środa, 25 lipca 2012

47 396 wyrazów
 Phi! myślałam, że więcej będzie :D
luty 2012- lipiec 2012
41 rozdziałów

O cholera, to już koniec!
Mam tyle do napisania, a nawet nie wiem, jak się za to wziąć.
MASSIVE THANK YOU dla czytelników! Specjalnie nie reklamowałam swojego bloga, a mam dużo wtyków, które sprawiłyby, że byłoby więcej osób czytających, ale chciałam poprosić grono zaufanych osób o opinię. Nie zaprzestałam na pierwszym rozdziale, postanowiłam to skończyć, co było dla mnie wielką przyjemnością :3
Gdy ostatnio czytałam to od początku, moja pierwsza myśl: Boże, ale beznadzieja. Myślę, że moje ostatnie rozdziały są o wiele lepsze od tych pierwszych, może dlatego, że się wprawiłam. Kocham pisać, więc dlaczego miałabym zignorować rodzący się w mojej głowie pomysł o stworzeniu Ametystianii?
Przepraszam, jeśli jesteście czymś zawiedzeni, że w pewnych momentach to opowiadanie zaczynało was nudzić. Za różne błędy, zwłaszcza literówki, przepraszam. Często zdarza mi się je przeoczyć.
Dziękuję za wszystkie opinie: te pozytywne i czasami negatywne również, krytyka jest wszystkim potrzebna! :D
Mam nadzieję, że nie robiliście spojrzenia typu: O.o / :O, kiedy widzieliście wyrazy typu: anderka, adoratka, Dragens Sulte, Ametystiania, breqvard, Noa-Wier, arquada, artcum, Khyer-Aer itd. Wiem, że moja wyobraźnia jest trochę, hm, dziwna, ale chciałam zrobić coś oryginalnego.
Wiem, że trudno jest zrozumieć religię SED: dla mnie, wykonawczyni, jest to logiczne i prostsze, ale jestem świadoma, że pewne "ogarnięcie" niektórych rzeczy może sprawiać problemy. Wystarczy doświadczenie, kiedy opowiadałam swojemu tacie, kto może dostać się do Ametystianii, a kto nie. Problem w rozumowaniu narodził się wtedy, kiedy Ametystianin zmarł w świecie ludzkim, a mimo to żyje i zamieszkał w jakiejś innej krainie. Reakcja taty: ...nie ogarnąłbym twojej książki. Wtedy powiedziałam, że to tak, jakby umarł w Polsce, a urodził się w Niemczech, od razu poszło! *hahaha* Wtedy zaproponowałam mu, że opowiem mu o religii SED, ale zakrztusił się jedzeniem i powiedział, że lepiej później, bo chyba tego nie ogarnie. Kurczę, to aż takie trudne? :D
Przepraszam, że w pewnym okresie, bodajże podczas drugiego semestru w roku szkolnym, rozdziały pojawiały się ledwo co tydzień. Natłok obowiązków, wiecie, poprawianie ocen i tak dalej, w każdym bądź razie rezultaty są zadowalające. Średnia 4,36, wyróżnienie jest, trója z matmy, żyjemy dalej. W ostatnich dniach pisania opowiadania dawałam rozdziały nawet dwa na dzień, żeby było szybciej, no i żeby w pewnym sensie wynagrodzić te tygodnie oczekiwań. Dziękuję niektórym osobom, które robiły mi spam na Facebook'u, żebym pisała nowe rozdziały, a nie oglądała setny raz filmiki 1D. Okej, okej, przepraszam :D Muzyka głośno i piszemy.
Jestem wręcz zdumiona, że niektóre osoby (właściwie wszystkie) były tutaj od samego początku, i dotrwały do samego końca! Boże, naprawdę Was to nie znudziło, nie zmęczyło? ;o
Jeszcze jedno info.
Blog będzie aktualny jeszcze z 2-3, ewentualnie 4 tygodnie, potem nie będzie można wejść na tą stronę. Nie usuwam, ponieważ jest tutaj mnóstwo ważnych informacji dla mnie, no i poza tym, jak mogłabym kasować swoją ciężką pracę?! Powód jest jeden, ale poważny. Po konsultacji z rodzicami doszłam do wniosku, że boje się jednej rzeczy, a mianowicie... plagiatu. Dobra, wiem, wymyślam, znowu kolejne przejawy mojej rozwiniętej wyobraźni, ale wiążę z Alea Iacta Est naprawdę poważne plany. Więcej Wam nie powiem, haha!

Więc ostatnie moje zdanie jest takie: obiecuję, że jeszcze nie raz usłyszycie o Ametystianii, Haroldzie, Victorii, Nathanie, Lucy i reszcie! :)

Jeszcze raz dziękuję!
@LadyCatherinex3 <twitter> 

~ poprosiłabym o ostatni komentarz każdego, kto to teraz czyta ~

XLI

  Dzień potem wróciliśmy do Ametystianii, która po ataku Złego Smoka została totalnie zdemolowana. Każdy mieszkaniec tej krainy pomagał i robił porządki, żeby znowu przywrócić stary ład i poczucie bezpieczeństwa. Również i mój dom został zniszczony.
  Każdy mnie rozpoznawał i szeroko się uśmiechał na mój widok. Było to dla mnie trochę dziwne, wręcz niezręczne: przecież zrobiłam to, co od początku mojego istnienia było mi przypisane. Byłam szczęśliwa, bo mi się udało. Nam się udało. Dzięki moim przyjaciołom i innym osobom z naszej "armii", przeżyłam, chociaż zaczynałam w to już wątpić.
  Było już potwierdzone, że Lucy i Nathan wyjeżdżają, żeby zamieszkać w świecie ludzkim. Lucy była bardzo nieśmiała, najchętniej cały czas by za mną chodziła i przepraszała. Na szczęście Nathan doprowadzał ją do porządku. Podczas ostatniej nocy w namiocie obudził nas jej histeryczny krzyk: okazało się, że miała koszmar. Śniło jej się, że znowu Zły Smok ją opętał. Dlatego anderka wręcz ich wyrzuca z Ametystianii, żeby Lucy trzymała się od mocy panowania Smoków jak najdalej. W końcu Dobry Smok ma władzę tylko w Ametystianii, a nad resztą świata, według religii chrześcijańskiej- Bóg.
  Cóż, Andrew nadal był małomówny, i nadal był w związku z Angeliką. Zauważyłam jednak, że od tego pamiętnego wydarzenia, kiedy Smoki objawiły się nam w lesie, zaczął odnosić się do mnie z jeszcze większym szacunkiem, jakbym... nie wiem, jakbym była jakąś boginią! Kiedyś mu powiedziałam, żeby się uspokoił i wrzucił na luz, ale- co ostatnio jest dla niego typowe- wzruszył ramionami. Angelika mówi mi jednak, że przy niej jest strasznie rozgadany i często musi go uciszać.
  Nikt nie chce jej uwierzyć.
  Tom wrócił do Filadelfii, skąd go przywołano, kiedy rozpoczynaliśmy podróż do Rzymu. Rebecca planuje podróż dookoła świata. Cóż, jak na dziewczynę, która ma dar znajomości wszystkich języków świata i bogatych rodziców, nie sprawia jej to problemu. Mówi, że chce poznać historię każdego państwa i miasta na świecie.
  Sarah zostaje oczywiście w Ametystianii, wśród adoratek, którą już sama jest. Wszyscy są z niej dumni, ja również. Ciągle dumna powtarzała, że breqvard* jest jej drugim miejscem.
  Harold, nasza dusza towarzystwa, oczywiście nadal jest wysłannikiem.
  Christopher zaczyna naukę w arquadzie. Ja, Harold i reszta przyjaciół, łącznie z anderką, wszystko mu tłumaczymy i pokazujemy. Jeszcze niedawno to mi wszystko trzeba było mówić, a teraz ja oprowadzam po tej krainie swojego przyjaciela! Ta paroletnia rozłąka spowodowała, że jesteśmy ze sobą jeszcze bliżej, niż kiedyś. Czuję, że wszystko wraca na swoje miejsce.
  Patrick... cóż, zanim wszyscy rozeszli się w swoje strony, odbył się jego pogrzeb. Hm, ametystiańskie pogrzeby są zupełnie inne, niż te, które robią ludzie wiary chrześcijańskiej.
  Po pierwsze: nikt nie ubiera się na czarno, jest to wręcz zakazane! Dlaczego? Otóż czarny kolor symbolizuje Złego Smoka (Kiedy nam się objawił, chyba już nikt nie wątpi, czy na pewno jest cały czarny...), a Ametystianie wierzą, że ciało i dusza zmarłego Ametystianina idzie do Dobrego Smoka, stwórcy tej krainy. Każdy ubiera się w ubrania o ulubionym kolorze zmarłego. W naszym przypadku były one mocno niebieskie, wręcz turkusowe.
  Po drugie: nie ma grobów. W miejscu, w którym pogrzeb się odbywa, sadzi się... drzewo. Pod nim kładzie się nie wieńce i znicze, lecz różne rzeczy, z którymi wiążą się wspomnienia z tą osobą. Ja położyłam kartkę z wierszem, który wcześniej spróbowałam przeanalizować, zrozumieć.
  Po trzecie: osobą prowadzącą pogrzeb jest adoratka. W naszym przypadku była nią Sarah.
  Sam rytuał pogrzebowy jest... dziwny. Nigdy takiego czegoś nie widziałam, a nawet nie wyobrażałam sobie. Adoratka swoimi magicznymi zdolnościami stwarza dużą kulę. Nasza miała niebieski kolor. Kula ta "wsiąka" w ciało zmarłego, które zaczyna się unosić i leci w górę, do nieba (Oczywiście Ametystiania nie ma prawdziwego nieba i słońca, to wszystko jest magiczną iluzją, jednak my wierzymy, że Dobry Smok bierze ciało zmarłego do swojego królestwa, gdzie czekają go etapy SED, czyli Smok, Enezja i Deszcz. Samo tego zrozumienie jest trudne, nawet w Dragens Sulte życie pośmiertne nie jest do końca wyjaśnione).
  Nigdy bym nie pomyślała, że mój pierwszy pogrzeb w Ametystianii będzie Patricka, swojego przyjaciela, którego nawet tak długo nie znałam.
  Cóż... przyszłość nikomu nie jest znana.
  I to trzeba zapamiętać.

