Szliśmy już niecałą godzinę. Szczerze mówiąc, nie czułam się, jakbym miała za chwilę wychodzić z podziemnej krainy do świata ludzkiego. To... dziwne, wręcz zabawne uczucie.
Tom, Patrick, Andrew, Sarah, Rebecca, Angela, Nathan, Harold i ja szliśmy przez jakiś las (o ile to lasem nazwać można, bo, hm, nie był to taki typowy las). Ametystiania była o wiele większa niż mi się wydawało. Harold prowadził i rozmawiał o czymś z Nathanem, Andrew co chwilę odwracał się do rozmawiającej z Sarah Angeliką, Rebecca szła z Tomem. Był to dosyć niski, ale sympatyczny chłopak.
Nie przysłuchiwałam się specjalnie rozmowom, szłam, gubiąc się we własnych myślach.
Z zamyślenia wyrwał mnie Patrick, który zjawił się obok mnie. Odruchowo poprawił swoje blond włosy.
- Coś taka zamyślona, Victoria? - uśmiechnął się. Luźno szedł obok mnie, chowając dłonie w kieszeniach swoich jeansów. Na sobie miał jeszcze jasną, luźną bluzkę z flagą Wielkiej Brytanii.
Cholera... był przystojny.
- Ach, nic... - powiedziałam, poprawiając włosy. - Rozmyślam nad tym, co będzie.
- Skąd wiesz, co będzie? - przyjrzał mi się.
- Hm... nikt nie wie, co.
- Więc nie myśl na zapas. Ciesz się Ametystianią, póki tu jeszcze jesteś.
- Sugerujesz, że nie wrócę?
- Co? Nigdy! - uniósł ręce do góry. - W życiu! Złapiemy Lucy, załatwimy te różne sprawy, i wrócimy. Biorę pod uwagę tylko tą wersję.
- Jesteś optymistą, co? - uniosłam brew do góry.
- A ty? Według mnie trzeba być. Co to za życie, skoro myśli się tylko o złych, smutnych rzeczach?
- Myślę optymistycznie. Denerwują mnie pesymistyczne wersje, jeśli miałabym być szczera.
- Każdy ma inny pogląd, nie?
Nagle się zatrzymaliśmy. Harold coś mówił do starszego mężczyzny stojącego przed czymś, co przypominało duży tunel.
- Co to? - szepnęłam. Rebecca odwróciła się do mnie.
- Artcum - uśmiechnęła się. - To jest właśnie to.
Zdziwiłam się.
- I przez to... no, przejdziemy... do Rzymu?
- Dokładnie.
Zaczęłam się śmiać. Nathan zerknął na mnie.
- Wszystko okej? - szepnął. Przytaknęłam głową. Był pewnie równie poddenerwowany, jak ja.
- Idziemy! - krzyknął Harold. Weszliśmy do dużego, przestronnego tunelu. Był ciemny, paliły się lekko małe światełka, ale niewiele to pomagało. Było trochę zimniej.
- W Rzymie jest lato? - szepnęłam.
- Wiosna - powiedziała Sarah. - Dokładnie 23 kwietnia. Tak samo, jak my teraz. Mamy tą samą strefę czasową, że się tak wyrażę - zaśmiała się.
Tunel zaczął się zwężać. Serce podeszło mi do gardła.
- O matko! - jęknęłam. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Patrick, który nadal szedł obok mnie, złapał mnie za ramię.
- Nie mdlej tylko - mruknął. - Ile nie byłaś w świecie ludzkim?
- Nie wiem... trzy, cztery tygodnie?
- Ej, to krótko!
Dziesięć minut szliśmy w ciszy. Tunel tak bardzo się zwęził, że musieliśmy iść osobno. Patrick puścił moje ramię i szedł za mną.
- Victoria, żyjesz jeszcze?! - krzyknęła Angelika.
- Jeszcze!... - odparłam, równie głośno. Zrobiło się trochę cieplej i jaśniej.
W końcu wyszliśmy z artcum.
Do Rzymu.
