Siedziałam na bujanej huśtawce w ogrodzie Elizabeth chyba już dobrą godzinę. Czułam się okropnie. Postawiono mnie w trudnej sytuacji, i nie jestem pewna, czy zdołam podjąć decyzję. Nikt nie może mi pomóc.
Jestem s a m a.
Nigdy nie czułam takiej przerażającej pustki wokół siebie, jakbym była jedyną osobą na tej planecie. Nikt nie jest w stanie mi pomóc, ludzie, którzy próbują mnie wspierać, nigdy nie poczują tego, co ja w tym momencie.
Ametystiania czy Christopher?
Ukryłam twarz w dłoniach.
Dlaczego, dlaczego ja?
- Victoria? - usłyszałam cichy głos. Nie musiałam spoglądać na osobę, do której należał, bo doskonale go znałam.
- Co, Harold? - mruknęłam.
- Nie załamuj się...
Spojrzałam na niego lekko zirytowana.
- Jak? - zapytałam twardo.
- Zastanów się, ile tak naprawdę wart jest Christopher. Warto dla niego po...
- Harold! - przerwałam mu ostrym tonem. - To debilne, głupie pytanie. Ametystiania jest dla mnie cholernie ważna, a nie chcę, żeby Christopher zginął. Mogę poświęcić swoje życie, byle był święty spokój!
- Ty chyba nie wiesz, co mówisz.
- Wiem lepiej od ciebie.
Zmarszczył brwi.
- Od dłuższego czasu jesteś jakaś inna. Cholernie się zmieniłaś, wiesz? - powiedział po zastanowieniu się.
- Wiem - zaskoczyłam go. Byłam lekko zdenerwowana. - Myślę, że na lepsze...
- Szczerze? Wolałem tamtą wersję Victorii.
- Skąd możesz wiedzieć, jaka tamta była?! Wtedy dobrze mnie nie znałeś, a i ja nie miałam na głowie tylu spraw!
- Nie chcę się kłócić.
- Już to zaczynasz robić!
- Wiesz co? Przepraszam - westchnął. Wyglądał na potwornie zmęczonego. - Też nie jestem ostatnio sobą, jakoś wszystko mnie drażni...
- Zauważyłam - stwierdziłam.
- Mam totalny chaos w głowie - ciągnął - pewnie ty też, ale jak widzę, że jesteś tym wszystkim przytłoczona, to i ja jakoś dziwnie się czuję.
Nie odezwałam się. Uważnie go słuchałam.
- I... bo... wiesz... - jąkał się. - Bo... ja... ty...
Zmarszczyłam brwi.
O co mu, do cholery, chodzi?
- Bo ja... um...ja cię...
Wzięłam głęboki wdech. Nie, nie, nie! Tylko tego mi brakowało!
- Victoria! - usłyszałam krzyk, który przerwał wypowiedź Harolda. Mruknął coś pod nosem. - Jest z tobą Harold?!
- Jest! - odkrzyknęłam. Angelika pomachała do nas ręką. - To chodźcie na śniadanie! Już gotowe!
- Zaraz przyjdziemy!
Spojrzałam na Harolda. Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Potem mi powiesz, okej? - powiedziałam głupio. - Bo... bo teraz...
- Okej - przerwał mi. - Powiedz, że zaraz przyjdę.
Gdy tylko to powiedział, wstał i bez słowa oddalił się w głąb wielkiego ogrodu.
Mój mętlik w głowie zwiększył się sześciokrotnie.
Przez głowę przeszła mi myśl, że może Harold miał nadzieję, że za nim pójdę... ale... mimo, że nie wiedziałam, co on miał na myśli, snułam przypuszczenia, które wszystkie były zgodne.
Harold nie może się we mnie zakochać.
Nie widziałam siebie razem z nim. Był dla mnie kimś w rodzaju brata, przyjaciela, ale nie c h ł o p a k a! To było takie... dziwne, wręcz krępujące.
Victoria, kretynko! Gdybyś ruszyła mózgiem wcześniej, zauważyłabyś, że Harold przy tobie zachowywał się jakoś... inaczej. Zwracał na ciebie większą uwagę!
Postanowiłam porozmawiać z Nathanem, czy wie, co miał naprawdę na myśli. W końcu są przyjaciółmi.
Elizabeth postarała się: na śniadanie zrobiła nam jajka sadzone z sałatką, a potem górę omletów. Do popicia kawa, herbata albo lemoniada. Wszyscy, oprócz Harolda, który nadal nie wracał z ogrodu, jedli i czasami coś szeptali między sobą.
Doceniałam starania Elizabeth, ale coś nie miałam apetytu. Dźgałam widelcem pulchnego omleta i sączyłam lemoniadę. Obok mnie usiadł Nathan.
- Wszystko w porządku? - szepnął do mnie.
Nie.
- Tak - odparłam, poprawiając włosy, które opadły mi na ramiona. Postanowiłam od razu przejść do tematu. - Nathan, jesteś przyjacielem Harolda, nie?
- Jestem... - potwierdził, niepewnie na mnie spoglądając. Wziął łyk kawy. - A co?
- Harold dzisiaj chciał mi coś powiedzieć, ale nie zdążył...
Popatrzyłam badawczo na Nathana, który udławił się kawą.
- Powiedział ci to?
- Co? Bo nie zdążył, o to mi chodzi...
- Nie mogę ci powiedzieć. Sam niech ci to powie.
