodzicami i obiecał mi, że będzie ze mną rozmawiać przez telefon czy przez Skype, jednak od naszej ostatniej rozmowy upłynęło sporo czasu, i wszelkie próby kontaktu kończyły się fiaskiem. Niestety, Eve nie chce mi dać z tym spokoju, co mnie strasznie denerwuje. Cieszę się, że jako moja przyjaciółka chce mi pomóc, jednak ostatnio stała się zbyt namolna, i relacje między nami również się pogorszyły. Zastanawiam się, czy robię coś nie tak.
Nic mi nie przychodzi do głowy.
Nagle poczułam kopnięcie w moje krzesło. Odwróciłam się twarzą do Adriana, chłopaka, który chyba jako jedyny z chłopaków z mojej klasy zawsze zachowywał zdrowy rozsądek, a jednocześnie był żartobliwy. Zawsze dobrze się uczył, jednak nie był typowym kujonem.
- Co chcesz?- zapytałam.
Spojrzał na mnie z dezaprobatą zza okularów. Był też wyjątkiem w urodzie. Okulary korekcyjne dodawały mu tylko uroku, a jego rozwichrzone, brązowe kosmyki włosów opadały na czoło.
Błyskawicznie się odwróciłam. Balon- tak nazywaliśmy naszą nauczycielkę od biologii- stała naprzeciw mnie i jej wyraz twarzy mówił tylko o jednym.
- Już się zorientowałaś, że jest biologia? - powiedziała z mściwym uśmieszkiem. - Twoi rodzice na pewno się ucieszą, że zamierzam się z nimi spotkać.
- A o czym pani chce z nimi rozmawiać? Powiedziałam, ignorując chichoty.
- O twoim IQ. Mówi ci to coś?
- Ale ja nie wiem, jakie mam IQ! - powiedziałam szczerze. Z jednej strony ta cała rozmowa mnie bawiła (i nie tylko mnie, bo większość klasy się śmiała), lecz z drugiej strony Balon to nauczycielka, która nawet u największego dresa w szkole budziła respekt. I jak ktoś jej podpadnie, to będzie miał przechlapane do końca swojej gimnazjalnej kariery. Na szczęście jestem w trzeciej klasie.
- Zostań po lekcji, to się dowiemy.
Odeszła, a ja odruchowo spojrzałam na zegarek, ile czasu zostało do przerwy. Dwadzieścia minut.
Nauczycielka podyktowała zadanie, które do końca lekcji mamy zrobić. Zerknęłam na Eve. Bez większego zainteresowania wertowała podręcznik.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś, że Balon coś do mnie mówi?! - szepnęłam do niej.
- Bo sama nic nie słyszałam! - odpowiedziała z irytacją w głosie. - Gdybym słyszała, to bym powiedziała, więc mnie nie oskarżaj, okej?
- Głowa w chmurach?
- Podobnie jak ty.
Roześmiałam się. Surowa nauczycielka znowu się na mnie spojrzała, jednak tym razem siedziałam cicho. Zaczęłam odrabiać zadanie, kiedy Patrycja podniosła rękę. Balon udzieliła jej głosu.
- Proszę pani, a w tym zad ...
Przerwał jej dźwięk dzwonka. Wszyscy zdziwieni spojrzeli na zegarek. Do dzwonka było jeszcze piętnaście minut. Wymieniłam zdziwione spojrzenie z Eve.
- Coś za wcześnie!- Powiedziała nauczycielka.
Wtedy zabrzmiał drugi dzwonek, a za nim trzeci, co było sygnałem, że trzeba się ewakuować.
- O co chodzi? Pali się, czy co?- powiedziałam.
Na korytarzu zaczęła się krzątanina. W klasie zaległa cisza.
- Już się zorientowałaś, że jest biologia? - powiedziała z mściwym uśmieszkiem. - Twoi rodzice na pewno się ucieszą, że zamierzam się z nimi spotkać.
- A o czym pani chce z nimi rozmawiać? Powiedziałam, ignorując chichoty.
- O twoim IQ. Mówi ci to coś?
- Ale ja nie wiem, jakie mam IQ! - powiedziałam szczerze. Z jednej strony ta cała rozmowa mnie bawiła (i nie tylko mnie, bo większość klasy się śmiała), lecz z drugiej strony Balon to nauczycielka, która nawet u największego dresa w szkole budziła respekt. I jak ktoś jej podpadnie, to będzie miał przechlapane do końca swojej gimnazjalnej kariery. Na szczęście jestem w trzeciej klasie.
- Zostań po lekcji, to się dowiemy.
