sobota, 30 czerwca 2012

XXXIII

- Nie, Patrick! Nie rób tego!
  Na sam dźwięk jej głosu gwałtownie się zatrzymałem, tuż za Lucy, która nie ruszyła się ani centymetr, natomiast trzymała w ręku insendulę. 
  Victoria chyba jednak tego nie zauważyła... a może i tak? W ułamku sekundy pokonała dzielący nas dystans, wpadając prosto w Lucy, która chyba tylko na to czekała. Ręce Victorii błądziły na jej szyi, żeby tylko je uścisnąć w śmiertelnym geście.
  Nie udało jej się.
  Jednym, szybkim gestem Lucy wbiła insendulę prosto w jej serce. Victoria nie zdawała chyba sobie sprawy z tego, jak owa insendula, która wyglądała jak najzwyczajniejsza na świecie szpilka, miała nieco groźniejsze właściwości.
  Bezradnie spojrzałem na jej spadające na ziemię ciało. Jej głowa opadła na stopy Lucy, która zareagowała na to szybkim kopniakiem. Insendulę wrzuciła do swojej kieszonki w sukience. Odwróciła się do mnie. Stałem jak ostatni idiota, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co poradzić, pomyśleć, zaplanować.
  Chyba nigdy nie miałem takiej pustki w głowie.
  Lucy spojrzała mi prosto, głęboko w oczy. Nie odwróciłem wzroku ani na chwilę. Ba, nawet nie mrugnąłem. Zastanawiałem się tylko, czy ma ochotę zabić również i mnie, czy będzie chciała jeszcze się pobawić z nami w kotka i myszkę, czy po prostu wyruszy do Ametystianii i Zły Smok bez żadnych przeszkód obejmie władzę nad całym światem, a Lucy, ta prawdziwa Lucy, opadnie na ziemię niczym porzucona marionetka, z duszą naznaczoną już przez siły, których do końca nikt nie zna, bez żadnej przyszłości.
  Cóż, chyba jednak nie miała zamiaru mnie zabić. Z nijakim wyrazem twarzy, depcząc po Victorii, odeszła, bardzo wolnym krokiem.
  Spojrzałem na ciało Victorii. Włosy, całe w piachu, rozrzucone były po ziemi, na której leżała. Zamknięte oczy, żadnego uśmiechu. Po prostu... jakby odeszła i doskonale wiedziała o tym, że to jest ten moment, kiedy dla niej wszystko ma być skończone. Żadnego zaskoczenia, nic, kompletnie.
  Jej gwiazdka na nadgarstku była jeszcze intensywniejsza, czerwonoczarny kolor jeszcze bardziej rzucał się w oczy.
  Z zaskoczeniem i zdziwieniem zauważyłem, że na jej drugim nadgarstku... była druga gwiazdka. Z tą różnicą, że była czarna, zamalowana.
  Ten widok chyba był przełomem, bo raptownie odwróciłem się w stronę Lucy, która powoli odchodziła.
- Nathan! - krzyknąłem rozpaczliwie. - Łapcie ją, do cholery!
  Nathan, drżąc na całym ciele, pobiegł w jej stronę.
- Nathan, INSENDULA! - Rebecca wrzasnęła rozpaczliwie.
- Lucy! - Nathan się zatrzymał. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. - Czy ty naprawdę chcesz nas zabić? Mnie?
  Rebecca wolnym krokiem odsunęła się, minęła mnie i wyciągnęła telefon, z którego widocznie chciała zadzwonić po Toma i Sarah.
- Zabiłaś Victorię - stwierdził. Lucy odwróciła się do niego. - Zabiłaś.
- To dobrze - odparła lekko. Westchnąłem głęboko, powstrzymując się przed podejściem do niej i daniem jej w twarz. Nigdy nie biłem kobiet, nawet nie miałem zamiaru tego zrobić, ale...
  ... ale nawet nie wiem, co się ze mną stało w chwili, gdy oglądałem konającą Victorię, wiedząc, że nic się nie da zrobić.
  Przecież się w niej nie zakochałem.
  Chyba.
  Kątem oka zauważyłem, że pojawił się Tom, za nim Sarah, która wyglądała na lekko przerażoną i nie chciała się zbliżać, ale Rebecca gestem ją przywołała.
  Nawet lekko się ucieszyłem, że przybyli, bo nie miałem nawet siły im pomóc w jej łapaniu. Klęknąłem obok Victorii. Poczułem się po prostu okropnie.
  Tom i Nathan zaatakowali Lucy, chcąc jej równocześnie zabrać ową groźną szpilkę. Niestety, przeliczyli się. Lucy nie użyła insenduli. Wokół niej pojawiła się gęsta, ciemna powłoka, która widocznie pochodziła od Złego Smoka i doskonale ją chroniła. Niewzruszona odeszła, wykonując wolę swojego bóstwa.
- Ona nie mogła umrzeć, insendula... jest śmiertelna, ale... ale Smok... - dopiero teraz doszło do mnie to, co mówiła Sarah. Pochylała się nad Victorią, drżącymi rękoma dotykała miejsca, gdzie Vica została śmiertelnie zraniona.
- Jest jakaś iskierka nadziei? Sarah! - Rebecca potrząsnęła jej ramieniem.
- Do jasnej cholery! - jęknąłem. Byłem dosłownie załamany. - Nic nam się nie udało.
  Zachciało mi się nawet płakać. To było wręcz śmieszne uczucie. Sarah i Rebecca dyskutowały na temat insenduli, Sarah próbowała wytłumaczyć jej znaczenie, jakby naprawdę wierzyła, że to jeszcze nie koniec.
  Jednak ja, spoglądając na jej twarz, nie miałem takiej nadziei.
  Dla mnie bez Victorii nic nie miało sensu. Chciałem wstać, otrzepać się i wrócić, byle nie do Ametystianii, bo tam niedługo zacznie się piekło.
  Pamiętam, jak anderka zaczęła mi przedstawiać w arquadzie całą tą sytuację. Poczułem się, jakbym zawiódł wszystkich. Nie zdążyłem nawet potrenować z Victorią. Czego my od niej wymagaliśmy? Zamiast jej pomóc, ciągle przekładaliśmy podróż do Rzymu, jakbyśmy na siłę tego chcieli uniknąć. Victoria czuła, że to od niej zależą losy miejsca, w którym miała  żyć. Ile tam przebyła czasu? Trzy-cztery, może pięć, tygodni?
  Przekląłem pod nosem. Położyłem się obok Victorii, chowając twarz w dłoniach, żeby nikt nie zobaczył spływającej łzy po moim policzku.
cdn

