wtorek, 24 lipca 2012

XXXVIII

  To było coś niesamowitego, wręcz... niewiarygodnego. Byłam świadkiem, jak dwa bóstwa- Dobry i Zły Smok objawiły się nie tylko mi, ale również innym Ametystianom i zwolennikom Złego. Niektórzy z nich przybyli, by mnie bronić, inni- by pomóc mnie zabić. Dobry Smok... przybył pierwszy. Odnosiłam wrażenie, że swoją obecnością rzucił Złemu wyzwanie, żeby się pojawił w swojej własnej postaci, a nie jako duch, który tkwił w duszy Lucy. Teraz obok niej siedział Nathan, który tulił ją do swojej piersi i nie pozwalał nikomu jej dotknąć. Nie mogłam znieść widoku jego łez, łez rozpaczy i strachu.
  Ten widok był, jest i pewnie będzie najbardziej wstrząsający w moim życiu.
  Odwróciłam się do swoich przyjaciół.
  Angelika, niska dziewczyna, jednak z ostrym temperamentem, prawdopodobnie najodważniejsza z nas wszystkich, stała trzymając za rękę Andrewa i z twarzą pozbawioną emocji spoglądała na niecodzienny widok na niebie. Andrew (Żadna mi nowość...) stał i milczał, ale na jego twarzy malował się niezły szok.
  Sarah- jedna z młodszych adoratek- siedziała na ziemi, łapiąc się za głowę. Obok niej kucała Rebecca, która miała oczywiście dar znajomości wszystkich języków na świecie. Pomyślałam, że Sarah musiała się źle lub dziwnie poczuć, gdyż w pewnym sensie miała, i nadal ma, więź ze Smokiem, który teraz jej się objawił. Podobnie czułam się ja, tylko paliły mnie dwa nadgarstki, właściwie dwie blizny na nadgarstkach- na pewno spowodowane to było ich obecnością.
  Tom zastygł. Nic nie mówił ani się nie ruszał, nawet nie mrugał. Jak zahipnotyzowany gapił się na Smoki.
  Ponownie odwróciłam się do Nathana, nieprzytomnej Lucy, i...
  Przełknęłam gulę w gardle.
  Na Smoka, Patrick... dlaczego on odebrał sobie życie? Co mi da ten głupi wiersz, chociażby napisany dla mnie? Żeby cokolwiek z niego zrozumieć, musiałabym spokojnie go przeanalizować, ale przecież... przecież nie usiądę po turecku teraz wśród tego chaosu na fotelu, z kartką papieru w rękach i krzycząc: "Halo, jest tu jakiś służący czy coś? Chciałabym kawy, albo melisę, bo te Smoki doprowadzają mnie do zawału". Poczułam, że kartka zaczyna mnie wręcz uwierać w kieszeni jeansów, jakby chciała powiedzieć: "Weź mnie, przeczytaj to jeszcze raz, olej to wszystko, twój ukochany się zabił".
  Ukochany.
  A Christopher i Harold? Rany... Christopher, mój przyjaciel, którego tak długo nie widziałam! Nadal ścinał włosy w ten sam sposób, czyli na krótko: Jego blond włosy były lekko postawione, tak, że jego pofarbowane czarnobrązowe pasemka były jeszcze bardziej widoczne. Był wyższy (Właściwie w tej sytuacji mogłabym powiedzieć, że dłuższy, zważywszy na to, że znajdował się w pozycji leżącej) i bardziej umięśniony. Miał na sobie jasne jeansy, lekko opinające jego nogi, granatowe buty sięgające mu za kostkę, firmy Nike, i bluzę. Zieloną. A pod nią zwykła koszulka, o łososiowym kolorze. Obgryzione paznokcie. Roześmiałam się lekko w duchu. Jeszcze nie porzucił tego nawyku! Zawsze obgryzał paznokcie, kiedy był zdenerwowany. Teraz... praktycznie były zmasakrowane. Uhm... no cóż. Miał mnóstwo powodów, żeby być zdenerwowanym. Cholera, czy on wie, że ja tu jestem, stoję nad nim, a za mną, na niebie, dwa bóstwa właśnie toczą między sobą walkę o władzę? Nie chciałam się nawet odwracać i sprawdzać, jak wygląda sytuacja. Można stwierdzić, że praktycznie wyłączyłam się z tego wydarzenia, jakby wcale mnie tam nie było. Wolałam podziwiać swojego przyjaciela. Czy wewnętrznie się zmienił? Chodzi mi oczywiście o cechy charakteru. Zawsze był przyjacielski, jeśli ktoś miał problem, zawsze mógł do niego przychodzić. Miał mnóstwo znajomych, byłam wręcz dumna z faktu, że to właśnie ja, niepozorna, zwyczajna Victoria, jestem jego najbliższą przyjaciółką. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. W szkole chodziliśmy do tej samej klasy, siedzieliśmy blisko siebie, posyłaliśmy do siebie nawzajem liściki, śmiejąc się w nich z nauczycieli, którzy wtedy prowadzili lekcje. Po szkole, u mnie w domu albo u niego, zawsze odrabialiśmy razem lekcje. Starał mi się wytłumaczyć matematykę, której szczerze nienawidziłam (I nadal jej nie znoszę), a ja sprawdzałam mu różne referaty czy zadania z historii. Krótko mówiąc, byliśmy zawsze blisko siebie, Christopher nigdy nie zdradził komuś jakiejś mojej tajemnicy, a znał mnóstwo, tak samo jak ja jego. Nienawidził kłamstwa, jeśli ktoś powiedział mu coś fałszywego, a potem się o tym dowiedział, trudno mu było odzyskać zaufanie do tej osoby. Natomiast jeśli on kogoś zranił, naprawdę był wściekły na siebie i był w stanie przepraszać