Odeszła, a ja odruchowo spojrzałam na zegarek, ile czasu zostało do przerwy. Dwadzieścia minut.
Nauczycielka podyktowała zadanie, które do końca lekcji mamy zrobić. Zerknęłam na Eve. Bez większego zainteresowania wertowała podręcznik.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś, że Balon coś do mnie mówi?! - szepnęłam do niej.
- Bo sama nic nie słyszałam! - odpowiedziała z irytacją w głosie. - Gdybym słyszała, to bym powiedziała, więc mnie nie oskarżaj, okej?
- Głowa w chmurach?
- Podobnie jak ty.
Roześmiałam się. Surowa nauczycielka znowu się na mnie spojrzała, jednak tym razem siedziałam cicho. Zaczęłam odrabiać zadanie, kiedy Patrycja podniosła rękę. Balon udzieliła jej głosu.
- Proszę pani, a w tym zad ...
Przerwał jej dźwięk dzwonka. Wszyscy zdziwieni spojrzeli na zegarek. Do dzwonka było jeszcze piętnaście minut. Wymieniłam zdziwione spojrzenie z Eve.
- Coś za wcześnie!- Powiedziała nauczycielka.
Wtedy zabrzmiał drugi dzwonek, a za nim trzeci, co było sygnałem, że trzeba się ewakuować.
- O co chodzi? Pali się, czy co?- powiedziałam.
Na korytarzu zaczęła się krzątanina. W klasie zaległa cisza.
- Więc...chyba trzeba uciekać? - pierwszy odezwał się Adrian, wykazując się, jak zwykle, zdrowym rozsądkiem.
- No to się ustawiajcie! Otwierać drzwi, raz, dwa!- Balon klasnęła dłońmi i złapała dziennik z ocenami. - Zostawcie te plecaki! Nic się nie dzieje, to pewnie
próba...
- Nauczycielka nie była jednak pewna własnych słów. Pospiesznie schowałam do kieszeni portmonetkę, numerek z szatni i komórkę. Resztę, czyli plecak, książki i zeszyty, musiałam zostawić. Wyszliśmy z sali, pospiesznie ominęliśmy inne klasy i zeszliśmy na parter, gdzie był duży tłum i nie mogłam przepchać się do drzwi. Ktoś zahaczył zamkiem od bluzy moją bliznę na nadgarstku. Syknęłam z bólu i zaczęłam machać dłonią. Poczułam smród dymu. Było pewne, że coś się paliło. Poczułam lekki strach.
Nagle usłyszałam głos Eve. Dobiegał no właśnie, skąd?
- Victoria! Gdzie jesteś? Victoria! Pomóż!
Zaczęłam się przepychać w kierunku głosu przyjaciółki, który dobiegał z piwnic. Zignorowałam ból w nadgarstku, zignorowałam krew, która zaczęła wypływać z otwartej blizny. Zignorowałam też przekleństwa wykrzykiwane pod moim adresem. Wydostałam się z tłumu, który przepychał się w kierunku drzwi ewakuacyjnych. Ja biegłam w stronę przeciwną. Zbiegłam do piwnic, gdzie zawsze było strasznie zimno, jednak teraz był tam prawdziwy ukrop i czułam mocny i ostry zapach dymu. Głos zaczął być jakiś dziwny, jakby słabszy Przestraszyłam się, że Eve dzieje się coś złego, że u m i e r a. Zaczęłam biec szybciej przez labirynt korytarzy w podziemiach szkoły. Zdałam sobie sprawę, że nigdy tutaj nie byłam. Przynajmniej nie w takich ekstremalnych warunkach. Nagle trafiłam w ślepą uliczkę. Nie wiedziałam gdzie jestem, dusiłam się przez dym, bolał mnie nadgarstek. Wystraszyłam się, że mogę się wykrwawić. Zdjęłam bluzę i owinęłam ją wokół rany. Głosu już nie słyszałam. Nie wiadomo skąd, wziął się ogień. Czerwono-pomarańczowy dym, który kształtem przypominał smoki, dziwne postacie niczym z najgorszych koszmarów. Zaczęłam kaszleć. Osunęłam się na ziemię. Byłam zupełnie otoczona przez ogień, czekałam, aż umrę.
- Nie!!!
Płomienie zaczęły mnie parzyć. Poczułam wielki ból w nogach. Nie było szans na ucieczkę. Czekała mnie śmierć.
To bardzo dziwne uczucie. Umierać, i to ze świadomością. Myślałam, że będę żyć z pięćdziesiąt lat, umrę jako staruszka, będę mieć dzieci i męża, no i pracę. Może byłabym doktorem? Chirurgiem? Los jednak chciał inaczej, jak widać mam umrzeć w wieku piętnastu lat. Bardzo młodo. W myślach zaczęłam przepraszać Christophera i Eve. I mamę, i tatę. Wszystkich.