__________________________________
Wakacje! A co za tym idzie... rychły koniec tej historii :) Nie wiem, czy to dobra czy zła wiadomość, sami zdecydujcie :x
follow me on twitter: @LadyCatherinex3

niedziela, 24 czerwca 2012

XXXII

- To jest prostsze, niż myślałam - powiedziała, przerywając ciszę. Dotknęłam muru, dalej nie mogłam się cofnąć. Dyskretnie zerknęłam przez ramię, czy jest jakaś możliwość ucieczki. Zauważyłam drabinkę, po której mogłabym wspiąć się na mur, a z niego na dach budynku i stamtąd jakoś uciec, ale wiedziałam, że sama nie dam rady.
- Nie podchodź do mnie! - powiedziałam. Odpowiedziała mi szyderczym śmiechem.
- Dlaczego miałabym cie słuchać? Jesteś sama. Słabsza. Zachowujesz się dokładnie tak, jak ja chcę. Dobrze się z tobą współpracuje.
  Przełknęłam nerwowo ślinę.
  Nie daj się sprowokować.
- Czy masz Harolda? - spytałam, siląc się na pewniejszy ton głosu. Uniosłam lekko głowę i się wyprostowałam.
- Gdy nadejdzie zło, początek będzie końcem, a koniec początkiem, nikt niczego nie zmieni, świat dąży ku zniszczeniu, deszcz kryształów i diamentów, to tylko złudzenie - nie odpowiedziała mi na pytanie. Miała zamknięte oczy i mówiła to tak, jakby nauczyła się tego na pamięć i recytowała z pamięci. Zmarszczyłam brwi. Czy ona nie cytowała fragmentów Dragens Sulte? - Chęć zmiany wszystkiego będzie najgorszą decyzją z możliwych, żadna moc nic nie zmieni, nie zniszczy GO, ON jest, ON cię widzi, śmieje się, czy to ironia?
  Wyjęła z kieszeni swojej sukienki... szpilkę?
- Pozory mylą, wszystko sprawia ból, burza, ten piorun cię zabije, bogactwo parzy w ręce - wolnym krokiem, z szpilką w ręku, zaczęła do mnie podchodzić. Gorączkowo zaczęłam rozmyślać, co zrobić, żeby uniknąć rychłej śmierci. Te fragmenty Dragens Sulte, o ile to było Dragens Sulte, brzmiały naprawdę przerażająco, i w innej sytuacji oddałabym się głębokim rozmyślaniom, co one oznaczają, ale teraz miałam świadomość, że sytuacja jest trudniejsza, gorsza, niż się wydaje, i moim jedynym obowiązkiem w tym momencie było uratowanie swojego życia, chociażby dla Harolda, Christophera, rodziny, Ametystianii.
  Dla siebie.
 
  Nerwowo postukiwałem w okno na przodzie samochodu Chrisa, który z grymasem wrócił do nas, właściwie po nas, na przedmieścia Rzymu.
  Zniecierpliwiony odwróciłem się w jego stronę.
- Możesz szybciej? - rzuciłem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Nie chcę spowodować wypadku - odparł, niewzruszony.
- Mam to gdzieś - warknąłem. - Są ważniejsze sprawy, niż rozwalony samochód. Jak Lucy zrobi z Victorii kwaśne jabłko, to będę wiedział, kogo najpierw zabić.
- No, nie wierzę - usłyszałem, jak Rebecca powiedziała cicho coś do Sarah. - Chłopakowi bardziej zależy na dziewczynie, niż na samochodzie.
  Odwróciłem się, zirytowany.
- Czy was w ogóle interesuje Victoria?! - krzyknąłem.
- Uspokój się, Patrick - odezwał się Nathan. - Gdyby nam na niej nie zależało, to nie jechalibyśmy teraz po nią i nie obchodziłby nas fakt, że Lucy mogła ją już zabić.
- No, nie wiem. Jeśli Victoria będzie martwa, to i my będziemy mieli przerąbane. Może patrzycie na tą sprawę z takiej perspektywy, co?
- Przestań - westchnęła Sarah.
- Dlaczego z góry zakładacie, że Lucy jest z nią i właśnie dobiera się, żeby ją załatwić? - zapytał Chris. Spojrzałem na niego tępo.
- Na Smoka, ale z ciebie idiota - burknąłem. Nawet nie odpowiedziałem na jego głupie pytanie.
  Po upływie dziesięciu minut byliśmy na miejscu, czyli przed hotelem, w którym mieliśmy zarezerwowane pokoje. Najprawdopodobniej tutaj Victoria najpierw przybyła.
  Rebecca pobiegła do środka, do recepcji, żeby upewnić się, czy na pewno zgłosiła swoją obecność i odebrała klucze od hotelowego pokoju.
- Nawet tutaj nie weszła - oznajmiła, wychodząc.
- Dziwne - mruknąłem. - W takim razie, gdzie jest?! Jak ją szukać?
- Na pewno nie zaszła daleko - odpowiedziała spokojnie Rebecca. - Musi być gdzieś w okolicy. Chodźcie!
- Może Sarah?... - spytał niepewnie Nathan, zerkając na Sarah. - Może, no... jakoś... wyczujesz jej obecność?
  Wszyscy się do niej odwróciliśmy. Wyglądała na trochę przerażoną.
- Uważam, że to nie ma sensu - odparła Rebecca. - Tylko straci swoją energię, która w świecie ludzkim... to znaczy, tutaj, wiecie... - odwróciła się, żeby upewnić się, że nikt tego nie usłyszał - ... która tutaj wyczerpuje się jeszcze szybciej, niż... niż normalnie. Musimy się rozdzielić. Mamy telefony. Będziemy krążyć po okolicy, jeżeli ją znajdziemy, zadzwonimy. Okej?
  Wszyscy potwierdziliśmy ten pomysł, potakując głowami.
- Więc... Nathan, Patrick i ja pójdziemy w tamtą stronę, w tą uliczkę, z której wychodzi się na plac targowy - pokierowała nami Rebecca. - A wy, czyli Sarah i Tom, pójdziecie w tamtą stronę, na zachód - wskazała palcem park.
- Więc idziemy, szybko! - Sarah pociągnęła Toma za rękę, i po chwili zniknęli w głębi parku.
- Idziemy - powiedziałem. Rebecca poprowadziła nas przez wąską uliczkę, wśród różnych domów pomalowanych na chyba wszystkie kolory tęczy z balkonikami, ominęliśmy różne sklepiki, zaczęliśmy przepychać się przez tłum ludzi.
- Jak mamy ją znaleźć w tym chaosie?! - krzyknąłem, na skraju załamania nerwowego. Nagle poczułem, jak ktoś boleśnie łapie mnie za ramię.
  W ostatniej chwili złapałem Nathana, który prawie wywróciłby się na ziemię wyłożoną twardymi kamieniami.
- Co jest? - przestraszyłem się. - Nathan? Nathan!
  Z przerażeniem zauważyłem, że jego blizna, gwiazdka, którą ma każdy Ametystianin, zaczęła krwawić.
- Co się dzieje?! - Rebecca uklękła obok niego.
- Wszystko mnie boli - wymamrotał. - I... jakoś tak... bardziej od prawej strony...
- Że co? - zdziwiłem się. - Boli cię całe ciało, ale bardziej od prawej strony?
  Odruchowo spojrzałem w tamtym kierunku. Zamarłem.
  Była tam ślepa uliczka, wśród wysokich murów, nikogo tam nie było, oprócz jednej osoby, którą tak dobrze znałem z widzenia.
  Dziewczyna Nathana.
  Lucy.
- Ona jest tam! - krzyknąłem. Zostawiłem Rebeccę i Nathana, który wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. - Ona... Ona... Victoria!!!
 