  Byłam w szoku, gdy w końcu zrozumiałam przesłanie wiersza Patricka. Nigdy bym nie pomyślała, że zabije się z mojego powodu. Z powodu miłości. Uważał, że był strasznym tchórzem i przez niego Lucy wbiła mi insendulę w serce, że to jego wina.
  Rany, co za brednie...
  Nie chciałam tego pokazywać Lucy. Wiedziałam, że męczą ją straszne wyrzuty sumienia po tym, jak zabiła mnie i jak traktowała Christophera i Harolda. Czy ją nienawidziłam, tak jak na początku? Hm, chyba nie. Wiem doskonale, że nie kierowała się swoimi emocjami i myślami, jednak... myślę, że nigdy jej tak naprawdę nie zaufam. To dziwne mieć przyjaciółkę, która chciała cię zabić, nie?
  Wybaczyłam jej. Nasze relacje są o wiele lepsze, niż na początku naszej znajomości, ale myślę, że lepsze już nie będą. Jest pewien "limit".
  Póki co cieszę się, że jest jak jest: Christopher wrócił, Harold też, Nathan jest z Lucy i są szczęśliwi, podobnie jak Angelika z Andrewem.
  Ale chyba do końca nie będę szczęśliwa.
  Bez Patricka nie ma nawet mowy.
  Na szczęście mam przyjaciół, zwłaszcza Harolda, który zawsze jest przy mnie.

KONIEC
_________________________
breqvard- dla zapominalskich- miejsce, gdzie zasiadają adoratki i wykorzystują swoją moc, żeby chronić tajemnicę istnienia Ametystianii.



XL

- Ale masz piękne włosy, dawno ich nie dotykałem - wyszeptał, powstrzymując płacz. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Obiecałeś mi, że...
- Wiele obiecałem. Przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi...
- To moja wina - usłyszałam znajomy głos. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Odwróciłam się za siebie.
  Na widok Lucy odruchowo zrobiłam krok w tył.
- O Boże - powiedział Christopher. Szczerze mówiąc, dziwnie się poczułam, gdy to powiedział, byłam już przyzwyczajona do wyrażeń typu "Na Smoka" czy "Smoku kochany". Co prawda w naszej religii SED Bóg również istniał i miał ważne miejsce, ale to nie jemu oddawaliśmy cześć, tylko Smokowi, bo to on stworzył Ametystianię. Bóg mu tylko w tym pomógł.
- Chris...
- Christopher - mruknęłam.
- Christopher - poprawiła się. - Doskonale wiesz, że to... że to... nie...
  Wzięła głęboki oddech. Zaczęła nieco dziwnie gestykulować, ale po paru minutach poddała się z wyjaśnieniami.
  Spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem.
  Lucy się mnie bała.
  Lucy płakała.
  Nathan przytulił ją i wziął głęboki oddech.
- Razem z Lucy zamierzamy się wyprowadzić - oznajmił. - Żeby ponownie zamieszkać w świecie ludzkim, tak jak robiła to większa część naszych rodziców.
  Wszyscy spojrzeli na niego z szokiem. Jedynie anderka nie była zaskoczona tym faktem.
- Ale... ale musicie skończyć naukę w arquadzie! - zaprotestowałam. - Przecież... żeby się stąd wyprowadzić, trzeba... no wiesz.... jesteśmy nastolatkami, nie możecie tak nagle...
- Uważam, że Lucy nie ma wyboru - przerwała mi anderka. - Podjęła takie kroki po to, żeby mieć zapewnioną jakąś przyszłość. Już drugi raz została opętana, teraz ciemne moce dwa razy bardziej się nią interesują. Trzeci raz jest niewykluczony. Jej dusza jest już bardzo słaba, po co ma się męczyć? Im dalej od Ametystianii, tym dla niej lepiej, moce Smoków są wtedy słabsze. O wiele słabsze. Oczywiście nie mogą zupełnie ją zostawić, bo jest Ametystianką. Tylko z trudną przeszłością.
- A Nathan?
- Nathan... pojedzie z nią. Są razem. Lucy powinna mieć u swojego boku ukochaną osobę.
- Mogę o coś spytać? - szepnęłam cicho. - Jej rodzice...
  Sarah pokazała mi za plecami Lucy, na migi, żebym się nie odzywała.
- Nie chcą mnie znać - powiedziała Lucy, patrząc prosto na mnie. Jednak w jej wzroku nie widziałam wściekłości, tylko wielki smutek. - Nie mogą znieść myśli, że ich córeczka zadarła ze Złym Smokiem. Ale co im po mnie? Mają drugą. Wzorową uczennicę Jessicę - skończyła jadowicie.
  Chyba po raz pierwszy raz zaczęłam jej współczuć.
  Nie odezwałam się jednak ani słowem. Szczerze mówiąc nadal miałam wrażenie, że namiot nagle nam się rozleci i zaczną nas atakować zwolennicy Złego, strzelając strzałami z łuków, czy coś w tym stylu.
- Wiem, co sobie o mnie myślisz - rzekła Lucy, nie odwracając ze mnie wzroku. Zauważyłam, że jej oczy były całe czerwone. - Nie proszę cię o wybaczenie czy coś, wiem, że nie możesz na mnie patrzeć, ale nawet nie wiesz, jakbym chciała to cofnąć. Nienawidzę tych wspomnień, które nie dają mi spać. Ciągle widzę ciebie w Rzymie, jak wbiłam insendulę prosto w twoje serce. Twoje przerażenie i strach.
  Wzdrygnęła się.
- Pamiętasz, kiedy uderzyłam cię w twarz? - spytała.
  Cóż, jak mogłabym o tym zapomnieć?
- Oczywiście. Myślałaś, że Nathan cię zdradza.
  Nathan chrząknął.
- Tak. Przepraszam cię za to.
  Wpatrywałam się w jej twarz dłuższą chwilę. Czy ona mówiła szczerze? Czy może Nathan ją do tego namówił, dla świętego spokoju?
  Przełknęłam nerwowo ślinę.
- W porządku. Rozumiem cię. Wybaczam.
  Potem zrobiła coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. Wyrwała się z objęć swojego chłopaka, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
  Lucy przytula i płacze.
- Dziękuję ci! - powiedziała. Jej łzy kapały prosto na moją bluzkę. - Uch, przepraszam! Po prostu...
  Odsunęła się ode mnie, szeroko się uśmiechając.
  Powinna cały czas chodzić uśmiechnięta, jest wtedy pięćset razy ładniejsza.
- W końcu będę mogła poznać prawdziwą Lucy - powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
  Nathan podrygiwał za swoją dziewczyną radośnie.
  Poczułam, jak ktoś (Znowu!) przytula mnie od tyłu.
- Christopher!
- Ile można się przytulać?! - Tom spojrzał na mnie zdegustowany. Pokazałam mu figlarnie język.
- Ostatnio przytulałam się z Christopherem...
- ...parę minut temu.
- Och, cicho! Objęć nigdy nie za wiele.
- Lucy! - krzyknął stojący za mną Christopher. Lucy odwróciła się do niego zdziwiona. - Skoro Victoria ci wybaczyła, czuję, że ja też mogę.
- Dziękuję - powiedziała po prostu. - Uważam, że nie powinieneś mi wybaczać. Ale dziękuję.
  Powiedziawszy to, wyszła z Nathanem z namiotu. Odwróciłam się do Christophera i zaczęłam przyglądać się jego twarzy, szukając szczegółów jego zmiany wyglądu po tych paru latach.
  Przeżyłam kolejny, mały szok.
- O cholera, masz... masz ametystiańską gwiazdkę. Na lewym policzku! - wykrztusiłam. - Przecież twoi rodzice nie są Ametystianami. Jak to możliwe?
- Myślisz, że moglibyśmy wypuścić ludzkiego człowieka, który zna tajemnicę naszego istnienia, na wolność? No proszę cię! - anderka spojrzała na mnie z mieszanką kpiny, ale i radości.
- Wiesz o nas wszystko? - szepnęłam.
- Cóż, waszą religię SED poznałem doskonale!
- Wiesz, że według świata ludzkiego umarłeś? - powiedziałam, już ciszej i smutniej.
- Nie umarłem. Zaginąłem.
- W istocie - rzekła anderka. - Zaginął. I już się nie odnajdzie.

