wtorek, 19 czerwca 2012

XXX

  Byłem zdenerwowany, a nawet bardzo. Emocje bijące od Victorii bardzo mi się udzielały, w zasadzie nie wiem dlaczego tak bardzo o nią dbam. Przecież krótko ją znam, co mnie w niej tak intryguje? To, że ma dar i dosyć sporego pecha w życiu, przynajmniej do tego momentu? Ze została postawiona w trudnej sytuacji?
  Współczułem jej, ale chyba to wyczuła, bo odnosiła się do mnie z dystansem. A może jednak tylko mi się wydaje?
  Gdy zrozumieliśmy, że Lucy złapała Harolda, Victoria oszalała, w jej oczach było coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem: gigantyczna wściekłość, chęć... zemsty, zabicia?
  Zanim ją poznałem, pamiętam, jak anderka mi o niej opowiadała, mówiąc, że będę dla niej idealnym trenerem, bo Max źle znosi takie podróże. Z zainteresowaniem, może nawet z lekką fascynacją, słuchałem jej opowiadania i nie mogłem uwierzyć, że zwykła dziewczyna z dnia na dzień stała się kimś tak ważnym, kimś, od kogo zależą losy jakiegoś świata, o którym nawet nie miała zielonego pojęcia.
  Czasami zastanawiałem się, co bym wybrał, jak się może teraz czuć, ale doszedłem do wniosku, że nie mam daru empatii.
  Dopiero wtedy, gdy zdołałem z nią porozmawiać w jej sypialni po tym, jak uciekła od nas, oświadczając, że nie jesteśmy jej do niczego potrzebni, zobaczyłem, jak ta dziewczyna naprawdę jest załamana, słaba, na siłę szukająca kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Nie fizycznie, jak ja, ale psychicznie.
  Trochę się wtedy zdenerwowałem, tak w głębi duszy, bo my chcieliśmy jej pomóc, a ona budowała wokół siebie mur, przez który nie chce nikogo wpuścić.
  Albo znowu mi się wydaje.
- Zachowujesz się gorzej jak dziecko - mruknąłem, wychodząc. Ale chyba tego nie usłyszała.
  Siedziałem na sofie w salonie Elizabeth, obok Toma, Andrewa i Nathana. Do pokoju weszła Sarah i stanęła między nami.
- Idziemy? - spytała. Skinąłem lekko głową. Nie czekając na odpowiedź innych, powiedziałem:
- Idź po nią, bo zaraz tam dostanie szału.
  Tak zrobiła. Spotkała się na schodach z Angeliką.
- Gdzie idziesz? - odezwała się Angela.
- No, po Victorię - odparła.
- Ale jej tam nie ma, przecież właśnie schodzę.
  Usłyszałem ciche westchnięcie. Wystawiłem głowę w ich stronę.
- Co jest? - spytałem. Poprawiłem kosmyki włosów, które opadły mi na czoło.
- Victoria znowu gdzieś poszła - odpowiedziała mi, zniecierpliwionym tonem. - Victoria? Victoria!
  Cisza.
- Pewnie jest na dworze - podsunąłem, ale zaraz sobie w myślach zaprzeczyłem, bo przecież zostawiłem ją  w jej sypialni, z której już nie wychodziła.
- Nie ma jej - rzekła Elizabeth.
- To gdzie jest?
- O rany - jęknęła Rebecca. - Zaczekajcie.
  Pobiegła na piętro, do swojego pokoju. Była chyba najbardziej zorganizowaną osobą z nas wszystkich. Zresztą, to ona wszystko planowała, gdzie będziemy spać w centrum Rzymu, i tak dalej.
  Angelika usiadła na najniższym stopniu schodów.
- Co się z nią dzieje? - powiedziała. - Przychodzi, znika. I tak na zamian.
  Wzruszyliśmy ramionami.
  Po pięciu minutach po schodach zaczęła schodzić Rebecca, już wolniej. W rękach trzymała jakieś kartki z notatkami, jak to ona.
- Co robimy? - przerwała ciszę Sarah, przestępując z nogi na nogę. - Gzie ona jest, do cholery?!
- W Rzymie - szepnęła Rebecca.
- Co?! - pokręciłem głową. - Parę minut temu z nią rozmawiałem.
- Rozmawiałeś, wróciłeś do nas, a ona wzięła moje zapiski, niezbędne do wyjazdu, i uciekła bocznymi drzwiami. Na to wygląda.
  Poderwałem się na równe nogi. Tom i Andrew, Nathan również, powtórzyli czynność, ale mniej żywiołowo. Wyglądali na zdezorientowanych.
- I?... - Angelika zaczęła nerwowo się kręcić.
- Nie zadawaj głupich pytań! - krzyknąłem, zdenerwowany już na dobre. - Trzeba ją dogonić, do cholery! Jak ją złapie Lucy, to możemy jedynie pójść i strzelić sobie w łeb z pistoletu!

  To chyba niezbyt dobry pomysł, Victoria.
  Zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia po mini kradzieży przyjaciółki. Cóż... miejmy nadzieję, że mi wybaczy...
  Postanowiłam nie iść jeszcze do hotelu, dzień dopiero się zaczynał.
  Pokierowałam się wąską, krętą uliczką, po której obu stronach były kolorowe budynki. Każdy z nich miał mały, najczęściej pomalowany na biało, balkonik, na których stały doniczki z różnymi kwiatkami. Uliczka wyłożona była kamieniami, ciągle mijałam ławki, gdzie siedzieli ludzie w cieniach, niektórzy byli zaczytani w jakichś włoskich gazetach.
  Podobało mi się to miejsce. Większość osób poruszała się na rowerach albo skuterach, samochodów widocznie najwięcej było w centrum Rzymu, gdzie jednak nie zamierzałam iść, bo groziło to zgubieniem się.
  Mnóstwo sklepowych wystaw kusiło do kupna czegokolwiek. Nie zamierzałam niczego kupować, jednak mimowolnie zaczęłam przeglądać biżuterię, kiedy zauważyłam, że od dłuższego czasu chodzi za mną jedna, ta sama osoba.
  Czarne włosy. 
  Sukienka.
  To nie może być ona.
  Udając brak zainteresowania, odeszłam od wystawy i szybszym krokiem skierowałam się w miejsce, gdzie było więcej osób. Zaczęłam wpychać się między ludzi, co chwila odwracając się, czy TA osoba za mną idzie.
  Cholera, jest!
  Mój niepokój zaczął wzrastać. Nie patrząc nawet, gdzie idę, znalazłam się na ulicy, gdzie ludzi było mniej. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogłam wrócić. Jeśli to nawet nie ona, moja intuicja podpowiadała mi, żebym tego po prostu nie robiła.
  Przełknęłam nerwowo ślinę. 
  To była ślepa uliczka.
  Powrót był obowiązkowy.
  Odwróciłam się w stronę, z której przyszłam i znalazłam się w tym miejscu, którego kompletnie nie znałam.
  Stała, zagradzając mi drogę, z ułożoną sukienką i ramionami wiszącymi wzdłuż tułowia. Czarne włosy lekko  unosiły się od wiatru.
  Nie widziałam jej twarzy.
  Zrobiłam krok w tył.
cdn

3 komentarze:

meg pisze...

O jaaa O_O
Dobry pomysł z narracją Patricka.

Domi209 pisze...

OMG,co dalej będzie!!!

Anonimowy pisze...

uwielbiam!