- Nathan, domyślam się, o co mu chodzi.
Przysunął się do mnie, jakbyśmy bynajmniej rozmawiali o tajnych planach.
- Jak myślisz, co? - świdrował mnie wzrokiem. Niepewnie odstawiłam szklankę po piciu.
- Rany, Nathan, to zwykłe przypuszczenia... ale... uhm...
- Mówił mi, że jesteś niesamowita... zwyczajnie się w tobie zakochał.
- Cholera! - krzyknęłam. Wszyscy na mnie spojrzeli.
- Wszystko okej? - zmartwiła się Sarah. Kiwnęłam twierdząco głową. Zwróciłam się ponownie do Nathana.
- Robisz sobie jaja?
- Zawsze jestem poważny, Victoria. Szczerze mówiąc, nawet do siebie pasujecie.
- Nie, nie, nie! - złapałam się za głowę. - On nie może się we mnie zakochać! Nie pasujemy do siebie! Nie będziemy razem! Nie!
- Zaakceptuj to - powiedział Nathan. - Chyba wiem, dlaczego tak twierdzisz.
Spoglądał porozumiewawczo to na mnie, to na Patricka. Zaczerwieniłam się.
- Nie! - powtórzyłam. - Po prostu... nie i tyle! To jakaś pomyłka!
- Serce nie sługa - westchnął. - Nie powinienem ci tego mówić. Powinnaś to usłyszeć z jego ust.
- Usłyszałam...
-... w połowie.
Wstał od stołu i zasunął za sobą krzesło. Rzucił do Elizabeth podziękowania za pyszne śniadanie, i wycofał się do swojego pokoju, na piętro.
Wszystko zwaliło się na mnie w jednym czasie.
Nie daję już chyba rady.
- Chyba się zabiję, naprawdę - mruknęłam pod nosem. Angelika poklepała mnie po ramieniu.
- Za jakąś godzinę wyruszymy do Rzymu - powiedziała do mnie. Mruknęłam coś w odpowiedzi.
- Gdzie Harold? - zapytał się nas Tom. Wparował do salonu prędkością światła. - Nie mogę go nigdzie znaleźć, nie ma go w ogrodzie.
- W domu też nie - powiedziała Angela. - Kto go ostatni widział?
- Ja - rzekłam. - Poszedł w głąb ogrodu, jeszcze przed śniadaniem.
- Do tego czasu się nikomu nie pokazał.
Zapadła cisza.
- Musi być gdzieś w ogrodzie! - zdenerwowałam się. - Nie panikujcie, gdzieś leży albo coś. Chodźmy!
Wyszliśmy na dwór. Sama pierwszy raz w tym gigantycznym ogrodzie pewnie bym się zgubiła, więc nie dziwię się, że nikt nie może znaleźć Harolda.
Byłam tym wszystkim podirytowana. Powoli puszczały mi nerwy. Potrzebowałam kogoś, kto już kiedyś znajdował się w takiej sytuacji, jak ja teraz, i mógłby mi udzielić rady. W dodatku jeszcze Harold...
Poczułam nagle, jak moja gwiazda na nadgarstku zaczęła mnie boleć.
- Co jest? - mruknęłam. Delikatnie ją sobie pomasowałam, ale w rezultacie dawała mi bardziej we znaki.
- O rany... - jęknęła Rebecca. Wszyscy przystanęli przed wielką rabatą.
Właściwie pozostałościami po niej.
Wszystkie kwiatki, jakie rosły, zostały powyrywane, podeptane, po prostu zniszczone. Co ciekawsze, nie było żadnych śladów.
- Co tu się stało?! - szepnął Tom. Nathan podniósł coś z ziemi.
- Na Smoka! - szepnął przerażony. - To... to zegarek Harolda!
Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli.
- Była tu - Sarah miała zamknięte oczy.
To wszystko wyjaśnia.
- Gdzie ona jest?! - byłam coraz bardziej wściekła.
- W Rzymie.
- Doskonale - mruknął Andrew. - Nie będziemy musieli wyjeżdżać gdzieś dalej, tutaj ją złapiemy.
- Ma Harolda.
- Po co mu on?! Czy ktoś odpowie kiedyś na moje pytania?! - krzyknęłam zła. Z bólu nie czułam już nawet nadgarstka. Nikomu o tym nie mówiłam, miałam dość tej wiecznej litości.
- Dlaczego ty się tak denerwujesz? To trudne, ale musimy się z tym zmierzyć - powiedziała cicho Angelika.
- Ale mnie to już przerasta! Mam tego cholernie dosyć, chcę to jak najszybciej skończyć! Ma już Christophera i Harolda, chce mnie coraz bardziej pogrążyć! Ma mnie już złapaną, udało jej się, i to doskonale wiecie, tylko nie chcecie mi nic powiedzieć. Nie jestem głupia, do cholery! Zacznę jej szukać. Dzisiaj. Teraz. Z wami albo bez was.
- Potrzebujesz nas - powiedział Patrick, gdy odchodziłam. Odwróciłam się.
- Prawda jest taka, że nikt mi nie pomoże.
Powiedziawszy to, odeszłam.
cdn
5 komentarzy:
uwielbiam ten rozdział *________*
CUDOOOOOOOOWNE ! Xx
;o umymymmymyymmuymmyumymm.. @_@
Uwielbiam ten rozdział!!
Hehe, kocham Harolda normalnie.
Prześlij komentarz