tą osobę ze sto razy na dobę. Czy się z nim kiedyś pokłóciłam? Oczywiście. W końcu, co to za przyjaźń bez kłótni? To chyba nierealne. Chodziło wtedy o pewną dziewczynę, w której Christopher się kochał. Jasna sprawa, że poprosił mnie o radę, zważywszy na to, że ja jestem dziewczyną i mam większe doświadczenie w tych sprawach. Nie powiem, że mnie to leciutko zabolało- myśl, że jakaś dziewczyna mogłaby zastąpić moje miejsce u jego boku, była trudna i nie do zniesienia. Wtedy mi ją pokazał. Byłam wściekła, bo... tą dziewczyną był mój największy wróg. Nawrzeszczałam na niego, że ona jest okropna, po tygodniu związku pewnie go zdradzi i zostawi samemu siebie. Był również zły i lekko zawiedziony na mnie. Pewnie oczekiwał, że poklepię go po ramieniu, powiem "Do boju, przystojniaczku", i dam mu różne rady w relacjach damsko-męskich. Musiał pogodzić się z porażką, której byłam winna. Rzekł wtedy, że mówię mu to tylko dlatego, że nienawidzę tej dziewczyny i chcę dla niego jak najgorzej, dla niej również. Moje zaprzeczania, że źle zrozumiał, nic nie dały. Chyba z dwa okropne tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie, a w tym czasie zdobył się na odwagę i zagadał do niej. Cóż... po paru dniach byli razem. On był naprawdę szczęśliwy, ale ona go zwyczajnie wykorzystywała. Nie mogłam mu tego powtórzyć, bo nawet nie spoglądał na mnie. Po pewnym czasie moje przypuszczania się sprawdziły. Rzuciła go, bo znalazła sobie jakiegoś ohydnego faceta z ciałem pokrytym różnymi tatuażami i wymyślnymi znaczkami i wzorkami. Byłam na nią potwornie wściekła, widząc ją zadowoloną, a Christophera siedzącego pod ścianą na szkolnym korytarzu ze zaszklonymi od łez oczami. Miałam sama zebrać się na odwagę i podejść do niego, bo w końcu byliśmy sobie naprawdę bliscy, ale to on pierwszy podszedł, po dobrym, chaotycznym miesiącu. Zaczął przepraszać, ja również. I wtedy się pogodziliśmy i byliśmy sobie jeszcze bardziej bliscy, niż zwykle. Wszystko miało być dobrze, ale do czasu. Gdy dowiedziałam się, że się wyprowadza i zostawia mnie, wpadłam w prawdziwy dołek. Potem zaprzyjaźniłam się z Eve, ale to już zupełnie co innego. Nie ufałam jej, tak jak mu. Grałam przed nią szczęśliwą, uśmiechniętą dziewczynkę, która ma wszystko powyżej uszu, co było zupełną nieprawdą. A ona tylko udowadniała mi, że nie jest moją przyjaciółką i zna mnie tyle, co nic, bo myślała, że naprawdę jestem szczęśliwa. Jak mogłabym być szczęśliwa w sytuacji, w której postawił mnie Christopher?
  Teraz, po paru dobrych latach bez żadnego kontaktu, leżał nieprzytomny pod moimi stopami, wyglądając jak kupka nieszczęścia. Cud, że w ogóle to przeżył! Sama nie wiem, jakbym zareagowała, gdyby ktoś mnie porwał i zaczął mi grozić, a potem powiedziałby mi, że Christopher właśnie jest w Ametystianii i walczy o swoje życie, bo istnieją pewne konflikty między dobrem a złem, i on koniecznie teraz musi to załatwić. Na miejscu swojego przyjaciela popełniłabym...
  ...samobójstwo. Cholera, Patrick, ty idioto!
  A Harold? To dopiero niesamowity człowiek, szczerze go podziwiam. Byłam tylko zła, że uciekł. Kochał mnie. Cóż, uczuć się nie zmieni. Tylko... dziwnie się z tym czułam. W zasadzie, dlaczego od razu się nie zorientowałam?! Zawsze do mnie lgnął, żartował ze mną, spoglądał na mnie. Lubił ze mną przebywać, to było widać. A ja, głupia, myślałam, że po prostu tylko mnie lubi! To on zawsze się za mną wstawiał, pokazał mi Ametystianię, wytłumaczył całą sytuację, w której się znajduję. Po prostu zawsze wystawiał do mnie pomocną rękę. Dawałam mu tylko nadzieję. A potem uciekł. I wtedy, kiedy "umarłam", spotkałam się z nim, zobaczyłam go płaczącego. Z zaufaniem opowiedział mi całą historię swojego trudnego i smutnego, wręcz tragicznego dzieciństwa. Ojciec zabił matkę, ojca zabił syn, syn zabił siebie. I ufał mi, że po niego wrócę, że będzie tam czekał.
  Zbyt dużo obietnic.
  Nagle rozległy się jakieś krzyki.
  Spojrzałam za siebie, oniemiałam. Wybuchnął pożar. Smoki na niebie zaczęły zionąć ogniem, co przeniosło się na wysokie drzewa, z drzew na krzaki, a z krzaków na ziemię. Wszystko stanęło w płomieniach, rozległo się prawdziwe piekło. Wyglądało to, jakbym spoglądała przez pomarańczowe soczewki od okularów. Zrobiło się gorąco.
  Dopadło mnie straszne déjà vu.
  Trzy dzwonki.
  Ewakuacja.
  Histeryczne krzyki.
  Tupot, chęć ucieczki, chaos, harmider.
  Eve! Eve! Victoria! Victoria! Ktoś cię potrzebuje.
  Labirynt.
  To nie piwnica szkolna, to piekło. 
  Obecność Lucyfera wręcz namacalna.
  To nie jest normalne.
  Brak przyjaciółki.
  Pułapka.
  Śmierć.
  Nathan.
  Zmartwychwstanie.
  