Jęknęłam z bólu. Poczułam się bardzo słabo.
Nagle stało się coś bardzo dziwnego. Poczułam jak coś łapie mnie za ramię, potem bierze mnie na ręce i biegnie, ucieka. Byłam pewna, że to omamy, że umieram. Ból, zwłaszcza w nadgarstku, nie ustępował. Próbowałam otworzyć oczy, jednak nic nie widziałam, tylko ciemność. Nie było żadnych płomieni. Czułam tylko, że ktoś (lub coś) mnie trzyma i biegnie. Nagle poczułam taki ból w ciele, jakbym z całej siły i całym ciałem uderzyła w ścianę. Wtedy straciłam przytomność.
cdn
Nagle usłyszałam głos Eve. Dobiegał no właśnie, skąd?
- Victoria! Gdzie jesteś? Victoria! Pomóż!
Zaczęłam się przepychać w kierunku głosu przyjaciółki, który dobiegał z piwnic. Zignorowałam ból w nadgarstku, zignorowałam krew, która zaczęła wypływać z otwartej blizny. Zignorowałam też przekleństwa wykrzykiwane pod moim adresem. Wydostałam się z tłumu, który przepychał się w kierunku drzwi ewakuacyjnych. Ja biegłam w stronę przeciwną. Zbiegłam do piwnic, gdzie zawsze było strasznie zimno, jednak teraz był tam prawdziwy ukrop i czułam mocny i ostry zapach dymu. Głos zaczął być jakiś dziwny, jakby słabszy Przestraszyłam się, że Eve dzieje się coś złego, że u m i e r a. Zaczęłam biec szybciej przez labirynt korytarzy w podziemiach szkoły. Zdałam sobie sprawę, że nigdy tutaj nie byłam. Przynajmniej nie w takich ekstremalnych warunkach. Nagle trafiłam w ślepą uliczkę. Nie wiedziałam gdzie jestem, dusiłam się przez dym, bolał mnie nadgarstek. Wystraszyłam się, że mogę się wykrwawić. Zdjęłam bluzę i owinęłam ją wokół rany. Głosu już nie słyszałam. Nie wiadomo skąd, wziął się ogień. Czerwono-pomarańczowy dym, który kształtem przypominał smoki, dziwne postacie niczym z najgorszych koszmarów. Zaczęłam kaszleć. Osunęłam się na ziemię. Byłam zupełnie otoczona przez ogień, czekałam, aż umrę.
- Nie!!!
Płomienie zaczęły mnie parzyć. Poczułam wielki ból w nogach. Nie było szans na ucieczkę. Czekała mnie śmierć.
To bardzo dziwne uczucie. Umierać, i to ze świadomością. Myślałam, że będę żyć z pięćdziesiąt lat, umrę jako staruszka, będę mieć dzieci i męża, no i pracę. Może byłabym doktorem? Chirurgiem? Los jednak chciał inaczej, jak widać mam umrzeć w wieku piętnastu lat. Bardzo młodo. W myślach zaczęłam przepraszać Christophera i Eve. I mamę, i tatę. Wszystkich.
Jęknęłam z bólu. Poczułam się bardzo słabo.
Nagle stało się coś bardzo dziwnego. Poczułam jak coś łapie mnie za ramię, potem bierze mnie na ręce i biegnie, ucieka. Byłam pewna, że to omamy, że umieram. Ból, zwłaszcza w nadgarstku, nie ustępował. Próbowałam otworzyć oczy, jednak nic nie widziałam, tylko ciemność. Nie było żadnych płomieni. Czułam tylko, że ktoś (lub coś) mnie trzyma i biegnie. Nagle poczułam taki ból w ciele, jakbym z całej siły i całym ciałem uderzyła w ścianę. Wtedy straciłam przytomność.
cdn
sobota, 25 lutego 2012
Streszczenie
Opowiadanie, którego główną bohaterką jest pewna Victoria. Jej życie momentalnie się zmienia, kiedy pewnego, zwykłego dnia w szkole zostaje ogłoszony alarm przeciwpożarowy. Zszokowana dziewczyna biegnie na ratunek swojej przyjaciółce Eve, jednak gubi się w plątaninie korytarzy w piwnicach szkolnych. Jest na krawędzi śmierci, jednak półprzytomna czuje, że tajemnicza postać bierze ją na ręce i z nią biegnie...tylko gdzie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)