- Ale masz piękne włosy, dawno ich nie dotykałem - wyszeptał, powstrzymując płacz. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Obiecałeś mi, że...
- Wiele obiecałem. Przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi...
- To moja wina - usłyszałam znajomy głos. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Odwróciłam się za siebie.
Na widok Lucy odruchowo zrobiłam krok w tył.
- O Boże - powiedział Christopher. Szczerze mówiąc, dziwnie się poczułam, gdy to powiedział, byłam już przyzwyczajona do wyrażeń typu "Na Smoka" czy "Smoku kochany". Co prawda w naszej religii SED Bóg również istniał i miał ważne miejsce, ale to nie jemu oddawaliśmy cześć, tylko Smokowi, bo to on stworzył Ametystianię. Bóg mu tylko w tym pomógł.
- Chris...
- Christopher - mruknęłam.
- Christopher - poprawiła się. - Doskonale wiesz, że to... że to... nie...
Wzięła głęboki oddech. Zaczęła nieco dziwnie gestykulować, ale po paru minutach poddała się z wyjaśnieniami.
Spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem.
Lucy się mnie bała.
Lucy płakała.
Nathan przytulił ją i wziął głęboki oddech.
- Razem z Lucy zamierzamy się wyprowadzić - oznajmił. - Żeby ponownie zamieszkać w świecie ludzkim, tak jak robiła to większa część naszych rodziców.
Wszyscy spojrzeli na niego z szokiem. Jedynie anderka nie była zaskoczona tym faktem.
- Ale... ale musicie skończyć naukę w arquadzie! - zaprotestowałam. - Przecież... żeby się stąd wyprowadzić, trzeba... no wiesz.... jesteśmy nastolatkami, nie możecie tak nagle...
- Uważam, że Lucy nie ma wyboru - przerwała mi anderka. - Podjęła takie kroki po to, żeby mieć zapewnioną jakąś przyszłość. Już drugi raz została opętana, teraz ciemne moce dwa razy bardziej się nią interesują. Trzeci raz jest niewykluczony. Jej dusza jest już bardzo słaba, po co ma się męczyć? Im dalej od Ametystianii, tym dla niej lepiej, moce Smoków są wtedy słabsze. O wiele słabsze. Oczywiście nie mogą zupełnie ją zostawić, bo jest Ametystianką. Tylko z trudną przeszłością.
- A Nathan?
- Nathan... pojedzie z nią. Są razem. Lucy powinna mieć u swojego boku ukochaną osobę.
- Mogę o coś spytać? - szepnęłam cicho. - Jej rodzice...
Sarah pokazała mi za plecami Lucy, na migi, żebym się nie odzywała.
- Nie chcą mnie znać - powiedziała Lucy, patrząc prosto na mnie. Jednak w jej wzroku nie widziałam wściekłości, tylko wielki smutek. - Nie mogą znieść myśli, że ich córeczka zadarła ze Złym Smokiem. Ale co im po mnie? Mają drugą. Wzorową uczennicę Jessicę - skończyła jadowicie.
Chyba po raz pierwszy raz zaczęłam jej współczuć.
Nie odezwałam się jednak ani słowem. Szczerze mówiąc nadal miałam wrażenie, że namiot nagle nam się rozleci i zaczną nas atakować zwolennicy Złego, strzelając strzałami z łuków, czy coś w tym stylu.
- Wiem, co sobie o mnie myślisz - rzekła Lucy, nie odwracając ze mnie wzroku. Zauważyłam, że jej oczy były całe czerwone. - Nie proszę cię o wybaczenie czy coś, wiem, że nie możesz na mnie patrzeć, ale nawet nie wiesz, jakbym chciała to cofnąć. Nienawidzę tych wspomnień, które nie dają mi spać. Ciągle widzę ciebie w Rzymie, jak wbiłam insendulę prosto w twoje serce. Twoje przerażenie i strach.
Wzdrygnęła się.
- Pamiętasz, kiedy uderzyłam cię w twarz? - spytała.
Cóż, jak mogłabym o tym zapomnieć?
- Oczywiście. Myślałaś, że Nathan cię zdradza.