  Siedziałam na ładnej łące. Wszędzie były kolorowe kwiaty. Po środku znajdowało się nawet malutkie jeziorko, w którym siedziały żaby. Latały motyle i pszczoły.
  Usiadłam na kamieniu o sporej wielkości, tuż nad wodą. Słońce mocno grzało, było cieplutko. Źdźbła trawy łaskotały mnie w gołe stopy, które zanurzyłam w ciepłej i czystej wodzie, uważając, żeby czasem nie staranować jakiejś bezbronnej żaby.
- Ładnie tu, nie?
  Spojrzałam zaskoczona w stron wielkiego, pojedynczego drzewa o rozłożystej koronie. Pod nim stała bardzo znajoma mi postać.
  Poczułam napływające łzy.
- Hejże, nie płacz mi tu! Nienawidzę, kiedy płaczesz.
- Patrick...
- Cicho. Już po wszystkim.
- Przecież ja nie um...
- Wiem! Jesteś w śnie.
- Moja dusza zn...
- Wiem, nie musisz mi niczego tłumaczyć.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Ja zawsze jestem z tobą. Po prostu nie możesz mnie już zobaczyć - uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego to zrobiłeś, Patrick? Czy było ci tak bardzo źle?
  Nie odpowiedział.
- To była moja decyzja. I...
- I co?
  Westchnął.
- Przeczytałaś wiersz?
- Nic z niego nie zrozumiałam.
- W nim jest wszystko.
- Ale...
- Skup się, Victoria. Skup! Wierzę w ciebie. Dałaś radę z ciemnością, dasz radę ze zwykłym wierszem.
- Nie jest zwykły. Jest napisany przez ciebie.
- Nie jestem dobry w pisaniu wierszy - uśmiechnął się figlarnie.
- Cóż, na tyle dobry, żeby perfekcyjnie zakodować właściwą treść.
- Obiecasz mi coś?
- Wszystko.
- Nie zapomnij o mnie, w porządku?
  Spojrzałam na niego oburzona.
- Jakbym mogła...
  Przerwał mi krótkim pocałunkiem w usta.
- Chociaż w śnie mi się uda - uśmiechnął się smutno.
- Ale...
- Victoria!
- Chyba musisz już iść.
- Victoria, obudź się!
  Patrick zniknął.

- Przepraszam, że cię budzę - Angelika stała nade mną. Wstałam z sofy.
- Świadomość, że podczas snu Victoria przebywa w innym świecie i tak jakby nie żyje, przeraża mnie do szpiku kości - odezwał się stojący za nią Andrew.
- Mnie też, ale nie o to chodzi. Harold się obudził, Victoria. W zasadzie już jakieś dwie godziny temu, ale spałaś, i za nic nie chciał cię budzić.
- A mogłaś to zrobić! - zdenerwowałam się.
- W każdym razie, jest na zewnątrz. Siedzi z Christopherem.
  Pomknęłam jak strzała. Wyskoczyłam z namiotu. Zaczęłam wzrokiem szukać Harolda.
  Siedział z Christopherem niedaleko artcum.
- Haroold! - krzyknęłam i uśmiechnęłam się szeroko. Chłopak spojrzał na mnie, odwzajemnił uśmiech, podbiegł i uniósł wysoko.
- Cholera, Victoria! Jesteś najlepsza!
  Roześmiałam się. Christopher na migi dał mi znak, że się ulatnia i przyjdzie potem. Uniosłam kciuk do góry w odpowiedzi.
- Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam, idioto! - wrzasnęłam.
- Nie krzycz - odstawił mnie na ziemię. Jak ja tęskniłam za tymi radosnymi świetlikami w jego oczach!
- Jak jeszcze raz to się powtórzy, to...
- Nie powtórzy się. Obiecuję.
  Uśmiechnęłam się, nieco uspokojona. Harold zawsze dotrzymywał swoich obietnic.
- Od razu lepiej - powiedziałam. - Jak to możliwe? Nie widzieliśmy się parę dni, a urosłeś.
- Wydaje ci się - wzruszył ramionami.
- Harold? - odezwałam się niepewnie. - Pamiętasz, jak...
- Pamiętam - odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie smutno.
- Wiem, że moje współczucia masz gdzieś, ale naprawdę mi przykro z powodu twojej dawnej sytuacji.
- Zapamiętaj sobie: niczego nie mam gdzieś, jeśli coś jest związane z tobą. Dobrze się czuję, gdy ci to powiedziałem. Ufam ci.
- Ja też tobie ufam, pod każdym względem.
- Miło mi to słyszeć - przewrócił oczami, ale zaraz się ponownie uśmiechnął.
  Posmutniałam.
- Patrick...
- Wiem - przerwał mi. Pogłaskał mnie po policzku. - To był mój przyjaciel. Wiesz, co ci powiem? On żyje. W tobie. Wiem to. Nigdy cię nie opuścił.
  Położyłam głowę na jego torsie. Spojrzał na mnie z góry.
- Wiem, że to dla ciebie gigantyczna strata. Dla mnie też. Znałem tego chłopaka. Zawsze jest z tobą, nawet teraz. Spogląda na ciebie i się śmieje z twojej głupoty, że płaczesz za nim.
  Uśmiechnęłam się słabo.
- Myślisz?
- Oczywiście, nigdy się nie mylę - roześmiał się.
- Poprawiłeś mi od razu humor, wiesz?
  Westchnął.
- Victoria, zawsze, jeśli masz jakiś problem, kłopot, coś cię martwi, zwracaj się do mnie.
- Zapamiętam.

cdn

wtorek, 24 lipca 2012

XXXIX

 Obudź mnie, jak będziesz uśmiechnięta
Obudź mnie, gdy zobaczysz raj
Gdyby tylko to istniało

Podaruj mi najlepszy prezent
Obudź się, jeszcze raz
Chciałbym zobaczyć kolor twoich oczu

Gdy twoja dusza chce uciec
Moja też się wyrywa

Obudź się
Nie chcę ci życzyć słodkich snów
Bo to mnie przeraża

I chociaż spotka cię tu ból
Nie płacz
Bo nie ty zawiniłaś

Śpij źle
Bo wtedy się obudzisz

Nie pora teraz na spotkanie z aniołami
One powrócą
Ale nie teraz

Obudź się.