  Nadzieja umiera ostatnia.
  Jeśli Lucy pokona te dzielące nas pięć metrów, i jeżeli... dotknie mnie tą szpilką, cokolwiek to jest... mogę pożegnać się z rolą superbohaterki, która chciała zmienić świat, która chciała pomóc w jego zmianie.
  Nagle odwróciła głowę w kierunku, w którym tutaj przyszłyśmy.
  Serce zaczęło mi jeszcze szybciej bić. Zrobiło mi się gorąco.
  Patrick biegł prosto na nią, jak szaleniec, który chciał zeskoczyć sam, na własne życzenie, z największego wodospadu na świecie, prosto w objęcia śmierci.
- Nie rób tego, Patrick! - krzyknęłam. - Patrick!!!
  Wróciła odwaga. Oderwałam się od muru, prosto w ich stronę. Lucy znowu odwróciła się w moją stronę, poza tym nie zmieniła swojej pozycji. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała.
  Patrick coś krzyknął w moją stronę, ale nawet nie zrozumiałam, co powiedział. Wbiegłam na niego i go popchnęłam, sama podeszłam do Lucy i złapałam ją za szyję, żeby ją udusić.
- Nigdy więcej nikogo mi nie zabierzesz - wysyczałam, prosto do jej ucha.
- Nie ma sprawy! - wykrzyczała, radośnie. Tym entuzjazmem wybiła mnie z pantałyku, jej uśmiech, szeroki, prawie że szczery uśmiech rozświetlał jej twarz, twarz wesołego dziecka.
  Potem, ledwie widzialnym gestem, wzięła tajemniczą szpilkę i wepchnęła ją prosto w moje serce.
  Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałam, był krzyk. Patricka, Nathana, Sarah, Toma i... kogoś jeszcze. Nie mogłam się skupić na niczym. Chciałam wyjąć sobie z serca tą szpilkę, która na pewno zwykłą szpilką nie była, bo... bo nie podziałałaby tak na mnie...
  Opadłam na ziemię.
  Wszystko zniknęło, widziałam tylko czerń, robiło mi się zimno i gorąco, i tak na zmianę. Słyszałam jakieś trzaski, dźwięki, przerażające dźwięki.
  Więcej nic nie zapamiętałam.
cdn

