Dziwnie było patrzeć w martwe oczy Victorii.
Jednak mogłem wszystko zmienić. Sprawić, że odżyje. A to tylko za pomocą...
- ... moja krew ma wszystko zmienić? - spojrzałem głupio na adoratkę, która kazała nam usiąść na podłodze w salonie w kółku, wokół ciała Victorii. Było ciemno, dochodziła północ, a wszędzie rozstawione były świece, które roznosiły delikatny zapach. Anderka podała jej mały nożyk.
- Tak - odparła. - A teraz słuchajcie mnie uważnie.
Poruszyłem się niespokojnie.
- Patrick, usiądź tutaj, najbliżej jej ciała - rozkazała adoratka. Spojrzałem na nią i wykonałem polecenie. - Musimy być skupieni. W myślach wspominajcie chwilę, kiedy zobaczyliście ją pierwszy raz, i wołajcie ją. Ale w myślach! Patrick, na mój znak podasz mi swój nadgarstek, a ja ci go przetnę. Twoja krew musi spłynąć prosto przez jej ranę spowodowaną przez insendulę.
Przytaknąłem.
- W porządku - szepnąłem.
Anderka odsłoniła ranę Victorii, która znajdowała się dokładnie w miejscu, gdzie jest serce.
Muszę sprawić, żeby znowu zabiło.
- Rozumiecie? - spytała adoratka.
- Tak - powiedziała Angelika.
Zegar Elizabeth zaczął wybijać północ.
- Teraz! - szepnęła adoratka. Wszyscy, jak na komendę, zamknęli oczy i oddali się swoim rozmyślaniom. Przerażony spojrzałem na adoratkę: schylała się ku Victorii i szeptała coś, jednak nic nie mogłem usłyszeć. Wiedziałem też, że nie mogę zamknąć oczu, bo nie zauważę znaku, który mi da, żeby podać jej swój nadgarstek.
Sparaliżował mnie strach. Jeśli coś nie wyjdzie? Jeśli ja jej... nie kocham? Może to jakaś pomyłka? Co wtedy?!
Naszła mnie ochota na ucieczkę. Ale nie ucieknę! Nie mogę!
Spojrzałem na twarz Victorii. Nie zauważyłem żadnych zmian. Spróbowałem się skupić. Zacząłem powtarzać w myślach jej imię, przypominać sobie nasze pierwsze spotkanie.
Victoria, Victoria, Victoria!...
Kątem oka zauważyłem, że adoratka macha do mnie. Podałem jej swój nadgarstek, który szybko przecięła bardzo ostrym nożykiem i przyłożyła do rany dziewczyny, którą kochałem.
I w tym samym momencie poczułem niemiłosierny ból, który zaczął mnie palić w całym ciele.
Jęknąłem. Zamknąłem oczy. Szepty adoratki rozpłynęły się gdzieś daleko: poczułem się, jakbym śnił. Albo... umierał? Przed oczami zaczęły przesuwać mi się dziwne... znajome obrazy.
- Hej, Sylwia, co się stało?
- Odpieprz się, idioto! Nigdy nie będę cię kochać!
- Ale dlaczego? Co ja takiego zrobiłem, dlaczego mnie nienawidzisz?
- Za to, że jesteś. Przez ciebie muszę stąd uciekać. Nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nigdy!
Krzyknąłem. Wspomnienie Sylwii, mojej dawnej, nieszczęśliwej miłości, było tak realistyczne... i tak mnie bolało...
- Mamo, co jest ze mną nie tak? Dlaczego wszyscy mnie nienawidzą?
- Nie nienawidzą cię, kochanie.
- Przestań kłamać... Sylwia mnie nienawidzi. Nie wiem, dlaczego.
- Poznasz kogoś innego, zobaczysz, to nie koniec świata.
- Ale...
Wspomnienia bolą.
Paul Smith popełnił samobójstwo, jego ciało znaleziono wczoraj w wodach La Manche.
- Niesamowite, mój przyjaciel odebrał sobie wczoraj życie.
Łzy, ból, smutek...
- Co ty robisz?! Zostaw ją!