- Obudź się. Przecież cię tak nie zostawię.
  Zmarszczyłam brwi. Spróbowałam skojarzyć fakty. 
  Uhm...
  Wybuchł potworny pożar.
  Znowu?
  Zostałam ranna.
  Znowu?
  To chyba jednak wina tego, że zemdlałam.
  Dlaczego?
- Na pewno jesteś ranna, kochanie?
  Otworzyłam gwałtownie oczy.
  Nikogo nade mną nie było. Nikt nic do mnie nie mówił, w końcu byłam sama.
  Leżałam na twardej ziemi. Było bardzo cicho. Czasami tylko do moich uszu dobiegał dźwięk łamanych gałązek.
  Lekki zapach dymu unosił się w powietrzu, już nie taki ostry, jak przed jakimś czasem.
  Spalony las.
  Martwy las.
- Zostałam sama - stwierdziłam, sama do siebie. Spojrzałam na dłonie. Były mocno poparzone, jednak wcale nie czułam bólu, co było bardziej niż dziwne. - I nie umarłam. Znowu.
  Spróbowałam się podnieść z ziemi. Gdy tylko to wykonałam, z dużym trudem, mój wzrok padł na ciało leżące tuż obok mnie. Natychmiast zalałam się łzami.
- Nie wierzę, że mi to zrobiłeś - szepnęłam, wycierając łzy. - Dlaczego, do cholery, mnie zostawiłeś?
  Patrick leżał, nie odezwał się słowem. 
- Gdyby nie fakt, że się zabiłeś, już dawno byś stał nade mną i się mną zaopiekował. A ty, jak ostatni, najgorszy tchórz, mnie zostawiłeś. Nas! - mruknęłam rozgoryczona. Zaczęłam w kieszeni szukać jakiejś chusteczki, ale zamiast niej, wyciągnęłam zwitek papieru.
  Wiersz.
- Przecież zawsze byłem tchórzem, więc o co chodzi?
  Rozejrzałam się dookoła. Poczułam się jak idiotka.
  Rany, co ze mną nie tak? Słyszę głos zmarłego przyjaciela. Tymczasem jego twarz ani drgnęła.
- Nie jesteś tchórzem - powiedziałam do siebie (Znowu). - Ale i tak tego nie słyszysz. A nawet jeśli, to nic cię to nie obchodzi, bo zawsze byłeś uparty.
- Hm...
- Victoria! O matko, nie... 
  Wcisnęłam kartkę z powrotem do kieszeni swoich spodni. Zaczęłam się rozglądać wokół, kiedy ktoś złapał mnie od tyłu.
- Co jest? - mruknęłam.
- Musieliśmy na chwilę odejść, anderka... ale to nieważne. Jesteś cała! I zdrowa!
- Zdrowa? Niekoniecznie! - syknęłam  z bólu. Angelika- to ona mnie złapała- szybko spojrzała na moje poparzone dłonie i nadgarstki.
  Krzyknęłam, zdumiona.
  Czarna, wypełniona gwiazda zniknęła. Została tylko stara, ametystiańska blizna.
- Zniknęła! - wykrztusiłam, oglądając nadgarstek. - Nie ma tego tatuażu od Zł...
- Cicho! - przerwała mi Angelika i ponownie mnie przytuliła. - Tak, zniknęła. To koniec.
- Jak to? Przecież nic nie zrobiłam, zemdlałam.
- Anderka i adoratka wszystko ci wyjaśnią, skarbie - powiedziała. - Idziemy.
  Złapała mnie za ramię i zaczęła prowadzić przez pusty las, gdzie tylko czasami można było zauważyć krzątające się osoby, które chciały chociaż w najmniejszym stopniu coś posprzątać. Jednak wiedziałam, że adoratki będą chciały wykorzystać trochę swojej magii, żeby zrobić porządek. W końcu nikt nie wiedział ze świata ludzkiego, że w tym lesie był ogromny pożar- to wszystko zasłaniała wielka, półkulista aura adoratek.
  Zaprowadziła mnie do sporego namiotu. Anderka od razu do mnie podeszła i usadowiła na dużej sofie. Adoratka podała jej małą buteleczkę, której zawartość Noa-Wier wylała mi na dłonie i nadgarstki i zaczęła pocierać. Zacisnęłam zęby, żeby nie syknąć z bólu. 
- Oparzenia zaraz ci zejdą - poinformowała, odstawiając ją na szafkę stojącą obok. - Jak się czujesz?
- Niezbyt dobrze - odparłam. - To było okropne. Czułam się, jakbym miała skonać. Naprawdę. Paliłam się. Znowu byłam w tym lesie z Haroldem. Właśnie! Co z nim i Christopherem?
- Spokojnie, żyją - uśmiechnęła się pociesznie. - Śpią.
- Ale... oni, to znaczy, Christopher... on wie o tym wszystkim?
- Porozmawiamy o nich jak się obudzą.
  Westchnęłam, lekko zniecierpliwiona, jednak nie skomentowałam tego ani słowem.
  Do naszej części namiotu wszedł Tom z Rebeccą i Sarah. Wszyscy usiedli obok nas.
- Zacznijmy od początku - zaczęła anderka. - Patrick nie żyje.
- Wiem - przełknęłam nerwowo ślinę. - Ale mam wrażenie, że go słyszę, tak jakby do mnie ciągle coś mówił.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Masz jego krew w swoich żyłach. Kochaliście się. To dla ciebie, dla nas również, potworna strata, więc... może ci się tak tylko wydawać, gdyż nie możesz się z tym pogodzić, albo on naprawdę nad tobą czuwa, jak anioł.
- Wiesz, co mnie obudziło? Jego śpiew. Dosłownie śpiewał. Coś, żebym wstała, żebym nie odchodziła.
- On odszedł - powiedziała cicho Angelika. - Anderko, dlaczego on się zabił? Jego przyszłość miała taki mocny wpływ?
- Myślę, że to wszystko zapisane jest w wierszu, który napisał przed swoim odejściem dla Victorii. Kochani, o nim porozmawiamy potem, jak już wszyscy się obudzą i będą aktywni umysłem...
  Tom roześmiał się lekko.
- Aktywni umysłem - powtórzył. - Och.
- Dusza Victorii już wielokrotnie odłączała się od ciała, nie tylko wtedy, kiedy wykonaliśmy rytuał przywracający jej życie - wypaliła Noa-Wier.
  Spojrzeliśmy na nią jak na głupią, starą babę, która oszalała.
- Co? - spytałam tępo.
- Twoje sny- pamiętasz, kiedy śniło ci  się, że twoja matka zabiła ojca? I myślała, że to w zupełności zwyczajna rzecz?
- Pamiętam.
- Kiedy śniło ci się, że Christopher do ciebie przyszedł, ale to była Lucy, i ją zabiłaś?
- Pamiętam.
- Kiedy śniło ci się, że weszłaś do sypialni swoich rodziców, którzy leżeli martwi na łóżkach wśród krwi, która była nawet w toalecie?
- Pamiętam...
- W końcu to, kiedy udałaś się do Harolda, do tego lasu, gdzie opowiedział ci historię o swoim dzieciństwie?
- Uhm, też to pamiętam.
- I twoja ostatnia wędrówka, kiedy nam zemdlałaś podczas bitwy Smoków, też z Haroldem, kiedy się paliłaś?
- Też.
- No właśnie. Twoja dusza odłączała się już wtedy od ciała. W końcu zgubiła drogę powrotną do ciała, i umarłaś. I wtedy musieliśmy cię ratować. Podczas snu podróżujesz - uśmiechnęła się lekko.
  Otworzyłam usta ze zdumienia. 
- A inni? Też mają sny, nie przeżywają tego samego?
- Nie, to dzieje im się w głowie. I to jest na skutek ich wspomnień. Ty jesteś od samego początku wyjątkiem - roześmiała się cicho. - To jest wyjaśnienie twojej śmierci. Rytuał był prosty. Krew osoby...
- Wiem, na jakich zasadach to się odbywało - przerwałam ostro. Samo wspomnienie Patricka mnie bolało.
- Nie bój się stawić czoła prawdzie, kochanie.
- Czy Zły Smok umarł? - zignorowałam dziwny głos w swojej głowie.
  Adoratka, która do tej pory siedziała cicho, roześmiała się.
- Bóstwa nigdy nie umierają. Jak już, to przegrywają. Ani Dobry Smok, ani Zły nie umarł. My wygraliśmy. Dzięki tobie. Spełniłaś swoją misję.
- Ale jak?! Zemdlałam. No i czułam się, jakbym się paliła.
- Poparzyły ci się tylko dłonie i nadgarstki, to z powodu twoich blizn i dawnego tatuażu, który zniknął wraz ze Złym Smokiem. Ten okropny ból, który czułaś w czasie snu, wędrówki duszy, pochodził od Złego. On cię zwyczajnie zaatakował. Ale ty jesteś wyjątkowo silna, no i masz dar, dlatego zostałaś wybrana żeby zmienić losy naszej krainy. Dobry Smok cię uratował, a siły dodała mu energia adoratek. Sarah również. I mamy dobre wieści dotyczące naszej przyjaciółki! - uśmiechnęła się szeroko do speszonej i zarumienionej Sarah.
- Co się stało?
- Sarah jest już pełną adoratką, nie tylko uczennicą, która chciała nią być. Dobry Smok obdarzył ją dodatkową mocą, siłą i energią. Mamy już poważną adoratkę w naszym gronie.
- Woah! - krzyknął Tom, przybijając z nią piątkę. Uśmiechnęłam się do niej szeroko, jednak przyjaciółka zauważyła, że nie jest to mój zwykły, radosny i szczery uśmiech. Poklepała mnie po ramieniu w geście współczucia.
- Wiesz co, Victoria? Nawet ja i Noa-Wier nie możemy ci wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Nawet my tego nie wiemy i do końca nie rozumiemy. Nie wiemy, jak kontaktowały się ze sobą Smoki, nawet jeśli była taka sytuacja. Po prostu.. wyszło tak,  jak miało wyjść. Na to już zbierało się od dawna.
  Nic nie odpowiedziałam.
  Nagle wszedł do nas jakiś wysoki chłopak, widocznie został z nami na polecenie anderki, żeby pomóc.
- Chłopak się obudził jeden - poinformował, wyraźnie trochę znużony. - Ten blondyn.
  Wstrzymałam oddech.
- Christopher?! - upewniłam się, mrużąc oczy.
- Tak. Chyba tak.
- O rany! - nie mogłam nic więcej wydusić. Siedziałam bez ruchu na sofie, dopóki w wejściu nie stanął chwiejnie wysoki, dobrze zbudowany blondyn, patrząc prosto na mnie z domieszką szoku i małej radości.
- Victoria - szepnął cicho, tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. Mimowolnie łzy zaczęły mi lecieć z oczu. Przykryłam usta dłońmi. Wstałam, i potykając się o własne nogi, podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk dwa razy mocniej.
  Po chwili staliśmy po paru latach razem, w ciszy zmąconej tylko naszym szlochem.
cdn

