niedziela, 24 czerwca 2012

XXXII

- To jest prostsze, niż myślałam - powiedziała, przerywając ciszę. Dotknęłam muru, dalej nie mogłam się cofnąć. Dyskretnie zerknęłam przez ramię, czy jest jakaś możliwość ucieczki. Zauważyłam drabinkę, po której mogłabym wspiąć się na mur, a z niego na dach budynku i stamtąd jakoś uciec, ale wiedziałam, że sama nie dam rady.
- Nie podchodź do mnie! - powiedziałam. Odpowiedziała mi szyderczym śmiechem.
- Dlaczego miałabym cie słuchać? Jesteś sama. Słabsza. Zachowujesz się dokładnie tak, jak ja chcę. Dobrze się z tobą współpracuje.
  Przełknęłam nerwowo ślinę.
  Nie daj się sprowokować.
- Czy masz Harolda? - spytałam, siląc się na pewniejszy ton głosu. Uniosłam lekko głowę i się wyprostowałam.
- Gdy nadejdzie zło, początek będzie końcem, a koniec początkiem, nikt niczego nie zmieni, świat dąży ku zniszczeniu, deszcz kryształów i diamentów, to tylko złudzenie - nie odpowiedziała mi na pytanie. Miała zamknięte oczy i mówiła to tak, jakby nauczyła się tego na pamięć i recytowała z pamięci. Zmarszczyłam brwi. Czy ona nie cytowała fragmentów Dragens Sulte? - Chęć zmiany wszystkiego będzie najgorszą decyzją z możliwych, żadna moc nic nie zmieni, nie zniszczy GO, ON jest, ON cię widzi, śmieje się, czy to ironia?
  Wyjęła z kieszeni swojej sukienki... szpilkę?
- Pozory mylą, wszystko sprawia ból, burza, ten piorun cię zabije, bogactwo parzy w ręce - wolnym krokiem, z szpilką w ręku, zaczęła do mnie podchodzić. Gorączkowo zaczęłam rozmyślać, co zrobić, żeby uniknąć rychłej śmierci. Te fragmenty Dragens Sulte, o ile to było Dragens Sulte, brzmiały naprawdę przerażająco, i w innej sytuacji oddałabym się głębokim rozmyślaniom, co one oznaczają, ale teraz miałam świadomość, że sytuacja jest trudniejsza, gorsza, niż się wydaje, i moim jedynym obowiązkiem w tym momencie było uratowanie swojego życia, chociażby dla Harolda, Christophera, rodziny, Ametystianii.
  Dla siebie.
 
  Nerwowo postukiwałem w okno na przodzie samochodu Chrisa, który z grymasem wrócił do nas, właściwie po nas, na przedmieścia Rzymu.
  Zniecierpliwiony odwróciłem się w jego stronę.
- Możesz szybciej? - rzuciłem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Nie chcę spowodować wypadku - odparł, niewzruszony.
- Mam to gdzieś - warknąłem. - Są ważniejsze sprawy, niż rozwalony samochód. Jak Lucy zrobi z Victorii kwaśne jabłko, to będę wiedział, kogo najpierw zabić.
- No, nie wierzę - usłyszałem, jak Rebecca powiedziała cicho coś do Sarah. - Chłopakowi bardziej zależy na dziewczynie, niż na samochodzie.
  Odwróciłem się, zirytowany.
- Czy was w ogóle interesuje Victoria?! - krzyknąłem.
- Uspokój się, Patrick - odezwał się Nathan. - Gdyby nam na niej nie zależało, to nie jechalibyśmy teraz po nią i nie obchodziłby nas fakt, że Lucy mogła ją już zabić.
- No, nie wiem. Jeśli Victoria będzie martwa, to i my będziemy mieli przerąbane. Może patrzycie na tą sprawę z takiej perspektywy, co?
- Przestań - westchnęła Sarah.
- Dlaczego z góry zakładacie, że Lucy jest z nią i właśnie dobiera się, żeby ją załatwić? - zapytał Chris. Spojrzałem na niego tępo.
- Na Smoka, ale z ciebie idiota - burknąłem. Nawet nie odpowiedziałem na jego głupie pytanie.
  Po upływie dziesięciu minut byliśmy na miejscu, czyli przed hotelem, w którym mieliśmy zarezerwowane pokoje. Najprawdopodobniej tutaj Victoria najpierw przybyła.
  Rebecca pobiegła do środka, do recepcji, żeby upewnić się, czy na pewno zgłosiła swoją obecność i odebrała klucze od hotelowego pokoju.
- Nawet tutaj nie weszła - oznajmiła, wychodząc.
- Dziwne - mruknąłem. - W takim razie, gdzie jest?! Jak ją szukać?
- Na pewno nie zaszła daleko - odpowiedziała spokojnie Rebecca. - Musi być gdzieś w okolicy. Chodźcie!
- Może Sarah?... - spytał niepewnie Nathan, zerkając na Sarah. - Może, no... jakoś... wyczujesz jej obecność?
  Wszyscy się do niej odwróciliśmy. Wyglądała na trochę przerażoną.
- Uważam, że to nie ma sensu - odparła Rebecca. - Tylko straci swoją energię, która w świecie ludzkim... to znaczy, tutaj, wiecie... - odwróciła się, żeby upewnić się, że nikt tego nie usłyszał - ... która tutaj wyczerpuje się jeszcze szybciej, niż... niż normalnie. Musimy się rozdzielić. Mamy telefony. Będziemy krążyć po okolicy, jeżeli ją znajdziemy, zadzwonimy. Okej?
  Wszyscy potwierdziliśmy ten pomysł, potakując głowami.
- Więc... Nathan, Patrick i ja pójdziemy w tamtą stronę, w tą uliczkę, z której wychodzi się na plac targowy - pokierowała nami Rebecca. - A wy, czyli Sarah i Tom, pójdziecie w tamtą stronę, na zachód - wskazała palcem park.
- Więc idziemy, szybko! - Sarah pociągnęła Toma za rękę, i po chwili zniknęli w głębi parku.
- Idziemy - powiedziałem. Rebecca poprowadziła nas przez wąską uliczkę, wśród różnych domów pomalowanych na chyba wszystkie kolory tęczy z balkonikami, ominęliśmy różne sklepiki, zaczęliśmy przepychać się przez tłum ludzi.
- Jak mamy ją znaleźć w tym chaosie?! - krzyknąłem, na skraju załamania nerwowego. Nagle poczułem, jak ktoś boleśnie łapie mnie za ramię.
  W ostatniej chwili złapałem Nathana, który prawie wywróciłby się na ziemię wyłożoną twardymi kamieniami.
- Co jest? - przestraszyłem się. - Nathan? Nathan!
  Z przerażeniem zauważyłem, że jego blizna, gwiazdka, którą ma każdy Ametystianin, zaczęła krwawić.
- Co się dzieje?! - Rebecca uklękła obok niego.
- Wszystko mnie boli - wymamrotał. - I... jakoś tak... bardziej od prawej strony...
- Że co? - zdziwiłem się. - Boli cię całe ciało, ale bardziej od prawej strony?
  Odruchowo spojrzałem w tamtym kierunku. Zamarłem.
  Była tam ślepa uliczka, wśród wysokich murów, nikogo tam nie było, oprócz jednej osoby, którą tak dobrze znałem z widzenia.
  Dziewczyna Nathana.
  Lucy.
- Ona jest tam! - krzyknąłem. Zostawiłem Rebeccę i Nathana, który wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. - Ona... Ona... Victoria!!!
 