Do świata ludzkiego.
Wzięłam głęboki oddech naturalnego, prawdziwego powietrza. Wiatr przewiewał mi przez włosy, zrobiło mi się trochę zimno, bo zdążyłam się już przyzwyczaić, że w Ametystianii panuje zazwyczaj wysoka temperatura. Ale ten lekki chłód podziałał na mnie orzeźwiająco. Wręcz dodawał mi energii do działania.
Harold bez słowa podał mi swoją bluzę. Wzięłam ją, uśmiechając się w ramach podziękowania.
Pachniała męskimi perfumami.
- Szkoda, że nie jesteśmy tutaj w nieco innych okolicznościach - wzdychnęła Angelika. Andrew dyskretnie na mnie zerknął, co nie uszło mojej uwadze. - Harold? Co teraz? Gdzie idziemy? Bo ty najczęściej tu jesteś, albo Tom...
- Tędy - Tom pokazał wydeptaną dróżkę prowadzącą przez las.
- Ale przecież ktoś może wejść do artcum, nie? - zdziwiłam się. - Co wtedy?
- Jest ochrona, nie bój się - mruknęła Sarah.
Przez las szliśmy jakieś dwadzieścia minut. To było coś niesamowitego. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać przyrodę w zupełnie innym świetle: ćwierkanie ptaków, to, na co zazwyczaj nie zwracałam uwagi, robiło na mnie teraz wielkie wrażenie. Szum drzew, i prawdziwe niebo czy słońce. Wszystko tętniło życiem.
A przyroda w Ametystianii... to takie jedno, duże kłamstwo. Jednak mówiąc, że słabe, skłamałabym.
Znaleźliśmy się przy szosie, gdzie stał duży samochód, od jakiejś lepszej firmy.
- O! - krzyknął Harold. Otworzył drzwiczki. - Cześć, Chris! - podał rękę jakiemuś chłopakowi, który siedział zza kierownicą. - Anderka już wszystko ci wytłumaczyła, nie?
- Tak - potwierdził. - Wsiadajcie!
Posłusznie weszliśmy do dużego, czarnego samochodu.
- Nie zawiozę was do hotelu, tylko do waszego tymczasowego nowego domu - wyjaśnił nam w czasie drogi. Sarah zmarszczyła brwi.
- Mówiono nam inaczej - rzekła. Chris spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Na logikę! Przecież wy nie żyjecie według tego świata! W hotelu by się okazało, że jesteście trupami i chcecie zamówić pokój w hotelu!
- Ale... ten dom...
- Ten dom należy do jednej kobiety, która wyprowadziła się z Ametystianii do Rzymu. Jesteście gośćmi, a ona jest w to wszystko wtajemniczona, więc się nie martwcie.
Sarah umilkła.
Wjechaliśmy do Rzymu. Ludzie kręcili się po ulicach, na wystawach sklepów umieszczone były różne manekiny z ciuchami i ogłoszeniami, które informowały o różnych wyprzedażach. Miasto tętniło życiem.
Chris zawiózł nas na jakieś osiedle za miastem, gdzie było o wiele ciszej i mniej tłocznie. Zatrzymał się przed dużym, białym domem z wielkim ogrodem.
- Jak się nazywa ta pani? - spytał się Tom.
- Elizabeth. Jest w porządku.
Wyszliśmy z auta. W tym samym momencie z wielkiego domu, który przypominał wręcz luksusowy pałac, wyszła starsza kobieta, nieco pulchna, ale miała uśmiechnięty wyraz twarzy i wyglądała przyjaźnie.
- Witajcie w Rzymie, kochani! - krzyknęła, podchodząc do nas.
Zerknęłam na stojącego obok Patricka. Poprawiwszy włosy, uśmiechnął się do mnie.
Odwróciłam się do Elizabeth.
Może nie będzie tak źle?
Może to się dobrze skończy?
cdn
4 komentarze:
<3
świetne!
Uwielbiam :)
Patrick...nie, będę wierna Haroldowi :D
Prześlij komentarz