wtorek, 19 czerwca 2012

XXX

  Byłem zdenerwowany, a nawet bardzo. Emocje bijące od Victorii bardzo mi się udzielały, w zasadzie nie wiem dlaczego tak bardzo o nią dbam. Przecież krótko ją znam, co mnie w niej tak intryguje? To, że ma dar i dosyć sporego pecha w życiu, przynajmniej do tego momentu? Ze została postawiona w trudnej sytuacji?
  Współczułem jej, ale chyba to wyczuła, bo odnosiła się do mnie z dystansem. A może jednak tylko mi się wydaje?
  Gdy zrozumieliśmy, że Lucy złapała Harolda, Victoria oszalała, w jej oczach było coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem: gigantyczna wściekłość, chęć... zemsty, zabicia?
  Zanim ją poznałem, pamiętam, jak anderka mi o niej opowiadała, mówiąc, że będę dla niej idealnym trenerem, bo Max źle znosi takie podróże. Z zainteresowaniem, może nawet z lekką fascynacją, słuchałem jej opowiadania i nie mogłem uwierzyć, że zwykła dziewczyna z dnia na dzień stała się kimś tak ważnym, kimś, od kogo zależą losy jakiegoś świata, o którym nawet nie miała zielonego pojęcia.
  Czasami zastanawiałem się, co bym wybrał, jak się może teraz czuć, ale doszedłem do wniosku, że nie mam daru empatii.
  Dopiero wtedy, gdy zdołałem z nią porozmawiać w jej sypialni po tym, jak uciekła od nas, oświadczając, że nie jesteśmy jej do niczego potrzebni, zobaczyłem, jak ta dziewczyna naprawdę jest załamana, słaba, na siłę szukająca kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Nie fizycznie, jak ja, ale psychicznie.
  Trochę się wtedy zdenerwowałem, tak w głębi duszy, bo my chcieliśmy jej pomóc, a ona budowała wokół siebie mur, przez który nie chce nikogo wpuścić.
  Albo znowu mi się wydaje.
- Zachowujesz się gorzej jak dziecko - mruknąłem, wychodząc. Ale chyba tego nie usłyszała.
  Siedziałem na sofie w salonie Elizabeth, obok Toma, Andrewa i Nathana. Do pokoju weszła Sarah i stanęła między nami.
- Idziemy? - spytała. Skinąłem lekko głową. Nie czekając na odpowiedź innych, powiedziałem:
- Idź po nią, bo zaraz tam dostanie szału.
  Tak zrobiła. Spotkała się na schodach z Angeliką.
- Gdzie idziesz? - odezwała się Angela.
- No, po Victorię - odparła.
- Ale jej tam nie ma, przecież właśnie schodzę.
  Usłyszałem ciche westchnięcie. Wystawiłem głowę w ich stronę.
- Co jest? - spytałem. Poprawiłem kosmyki włosów, które opadły mi na czoło.
- Victoria znowu gdzieś poszła - odpowiedziała mi, zniecierpliwionym tonem. - Victoria? Victoria!
  Cisza.
- Pewnie jest na dworze - podsunąłem, ale zaraz sobie w myślach zaprzeczyłem, bo przecież zostawiłem ją  w jej sypialni, z której już nie wychodziła.
- Nie ma jej - rzekła Elizabeth.
- To gdzie jest?
- O rany - jęknęła Rebecca. - Zaczekajcie.
  Pobiegła na piętro, do swojego pokoju. Była chyba najbardziej zorganizowaną osobą z nas wszystkich. Zresztą, to ona wszystko planowała, gdzie będziemy spać w centrum Rzymu, i tak dalej.
  Angelika usiadła na najniższym stopniu schodów.
- Co się z nią dzieje? - powiedziała. - Przychodzi, znika. I tak na zamian.
  Wzruszyliśmy ramionami.
  Po pięciu minutach po schodach zaczęła schodzić Rebecca, już wolniej. W rękach trzymała jakieś kartki z notatkami, jak to ona.
- Co robimy? - przerwała ciszę Sarah, przestępując z nogi na nogę. - Gzie ona jest, do cholery?!
- W Rzymie - szepnęła Rebecca.
- Co?! - pokręciłem głową. - Parę minut temu z nią rozmawiałem.
- Rozmawiałeś, wróciłeś do nas, a ona wzięła moje zapiski, niezbędne do wyjazdu, i uciekła bocznymi drzwiami. Na to wygląda.
  Poderwałem się na równe nogi. Tom i Andrew, Nathan również, powtórzyli czynność, ale mniej żywiołowo. Wyglądali na zdezorientowanych.
- I?... - Angelika zaczęła nerwowo się kręcić.
- Nie zadawaj głupich pytań! - krzyknąłem, zdenerwowany już na dobre. - Trzeba ją dogonić, do cholery! Jak ją złapie Lucy, to możemy jedynie pójść i strzelić sobie w łeb z pistoletu!

  To chyba niezbyt dobry pomysł, Victoria.
  Zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia po mini kradzieży przyjaciółki. Cóż... miejmy nadzieję, że mi wybaczy...
  Postanowiłam nie iść jeszcze do hotelu, dzień dopiero się zaczynał.
  Pokierowałam się wąską, krętą uliczką, po której obu stronach były kolorowe budynki. Każdy z nich miał mały, najczęściej pomalowany na biało, balkonik, na których stały doniczki z różnymi kwiatkami. Uliczka wyłożona była kamieniami, ciągle mijałam ławki, gdzie siedzieli ludzie w cieniach, niektórzy byli zaczytani w jakichś włoskich gazetach.
  Podobało mi się to miejsce. Większość osób poruszała się na rowerach albo skuterach, samochodów widocznie najwięcej było w centrum Rzymu, gdzie jednak nie zamierzałam iść, bo groziło to zgubieniem się.
  Mnóstwo sklepowych wystaw kusiło do kupna czegokolwiek. Nie zamierzałam niczego kupować, jednak mimowolnie zaczęłam przeglądać biżuterię, kiedy zauważyłam, że od dłuższego czasu chodzi za mną jedna, ta sama osoba.
  Czarne włosy. 
  Sukienka.
  To nie może być ona.
  Udając brak zainteresowania, odeszłam od wystawy i szybszym krokiem skierowałam się w miejsce, gdzie było więcej osób. Zaczęłam wpychać się między ludzi, co chwila odwracając się, czy TA osoba za mną idzie.
  Cholera, jest!
  Mój niepokój zaczął wzrastać. Nie patrząc nawet, gdzie idę, znalazłam się na ulicy, gdzie ludzi było mniej. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogłam wrócić. Jeśli to nawet nie ona, moja intuicja podpowiadała mi, żebym tego po prostu nie robiła.
  Przełknęłam nerwowo ślinę. 
  To była ślepa uliczka.
  Powrót był obowiązkowy.
  Odwróciłam się w stronę, z której przyszłam i znalazłam się w tym miejscu, którego kompletnie nie znałam.
  Stała, zagradzając mi drogę, z ułożoną sukienką i ramionami wiszącymi wzdłuż tułowia. Czarne włosy lekko  unosiły się od wiatru.
  Nie widziałam jej twarzy.
  Zrobiłam krok w tył.
cdn