Nathan chrząknął.
- Tak. Przepraszam cię za to.
Wpatrywałam się w jej twarz dłuższą chwilę. Czy ona mówiła szczerze? Czy może Nathan ją do tego namówił, dla świętego spokoju?
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- W porządku. Rozumiem cię. Wybaczam.
Potem zrobiła coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. Wyrwała się z objęć swojego chłopaka, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
Lucy przytula i płacze.
- Dziękuję ci! - powiedziała. Jej łzy kapały prosto na moją bluzkę. - Uch, przepraszam! Po prostu...
Odsunęła się ode mnie, szeroko się uśmiechając.
Powinna cały czas chodzić uśmiechnięta, jest wtedy pięćset razy ładniejsza.
- W końcu będę mogła poznać prawdziwą Lucy - powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Nathan podrygiwał za swoją dziewczyną radośnie.
Poczułam, jak ktoś (Znowu!) przytula mnie od tyłu.
- Christopher!
- Ile można się przytulać?! - Tom spojrzał na mnie zdegustowany. Pokazałam mu figlarnie język.
- Ostatnio przytulałam się z Christopherem...
- ...parę minut temu.
- Och, cicho! Objęć nigdy nie za wiele.
- Lucy! - krzyknął stojący za mną Christopher. Lucy odwróciła się do niego zdziwiona. - Skoro Victoria ci wybaczyła, czuję, że ja też mogę.
- Dziękuję - powiedziała po prostu. - Uważam, że nie powinieneś mi wybaczać. Ale dziękuję.
Powiedziawszy to, wyszła z Nathanem z namiotu. Odwróciłam się do Christophera i zaczęłam przyglądać się jego twarzy, szukając szczegółów jego zmiany wyglądu po tych paru latach.
Przeżyłam kolejny, mały szok.
- O cholera, masz... masz ametystiańską gwiazdkę. Na lewym policzku! - wykrztusiłam. - Przecież twoi rodzice nie są Ametystianami. Jak to możliwe?
- Myślisz, że moglibyśmy wypuścić ludzkiego człowieka, który zna tajemnicę naszego istnienia, na wolność? No proszę cię! - anderka spojrzała na mnie z mieszanką kpiny, ale i radości.
- Wiesz o nas wszystko? - szepnęłam.
- Cóż, waszą religię SED poznałem doskonale!
- Wiesz, że według świata ludzkiego umarłeś? - powiedziałam, już ciszej i smutniej.
- Nie umarłem. Zaginąłem.
- W istocie - rzekła anderka. - Zaginął. I już się nie odnajdzie.
Siedziałam na ładnej łące. Wszędzie były kolorowe kwiaty. Po środku znajdowało się nawet malutkie jeziorko, w którym siedziały żaby. Latały motyle i pszczoły.
Usiadłam na kamieniu o sporej wielkości, tuż nad wodą. Słońce mocno grzało, było cieplutko. Źdźbła trawy łaskotały mnie w gołe stopy, które zanurzyłam w ciepłej i czystej wodzie, uważając, żeby czasem nie staranować jakiejś bezbronnej żaby.
- Ładnie tu, nie?
Spojrzałam zaskoczona w stron wielkiego, pojedynczego drzewa o rozłożystej koronie. Pod nim stała bardzo znajoma mi postać.
Poczułam napływające łzy.
- Hejże, nie płacz mi tu! Nienawidzę, kiedy płaczesz.
- Patrick...
- Cicho. Już po wszystkim.
- Przecież ja nie um...
- Wiem! Jesteś w śnie.
- Moja dusza zn...
- Wiem, nie musisz mi niczego tłumaczyć.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Ja zawsze jestem z tobą. Po prostu nie możesz mnie już zobaczyć - uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego to zrobiłeś, Patrick? Czy było ci tak bardzo źle?
Nie odpowiedział.
- To była moja decyzja. I...
- I co?
Westchnął.
- Przeczytałaś wiersz?
- Nic z niego nie zrozumiałam.
- W nim jest wszystko.
- Ale...
