piątek, 27 kwietnia 2012

XXI

  Max był tak łaskawy, że po pięciu godzinach pozwolił nam pójść na "króciutką przerwę, bo przez ten czas nie zdążyliśmy się nawet zmęczyć".
  Kręciło mi się już w głowie od ciągłego robienia przewrotów, salt, od przeskakiwania przez różne przeszkody, chodzenia po rękach i wielu innych rzeczy. Z jednej strony szło mi o wiele, wiele lepiej niż kiedyś (dzięki otrzymanemu daru), ale się męczyłam, chociaż jestem w stanie teraz o wiele dłużej wytrzymać np. biegając na parę kilometrów. Harold nawet chciał ze mną się założyć kto zrobi więcej pompek, ale nie miałam ochoty na dodatkowe męczenie się.
- Powalcz z Nathanem - mruknęłam wtedy, a Nathan spiorunował mnie wzrokiem. - Hm, albo nie.
  Siedzieliśmy w małym barku, którego wnętrze zostało zaprojektowane na styl nowoczesny. Nawet najmniejsze detale były dopasowane do reszty.
- Gdzie Max? - Nathan żuł gumę.
- Poszedł zapalić - odparła Angelika, zawiązując sobie włosy.
- Max pali? - zdziwiłam się. - Nie widać tego po nim. To znaczy... no wiecie.
- Siedzi w tym nałogu chyba z cztery lata.
- A ile ma?
- Dwadzieścia dwa.
- Sporawo.
- Ty niedługo skończysz szesnaście, nie?
  Skinęłam głową.
- A kiedy? - zainteresował się Harold.
- W sierpniu - pociągnęłam łyk zimnej wody.
- Mamy maj... jeszcze trochę.
- Zapaliłeś kiedyś papierosa? - spojrzałam zainteresowana na Nathana.
- No - skrzywił się.
- O fuj!
- Max mnie "poczęstował".
- Fajny poczęstunek - mruknęła Angela. - Już mógł dać kawałek czekolady czy coś.
- Max nie jada czekolady - odezwał się Harold. - Jest na diecie. Zjada same owoce, czasami warzywa, pije wodę. I codziennie ćwiczy.
- Bo jest trenerem.
- Ja bym tak nie mógł.
- Ale on może.
  Umilknął. Zaczął bawić się zakrętką od butelki wody. Spojrzałam na niego. Przecież był ładnym chłopakiem, obdarzony świetnym charakterem- zabawny, miły, pomocny... dlaczego nie miał dziewczyny?
  Może go któraś zraniła?
  Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby mi zaproponował związek. Odepchnęłam tą myśl.
  Przecież nawet do siebie nie pasujemy. Poza tym... nie, to nie jest to. Może być dla mnie dobrym przyjacielem, ale nic więcej.
  A Nathan? Zadurzony w Lucy po uszy, ale mimo to był sobą, nie izolował się od innych. To też nie lada wyczyn.
  Max był trochę sztywny, podchodził do wszystkich z dystansem. A może tylko mi się wydaje? Może po prostu dobrze się nie znamy?
  Andrew- o kurczę. Dosyć dużo przebywamy  w jednym towarzystwie, a tak naprawdę wiem o nim mało. Tylko tyle, że chodzi z Angeliką, no i ma siedemnaście lat.
  Tyle otacza mnie chłopaków, ale tak naprawdę- nic interesującego. Roześmiałam się w duchu. W mojej starej szkole też nie było dużo chłopaków, na których można by było zawiesić oko, tylko nieliczni- ale wiadomo, że byli "niedostępni".
  Jedynym chłopakiem, do którego coś czułam, był Christopher, ale i on mnie zostawił.