poniedziałek, 11 czerwca 2012

XXIX

  Wiedziałam, że po tym, co powiedziałam, będę miała wyrzuty sumienia. Jednak w tej chwili nawet nie chciało mi się o to dbać. Jedyną rzeczą, którą chciałam zrobić, to po prostu uciec stąd o Rzymu i znaleźć Lucy, a co za tym idzie- Christophera i Harolda.
  Wbiegłam po schodach do swojego pokoju. Nie chciałam w ogóle zachodzić znowu do domu, ale przecież nie mogłam sama iść do miasta, którego praktycznie nie znałam, nie mając nawet bluzy czy coś w tym rodzaju. To byłoby istne samobójstwo.
  Poprawka-  sam pomysł wyruszenia przeciwko siłom wyższym samemu było samobójstwem.
- Wiem, że tak nie myślisz - poczułam uścisk silnej dłoni na ramieniu. Zniecierpliwiona strzepnęłam ją.
- Daj mi spokój - burknęłam.
- Naprawdę sądzisz, że ci nie pomagamy? - Patrick opierał się o ścianę mojego pokoju.
- Nie wiem już, co o tym sądzić.
- Co robisz?
- Idę. Do Rzymu.
- Sama?
- Najwyraźniej.
- Wiesz, że cię nie puścimy.
- Patrick, czy ja jestem dzieckiem? - zdenerwowałam się. Odwróciłam się do niego twarzą, rzuciłam bluzę na łóżko. - Czy mam prosić o pozwolenie, żeby cokolwiek zrobić?!
- Nie zachowuj się jak dziecko - odparł spokojnie. - Jesteś jedna, sama, słaba. Lucy jest potężniejsza.
- Taka słaba nie jestem - wtrąciłam zirytowana.
- Czyżby? - uśmiechnął się szelmowsko. Pewny siebie podszedł do mnie.
- Rzucasz wyzwanie? - uniosłam brwi do góry.
- Nie! - westchnął. Podszedł do obrazu wiszącego nad łóżkiem. - Tak cię sprawdzam. Tak czy inaczej, sama nie pójdziesz.
- A niby z kim?
- Ze mną, z Nathanem, z Sarah i Rebeccą.
  Wykrzywiłam usta w grymasie. Nie tak miało być!
- Kto cię tu przysłał? - zapytałam nagle. Odwrócił się do mnie zaskoczony.
- Sam przyszedłem. To znaczy, Elizabeth powiedziała, żebym cię zatrzymał, ale jeszcze przed jej wypowiedzią pomyślałem o tym samym.
- Od kiedy ci tak na mnie zależy?
  Wzruszył ramionami. Poprawił włosy i wyszedł z pokoju, bez słowa.
- Co za tajemniczy typ - mruknęłam pod nosem. Nawet Patrick dziwnie się zachowywał. Czy wszyscy się na mnie uwzięli?
  Położyłam się na łóżku. Chciałabym już z niego nie wstawać.
  Irytowało mnie, że wszyscy mnie spowalniali. Najchętniej już bym wyruszyła, naprawdę sama, ale to byłoby... bezsensu.
  Nagle w głowie pojawiła mi się nowa myśl, przyznam, że nieco głupia i szalona.
  Wstałam z łóżka i szybko wyszłam z pokoju.
- Rebecca? - krzyknęłam. Nie było jej w swoim wnętrzu, więc sama do niego weszłam. Sprawdziłam, czy nikt mnie nie widzi.
  Otworzyłam jedną z szuflad, jednak nie znalazłam w niej tego, czego szukałam. Tak z paroma następnymi. Otworzyłam komodę.
- W końcu - mruknęłam. Przewertowałam jej notatki dotyczące naszej podróży. Znalazłam kartkę, na której napisała adres i nazwę hotelu w Rzymie, w którym mieliśmy się zatrzymać. Wyczytałam, że nocleg został już zapłacony. Znalazłam długopis i spisałam sobie te informacje na świstek jakiegoś papieru, który wsunęłam do kieszeni swoich jeansów. Znalazłam też jedną, małą mapę, którą również zabrałam.
- Przepraszam, Rebecca - szepnęłam. - Nie powinnam grzebać ci w rzeczach.
  Z potrzebnymi informacjami wyszłam z pokoju, który zamknęłam. Po drodze zaszłam do swojego, żeby wziąć bluzę i małą torebkę, do której wrzuciłam potrzebne, podstawowe rzeczy, typu telefon komórkowy, ładowarka, chusteczki, szczoteczka do zębów. Zamknęłam drzwi. Powoli i cicho zeszłam po schodach. Z pałacyku wyszłam bocznymi drzwiami i podążyłam ścieżką w stronę furtki, co chwilę się odwracając, czy nikt mnie nie widzi.
  Wyszłam na ulicę.
  Korzystałam z tego, że nie zaczęły mnie jeszcze dręczyć wyrzuty sumienia, ale działałam chyba pod wpływem impulsu i emocji.
  Szczerze mówiąc, wolałam to, niż bezczynne siedzenie z przyjaciółmi.
  Uświadomiłam sobie jeszcze inne sprawy.
  Anderka będzie na mnie wściekła.
  Rodzice nadal nie wiedzą o całej tej sytuacji. Może nawet to dobrze? Nie chciałam już nikogo denerwować, gnębić, zasmucać, i tak już dużo ludzi marnuje sobie przeze mnie życie.
  Wyjęłam z torebki komórkę i moje zapiski, które przygotowałam jeszcze przed wyruszeniem do Rzymu. Musiałam zadzwonić po taksówkę, przecież sama nie dojdę do tego hotelu!
  Zirytowana zaczęłam konwersację w języku angielskim z nieco oszołomionym taksówkarzem, który chyba sądził, że rozmowa po angielsku z klientem to ostatnia rzecz na świecie, która mogłaby mu się przydarzyć. Po dziesięciominutowej męce zdołałam mu przemówić, żeby przyjechał po mnie na adres, który mu podałam.
  Podczas czekania zarzuciłam sobie na plecy bluzę i usiadłam na ławce stojącej obok. Przeliczyłam pieniądze, których trochę podebrałam Rebecce. Z jednej strony było mi trochę głupio, bo zwyczajnie ją okradłam, ale pomyślałam, że nie powinna być na mnie zła, w końcu jest moją przyjaciółką, która ma świadomość, w jakiej zostałam sytuacji zostałam postawiona.
  Po paru minutach podjechał samochód. Wgramoliłam się do środka, mrucząc niezrozumiałe "Dzień dobry" i bez słowa pokazałam mu kartkę z adresem. Oddał mi ją i poprowadził samochód w stronę centrum Rzymu.
  Miasto tętniło życiem. Wszędzie krążyli ludzie, jedni mieli torby z zakupami, drudzy spieszyli do pracy, albo zwyczajnie wyszli na spacer. Poczułam się trochę, jakbym była sama na wakacjach, nie mając pozwolenia od rodziców. Szczerze mówiąc, Rzym zawsze mi się podobał, nie wiedziałam tylko, że przybędę tu kiedyś w takich okolicznościach.
  Wkrótce taksówkarz zaparkował pod niewielkim, jednak zachęcająco wyglądającym hotelem. Zapłaciłam mu i wyszłam z samochodu, trzaskając drzwiczkami.
  Westchnęłam głęboko i weszłam do środka, rozpoczynając już naprawdę swoją przygodę.
cdn