  Nadzieja umiera ostatnia.
  Jeśli Lucy pokona te dzielące nas pięć metrów, i jeżeli... dotknie mnie tą szpilką, cokolwiek to jest... mogę pożegnać się z rolą superbohaterki, która chciała zmienić świat, która chciała pomóc w jego zmianie.
  Nagle odwróciła głowę w kierunku, w którym tutaj przyszłyśmy.
  Serce zaczęło mi jeszcze szybciej bić. Zrobiło mi się gorąco.
  Patrick biegł prosto na nią, jak szaleniec, który chciał zeskoczyć sam, na własne życzenie, z największego wodospadu na świecie, prosto w objęcia śmierci.
- Nie rób tego, Patrick! - krzyknęłam. - Patrick!!!
  Wróciła odwaga. Oderwałam się od muru, prosto w ich stronę. Lucy znowu odwróciła się w moją stronę, poza tym nie zmieniła swojej pozycji. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała.
  Patrick coś krzyknął w moją stronę, ale nawet nie zrozumiałam, co powiedział. Wbiegłam na niego i go popchnęłam, sama podeszłam do Lucy i złapałam ją za szyję, żeby ją udusić.
- Nigdy więcej nikogo mi nie zabierzesz - wysyczałam, prosto do jej ucha.
- Nie ma sprawy! - wykrzyczała, radośnie. Tym entuzjazmem wybiła mnie z pantałyku, jej uśmiech, szeroki, prawie że szczery uśmiech rozświetlał jej twarz, twarz wesołego dziecka.
  Potem, ledwie widzialnym gestem, wzięła tajemniczą szpilkę i wepchnęła ją prosto w moje serce.
  Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałam, był krzyk. Patricka, Nathana, Sarah, Toma i... kogoś jeszcze. Nie mogłam się skupić na niczym. Chciałam wyjąć sobie z serca tą szpilkę, która na pewno zwykłą szpilką nie była, bo... bo nie podziałałaby tak na mnie...
  Opadłam na ziemię.
  Wszystko zniknęło, widziałam tylko czerń, robiło mi się zimno i gorąco, i tak na zmianę. Słyszałam jakieś trzaski, dźwięki, przerażające dźwięki.
  Więcej nic nie zapamiętałam.
cdn

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

<333333333333333333

Domi209 pisze...

OMG!!!!!!!!
<333

Anonimowy pisze...

O JAAA ! O JA O JA O JA O JA !!!! omggGGG ! <333333

Nejtl pisze...

Jezu, jakie emocje u tych wyżej :D

O nie, szpilka! :O

Jula pisze...

Jebłam, kiedy przeczytałam komentarze :D
Nejtl, boska jesteś! ♥
Szpilka to zło wcielone 0_0
A rozdział super, jak zawsze ;3