piątek, 1 czerwca 2012

XXVII

- Zależy ci na nim? Na Christopherze? - spytał mnie Patrick. Zastanowiłam się.
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie - odparłam, wahając się. - Z jednej strony... tak. To był mój przyjaciel, ktoś bliski. Ale z drugiej strony...
- Nie odzywał się do ciebie kupę czasu, to chyba nie świadczy o nim dobrze. Porzucił swoją przyjaciółkę i złamał wszelkie obietnice!
- Nie miał wyboru - zaprotestowałam. - Musiał wyjechać.
- Ale dlaczego nie wysłał ci nawet głupiego SMS-a?
- Dobre pytanie.
  Na dworze zrobiło się już jaśniej, nawet cieplej. Gdzieś niedaleko zaczęły ćwierkać poranne ptaki.
- Czy twoje sny są prorocze? - spytał nagle. - Christopher śni ci się nie pierwszy raz.
- To znaczy... anderka i adoratka mówiła mi, że Lucy przez sen chce się ze mną skontaktować. Nastraszyć, zagrozić, coś w tym stylu. Zna moje słabe punkty, więc... nie sprawia to jej większego problemu. Wie też, że Christopher to dla mnie ważna osoba, która wie o mnie wszystko, więc... to znaczy...
- Nie mogła go złapać - przerwał mi. - Inaczej musiałaby go zabić, bo znałby tajemnicę istnienia Ametystianii. Zwykły człowiek nie może posiadać takiej wiedzy.
- Co to dla niej za problem? Zabić kogoś? Ha! To pestka!
- Myślisz, że to zrobiła?
- Miejmy nadzieję, że nie.
- A ten obraz? Tam naprawdę była Lucy? - zmienił temat. Przyglądał mi się badawczo.
- Obraz nadal jest i wisi - odparłam kpiąco. - Ale z jedną, małą różnicą.