środa, 6 czerwca 2012

XXVIII

  Siedziałam na bujanej huśtawce w ogrodzie Elizabeth chyba już dobrą godzinę. Czułam się okropnie. Postawiono mnie w trudnej sytuacji, i nie jestem pewna, czy zdołam podjąć decyzję. Nikt nie może mi pomóc.
  Jestem s a m a.
  Nigdy nie czułam takiej przerażającej pustki wokół siebie, jakbym była jedyną osobą na tej planecie. Nikt nie jest w stanie mi pomóc, ludzie, którzy próbują mnie wspierać, nigdy nie poczują tego, co ja w tym momencie.
  Ametystiania czy Christopher?
  Ukryłam twarz w dłoniach.
  Dlaczego, dlaczego ja?
- Victoria? - usłyszałam cichy głos. Nie musiałam spoglądać na osobę, do której należał, bo doskonale go znałam.
- Co, Harold? - mruknęłam.
- Nie załamuj się...
  Spojrzałam na niego lekko zirytowana.
- Jak? - zapytałam twardo.
- Zastanów się, ile tak naprawdę wart jest Christopher. Warto dla niego po...
- Harold! - przerwałam mu ostrym tonem. - To debilne, głupie pytanie. Ametystiania jest dla mnie cholernie ważna, a nie chcę, żeby Christopher zginął. Mogę poświęcić swoje życie, byle był święty spokój!
- Ty chyba nie wiesz, co mówisz.
- Wiem lepiej od ciebie.
  Zmarszczył brwi.
- Od dłuższego czasu jesteś jakaś inna. Cholernie się zmieniłaś, wiesz? - powiedział po zastanowieniu się.
- Wiem - zaskoczyłam go. Byłam lekko zdenerwowana. - Myślę, że na lepsze...
- Szczerze? Wolałem tamtą wersję Victorii.
- Skąd możesz wiedzieć, jaka tamta była?! Wtedy dobrze mnie nie znałeś, a i ja nie miałam na głowie tylu spraw!
- Nie chcę się kłócić.
- Już to zaczynasz robić!
- Wiesz co? Przepraszam - westchnął. Wyglądał na potwornie zmęczonego. - Też nie jestem ostatnio sobą, jakoś wszystko mnie drażni...
- Zauważyłam - stwierdziłam.
- Mam totalny chaos w głowie - ciągnął - pewnie ty też, ale jak widzę, że jesteś tym wszystkim przytłoczona, to i ja jakoś dziwnie się czuję.
  Nie odezwałam się. Uważnie go słuchałam.
- I... bo... wiesz... - jąkał się. - Bo... ja... ty...
  Zmarszczyłam brwi.
  O co mu, do cholery, chodzi?
- Bo ja... um...ja cię...
  Wzięłam głęboki wdech. Nie, nie, nie! Tylko tego mi brakowało!
- Victoria! - usłyszałam krzyk, który przerwał wypowiedź Harolda. Mruknął coś pod nosem. - Jest z tobą Harold?!
- Jest! - odkrzyknęłam. Angelika pomachała do nas ręką. - To chodźcie na śniadanie! Już gotowe!
- Zaraz przyjdziemy!
  Spojrzałam na Harolda. Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Potem mi powiesz, okej? - powiedziałam głupio. - Bo... bo teraz...
- Okej - przerwał mi. - Powiedz, że zaraz przyjdę.
  Gdy tylko to powiedział, wstał i bez słowa oddalił się w głąb wielkiego ogrodu.
  Mój mętlik w głowie zwiększył się sześciokrotnie.
  Przez głowę przeszła mi myśl, że może Harold miał nadzieję, że za nim pójdę... ale... mimo, że nie wiedziałam, co on miał na myśli, snułam przypuszczenia, które wszystkie były zgodne.
  Harold nie może się we mnie zakochać.
  Nie widziałam siebie razem z nim. Był dla mnie kimś w rodzaju brata, przyjaciela, ale nie c h ł o p a k a! To było takie... dziwne, wręcz krępujące.
  Victoria, kretynko! Gdybyś ruszyła mózgiem wcześniej, zauważyłabyś, że Harold przy tobie zachowywał się jakoś... inaczej. Zwracał na ciebie większą uwagę!
  Postanowiłam porozmawiać z Nathanem, czy wie, co miał naprawdę na myśli. W końcu są przyjaciółmi.
 