XXXVIII

  To było coś niesamowitego, wręcz... niewiarygodnego. Byłam świadkiem, jak dwa bóstwa- Dobry i Zły Smok objawiły się nie tylko mi, ale również innym Ametystianom i zwolennikom Złego. Niektórzy z nich przybyli, by mnie bronić, inni- by pomóc mnie zabić. Dobry Smok... przybył pierwszy. Odnosiłam wrażenie, że swoją obecnością rzucił Złemu wyzwanie, żeby się pojawił w swojej własnej postaci, a nie jako duch, który tkwił w duszy Lucy. Teraz obok niej siedział Nathan, który tulił ją do swojej piersi i nie pozwalał nikomu jej dotknąć. Nie mogłam znieść widoku jego łez, łez rozpaczy i strachu.
  Ten widok był, jest i pewnie będzie najbardziej wstrząsający w moim życiu.
  Odwróciłam się do swoich przyjaciół.
  Angelika, niska dziewczyna, jednak z ostrym temperamentem, prawdopodobnie najodważniejsza z nas wszystkich, stała trzymając za rękę Andrewa i z twarzą pozbawioną emocji spoglądała na niecodzienny widok na niebie. Andrew (Żadna mi nowość...) stał i milczał, ale na jego twarzy malował się niezły szok.
  Sarah- jedna z młodszych adoratek- siedziała na ziemi, łapiąc się za głowę. Obok niej kucała Rebecca, która miała oczywiście dar znajomości wszystkich języków na świecie. Pomyślałam, że Sarah musiała się źle lub dziwnie poczuć, gdyż w pewnym sensie miała, i nadal ma, więź ze Smokiem, który teraz jej się objawił. Podobnie czułam się ja, tylko paliły mnie dwa nadgarstki, właściwie dwie blizny na nadgarstkach- na pewno spowodowane to było ich obecnością.
  Tom zastygł. Nic nie mówił ani się nie ruszał, nawet nie mrugał. Jak zahipnotyzowany gapił się na Smoki.
  Ponownie odwróciłam się do Nathana, nieprzytomnej Lucy, i...
  Przełknęłam gulę w gardle.
  Na Smoka, Patrick... dlaczego on odebrał sobie życie? Co mi da ten głupi wiersz, chociażby napisany dla mnie? Żeby cokolwiek z niego zrozumieć, musiałabym spokojnie go przeanalizować, ale przecież... przecież nie usiądę po turecku teraz wśród tego chaosu na fotelu, z kartką papieru w rękach i krzycząc: "Halo, jest tu jakiś służący czy coś? Chciałabym kawy, albo melisę, bo te Smoki doprowadzają mnie do zawału". Poczułam, że kartka zaczyna mnie wręcz uwierać w kieszeni jeansów, jakby chciała powiedzieć: "Weź mnie, przeczytaj to jeszcze raz, olej to wszystko, twój ukochany się zabił".
  Ukochany.
  A Christopher i Harold? Rany... Christopher, mój przyjaciel, którego tak długo nie widziałam! Nadal ścinał włosy w ten sam sposób, czyli na krótko: Jego blond włosy były lekko postawione, tak, że jego pofarbowane czarnobrązowe pasemka były jeszcze bardziej widoczne. Był wyższy (Właściwie w tej sytuacji mogłabym powiedzieć, że dłuższy, zważywszy na to, że znajdował się w pozycji leżącej) i bardziej umięśniony. Miał na sobie jasne jeansy, lekko opinające jego nogi, granatowe buty sięgające mu za kostkę, firmy Nike, i bluzę. Zieloną. A pod nią zwykła koszulka, o łososiowym kolorze. Obgryzione paznokcie. Roześmiałam się lekko w duchu. Jeszcze nie porzucił tego nawyku! Zawsze obgryzał paznokcie, kiedy był zdenerwowany. Teraz... praktycznie były zmasakrowane. Uhm... no cóż. Miał mnóstwo powodów, żeby być zdenerwowanym. Cholera, czy on wie, że ja tu jestem, stoję nad nim, a za mną, na niebie, dwa bóstwa właśnie toczą między sobą walkę o władzę? Nie chciałam się nawet odwracać i sprawdzać, jak wygląda sytuacja. Można stwierdzić, że praktycznie wyłączyłam się z tego wydarzenia, jakby wcale mnie tam nie było. Wolałam podziwiać swojego przyjaciela. Czy wewnętrznie się zmienił? Chodzi mi oczywiście o cechy charakteru. Zawsze był przyjacielski, jeśli ktoś miał problem, zawsze mógł do niego przychodzić. Miał mnóstwo znajomych, byłam wręcz dumna z faktu, że to właśnie ja, niepozorna, zwyczajna Victoria, jestem jego najbliższą przyjaciółką. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. W szkole chodziliśmy do tej samej klasy, siedzieliśmy blisko siebie, posyłaliśmy do siebie nawzajem liściki, śmiejąc się w nich z nauczycieli, którzy wtedy prowadzili lekcje. Po szkole, u mnie w domu albo u niego, zawsze odrabialiśmy razem lekcje. Starał mi się wytłumaczyć matematykę, której szczerze nienawidziłam (I nadal jej nie znoszę), a ja sprawdzałam mu różne referaty czy zadania z historii. Krótko mówiąc, byliśmy zawsze blisko siebie, Christopher nigdy nie zdradził komuś jakiejś mojej tajemnicy, a znał mnóstwo, tak samo jak ja jego. Nienawidził kłamstwa, jeśli ktoś powiedział mu coś fałszywego, a potem się o tym dowiedział, trudno mu było odzyskać zaufanie do tej osoby. Natomiast jeśli on kogoś zranił, naprawdę był wściekły na siebie i był w stanie przepraszać tą osobę ze sto razy na dobę. Czy się z nim kiedyś pokłóciłam? Oczywiście. W końcu, co to za przyjaźń bez kłótni? To chyba nierealne. Chodziło wtedy o pewną dziewczynę, w której Christopher się kochał. Jasna sprawa, że poprosił mnie o radę, zważywszy na to, że ja jestem dziewczyną i mam większe doświadczenie w tych sprawach. Nie powiem, że mnie to leciutko zabolało- myśl, że jakaś dziewczyna mogłaby zastąpić moje miejsce u jego boku, była trudna i nie do zniesienia. Wtedy mi ją pokazał. Byłam wściekła, bo... tą dziewczyną był mój największy wróg. Nawrzeszczałam na niego, że ona jest okropna, po tygodniu związku pewnie go zdradzi i zostawi samemu siebie. Był również zły i lekko zawiedziony na mnie. Pewnie oczekiwał, że poklepię go po ramieniu, powiem "Do boju, przystojniaczku", i dam mu różne rady w relacjach damsko-męskich. Musiał pogodzić się z porażką, której byłam winna. Rzekł wtedy, że mówię mu to tylko dlatego, że nienawidzę tej dziewczyny i chcę dla niego jak najgorzej, dla niej również. Moje zaprzeczania, że źle zrozumiał, nic nie dały. Chyba z dwa okropne tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie, a w tym czasie zdobył się na odwagę i zagadał do niej. Cóż... po paru dniach byli razem. On był naprawdę szczęśliwy, ale ona go zwyczajnie wykorzystywała. Nie mogłam mu tego powtórzyć, bo nawet nie spoglądał na mnie. Po pewnym czasie moje przypuszczania się sprawdziły. Rzuciła go, bo znalazła sobie jakiegoś ohydnego faceta z ciałem pokrytym różnymi tatuażami i wymyślnymi znaczkami i wzorkami. Byłam na nią potwornie wściekła, widząc ją zadowoloną, a Christophera siedzącego pod ścianą na szkolnym korytarzu ze zaszklonymi od łez oczami. Miałam sama zebrać się na odwagę i podejść do niego, bo w końcu byliśmy sobie naprawdę bliscy, ale to on pierwszy podszedł, po dobrym, chaotycznym miesiącu. Zaczął przepraszać, ja również. I wtedy się pogodziliśmy i byliśmy sobie jeszcze bardziej bliscy, niż zwykle. Wszystko miało być dobrze, ale do czasu. Gdy dowiedziałam się, że się wyprowadza i zostawia mnie, wpadłam w prawdziwy dołek. Potem zaprzyjaźniłam się z Eve, ale to już zupełnie co innego. Nie ufałam jej, tak jak mu. Grałam przed nią szczęśliwą, uśmiechniętą dziewczynkę, która ma wszystko powyżej uszu, co było zupełną nieprawdą. A ona tylko udowadniała mi, że nie jest moją przyjaciółką i zna mnie tyle, co nic, bo myślała, że naprawdę jestem szczęśliwa. Jak mogłabym być szczęśliwa w sytuacji, w której postawił mnie Christopher?
  Teraz, po paru dobrych latach bez żadnego kontaktu, leżał nieprzytomny pod moimi stopami, wyglądając jak kupka nieszczęścia. Cud, że w ogóle to przeżył! Sama nie wiem, jakbym zareagowała, gdyby ktoś mnie porwał i zaczął mi grozić, a potem powiedziałby mi, że Christopher właśnie jest w Ametystianii i walczy o swoje życie, bo istnieją pewne konflikty między dobrem a złem, i on koniecznie teraz musi to załatwić. Na miejscu swojego przyjaciela popełniłabym...
  ...samobójstwo. Cholera, Patrick, ty idioto!
  A Harold? To dopiero niesamowity człowiek, szczerze go podziwiam. Byłam tylko zła, że uciekł. Kochał mnie. Cóż, uczuć się nie zmieni. Tylko... dziwnie się z tym czułam. W zasadzie, dlaczego od razu się nie zorientowałam?! Zawsze do mnie lgnął, żartował ze mną, spoglądał na mnie. Lubił ze mną przebywać, to było widać. A ja, głupia, myślałam, że po prostu tylko mnie lubi! To on zawsze się za mną wstawiał, pokazał mi Ametystianię, wytłumaczył całą sytuację, w której się znajduję. Po prostu zawsze wystawiał do mnie pomocną rękę. Dawałam mu tylko nadzieję. A potem uciekł. I wtedy, kiedy "umarłam", spotkałam się z nim, zobaczyłam go płaczącego. Z zaufaniem opowiedział mi całą historię swojego trudnego i smutnego, wręcz tragicznego dzieciństwa. Ojciec zabił matkę, ojca zabił syn, syn zabił siebie. I ufał mi, że po niego wrócę, że będzie tam czekał.
  Zbyt dużo obietnic.
  Nagle rozległy się jakieś krzyki.
  Spojrzałam za siebie, oniemiałam. Wybuchnął pożar. Smoki na niebie zaczęły zionąć ogniem, co przeniosło się na wysokie drzewa, z drzew na krzaki, a z krzaków na ziemię. Wszystko stanęło w płomieniach, rozległo się prawdziwe piekło. Wyglądało to, jakbym spoglądała przez pomarańczowe soczewki od okularów. Zrobiło się gorąco.
  Dopadło mnie straszne déjà vu.
  Trzy dzwonki.
  Ewakuacja.
  Histeryczne krzyki.
  Tupot, chęć ucieczki, chaos, harmider.
  Eve! Eve! Victoria! Victoria! Ktoś cię potrzebuje.
  Labirynt.
  To nie piwnica szkolna, to piekło. 
  Obecność Lucyfera wręcz namacalna.
  To nie jest normalne.
  Brak przyjaciółki.
  Pułapka.
  Śmierć.
  Nathan.
  Zmartwychwstanie.
  
  Mam znowu przez to przejść?
   Zemdlałam.
  To na pewno nie jest na twoją korzyść, Victoria.


- Wróciłaś!
  Harold stanął obok mnie.
  Oddychałam ciężko. Zrobiło mi się strasznie gorąco, dwie blizny na dwóch nadgarstkach zaczęły mnie palić żywcem.
  Sama miałam wrażenie, jakbym się paliła!
  Zaczęłam się pocić i spazmatycznie trząść. Miałam ochotę wyrwać sobie włosy.
  Ból, potworny ból w całym ciele zaczął mnie obezwładniać.
- Victoria?! - Harold bał się mnie dotknąć, przerażony schylał się ku mnie.
- Harold, ja umieram! JA UMIERAM!!! - zaczęłam histerycznie krzyczeć. Byłam pewna swojej śmierci.
- Nie umierasz! - zaprzeczył, ale po jego wyrazie twarzy zobaczyłam, że wątpi w swoje słowa. Złapał mnie za ramiona i zaczął trząść, jakbym sama dostatecznie tego nie robiła.
  Syknęłam z bólu. Chłopak od razu cofnął ręce.
- Na Smoka! - krzyknął z przerażeniem. - Ty jesteś cała poparzona!
  Zaczęłam krzyczeć. Nie ze strachu, tylko z bólu, którego nigdy, nigdy w całym swoim życiu nie czułam tak bardzo.
  Paliłam się żywcem.
- Wróciłam po ciebie, Harold - zdołałam wykrztusić. - Wracaj do ciała, chcę... chcę...
  Nie dokończyłam.
  Upadłam na ziemię niczym porzucona marionetka.
cdn