  Mam znowu przez to przejść?
   Zemdlałam.
  To na pewno nie jest na twoją korzyść, Victoria.


- Wróciłaś!
  Harold stanął obok mnie.
  Oddychałam ciężko. Zrobiło mi się strasznie gorąco, dwie blizny na dwóch nadgarstkach zaczęły mnie palić żywcem.
  Sama miałam wrażenie, jakbym się paliła!
  Zaczęłam się pocić i spazmatycznie trząść. Miałam ochotę wyrwać sobie włosy.
  Ból, potworny ból w całym ciele zaczął mnie obezwładniać.
- Victoria?! - Harold bał się mnie dotknąć, przerażony schylał się ku mnie.
- Harold, ja umieram! JA UMIERAM!!! - zaczęłam histerycznie krzyczeć. Byłam pewna swojej śmierci.
- Nie umierasz! - zaprzeczył, ale po jego wyrazie twarzy zobaczyłam, że wątpi w swoje słowa. Złapał mnie za ramiona i zaczął trząść, jakbym sama dostatecznie tego nie robiła.
  Syknęłam z bólu. Chłopak od razu cofnął ręce.
- Na Smoka! - krzyknął z przerażeniem. - Ty jesteś cała poparzona!
  Zaczęłam krzyczeć. Nie ze strachu, tylko z bólu, którego nigdy, nigdy w całym swoim życiu nie czułam tak bardzo.
  Paliłam się żywcem.
- Wróciłam po ciebie, Harold - zdołałam wykrztusić. - Wracaj do ciała, chcę... chcę...
  Nie dokończyłam.
  Upadłam na ziemię niczym porzucona marionetka.
cdn

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

NAKRĘCIŁAM SIE, A TY MI TU KONCZYSZ W NAJLEPSZYM MOMENCIE. :C Świetne!

Anonimowy pisze...

świetny blog + zajrzyj na mój i jak Ci się spodoba to dodaj do obserwowanych :D http://agrestaco6.blogspot.com/