- Dobra, przeskakuj.
  Ziewnęłam. Dochodziła godzina 18:00, a ja cały dzień właściwie skaczę i cholera wie co jeszcze.
- Okej - mruknęłam. Stanęłam na końcu sali, żeby porządnie się rozbiec.
- Ale z saltem, wiesz - powiedział Max, udając, że wykonuje ćwiczenie.
- Okej - powiedziałam drugi raz. Angelika stała za mną i czekała na swoją kolej.
  Rozbiegłam się i wykonałam ćwiczenie. Zaczęłam powoli ufać sobie samej, przede wszystkim moim zdolnościom, które okazały się naprawdę przydatne. Usiadłam na materacu. Max znowu zaczął zmieniać kombinację zadania.
- Co mamy robić? - zapytał się Nathan, dziesiąty raz o to samo. Max albo nie zwracał na nich uwagi, albo odpowiadał to samo: ćwiczyć.
- Nie znasz odpowiedzi? - burknął Harold.
- Znam - Nathan ziewnął.
- To co się pytasz?
- Bo mi się nudzi.
- Ćwiczyć - odparł Max.
- No co ty nie powiesz? - ziewnął Harold. Nathan uśmiechnął się lekko.
- Pomogę może Victorii stać na rękach, co ty na to? - zaproponował Nathan. Odwróciłam się do niego.
- Ona umie to robić lepiej od ciebie, sama - odpowiedział niemal natychmiast Harold.
- Zagrajcie... w szachy.
  Harold i Nathan zerknęli z dezaprobatą na Andrewa. Zachciało mi się śmiać.
- Żeś dowalił!
- Dobra! - Max zwrócił się do mnie. - Wstawaj, i...
  Nie dokończył jednak zdania, bo w tym samym momencie drzwi od sali się otworzyły i weszła anderka.
Wszyscy od razu się przywitali.
- Usiądźcie - powiedziała, sama siadając pomiędzy nami.
- Nic nie robimy oprócz siedzenia od ponad siedmiu godzin - mruknął Harold.
- Cicho - fuknęła Angela. Anderka, nie zwracając na niego uwagi, zaczęła mówić:
- Wasze walizki zostały już spakowane, kazałam wysłannikom doprowadzić to do porządku. Nie wrócicie teraz do swojego domu, skierujecie się do hotelu, z którego o piątej rano pójdziecie do arctum, a tamtędy przedostaniecie się do Rzymu, do świata ludzkiego. Wasze bagaże będą w hotelu, w którym będziecie spać dwie noce. Przez cały czas będziecie szukać Lucy, to znaczy- będziecie starać się jej szukać, a jeśli dostaniecie potwierdzenie od adoratek, że nie ma jej tam- rozdzielicie się i pójdziecie iść coraz dalej, aż do celu.
- Czy ktoś z nami jeszcze pójdzie?
- Oczywiście. Dołączy do was jeszcze Patrick, Tom, Rebecca i Sarah.
- Kim oni są? - zainteresowałam się.
- Patrick to w sumie też trener. Tom to wysłannik. Rebecca świetnie zna wszystkie języki, można powiedzieć, że będzie wam pomagać w funkcjonowaniu w świecie ludzkim...
- Wszystkie? - zdziwiłam się.
- Tak - anderka uśmiechnęła się lekko. - Podobnie jak ty, ma dar. Tylko ona ma dar języków.
- Te dary to... pochodzą od Smoka?
- Według naszej religii, tak.
- Wow - mruknęłam.
- I jeszcze Sarah- adoratka. Tylko nieco z młodszego rocznika. Ma dwadzieścia sześć lat i jest bardzo miła.
- Czy tutaj... w Ametystianii... będziemy jakoś w kontakcie?
- Oczywiście! Trzeba brać pod uwagę fakt, że Lucy w każdej chwili może zaatakować Ametystianię, musimy być przygotowani. Wysłannicy, czyli Harold i Tom, będą, można powiedzieć, waszymi ochroniarzami, i będą pośrednikami między wami a Ametystianią. Jakieś pytania?
  Wszyscy milczeli.
- W porządku. Trzymam za was kciuki. Victoria, zwłaszcza za ciebie. Pamiętaj, że nasz los jest w twoich rękach!
  Raczej powinno być tak: pamiętaj, że jesteś naszą przynętą.
- Hm... - mruknęłam. Niczego bardziej sensownego powiedzieć nie mogłam.
- Do zobaczenia! - po tych szybkich słowach anderka wyszła i zostawiła nas w małym chaosie. Poplątały mi się myśli. Weszła jak burza, i równie szybko wyszła, pozostawiając nam mętliki w głowach.
- To trochę dziwne, nie? - powiedziała Angelika, przerywając ciszę. - Wszystko było normalnie, a teraz... takie coś.
- Tak czy siak - powiedział Max - chyba na dzisiaj już koniec. Jutro się spotkamy.
  Westchnęłam z ulgą. Leniwie poczłapałam się z Angeliką do szatni, żeby się przebrać.
- Zaraz, zaraz - zdziwiła się Angela. - Do jakiego my hotelu mamy iść?
- W Ametystianii jest tylko jeden hotel, Angelika - powiedział Andrew.
- Aha, no tak. Zapomniałam.
- Nie mieszkasz już w Los Angeles - Nathan poklepał ją po ramieniu. Uśmiechnęła się smętnie.
- Czasami za tym tęsknię.
- Kto nie tęskni?
  Lucy.
  Ciekawe, co sobie pomyśli, jak się to wszystko skończy.
  Jak się w ogóle skończy.
cdn

5 komentarzy:

Domi209 pisze...

Zaczyna się akcja.
Lubię to! :D

Nejtl pisze...

Uwielbiam :)

Anonimowy pisze...

super rozdział ! ; p

Anonimowy pisze...

jej :D zaczyna sie ^^ ~ Wikusna

meg pisze...

Yep.
"Żeś dowalił" :D