Sylwia na mój widok pospiesznie zapięła guziki swojej bluzki, ale posiniaczonej twarzy nie zdołała schować. Zakapturzony mężczyzna podszedł do mnie i zaczął mnie popychać, jednocześnie śmiejąc się szyderczo.
- Co mi możesz zrobić?! Na twoim miejscu uciekałbym. Ale już nie uciekniesz, facet.
- Jak zwykle musisz się wpieprzyć tam, gdzie nikt cię nie potrzebuje! Wynocha, idioto! - Sylwia podeszła do gościa i namiętnie go pocałowała, jakby chciała mi... złamać serce...
- Jesteś samotnym tchórzem! - krzyknął, gdy pobiegłem, byle z dala od tego raniącego widoku.
...samotność.
- Nie zdałeś! Nie ma z ciebie żadnego pożytku! - mama rzuciła jakiś dokument na stół, tuż przede mną. Doskonale o tym wiedziałem. Znowu zawaliłem. - Zejdź mi z oczu, wstyd nam przynosisz!
Łzy nic nie pomogą.
Samotny tchórz.
- Victoria? Victoria!
- Ona żyje!
- Wróciłaś!
Otworzyłem powieki.
Victoria też.
- To moja wina... to przeze mnie przeszłaś te cierpienie - szeptałem. Ale nikt mnie nie słyszał. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy.
Nikt nie zobaczył.
Znowu poczułem bolesną samotność. Nie chcę, żeby...
Zerwałem się na równe nogi.
Nie pozwolę, żeby na mnie patrzała. Na beznadziejnie zakochanego tchórza, przez którego prawie umarła.
Uciekłem, nie zamieniając z nią słowa, do swojego pokoju.
Koniec, to istne szaleństwo, to mnie przerasta, przeraża... i zostawia osamotnionego.
Nikt nigdy za tobą nie tęsknił, Patrick. Przecież zawsze byłeś zwyczajnym tchórzem. Nic z tego, że ją uratowałeś, jak ją zabiłeś.
Nikt cię nie potrzebuje.
Koniec.
Otworzyłam piekące oczy. Wszyscy pochylali się nade mną, jakbym była jakimś niesamowitym zjawiskiem, nad którym prowadzą badania.
Cholera... co się w ogóle stało?
- Victoria! - adoratka (co ona tu robi?) szarpnęła mnie za ramię, zmuszając, żebym się podniosła, a przynajmniej usiadła, co z grymasem na twarzy zrobiłam. Przetarłam dłońmi twarz. Poczułam się nagle bardzo zmęczona i przytłoczona.
- Victoria, musisz mi powiedzieć, co robiłaś i widziałaś, jak umarłaś - anderka pojawiła się tuż obok mnie (skąd ona się tu, cholera, wzięła? Jakieś zebranie, czy co?).
- Głowa mnie boli - odparłam. Łapiąc zniecierpliwione spojrzenie adoratki, westchnęłam ciężko i spróbowałam się skupić na swoich ostatnich wspomnieniach.
Harold.
- Nie wiem, co to było za miejsce, w każdym bądź razie... widziałam się tam z Haroldem.
- Co? - Nathan spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Jak wyglądało to miejsce? - adoratka uważnie mnie obserwowała.
- To było coś takiego jak las, ale wszędzie była strasznie gęsta mgła. Byłam takim... duchem. Nie mogłam podnieść leżącej na ziemi insenduli, chociaż bardzo tego chciałam. Po prostu... przenikałam przez nią, nie mogłam jej dotknąć. I wtedy usłyszałam Harolda. On tam naprawdę był. Tylko jego mogłam dotknąć.
- Co ci mówił?