niedziela, 22 lipca 2012

XXXVII

- Co się stało?! O... Victoria? - Chris zdumiony spojrzał na mnie zza kierownicy.
- Nie pieprz, tylko jedź pod las, gdzie jest artcum! - krzyknęłam, siadając na swoim miejscu i zapinając pospiesznie pasy bezpieczeństwa. Reszta osób siedziała cicho jak myszy pod miotłami.
- Jak nie Patrick się drze, to znajdzie się inna baba - burknął pod nosem. Zjeżyłam się na słowo "baba", ale nic nie powiedziałam. - Właśnie, gdzie jest Patrick?
- Nie twój zasrany interes! - wydarłam się.
- Wracamy do Ametystianii już teraz, żeby się tego dowiedzieć - powiedziała spokojnie Sarah, klepiąc mnie po ramieniu.
- Dlatego Vica jest taka wkurzona - mruknął do niego Nathan. Widziałam, że próbuje utrzymać spokój, ale zauważyłam, że trzęsą mu się ręce.
  Droga wlekła się w nieskończoność. Zaczęłam nerwowo podrygiwać na siedzeniu. Miałam ochotę wyrzucić Chrisa przez okno i sama prowadzić, ale spowodowałabym tylko wypadek, co skutkowałoby tylko dodatkowymi, zupełnie niepotrzebnymi problemami.
- Możesz... trochę... szybciej? - zapytałam cicho, próbując utrzymać spokój, biorąc przykład z Nathana. - Dopiero co zmartwychwstałam, więc mnie nie denerwuj. Mam dużo siły, ale za to mało cierpliwości!
- Jakbyś nie zauważyła, jest noc - odparł niewzruszony. Na szczęście nie musiałam wymyślać kolejnej riposty, bo zaparkował przed lasem.
  Wszyscy pospiesznie wyszliśmy z samochodu.
- Jeżeli wyjdę z tego cało - zwróciłam się do niego - to może wtedy cię przeproszę.
- W porządku.
  Nie spojrzawszy na niego, pobiegliśmy w stronę artcum. Zaczęliśmy przechodzić przez ciemny gąszcz krzaków i roślin, uważając, żeby nie wejść przypadkiem w jakieś rosnące drzewo, bo była ciemna noc. Chmury całkowicie zakryły księżyc i gwiazdy.
  W innej sytuacji obawiałabym się sama chodzić po lesie w nocy, jednak wokół mnie byli przyjaciele, którzy nadal ze mną są, nie pozwolili mi umrzeć, pomimo, że ich przezwałam i zostawiłam, uciekając. Powinni być wściekli, nie ufać mi. Ale nic z tego.
  To są prawdziwi przyjaciele.
  Zauważyliśmy znajomą jaskinię- artcum. Zaczęłam żałować, że nie ma z nami Harolda, wysłannika- z nim czułabym się jakoś... pewniej, wracając do Ametystianii.
  Ale nie martw się, Harold. Wrócę po ciebie.
- Daleko nie pójdziecie - usłyszałam. Zza jaskini wyłoniła się doskonale mi znana postać. Zatrzymałam się gwałtownie.
- W każdym bądź razie, dalej niż ty - syknęłam.
- Na pewno? Jesteś tego pewna? - Lucy wyszła nam naprzeciw. Myśl, że mamy większe szanse, od razu uciekła, gdy razem z nią wyłoniło się mnóstwo ludzi.
 Kim oni są, do cholery?
- Victoria, słuchaj mnie uważnie - Nathan zaczął do mnie nerwowo szeptać. Złapał mój nadgarstek, pokazując mi coś, co wstrząsnęło mną do reszty. - Ta gwiazda, czarna i wypełniona pochodzi od Złego Smoka, pojawiła się tuż po twojej śmierci. Nie pojawiła się ot, tak, sobie. Ci ludzie - wskazał brodą tłum za Lucy - to zwolennicy jej i Złego Smoka. Lucy zleciła im zabić ciebie, rozpoznają cię właśnie po tym tatuażu. Nie pozwolimy ci do niej dojść.
- Ale... to jak mam ją zabić, nie podchodząc do niej?!
- Nie zabijesz jej sama, to jest nierealne.
- Zabiję! - wrzasnęłam. Lucy zaczęła ironicznie się śmiać.
- Ładny tatuaż, Victoria - powiedziała. - Bardzo mi pomaga. Właściwie to im - wskazała tłum obłąkanych ludzi za sobą. Trochę was mało, co nie?
- Więcej, niż myślisz! - stanowczy, ale równocześnie groźny głos anderki wszystkich otrzeźwił. Odwróciliśmy się za siebie. Oniemiałam. My również mieliśmy swoją... armię. Setki Ametystianinów przybyło tutaj do nas, żeby walczyć o dobro i sprawiedliwość przeciwko złu i fałszerstwie.
- Ale jest pewien haczyk - odezwała się ponownie Lucy. - Nam chodzi o jedną osobę. A wy musicie zabić nas!
- Raczej tylko ciebie - rzekłam. - Wątpię, żeby twoi zwolennicy walczyli po twojej śmierci.
- No tak, kochanie - powiedziała słodko. - Ale tej nocy zginiesz ty, już na dobre. Nie ja.
- Jeszcze się przekonamy! - wrzasnęłam. Jak na komendę tłum za moimi plecami wybiegł naprzeciwko zwolennikom Złego Smoka, którzy zareagowali tak samo. Jedynie ja ze swoimi przyjaciółmi stałam nieruchomo. Lucy, z mściwym uśmieszkiem, powoli zaczęła iść w moim kierunku. Chciałam się wyrwać z objęć Toma, który nerwowo mnie trzymał, i wybiec jej naprzeciw, żeby w końcu ją zabić i skończyć ten koszmar, ale nie mogłam się wyrwać, za nic. Mój dar nie wystarczał, chłopak miał niemożliwie wielką siłę!
- Puść mnie, do cholery! - burknęłam. Zignorował moją prośbę.
- Nie puścimy jej - usłyszałam, jak szepcze do Nathana i reszty.
- Musimy uciec, to proste, i złapać ją z zaskoczenia - powiedziała Sarah.
- Więc... idziemy!
  Tom złapał mnie za nadgarstek i zaczęliśmy wszyscy razem biec w głąb lasu, zostawiając za sobą pole bitwy.
- Oni chcą mnie przecież wszyscy zabić! Zaczną za nami biec, a Lucy się zorientuje, nie?! - krzyknęłam zdenerwowana.
- Po to anderka zwołała wszystkich ludzi z Ametystianii, żeby ten proces był dłuższy i żeby odwrócić ich uwagę, a przy okazji załatwić! Jeszcze tego nie zrozumiałaś?! - wrzasnął zestresowany Tom.
- Widocznie nie! Czy wy nie rozumiecie, że ona trzyma Harolda, Christophera i Patricka?! Musimy ich odbić, a jedynym sposobem jest zabicie ją!
- Ona chce ciebie nimi zwabić, a wtedy razem ze swoją armią zabije cię!!!
- Mam to w dupie! - szarpnęłam go tak mocno, że musiał przystanąć. - Znowu to samo! Nikt nie liczy się z moim zdaniem! Mam uratować Ametystianię, ale jak, do cholery, jak nie mam do niej dojścia?!
- To nie jest zabawa, Victoria! - powiedziała spokojnie Sarah. - Dopiero co do nas wróciłaś, myślisz, że jesteś silna i że masz niezłego kopniaka energii, ale tak naprawdę jesteś słaba i nie masz z nią najmniejszych szans.
- Dzięki! - burknęłam. - A ten pieprzony dar?! Po co go mam?! Anderka mi mówiła, że nie jestem tu przypadkowo! Co z tego, że moi rodzice byli i nadal są Ametystianami, jak moja przyszłość, że będę wam do czegoś tutaj potrzebna, była już przesądzona?! Jak mam wam pomóc, jak nie mogę nic zrobić według swojego pomysłu?!
  Nagle przerwał mi histeryczny krzyk Angeliki. Wszyscy najpierw odwrócili się do niej, a potem w stronę, w którą patrzała.
  Christopher.
  Harold.
  Patrick.
- Na Smoka! - wrzasnęłam. Tom na ułamek sekundy rozluźnił uścisk, co błyskawicznie wykorzystałam: wyszarpałam się i zaczęłam (bezmyślnie) biec w stronę swoich trzech przyjaciół. Reszta pobiegła za mną. Przepychając się przez ludzi, nie patrząc, z jakiej armii pochodzili, czy chcą mnie zabić, czy nie, biegłam ile sił w nogach do nich, którzy leżeli niczym porzucone marionetki tuż przy artcum. Nie odwracałam się, by zobaczyć, gdzie jest Lucy, czy wyskoczy gdzieś z siekierą czy coś w tym stylu, z wielką chęcią mnie zabić i wypełnić wolę Złego Smoka, żeby ten mógł objąć władzę nad całą Ametystianią.
- Patrick! Cholera, Patrick! - zaczęłam histerycznie krzyczeć, łzy pociekły mi z oczu. Nathan złapał mnie w pasie i mocno przytulił. Zaczęłam się wierzgać. - On nie żyje! On nie żyje! Ona go zabiła!!!
- Nie ja - odezwała się morderczyni, wychodząc zza jaskini. Trzymała w ręku jakiś świstek papieru, uśmiechała się fałszywie.
- Zejdź mi z oczu! Zejdź mi z oczu, ty pieprzona suko! - zaczęłam przeklinać. Nie słuchałam tego, co Nathan szepcze mi do ucha, żebym się uspokoiła, widziałam tylko Lucy i ciało zmarłego Patricka.
- Nie jestem taką jędzą - roześmiała się fałszywie - miał przy sobie to. Jak mniemam, to jest skierowane do ciebie, więc przed twoją śmiercią pozwolę ci to przeczytać...
  Wyrwałam jej z ręki kawałek pogniecionej kartki i zaczęłam czytać, co chwila wycierając lecące mi łzy z oczu.
 
