Z arquady wyszliśmy późnym wieczorem. Wbrew pozorom czas minął bardzo szybko. Najdziwniejsze uczucia wywoływała we mnie wizja podróży do świata ludzkiego, którą miałam rozpocząć ze swoimi przyjaciółmi już pojutrze. Czy to nie dziwne, że czas mija tak szybko?
Max wrócił się do szatni pod pretekstem wzięcia swojej torby sportowej i kluczy do domu. Podskórnie czułam, że musimy się lepiej poznać- mieć bliższy kontakt fizyczny z osobą, która ciągle podchodzi do wszystkich z dystansem? Z jednej strony cieszę się, że będzie mnie trenować nieco bardziej doświadczona osoba w tej dziedzinie, ale z drugiej strony, co próbowałam przed samą sobą ukryć- wolałabym Harolda. Przy nim czułam się jak przy bracie, swobodne ruchy, mówienie mu o swoich sprawach nie przychodziło mi z trudnością. Co innego Nathan. Kochany chłopak, nie powiem- troskliwy, ale przebywając przy nim czuję się inaczej, niż przy Haroldzie, wybieram bardziej poważną postawę. Uważam na to, co mówię i robię. Wiem też, że Nathan jest ciągle zakochany w Lucy, której nie może nawet dotknąć, a to boli.
Intryguje mnie też jeden fakt. Muszę spać z Nathanem w jednym, tym samym miejscu, bo inaczej Lucy mnie zabije. Harold to rozumie, ale... jest zazdrosny. Przecież, hm- nie jesteśmy razem, więc?...
- Harold, cieszysz się, że już pojutrze jedziemy? - przerwałam ciszę. Harold spojrzał na mnie.
- Wiesz, trochę się boję - odparł.
- Czego? To chyba ja powinnam się bardziej bać - dodałam, uśmiechając się.
- No i tutaj właśnie o to chodzi - westchnął. - Boje się o ciebie. Jesteś taką przynętą. Dobrze, że będziesz... no... hm, z Nathanem, rozumiesz...
- Z Nathanem tylko na noc- zarumieniłam się. - Bo...
- Wiem, po co się tłumaczysz? - prychnął. - Przede mną nigdy nie trzeba się tłumaczyć.
- Też się boję, ale nie panikuję, bo to nie ma sensu.
- Nie możemy się bać, strach to zły doradca.
- Strach jest naturalny. Zwłaszcza w takich ekstremalnych warunkach, w jakich teraz przebywamy. W każdej chwili może coś do mnie podejść i mnie zabić, poćwiartować i spalić - zrobiłam wystraszoną minę.
- Zaraz ja cię zabiję za opowiadanie takich rzeczy.
- Nie miałbyś serca.
- Nie miałbym sumienia.
- Aż tak mnie lubisz? - figlarnie wystawiłam język.
- To niesamowite, jak potrafisz wywierać wpływ na ludzi - mruknął.
- Czemu tak ironizujesz?
Roześmiał się.
- Skoro jesteśmy już przy tym temacie - ciągnęłam - mogę cię o coś spytać?
- O wszystko.
- Co sobie pomyślałeś pierwszy raz o mnie? - wypaliłam. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko.
- To było... wpływowe. Jakbyś rzuciła na mnie urok. Poleciałem po twoje torby, potem śniadanie i oprowadzanie po Ametystianii, i ta twoja niepewność w oczach. Lucy daje ci w twarz, tak jakby dała mi. Gdybyś miała teraz umrzeć, byłaby straszna pustka. Tak krótko się znamy, a tak mnie owinęłaś wokół palca.
- Ale dlaczego właściwie mnie polubiłeś?
Wyglądał, jakby intensywnie się zastanawiał. Po chwili namysłu spojrzał na mnie i rzekł:
- Sam nie wiem. Masz swój urok.
- Schlebiasz mi - gruchnęłam. Wybuchnął ponownie śmiechem.
- Dobra! - klasnęłam w ręce i stanęłam przed domem. Byliśmy już na ulicy, na której stał mój wypasiony dom. Nathana nigdzie jeszcze nie było. - Jutro podejdziesz czy jak?