- Skup się, Victoria. Skup! Wierzę w ciebie. Dałaś radę z ciemnością, dasz radę ze zwykłym wierszem.
- Nie jest zwykły. Jest napisany przez ciebie.
- Nie jestem dobry w pisaniu wierszy - uśmiechnął się figlarnie.
- Cóż, na tyle dobry, żeby perfekcyjnie zakodować właściwą treść.
- Obiecasz mi coś?
- Wszystko.
- Nie zapomnij o mnie, w porządku?
Spojrzałam na niego oburzona.
- Jakbym mogła...
Przerwał mi krótkim pocałunkiem w usta.
- Chociaż w śnie mi się uda - uśmiechnął się smutno.
- Ale...
- Victoria!
- Chyba musisz już iść.
- Victoria, obudź się!
Patrick zniknął.
- Przepraszam, że cię budzę - Angelika stała nade mną. Wstałam z sofy.
- Świadomość, że podczas snu Victoria przebywa w innym świecie i tak jakby nie żyje, przeraża mnie do szpiku kości - odezwał się stojący za nią Andrew.
- Mnie też, ale nie o to chodzi. Harold się obudził, Victoria. W zasadzie już jakieś dwie godziny temu, ale spałaś, i za nic nie chciał cię budzić.
- A mogłaś to zrobić! - zdenerwowałam się.
- W każdym razie, jest na zewnątrz. Siedzi z Christopherem.
Pomknęłam jak strzała. Wyskoczyłam z namiotu. Zaczęłam wzrokiem szukać Harolda.
Siedział z Christopherem niedaleko artcum.
- Haroold! - krzyknęłam i uśmiechnęłam się szeroko. Chłopak spojrzał na mnie, odwzajemnił uśmiech, podbiegł i uniósł wysoko.
- Cholera, Victoria! Jesteś najlepsza!
Roześmiałam się. Christopher na migi dał mi znak, że się ulatnia i przyjdzie potem. Uniosłam kciuk do góry w odpowiedzi.
- Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam, idioto! - wrzasnęłam.
- Nie krzycz - odstawił mnie na ziemię. Jak ja tęskniłam za tymi radosnymi świetlikami w jego oczach!
- Jak jeszcze raz to się powtórzy, to...
- Nie powtórzy się. Obiecuję.
Uśmiechnęłam się, nieco uspokojona. Harold zawsze dotrzymywał swoich obietnic.
- Od razu lepiej - powiedziałam. - Jak to możliwe? Nie widzieliśmy się parę dni, a urosłeś.
- Wydaje ci się - wzruszył ramionami.
- Harold? - odezwałam się niepewnie. - Pamiętasz, jak...
- Pamiętam - odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie smutno.
- Wiem, że moje współczucia masz gdzieś, ale naprawdę mi przykro z powodu twojej dawnej sytuacji.
- Zapamiętaj sobie: niczego nie mam gdzieś, jeśli coś jest związane z tobą. Dobrze się czuję, gdy ci to powiedziałem. Ufam ci.
- Ja też tobie ufam, pod każdym względem.
- Miło mi to słyszeć - przewrócił oczami, ale zaraz się ponownie uśmiechnął.
Posmutniałam.
- Patrick...
- Wiem - przerwał mi. Pogłaskał mnie po policzku. - To był mój przyjaciel. Wiesz, co ci powiem? On żyje. W tobie. Wiem to. Nigdy cię nie opuścił.
Położyłam głowę na jego torsie. Spojrzał na mnie z góry.
- Wiem, że to dla ciebie gigantyczna strata. Dla mnie też. Znałem tego chłopaka. Zawsze jest z tobą, nawet teraz. Spogląda na ciebie i się śmieje z twojej głupoty, że płaczesz za nim.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Myślisz?
- Oczywiście, nigdy się nie mylę - roześmiał się.
- Poprawiłeś mi od razu humor, wiesz?
Westchnął.
- Victoria, zawsze, jeśli masz jakiś problem, kłopot, coś cię martwi, zwracaj się do mnie.
- Zapamiętam.
cdn
1 komentarz:
Piękne. Miałam łzy w oczach jak to czytałam.
Prześlij komentarz