   Urodziłem się wolny
Wolny i umrę
Nie zaznam już twego bólu
Który mnie ranił
Mocniej niż ciebie

Przepraszam za siebie
Nie byłem zbyt silny
Chciałbym to zmienić
Ale moja słabość mnie onieśmiela

Chciałem dobrze
Jestem tchórzem
Skrzydła cierpienia

Czerwony atrament
Tak jakby moja krew
I raniące pióro

Chciałbym przeprosić
Nie znam takich słów
Zawsze byłem daleki ideału

Nieszczęśliwa miłość

Tchórzliwa miłość

Obiecać ci mogę
Że nigdy nie spojrzysz
Na twarz fałszywej kreatury.



- Nie, nie, nie, nie - zaczęłam szeptać pod nosem. Litery wręcz skakały mi przed oczami.
- Cóż, widocznie Patrick zabił się z twojego powodu - powiedziała Lucy, z kpiną w głosie.
- Nie kłam! - wrzasnęłam. - To ty go zabiłaś!
- Oczywiście! - roześmiała się. - Ale zanim go zabiłam, rozkazałam mu napisać wiersz pożegnalny dla swojej miłości, co nie?! Pełen romantyzm!
  Moja wściekłość sięgnęła zenitu. Wyrwałam się z objęć Nathana i podeszłam do niej. Wyciągnęłam rękę, żeby zacisnąć pięść na jej szyi w śmiertelnym geście, ale wtedy...
  Wtedy stało się coś dziwnego.
  Gdy tylko otworzyłam swoją dłoń, wyszła z niej... pomarańczowa kula, która zaczęła robić się coraz większa i większa, aż w końcu stworzył się z niej monumentalnej wielkości pomarańczowy, ognisty smok.
  Usłyszałam gniewny krzyk Lucy, a po chwili jej ciało opadło jak marionetka na ziemię. Z niej wyszedł równie wielki smok, ale czarny.
  Byłam świadkiem bitwy między Dobrym Smokiem a Złym Smokiem.
  
cdn

XXXVI

  Dziwnie było patrzeć w martwe oczy Victorii.
  Jednak mogłem wszystko zmienić. Sprawić, że odżyje. A to tylko za pomocą...
- ... moja krew ma wszystko zmienić? - spojrzałem głupio na adoratkę, która kazała nam usiąść na podłodze w salonie w kółku, wokół ciała Victorii. Było ciemno, dochodziła północ, a wszędzie rozstawione były świece, które roznosiły delikatny zapach. Anderka podała jej mały nożyk.
- Tak - odparła. - A teraz słuchajcie mnie uważnie.
  Poruszyłem się niespokojnie.
- Patrick, usiądź tutaj, najbliżej jej ciała - rozkazała adoratka. Spojrzałem na nią i wykonałem polecenie. - Musimy być skupieni. W myślach wspominajcie chwilę, kiedy zobaczyliście ją pierwszy raz, i wołajcie ją. Ale w myślach! Patrick, na mój znak podasz mi swój nadgarstek, a ja ci go przetnę. Twoja krew musi spłynąć prosto przez jej ranę spowodowaną przez insendulę.
  Przytaknąłem.
- W porządku - szepnąłem.
  Anderka odsłoniła ranę Victorii, która znajdowała się dokładnie w miejscu, gdzie jest serce.
  Muszę sprawić, żeby znowu zabiło.
- Rozumiecie? - spytała adoratka.
- Tak - powiedziała Angelika.
  Zegar Elizabeth zaczął wybijać północ.
- Teraz! - szepnęła adoratka. Wszyscy, jak na komendę, zamknęli oczy i oddali się swoim rozmyślaniom. Przerażony spojrzałem na adoratkę: schylała się ku Victorii i szeptała coś, jednak nic nie mogłem usłyszeć. Wiedziałem też, że nie mogę zamknąć oczu, bo nie zauważę znaku, który mi da, żeby podać jej swój nadgarstek.
  Sparaliżował mnie strach. Jeśli coś nie wyjdzie? Jeśli ja jej... nie kocham? Może to jakaś pomyłka? Co wtedy?!
  Naszła mnie ochota na ucieczkę. Ale nie ucieknę! Nie mogę!
  Spojrzałem na twarz Victorii. Nie zauważyłem żadnych zmian. Spróbowałem się skupić. Zacząłem powtarzać w myślach jej imię, przypominać sobie nasze pierwsze spotkanie.
  Victoria, Victoria, Victoria!...
  Kątem oka zauważyłem, że adoratka macha do mnie. Podałem jej swój nadgarstek, który szybko przecięła bardzo ostrym nożykiem i przyłożyła do rany dziewczyny, którą kochałem.
  I w tym samym momencie poczułem niemiłosierny ból, który zaczął mnie palić w całym ciele.
  Jęknąłem. Zamknąłem oczy. Szepty adoratki rozpłynęły się gdzieś daleko: poczułem się, jakbym śnił. Albo... umierał? Przed oczami zaczęły przesuwać mi się dziwne... znajome obrazy.
- Hej, Sylwia, co się stało?
- Odpieprz się, idioto! Nigdy nie będę cię kochać!
- Ale dlaczego? Co ja takiego zrobiłem, dlaczego mnie nienawidzisz?
- Za to, że jesteś. Przez ciebie muszę stąd uciekać. Nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nigdy!
  Krzyknąłem. Wspomnienie Sylwii, mojej dawnej, nieszczęśliwej miłości, było tak realistyczne... i tak mnie bolało...
- Mamo, co jest ze mną nie tak? Dlaczego wszyscy mnie nienawidzą?
- Nie nienawidzą cię, kochanie.
- Przestań kłamać... Sylwia mnie nienawidzi. Nie wiem, dlaczego.
- Poznasz kogoś innego, zobaczysz, to nie koniec świata.
- Ale...
  Wspomnienia bolą.
  Paul Smith popełnił samobójstwo, jego ciało znaleziono wczoraj w wodach La Manche. 
- Niesamowite, mój przyjaciel odebrał sobie wczoraj życie.
  Łzy, ból, smutek...
- Co ty robisz?! Zostaw ją!
  Sylwia na mój widok pospiesznie zapięła guziki swojej bluzki, ale posiniaczonej twarzy nie zdołała schować. Zakapturzony mężczyzna podszedł do mnie i zaczął mnie popychać, jednocześnie śmiejąc się szyderczo.
- Co mi możesz zrobić?! Na twoim miejscu uciekałbym. Ale już nie uciekniesz, facet.
- Jak zwykle musisz się wpieprzyć tam, gdzie nikt cię nie potrzebuje! Wynocha, idioto! - Sylwia podeszła do gościa i namiętnie go pocałowała, jakby chciała mi... złamać serce...
- Jesteś samotnym tchórzem! - krzyknął, gdy pobiegłem, byle z dala od tego raniącego widoku.
 ...samotność.
- Nie zdałeś! Nie ma z ciebie żadnego pożytku! - mama rzuciła jakiś dokument na stół, tuż przede mną. Doskonale o tym wiedziałem. Znowu zawaliłem. - Zejdź mi z oczu, wstyd nam przynosisz!
  Łzy nic nie pomogą.
  Samotny tchórz.
- Victoria? Victoria!
- Ona żyje!
- Wróciłaś!
  Otworzyłem powieki.
  Victoria też.
- To moja wina... to przeze mnie przeszłaś te cierpienie - szeptałem. Ale nikt mnie nie słyszał. Po policzkach zaczęły mi spływać łzy.
  Nikt nie zobaczył.
  Znowu poczułem bolesną samotność. Nie chcę, żeby...
  Zerwałem się na równe nogi.
  Nie pozwolę, żeby na mnie patrzała. Na beznadziejnie zakochanego tchórza, przez którego prawie umarła.
  Uciekłem, nie zamieniając z nią słowa, do swojego pokoju.
  Koniec, to istne szaleństwo, to mnie przerasta, przeraża... i zostawia osamotnionego.
  Nikt nigdy za tobą nie tęsknił, Patrick. Przecież zawsze byłeś zwyczajnym tchórzem. Nic z tego, że ją uratowałeś, jak ją zabiłeś.
  Nikt cię nie potrzebuje.
  Koniec.