- Jak chcesz, będziesz z Nathanem - imię swojego przyjaciela wypowiedział z dziwnym smutkiem. Przewróciłam oczami.
- Wolisz mnie martwą czy żywą?
- Żywą! - krzyknął.
- To nie ma wyjścia! - uśmiechnęłam się szelmowsko i poklepałam Harolda po ramieniu, po czym go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk, tylko dwa razy mocniej.
- Ugh! - sapnęłam.
- To... do jutra! - Harold uśmiechnął się i ku mojemu zaskoczeniu, pocałował mnie w policzek. - Miłej nocy.
Powiedziawszy to, odszedł w stronę swojego domu. Przez chwilę śledziłam jego odchodzący cień, trzymając policzek. Po chwili zastanowienia przeskoczyłam przez płot (wykorzystując swoje zdolności w praktyce) i otworzyłam drzwi. Nie zamknęłam ich na noc, bo inaczej Nathan nie dałby rady wejść. Pobiegłam do sypialni.
Na łóżku leżała zwinięta pościel, cała we krwi. O rany! Złapałam się za głowę. Zapomniałam o niej. Zaniosłam ją do szuflady w łazience. Postanowiłam sobie w tej chwili, że do tej szuflady będę wrzucać brudne rzeczy. Wyjęłam nową pościel z komody w sypialni i pościeliłam sobie łóżko. Tym szybkim sposobem uzyskałam porządek w swoim pokoju. Następnie udałam się do łazienki, żeby szybko wziąć prysznic i posmarować specjalnym kremem swoją cerę. Gdy zrobiłam również i to, przebrałam się w pidżamę i podreptałam do salonu. Usiadłam przed telewizorem i włączyłam pierwszy przypadkowy program telewizyjny.
Bezsensu gapiłam się w kobietę w fartuchu, która tłumaczyła widzom, jak dobrze upiec kurczaka w przyprawach. Pomyślałam sobie, że pewnie mama, w Anglii, ogląda to samo, robiąc pilnie notatki niczym uczeń. Zawsze tak robiła. Na drugi dzień wysyłała tatę do sklepu, żeby móc wypróbować nową recepturę. Co jak co, ale kuchnia mamy była najlepsza na świecie. Ja jednak nie potrafię dobrze kucharzyć. Naleśniki i herbata, ewentualnie kakao- to w kuchni wychodzi mi dobrze, ale o innych rzeczach nie ma mowy!
- Chris, przestań rozrzucać mąkę...
Christopher, żeby mnie jeszcze bardziej zdenerwować, wyrzucił całą mąkę na stół i zaczął nią we mnie rzucać. Zaczęłam pluć białym proszkiem. Tak rozpoczął bitwę na mąkę, która uniemożliwiła nam dalszą produkcję ulubionych ciasteczek kakaowych na święta walentynkowe.
- Victoria, uważaj na to! - zaczął się śmiać i rzucił we mnie mąką prosto z papierowego worka.
- O cholera! - krzyknęłam, krztusząc się ze śmiechu. - Ale... zaczekaj... czekaj, debilu ty!...
Zatrzymaliśmy się. Staliśmy naprzeciwko siebie, miałam wrażenie, że wokół nas pada śnieg, który opadł wszędzie. Na garnki, na krzesła, na stół i lodówkę, po prostu wszędzie. Wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy się tarzać w mące, gdy nagle usłyszeliśmy kroki na podwórku.
- Ups! - mruknął Chris. - To chyba mama!
Dźwięk klucza przekręcającego zamek był chyba najstraszniejszym dźwiękiem na całym świecie.
- Szybko! zanim nas zauważy! - Christopher otworzył okno i wyskoczył. - Vica, podaj rękę! Chodź!
- Ale co ludzie... przecież dojdzie, że to my!
- Jeszcze chwila, chwila! Chodź!
Wyskoczyłam niezdarnie przez okno i pobiegłam z przyjacielem, trzymając się za rękę. Cali biali kontrastowaliśmy się z zielonym podwórkiem przezabawnie. Czułam się jak dziecko, które coś zbroiło i uciekało przed swoją mamą.