  Elizabeth postarała się: na śniadanie zrobiła nam jajka sadzone z sałatką, a potem górę omletów. Do popicia kawa, herbata albo lemoniada. Wszyscy, oprócz Harolda, który nadal nie wracał z ogrodu, jedli i czasami coś szeptali między sobą.
  Doceniałam starania Elizabeth, ale coś nie miałam apetytu. Dźgałam widelcem pulchnego omleta i sączyłam lemoniadę. Obok mnie usiadł Nathan.
- Wszystko w porządku? - szepnął do mnie.
  Nie.
- Tak - odparłam, poprawiając włosy, które opadły mi na ramiona. Postanowiłam od razu przejść do tematu. - Nathan, jesteś przyjacielem Harolda, nie?
- Jestem... - potwierdził, niepewnie na mnie spoglądając. Wziął łyk kawy. - A co?
- Harold dzisiaj chciał mi coś powiedzieć, ale nie zdążył...
  Popatrzyłam badawczo na Nathana, który udławił się kawą.
- Powiedział ci to?
- Co? Bo nie zdążył, o to mi chodzi...
- Nie mogę ci powiedzieć. Sam niech ci to powie.
- Nathan, domyślam się, o co mu chodzi.
  Przysunął się do mnie, jakbyśmy bynajmniej rozmawiali o tajnych planach.
- Jak myślisz, co? - świdrował mnie wzrokiem. Niepewnie odstawiłam szklankę po piciu.
- Rany, Nathan, to zwykłe przypuszczenia... ale... uhm...
- Mówił mi, że jesteś niesamowita... zwyczajnie się w tobie zakochał.
- Cholera! - krzyknęłam. Wszyscy na mnie spojrzeli.
- Wszystko okej? - zmartwiła się Sarah. Kiwnęłam twierdząco głową. Zwróciłam się ponownie do Nathana.
- Robisz sobie jaja?
- Zawsze jestem poważny, Victoria. Szczerze mówiąc, nawet do siebie pasujecie.
- Nie, nie, nie! - złapałam się za głowę. - On nie może się we mnie zakochać! Nie pasujemy do siebie! Nie będziemy razem! Nie!
- Zaakceptuj to - powiedział Nathan. - Chyba wiem, dlaczego tak twierdzisz.
  Spoglądał porozumiewawczo to na mnie, to na Patricka. Zaczerwieniłam się.
- Nie! - powtórzyłam. - Po prostu... nie i tyle! To jakaś pomyłka!
- Serce nie sługa - westchnął. - Nie powinienem ci tego mówić. Powinnaś to usłyszeć z jego ust.
- Usłyszałam...
-... w połowie.
  Wstał od stołu i zasunął za sobą krzesło. Rzucił do Elizabeth podziękowania za pyszne śniadanie, i wycofał się do swojego pokoju, na piętro.
  Wszystko zwaliło się na mnie w jednym czasie.
  Nie daję już chyba rady.
- Chyba się zabiję, naprawdę - mruknęłam pod nosem. Angelika poklepała mnie po ramieniu.
- Za jakąś godzinę wyruszymy do Rzymu - powiedziała do mnie. Mruknęłam coś w odpowiedzi.

- Gdzie Harold? - zapytał się nas Tom. Wparował do salonu prędkością światła. - Nie mogę go nigdzie znaleźć, nie ma go w ogrodzie.
- W domu też nie - powiedziała Angela. - Kto go ostatni widział?
- Ja - rzekłam. - Poszedł w głąb ogrodu, jeszcze przed śniadaniem.
- Do tego czasu się nikomu nie pokazał.
  Zapadła cisza.
- Musi być gdzieś w ogrodzie! - zdenerwowałam się. - Nie panikujcie, gdzieś leży albo coś. Chodźmy!
  Wyszliśmy na dwór. Sama pierwszy raz w tym gigantycznym ogrodzie pewnie bym się zgubiła, więc nie dziwię się, że nikt nie może znaleźć Harolda.
  Byłam tym wszystkim podirytowana. Powoli puszczały mi nerwy. Potrzebowałam kogoś, kto już kiedyś znajdował się w takiej sytuacji, jak ja teraz, i mógłby mi udzielić rady. W dodatku jeszcze Harold...
  Poczułam nagle, jak moja gwiazda na nadgarstku zaczęła mnie boleć.
- Co jest? - mruknęłam. Delikatnie ją sobie pomasowałam, ale w rezultacie dawała mi bardziej we znaki.
- O rany... - jęknęła Rebecca. Wszyscy przystanęli przed wielką rabatą.
  Właściwie pozostałościami po niej.
  Wszystkie kwiatki, jakie rosły, zostały powyrywane, podeptane, po prostu zniszczone. Co ciekawsze, nie było żadnych śladów.
- Co tu się stało?! - szepnął Tom. Nathan podniósł coś z ziemi.
- Na Smoka! - szepnął przerażony. - To... to zegarek Harolda!
  Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli.
- Była tu - Sarah miała zamknięte oczy.
  To wszystko wyjaśnia.
- Gdzie ona jest?! - byłam coraz bardziej wściekła.
- W Rzymie.
- Doskonale - mruknął Andrew. - Nie będziemy musieli wyjeżdżać gdzieś dalej, tutaj ją złapiemy.
- Ma Harolda.
- Po co mu on?! Czy ktoś odpowie kiedyś na moje pytania?! - krzyknęłam zła. Z bólu nie czułam już nawet nadgarstka. Nikomu o tym nie mówiłam, miałam dość tej wiecznej litości.
- Dlaczego ty się tak denerwujesz? To trudne, ale musimy się z tym zmierzyć - powiedziała cicho Angelika.
- Ale mnie to już przerasta! Mam tego cholernie dosyć, chcę to jak najszybciej skończyć! Ma już Christophera i Harolda, chce mnie coraz bardziej pogrążyć! Ma mnie już złapaną, udało jej się, i to doskonale wiecie, tylko nie chcecie mi nic powiedzieć. Nie jestem głupia, do cholery! Zacznę jej szukać. Dzisiaj. Teraz. Z wami albo bez was.
- Potrzebujesz nas - powiedział Patrick, gdy odchodziłam. Odwróciłam się.
- Prawda jest taka, że nikt mi nie pomoże.
  Powiedziawszy to, odeszłam.
cdn

piątek, 1 czerwca 2012

XXVII

- Zależy ci na nim? Na Christopherze? - spytał mnie Patrick. Zastanowiłam się.
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie - odparłam, wahając się. - Z jednej strony... tak. To był mój przyjaciel, ktoś bliski. Ale z drugiej strony...
- Nie odzywał się do ciebie kupę czasu, to chyba nie świadczy o nim dobrze. Porzucił swoją przyjaciółkę i złamał wszelkie obietnice!
- Nie miał wyboru - zaprotestowałam. - Musiał wyjechać.
- Ale dlaczego nie wysłał ci nawet głupiego SMS-a?
- Dobre pytanie.
  Na dworze zrobiło się już jaśniej, nawet cieplej. Gdzieś niedaleko zaczęły ćwierkać poranne ptaki.
- Czy twoje sny są prorocze? - spytał nagle. - Christopher śni ci się nie pierwszy raz.
- To znaczy... anderka i adoratka mówiła mi, że Lucy przez sen chce się ze mną skontaktować. Nastraszyć, zagrozić, coś w tym stylu. Zna moje słabe punkty, więc... nie sprawia to jej większego problemu. Wie też, że Christopher to dla mnie ważna osoba, która wie o mnie wszystko, więc... to znaczy...
- Nie mogła go złapać - przerwał mi. - Inaczej musiałaby go zabić, bo znałby tajemnicę istnienia Ametystianii. Zwykły człowiek nie może posiadać takiej wiedzy.
- Co to dla niej za problem? Zabić kogoś? Ha! To pestka!
- Myślisz, że to zrobiła?
- Miejmy nadzieję, że nie.
- A ten obraz? Tam naprawdę była Lucy? - zmienił temat. Przyglądał mi się badawczo.
- Obraz nadal jest i wisi - odparłam kpiąco. - Ale z jedną, małą różnicą.