- Niesamowite! - krzyknęła Elizabeth.
- Raczej okropne - odparła Sarah, świecąc małą latarką na miejsce na obrazie, gdzie jeszcze niedawno przedstawiona była dziewczyna siedząca na pomoście, łudząco podobna do Lucy.
  Albo po prostu: to była Lucy.
- Dlaczego napisała "kochanie"? - zdziwił się Tom. Nathan spojrzał na to, zmieszany.
- Może to było skierowane do mnie? - spytał.
- W śnie mówiła do mnie "kochanie" - powiedziałam szybko.
- Sarkazm - skwitowała Angelika.
- Czym ona to napisała? - spytała Rebecca. Sarah analizowała każdą literę, krok po kroku.
- Krew - oznajmiła, dziwnym tonem.
- Czyja krew?! - krzyknęła Elizabeth.
- Victoria, pokaż ręce - rozkazał Nathan. Posłusznie mu je pokazałam.
- To nie moja - powiedziałam. - Nie mam żadnej rany, blizny, nic.
- Faktycznie - mruknął. - Czyli... kogo?
- Christophera? - Patrick spojrzał na mnie. Zaschło mi w gardle.
- Nie! - krzyknęłam. - On był tylko w śnie.
- Sama powiedziałaś, że twoje sny nie są zwykłymi snami.
- Ale... ale...
  Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam nic na swoją obronę. Z jednej strony miał rację, sama tak powiedziałam. Od dłuższego czasu moje sny coś przekazują, pomagają nam znaleźć Lucy, która z kolei próbuje mnie nastraszyć. Zdążyła się dowiedzieć o mnie dosłownie wszystko. Złapała Christophera. Ale po co? Jaki to ma sens? Sama powiedziała, że stoję jej na przeszkodzie i w każdej chwili może mnie zabić, tylko chce się nade mną jeszcze trochę poznęcać, co w sumie z jednej strony daje nam więcej czasu na znalezienie jej i wyzwolenia od mocy Złego Smoka, ale z drugiej- cóż, ciągłe nawiedzanie mnie w snach nie jest zbyt fajne.
  Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.
- Może... - pomyślałam na głos. - Chce mnie zaszantażować? Złapała Christophera i ma nadzieje, że ulegnę jej pod wpływem Christophera?
- A ulegniesz? - spytał cicho Nathan.
  Zapadła grobowa cisza. Wszyscy się na mnie patrzyli. Stałam po środku pokoju w zupełnej rozterce.
  Czyli sprawa jest postawiona tak: albo Ametystiania, albo Christopher.
  To tak, jakby wybierać między mamą, a tatą.
  Cała Ametystiania odkładała we mnie nadzieję. To tylko ja jestem w stanie wyzwolić ich od rychłej zagłady. Lucy, współpracując ze Złym Smokiem, zrobiła pułapkę, w którą weszłam, niczego nie podejrzewając.
  Przecież nie mogę narazić tylu ludzi na śmierć. Ametystiania to jakby osobne państwo, gdzie żyją i mieszkają ludzie.
  Ale Christopher... to przecież mój przyjaciel. Od piaskownicy. Wie o mnie wszystko.
  Mam pozwolić umrzeć jednej, bardzo ważnej dla mnie osobie, czy tylu niewinnym ludziom?
  Zachciało mi się płakać. Niedawno się obudziłam, a już byłam strasznie zmęczona. Rozdarta.
  Poczułam się... strasznie samotna. Niby otaczało mnie tylu życzliwych ludzi, których wystarczy tylko zawołać, a już przybiegną i pomogą, ale...
  Oni nie mają wpływu na moje życie, na to, co się dzieje.
  Tylko ja mam na to wpływ.
  Nie są w stanie mi doradzić, bo nie są i nigdy nie będą postawieni w takiej sytuacji, w jakiej ja teraz się znajduję.
  A jedna, zła decyzja, może ponieść naprawdę fatalne skutki.
- Nie wiem! - krzyknęłam płaczliwie. - Nic, do jasnej cholery, nie wiem!
  Wykrzykując to, wyszłam z pokoju. Właściwie to wybiegłam. Chciałam to wszystko rzucić, odejść, wrócić do swojego starego, dawnego życia, które dopiero teraz zaczęłam doceniać. Tam byłam dzieckiem, a tutaj odpowiedzialną nastolatką, od której zależą losy tylu ludzi!
  Miałam ochotę wręcz się zabić.
  Ale wiem, że to nie byłoby żadne wyjście. Zły Smok i Lucy mieliby powód do triumfu, a Ametystiania pogrążyłaby się i nigdy nie powstałaby.
  Wybiegłam do wielkiego ogrodu. Chwilę, wręcz zagubiona, plątałam się między drzewami i labiryntem z żywopłotów, aż w końcu dotarłam na mały plac, gdzie stała bujana, miękka huśtawka.
  Położyłam się na niej i wybuchnęłam niepohamowanym płaczem, który ginął gdzieś daleko w powietrzu, gdzieś w niebie, gdzieś, gdzie ludzki wzrok nie jest w stanie nic zobaczyć.
  Gdzieś, gdzie Lucy pociera triumfującym gestem ręce, sycząc:
- Kości zostały rzucone, Victoria.
cdn

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

czyżby kolejna kartka papieru przeżuta ? .. wywierasz na mnie presje małpo :< JAK TO SIĘ SKOŃCZY ?!! :OO szczerze mowiac jakbym ja miala wybierac miedzy przyjacielem, a taka Ametystiania .. to bym dostala zawału. -.-

Domi209 pisze...

Piękne.Świetne.
Ja nie wiem co bym zadecydowała.
Mój najlepszy przyjaciel czy Ametystiania..Koszmar podjąć decyzję.
Czekam na dalszą część :)

Anonimowy pisze...

świetne. Czekamy na następny rozdział <3.

Nejtl pisze...

Fajnie, fajnie :)

meg pisze...

Cudownie.