czwartek, 24 maja 2012

XXV

  Elizabeth podeszła do mnie i mnie przytuliła, co mnie lekko zaskoczyło, bo jej nie znałam ani trochę. Potraktowała tak każdego z nas, nawet Chrisa, który pospiesznie się odsunął i powiedział, że musi wracać.
- Ale! - krzyknęła Elizabeth, mierząc Chrisa wzrokiem. - Nie chcesz herbatki? Naprawdę? No, i szarlotkę upiekłam...
- Nie, naprawdę... - bąknął. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jak zmienisz zdanie, to tylko poinformuj. Oddaj torby i idziemy!
  Chris posłusznie wyjął nasze bagaże z bagażnika. Harold i Tom zaoferowali pomoc. Patrick stał z tyłu, trzymając już jedną torbę.
- Nie, nie! - odmówiła Elizabeth. - Zanim Chris pojedzie, to torby sam nam położy!
  Chris burknął coś pod nosem, ale posłuchał się jej. Elizabeth wprowadziła nas do domu przez wielki, zadbany ogród. Chris bez zbędnych ceregieli otworzył drzwi. Weszliśmy za nim. Od razu zapachniało świeżo upieczonym ciastem.
- Wchodźcie, wchodźcie - ponagliła nas Elizabeth. Podreptała do jakiegoś przestronnego pokoju- kuchni.
  Dom był wewnątrz bardzo elegancki i wielki. Można powiedzieć, że przypominał wręcz pałac. Przestronne pokoje i korytarze były pomalowane białą farbą. Na podłogach wszędzie były białe, puszyste dywany. Dużo eleganckich sof, a obok nich stolików. Na ścianach wisiało wiele dużych obrazów przedstawiających średniowieczne damy albo naturę. Na suficie wisiały duże, kryształowe żyrandole.
  Coś niesamowitego.
- Co tak wolno? Przecież tu będziecie przez jakiś okres mieszkać! Czujcie się jak u siebie!
  Nieco odważniej weszliśmy do równie dużej kuchni. Kazała nam usiąść przy długim stole. Tak zrobiliśmy. Przez chwilę krzątała się po kuchni, aż w końcu usiadła z nami, kładąc na stole talerz z kawałkami szarlotki i herbatą.
  Patrick sięgnął po filiżankę i nalał sobie herbaty.
- Słyszałam o wszystkim, i chcę wam pomóc - zaczęła Elizabeth. - Głównie ta sytuacja odnosi się do Lucy, Nathana i Victorii, ale jest was dużo, więc pomyślałam, że jestem w stanie wam jakoś ulżyć. Raczej się tu pomieścicie... no i jestem też Ametystianką.
- Czy pani... ten dom... pani go sama wybudowała? - zapytała Rebecca.
- Mówcie mi po prostu Elizabeth, w porządku? Nie, ten pałacyk mam po mamie, której pradziadkowie go wybudowali. Ten dom jest dziedziczny - roześmiała się.
- Pani... to znaczy, Elizabeth... czy ty sama się wszystkim tu zajmujesz? Ogródkiem? Sprzątaniem?
- Jestem tu sama, więc dlaczego nie? Mam mnóstwo wolnego czasu. Lubię to robić.
  Wzięłam kęs szarlotki.
- Ale powiedzcie mi coś o sobie! - zmieniła temat. - Wiem tylko, dlaczego tu jesteście, ale nic dokładniej o was.
- Więc, hm...
- Harold? Jesteś wysłannikiem, tak?
- Tak - potwierdził dumnie. - Uwielbiam to!
- Jak często jesteś w Rzymie?
- Co dwa, trzy dni... ostatnio trochę rzadziej, aż do dzisiaj.
- A... Patrick?
- Ja jestem trenerem - powiedział, pijąc wodę. - Aktualnie Victorii.
- Jesteście w związku?
  Podniosłam gwałtownie głowę. Harold udławił się ciastem i zaczął kaszleć, Nathan zdezorientowany spoglądał to na mnie, to na Patricka, który wybałuszył oczy na Elizabeth. Sarah widząc to, zaczęła zanosić się śmiechem. Andrew uważnie się na mnie patrzył, Angelika przewróciła oczami.
- Ja... nie... to znaczy... - Patrick zarumienił się i poprawił odruchowo włosy. Poczułam gorąco na policzkach.
- Dlaczego się śmiejecie? - zdziwiła się Elizabeth. - Nic o was nie wiem... a ciągle na siebie spoglądacie, więc...
  Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Patrick na mnie spojrzał. Teatralnie uniósł brwi do góry i puścił oczko. Harold próbował opanować kaszel.
- Zaraz zabijesz się tą szarlotką! - Rebecca obserwowała Harolda. Nathan śmiał się, patrząc na niego.
- Oni nie są razem! - Tom zabrał głos, pierwszy raz od dłuższego czasu. - Dopiero dzisiaj się poznali, Elizabeth.
- To trzeba było tak od razu! - westchnęła. - A kto z was jest parą?
  Zapadła cisza. Angelika i Andrew niepewnie unieśli ręce do góry.
- To dopiero interesujący związek! - mruknął Harold. - On mówi coś raz na parę lat, a ona kipie energią. Przecież to dwa przeciwieństwa!
- Przeciwieństwa się przyciągają - skwitowała Sarah.
  Elizabeth spytała wszystkich, ale pominęła Nathana.
  Dziwnie się poczułam. Nathan ostatnio nie był skory do rozmów. Wydawał się jakiś przygnębiony, smutniejszy, niż zazwyczaj. Wiedziałam, że ma to związek z Lucy, ale nie chciałam zaczynać rozmowy. To byłby zły pomysł. Wręcz idiotyczny, bo doskonale wiedziałam, jak ma się sprawa między nią a nim.