To był ostatni taki szalony wyskok.
Ostatni.
Spałam, gdy obudził mnie trzask z kuchni. Otworzyłam oczy i gwałtownie podniosłam się na sofie. Przecież jestem sama, więc... co to za odgłosy?
Gdzie Nathan? Drzwi zostawiłam otwarte, a po nim ani śladu.
Odgłos z sąsiedniego pokoju powtórzył się. Przez głowę przeleciało mi setki myśli. Lucy? Teraz? Ale... to nie w jej typie... lubi szokować. Jeśli miałabym zginąć z jej ręki, to myślałam, że przyjdzie nie wiadomo skąd i mnie zadźga. Ale po co jej dodatkowy teatrzyk z odgłosami?
Przełknęłam ślinę. Miała mnie zabić ot tak, po prostu? Gdzie Nathan?
Czy chcę zginąć?
Zmarszczyłam czoło. Jasne, że nie.
Więc chyba trzeba się bronić? Spontanicznie.
Ależ to głupstwo. Jak mam się z nią bić, skoro nawet jej nie widzę?
Masz dar.
Dwa głosy w mojej głowie doprowadziły mnie do szaleństwa. Drżącymi rękoma wymacałam nóż leżący pod stolikiem. Lepszej broni mieć nie mogłam.
Cała sztywna, wstałam z łóżka, i trzymając mocno nóż w garści, na palcach podreptałam do kuchni. Ciemny pokój wyglądał tajemniczo.
Ponowny trzask.
Kątem oka dostrzegłam kontakt. Włączyć światło? Może lepiej nie? Co mi to da, jak i tak jej nie widzę?
Nathan, gdzie jesteś?
Palcem wcisnęłam przycisk. Zrobiło się jasno. Zauważyłam, że okno kuchenne było otwarte.
Może teraz próbuje wejść przez drzwi, podstępem?
Cofnęłam się do drzwi, kiedy huk zza okna zmusił mnie do odwrócenia się.
Na Smoka, nigdy nie myślałam, że będę się kiedyś tak mocno bać okna. Nogi miałam jak z waty. Zaschło mi w gardle. Nóż ślizgał się w spoconej dłoni.
I tak zginiesz. Tylko z uratowaną dumą.
Pociągnęłam nosem i podeszłam nieco bardziej odważnie do okna. Wystawiłam lekko głowę. Niczego ani nikogo nie było. Ulica była pusta, trwała spokojna noc. Czy na pewno taka spokojna?
Zauważyłam cień. Gdzieś pod parapetem coś zatrzeszczało, a po chwili w oknie ukazała mi się głowa.
Wzięłam gwałtowny wdech i się cofnęłam. Serce waliło mi w piersi jak młot.
cdn
6 komentarzy:
Kasia w najlepszym momencie skończyłaś dawaj tu zaraz drugi rozdział, końcówka suuuuuuuuper ;) :**
Haha, to pewnie Nathan albo Harold :D
Taak, myślę podobnie co Nejtl :)
Rozdział boski, szybko się czytało i bardzo przyjemnie.
Kaska. Przyznaje . ostanio jakoś nie ciągnęło mnie do czytanie Twej jakże wybitnej opowieści ( hyhy ^^ ) ale jak żem to włączyła .. to te III czy IV rozdziały przeczytałam w 20 minut ! ; o to wciąga ! przeokrutnie ! TE EMOŁSZYN ! @_@ pożniej sie nie dziw , ze w szkole jestem taka emocjonalna ! ;c jak bedzie ksiazka w wercji papierowej to chce ja pierwsza ! i zeby byly obrazki ! xd ( moje obrazki ^^ ) Kocham Cie ! i ta iksiazke ! <33 ~ wikusna
Hmmm...myślę,że to Nathan.
Rozdział bardzo ciekawy,trzyma w napięciu do ostatnich zdań. ;)
Życzę Wesołych Świąt Kasiu :*
<33
Prześlij komentarz