- Uhm... - przełknęłam ślinę. Czy mogłam opowiadać to, co zdarzyło mu się, jak był młodszy? Anderka pewnie o tym wie... - Cóż, kazał, żebym obiecała mu, że po niego wrócę. I zrobiłam to. Został tam, powiedział, że zaczeka i żebym skopała Złemu Smokowi tyłek - uśmiechnęłam się na to wspomnienie, ale zaraz przypomniałam sobie widok, jak nie chciał mnie dotknąć, jakby się mną brzydził... i jak płakał. - Potem, po złożeniu tej obietnicy, zaczęłam biec, chciałam stamtąd uciec, ale spadłam z jakiegoś stromego urwiska, i tak spadałam, i spadałam... gdy spojrzałam w górę, na niebo, zauważyłam na nim wielkiego, czarnego smoka, który zaczął mnie gonić i otwierał paszczę, jakby chciał mnie pożreć. I potem pojawiłam się tu- otworzyłam oczy, jakbym się obudziła ze snu.
- To był Zły Smok - powiedziała po dłuższym zastanowieniu adoratka. - Dla niego tylko jest charakterystyczna czarna barwa. Dobry jest pomarańczowy, jak ogień.
- Właściwie... jak mnie uratowaliście? Przecież... umarłam.
- Nie, twoja dusza odłączyła się od ciała. Wykonaliśmy rytuał, krew Patricka cię uratowała. Przyłożyliśmy jego przecięty nadgarstek, z którego kapała krew, do twojej rany.
- Dlaczego jego krew?
- Musiała to być krew osoby zakochanej w tobie. Harolda nie było, ale on również... - zawahała się. Otworzyłam usta ze zdumienia.
Cholera, Patricka też wzięło?!
- Gdzie on jest?
Zaczęliśmy się rozglądać.
- Dziwne... musiał pójść, a my nie zauważyliśmy - odparła Rebecca. Pierwszy raz odwróciłam się do niej. Poczułam, że się rumienię.
- Ja... przepraszam - szepnęłam zawstydzona. - To przeze mnie...
- Nie przepraszaj. Nie wracamy do Rzymu. Wracamy do Ametystianii, teraz tam nas potrzebują.
Westchnęłam z ulgą, która jednak szybko minęła.
- Ale musimy iść po Patricka - powiedziałam. - Patrick?!
Odpowiedziała mi cisza.
- Patrick! - krzyknęłam ponownie. Poczułam się dziwnie, jakby...
Wstałam.
- Pewnie jest w pokoju - rzekłam, jednak bez pewności. Podążyłam w stronę jego pokoju, za mną reszta. Otworzyłam drzwi. Od razu poczułam ten ohydny zapach...
Potoczyłam się do tyłu. Na szczęście za mną stał Tom, który mnie utrzymał, żebym nie spadła na podłogę.
- Na Smoka - jęknęła anderka. Angelika, jedyna z nas wszystkich, zachowała zimną krew i weszła do pokoju, omijając starannie kałuże krwi.
- Ślady prowadzą do otwartych drzwi balkonowych... - powiedziała, wychodząc na balkon. - Smoku kochany! - krzyknęła.
- Co się stało?! - poderwałam się. Podbiegłam do niej.
- On wyskoczył przez balkon! Ale dlaczego tu jest tyle krwi?!
- Tej krwi jest stanowczo za dużo jak na jeden przecięty nadgarstek - odezwała się anderka, stojąc pośrodku pokoju, między przerażonymi przyjaciółmi. Spojrzała mi w oczy. - Naprawdę sądzisz, Angeliko, że on sam wyskoczył z tego balkonu?
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - zająknęła się Sarah. Schowała twarz w dłoniach.
Zrozumiałam.
- Tom, Nathan? Dzwońcie po Chrisa. Podwiezie nas pod las i idziemy do Ametystianii! - krzyknęłam rozgniewana. Tego już było za wiele! - Lucy zamorduję własnymi rękoma.
Powiedziawszy to, wyszłam z pokoju, omijając przyjaciół, którzy wystraszeni zbili się w ciasną grupkę.
cdn
2 komentarze:
Hehe, Patrick z Victorią krótko się znają, a on się już w niej zakochał. Uwielbiam ten rozdział. Myślałam, że Patrickowi jednak nie uda się uratować Victorii, a tylko Harold będzie mógł to zrobić. Byłoby ciekawie, chociaż tak też jest niczego sobie :D
Miłość od pierwszego wejrzenia..ahh.Bardzo się cieszę,że Victoria nie umarła.Ja też go uwielbiam :)
Prześlij komentarz