  Rozmawialiśmy jeszcze jakieś dwie godziny, kiedy Elizabeth zabrała nas na drugie (!) piętro swojego pałacyku. Tam były nasze pokoje.
- Całe piętro wasze - ogłosiła, pokazując nam pokoje. - Każdy ma swój!
  Przypomniało mi się, że Nathan przecież musi być blisko mnie, żeby zapobiec sennym spotkaniom z Lucy. Ale nie wspomniałam o tym ani słowem. Poza tym, przecież w ostatnim śnie osiągnęłam zwycięstwo, wygrałam z nią walkę, więc może to dobry znak?
  Mi przypadł pokój z balkonem, na który mógł wejść sąsiadujący ze mną Patrick.
  Jak na prawdziwy pałac przystało, w każdym pokoju były osobne łazienki. Wręcz jak w luksusowym hotelu.
  Na łóżku leżały już moje walizki. Postanowiłam się nie rozpakowywać do końca, bo nie wiadomo, ile będziemy w Rzymie. O tym miała poinformować nas anderka, która była w ciągłym kontakcie z Nathanem i Haroldem.
- Są jakieś zasady, typu cisza nocna? - roześmiała się Sarah. Elizabeth spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie - rzekła. - Ja mam pokój na parterze, i tak was nie będę słyszeć. Weźcie to jako wakacje, czy coś w tym stylu. Jak będziecie głodni, idźcie do kuchni, nie krępujcie się. Czy wam jeszcze w czymś pomóc? Bo chciałabym iść do siebie.
- Nie - odpowiedzieliśmy chórkiem.
- To dobranoc! - uśmiechnęła się i zeszła po schodach na parter, do swojego pokoju. Staliśmy wszyscy na korytarzu, rozglądając się.
- Która godzina? - zapytał nagle Tom, przerywając ciszę.
- Wpół do jedenastej - odparł Andrew.
- A o której wstajemy?
- Chyba Elizabeth nas obudzi... - mruknęła Rebecca.
- Więc... jest już trochę późno... ja już się z wami pożegnam... do jutra! - powiedziawszy to, Tom skierował się do swojego pokoju na samym końcu korytarza. Po chwili każdy z nas zrobił to samo.
  Zamknęłam drzwi od swojego pokoju. Włączyłam lampkę stojącą na stoliku nocnym. Przyjrzałam się wielkiemu obrazowi, który wisiał na ścianie tuż nad moim łóżkiem.
  Przedstawiał on duże jezioro i niebo, na którym były białe chmury. Zaintrygował mnie, sama nie wiem, dlaczego, bo nie było w nim czegoś nadzwyczajnego.  Chyba jednak najbardziej przykuła moją uwagę postać siedząca na pomoście, tuż nad wodą.
  Była to dziewczyna. Jej twarz do połowy była odkryta. Miała rozwiane, czarne włosy, średniej długości. I jasną sukienkę. Przyjrzałam się bardziej jej twarzy. Kogoś mi przypominała... ale kogo?
  Serce mi zamarło.
  Lucy.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

na Luzy to wszedzie musi sie w_ebać -.- DŻIZAS .. dobre dobre :) <3~ Wikusna

Anonimowy pisze...

Luuuuuuuuuubię to!

Anonimowy pisze...

EHEHEHEHEEHEHHEH WIKI DOBRA: "ta Luzy to sie musi wszędzie w_ebać" ahahshahahahsh XD
ROZDZIAŁ GENIALNY.
PATRICK&VIKTORIA CZYŻBY COŚ SIĘ ŚWIĘCIŁO ? XDDDD

Nejtl pisze...

Oo, fajna szata graficzna, ciekawy nastrój wprowadza. Tak sobie myślę teraz: jak już cała paczka przezwycięży Lucy i smoka, będzie już koniec? Ja nie chce. Co do rozdziału - bardzo fajny, krótki trochę, ale fajny. Przypominam, że Victoria ma być z Haroldem :D

meg pisze...

Końcówka znowu boska. Trochę muszę nadrobić, bo coś się opuściłam w czytaniu.