- Niesamowite! - krzyknęła Elizabeth.
- Raczej okropne - odparła Sarah, świecąc małą latarką na miejsce na obrazie, gdzie jeszcze niedawno przedstawiona była dziewczyna siedząca na pomoście, łudząco podobna do Lucy.
  Albo po prostu: to była Lucy.
- Dlaczego napisała "kochanie"? - zdziwił się Tom. Nathan spojrzał na to, zmieszany.
- Może to było skierowane do mnie? - spytał.
- W śnie mówiła do mnie "kochanie" - powiedziałam szybko.
- Sarkazm - skwitowała Angelika.
- Czym ona to napisała? - spytała Rebecca. Sarah analizowała każdą literę, krok po kroku.
- Krew - oznajmiła, dziwnym tonem.
- Czyja krew?! - krzyknęła Elizabeth.
- Victoria, pokaż ręce - rozkazał Nathan. Posłusznie mu je pokazałam.
- To nie moja - powiedziałam. - Nie mam żadnej rany, blizny, nic.
- Faktycznie - mruknął. - Czyli... kogo?
- Christophera? - Patrick spojrzał na mnie. Zaschło mi w gardle.
- Nie! - krzyknęłam. - On był tylko w śnie.
- Sama powiedziałaś, że twoje sny nie są zwykłymi snami.
- Ale... ale...
  Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam nic na swoją obronę. Z jednej strony miał rację, sama tak powiedziałam. Od dłuższego czasu moje sny coś przekazują, pomagają nam znaleźć Lucy, która z kolei próbuje mnie nastraszyć. Zdążyła się dowiedzieć o mnie dosłownie wszystko. Złapała Christophera. Ale po co? Jaki to ma sens? Sama powiedziała, że stoję jej na przeszkodzie i w każdej chwili może mnie zabić, tylko chce się nade mną jeszcze trochę poznęcać, co w sumie z jednej strony daje nam więcej czasu na znalezienie jej i wyzwolenia od mocy Złego Smoka, ale z drugiej- cóż, ciągłe nawiedzanie mnie w snach nie jest zbyt fajne.
  Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.
- Może... - pomyślałam na głos. - Chce mnie zaszantażować? Złapała Christophera i ma nadzieje, że ulegnę jej pod wpływem Christophera?
- A ulegniesz? - spytał cicho Nathan.
  Zapadła grobowa cisza. Wszyscy się na mnie patrzyli. Stałam po środku pokoju w zupełnej rozterce.
  Czyli sprawa jest postawiona tak: albo Ametystiania, albo Christopher.
  To tak, jakby wybierać między mamą, a tatą.
  Cała Ametystiania odkładała we mnie nadzieję. To tylko ja jestem w stanie wyzwolić ich od rychłej zagłady. Lucy, współpracując ze Złym Smokiem, zrobiła pułapkę, w którą weszłam, niczego nie podejrzewając.
  Przecież nie mogę narazić tylu ludzi na śmierć. Ametystiania to jakby osobne państwo, gdzie żyją i mieszkają ludzie.
  Ale Christopher... to przecież mój przyjaciel. Od piaskownicy. Wie o mnie wszystko.
  Mam pozwolić umrzeć jednej, bardzo ważnej dla mnie osobie, czy tylu niewinnym ludziom?
  Zachciało mi się płakać. Niedawno się obudziłam, a już byłam strasznie zmęczona. Rozdarta.
  Poczułam się... strasznie samotna. Niby otaczało mnie tylu życzliwych ludzi, których wystarczy tylko zawołać, a już przybiegną i pomogą, ale...
  Oni nie mają wpływu na moje życie, na to, co się dzieje.
  Tylko ja mam na to wpływ.
  Nie są w stanie mi doradzić, bo nie są i nigdy nie będą postawieni w takiej sytuacji, w jakiej ja teraz się znajduję.
  A jedna, zła decyzja, może ponieść naprawdę fatalne skutki.
- Nie wiem! - krzyknęłam płaczliwie. - Nic, do jasnej cholery, nie wiem!
  Wykrzykując to, wyszłam z pokoju. Właściwie to wybiegłam. Chciałam to wszystko rzucić, odejść, wrócić do swojego starego, dawnego życia, które dopiero teraz zaczęłam doceniać. Tam byłam dzieckiem, a tutaj odpowiedzialną nastolatką, od której zależą losy tylu ludzi!
  Miałam ochotę wręcz się zabić.
  Ale wiem, że to nie byłoby żadne wyjście. Zły Smok i Lucy mieliby powód do triumfu, a Ametystiania pogrążyłaby się i nigdy nie powstałaby.
  Wybiegłam do wielkiego ogrodu. Chwilę, wręcz zagubiona, plątałam się między drzewami i labiryntem z żywopłotów, aż w końcu dotarłam na mały plac, gdzie stała bujana, miękka huśtawka.
  Położyłam się na niej i wybuchnęłam niepohamowanym płaczem, który ginął gdzieś daleko w powietrzu, gdzieś w niebie, gdzieś, gdzie ludzki wzrok nie jest w stanie nic zobaczyć.
  Gdzieś, gdzie Lucy pociera triumfującym gestem ręce, sycząc:
- Kości zostały rzucone, Victoria.
cdn