  Otworzyłam piekące oczy. Wszyscy pochylali się nade mną, jakbym była jakimś niesamowitym zjawiskiem, nad którym prowadzą badania.
  Cholera... co się w ogóle stało?
- Victoria! - adoratka (co ona tu robi?) szarpnęła mnie za ramię, zmuszając, żebym się podniosła, a przynajmniej usiadła, co z grymasem na twarzy zrobiłam. Przetarłam dłońmi twarz. Poczułam się nagle bardzo zmęczona i przytłoczona.
- Victoria, musisz mi powiedzieć, co robiłaś i widziałaś, jak umarłaś - anderka pojawiła się tuż obok mnie (skąd ona się tu, cholera, wzięła? Jakieś zebranie, czy co?).
- Głowa mnie boli - odparłam. Łapiąc zniecierpliwione spojrzenie adoratki, westchnęłam ciężko i spróbowałam się skupić na swoich ostatnich wspomnieniach.
  Harold.
- Nie wiem, co to było za miejsce, w każdym bądź razie... widziałam się tam z Haroldem.
- Co? - Nathan spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Jak wyglądało to miejsce? - adoratka uważnie mnie obserwowała.
- To było coś takiego jak las, ale wszędzie była strasznie gęsta mgła. Byłam takim... duchem. Nie mogłam podnieść leżącej na ziemi insenduli, chociaż bardzo tego chciałam. Po prostu... przenikałam przez nią, nie mogłam jej dotknąć. I wtedy usłyszałam Harolda. On tam naprawdę był. Tylko jego mogłam dotknąć.
- Co ci mówił?
- Uhm... - przełknęłam ślinę. Czy mogłam opowiadać to, co zdarzyło mu się, jak był młodszy? Anderka pewnie o tym wie... - Cóż, kazał, żebym obiecała mu, że po niego wrócę. I zrobiłam to. Został tam, powiedział, że zaczeka i żebym skopała Złemu Smokowi tyłek - uśmiechnęłam się na to wspomnienie, ale zaraz przypomniałam sobie widok, jak nie chciał mnie dotknąć, jakby się mną brzydził... i jak płakał. - Potem, po złożeniu tej obietnicy, zaczęłam biec, chciałam stamtąd uciec, ale spadłam z jakiegoś stromego urwiska, i tak spadałam, i spadałam... gdy spojrzałam w górę, na niebo, zauważyłam na nim wielkiego, czarnego smoka, który zaczął mnie gonić i otwierał paszczę, jakby chciał mnie pożreć. I potem pojawiłam się tu- otworzyłam oczy, jakbym się obudziła ze snu.
- To był Zły Smok - powiedziała po dłuższym zastanowieniu adoratka. - Dla niego tylko jest charakterystyczna czarna barwa. Dobry jest pomarańczowy, jak ogień.
- Właściwie... jak mnie uratowaliście? Przecież... umarłam.
- Nie, twoja dusza odłączyła się od ciała. Wykonaliśmy rytuał, krew Patricka cię uratowała. Przyłożyliśmy jego przecięty nadgarstek, z którego kapała krew, do twojej rany.
- Dlaczego jego krew?
- Musiała to być krew osoby zakochanej w tobie. Harolda nie było, ale on również... - zawahała się. Otworzyłam usta ze zdumienia.
  Cholera, Patricka też wzięło?!
- Gdzie on jest?
  Zaczęliśmy się rozglądać.
- Dziwne... musiał pójść, a my nie zauważyliśmy - odparła Rebecca. Pierwszy raz odwróciłam się do niej. Poczułam, że się rumienię.
- Ja... przepraszam - szepnęłam zawstydzona. - To przeze mnie...
- Nie przepraszaj. Nie wracamy do Rzymu. Wracamy do Ametystianii, teraz tam nas potrzebują.
  Westchnęłam z ulgą, która jednak szybko minęła.
- Ale musimy iść po Patricka - powiedziałam. - Patrick?!
  Odpowiedziała mi cisza.
- Patrick! - krzyknęłam ponownie. Poczułam się dziwnie, jakby...
  Wstałam.
- Pewnie jest w pokoju - rzekłam, jednak bez pewności. Podążyłam w stronę jego pokoju, za mną reszta. Otworzyłam drzwi. Od razu poczułam ten ohydny zapach...
  Potoczyłam się do tyłu. Na szczęście za mną stał Tom, który mnie utrzymał, żebym nie spadła na podłogę.
- Na Smoka - jęknęła anderka. Angelika, jedyna z nas wszystkich, zachowała zimną krew i weszła do pokoju, omijając starannie kałuże krwi.
- Ślady prowadzą do otwartych drzwi balkonowych... - powiedziała, wychodząc na balkon. - Smoku kochany! - krzyknęła.
- Co się stało?! - poderwałam się. Podbiegłam do niej.
- On wyskoczył przez balkon! Ale dlaczego tu jest tyle krwi?!
- Tej krwi jest stanowczo za dużo jak na jeden przecięty nadgarstek - odezwała się anderka, stojąc pośrodku pokoju, między przerażonymi przyjaciółmi. Spojrzała mi w oczy. - Naprawdę sądzisz, Angeliko, że on sam wyskoczył z tego balkonu?
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - zająknęła się Sarah. Schowała twarz w dłoniach.
  Zrozumiałam.
- Tom, Nathan? Dzwońcie po Chrisa. Podwiezie nas pod las i idziemy do Ametystianii! - krzyknęłam rozgniewana. Tego już było za wiele! - Lucy zamorduję własnymi rękoma.
  Powiedziawszy to, wyszłam z pokoju, omijając przyjaciół, którzy wystraszeni zbili się w ciasną grupkę.
cdn

sobota, 14 lipca 2012

XXXV

- Naprawdę? - Angelika ilustrowała mnie wzrokiem, przed którym chciałem się schować.
- Ta to ma powodzenie - mruknął Andrew.
- Dobrze, że coś powiedziałeś, bo powoli zaczynam zapominać, jak brzmi twój głos - mruknął Tom.
- Ty ją naprawdę kochasz, Patrick? - spytała mnie anderka.
- Ale... - wyjąkałem - ja...
- Po prostu odpowiedz na pytanie, nie chodzi nam o spotkania towarzyskie, tylko o to, czy cały ten rytuał z przywróceniem duszy do ciała Victorii wypali.
  Ponownie zapadła cisza.
  Myśli w głowie latały mi jak oszalałe, sam nawet nie wiedziałem, czy coś do niej czuję, czy nie. Jedno było pewne, nie jest mi obojętna.
  Gdybyś jej nie kochał, nie płakałbyś z powodu jej śmierci, czyż nie? To istny nonsens. Kochasz ją, przyznaj się!
- Jeśli... jeśli zdarzyłaby się jakaś pomyłka, i by to... nie wyszło, to... to co wtedy? - spytałem niepewnie.
- Drugiej szansy nie ma. Wtedy nic już nie zrobimy.
- Kochasz ją, przecież wiem. Jesteś moim przyjacielem i widzę, jak na nią patrzysz - mruknął mi do ucha Nathan. - Przywrócisz jej życie, Patrick.
- Myślę... myślę, że... że mogę spróbować - powiedziałem niepewnie.
- Czyli tak? - adoratka chciała się upewnić. Przytaknąłem głową, nie chcąc nic mówić.
  Spojrzałem na Rebeccę, Sarah i Angelikę, które szeptały coś między sobą. Spojrzały równocześnie na mnie i szeroko się uśmiechnęły.
  Poczułem gorąco na policzkach.
- Dzisiaj w nocy zrobimy ten rytuał, żeby nie uciekał nam czas.
- A potem?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Victoria dojdzie do siebie, a wtedy wszyscy udamy się do Ametystianii, gdzie pewnie będzie Lucy, która myśli, że nie dokonamy tego rytuału. Wbijając insendulę w jej serce, ona i Zły Smok zapomnieli, że możliwy jest takie coś.
- Był on kiedyś wykonywany? - spytała się Rebecca.
- Nie, nigdy. Zawsze musi być ten pierwszy raz, czyż nie? Sytuacja, w której się znajdujemy, wymaga nieco innych środków. Musimy wyjść z tego bagna, albo zginiemy.
  Zapadła cisza. Do mojej głowy trudno dochodziła myśl, że swoją krwią mogę uratować osobę, którą... uhm, którą kochałem.
- A tak w ogóle - przerwał ciszę Nathan - gdzie jest Elizabeth?
- Tutaj - odpowiedziała niemalże natychmiast. - Siedzę w kuchni i robię wam obiad, przysłuchując się waszej rozmowie. Powiem jedno: na pusty żołądek nic nie wymyślicie.

- Christopher? To ty?
  Odpowiedziała mi cisza. Dlaczego odszedł? Poza tym, skąd miałam tą pewność, że to Christopher?
  Mógł to być równie dobrze inny chłopak. Tyle, że w tym miejscu nie było nikogo, oczywiście oprócz tej tajemniczej postaci, której cień widziałam.
  Zaraz, zaraz... tylko gdzie ja jestem?
- Może to Harold? - szepnęłam.
  Dziwna mgła zaczęła robić się coraz gęstsza. Miałam wrażenie, że nie chodzę po ziemi, tylko po niej, która pod moimi stopami zamieniała się w marmurowe stopnie schodów.
- Halo?! - krzyknęłam. Bez skutku. W tym miejscu nie było echa, więc marne były szanse, żeby ktoś mnie usłyszał.
  Nagle zobaczyłam tuż pod swoimi stopami znajomo wyglądający przedmiot.
  Szpilka.
  Schyliłam się. To nie mogła być szpilka, przynajmniej taka zwykła. Była cała zakrwawiona. Zaczęłam sobie coś przypominać.
  Chciałam ją wziąć do ręki, ale... nie mogłam. Moja dłoń przeszła przez nią.
- Co jest? - mruknęłam. Powtórzyłam czynność, tylko tym razem sięgnęłam po leżącą nieopodal gałąź.
  Bez skutku. Może inaczej: skutek był ten sam.
  Wstałam. Moim kolejnym odkryciem było to, że ja nie stałam. Ja się unosiłam nad ziemią.
  Moja skóra miała srebrny kolor.
  Usłyszałam za sobą trzask. Odwróciłam się raptownie.
- Wiesz, że tak miało być, nie? - Harold nieufnie na mnie spojrzał.
  Uśmiechnęłam się szeroko, ale zaraz mój uśmiech zszedł mi z twarzy. Co on powiedział?
- Co? - spytałam głupio.
- Miałaś umrzeć, przecież ten cały Patrick za nic by cię nie obronił - prychnął. - Idiota.
- Próbował - chciałam obronić przyjaciela. Harold jednak spojrzał na mnie kpiąco.
- No cóż... umie tylko biegać i skakać, chociaż nawet cię nie wytrenował. Max też.
- Dlaczego uciekłeś? Szukaliśmy cię - zmieniłam temat.
- Po co wam byłem? Potem ty uciekłaś. Ze mnie nie można brać przykładu.
- Uciekłam, żeby cię szukać.
- Jasne. Raczej Christophera.
- Jego też.
- Widzisz, nie ma nawet o czym mówić.
- Jesteś okropny. Zmieniłeś się.
- Nie widzieliśmy się w zasadzie jeden dzień, czy człowiek może się zmienić podczas jednej doby?
- Może miłość cię zmieniła - wymsknęło mi się. Zarumieniłam się, a właściwie zarumieniłabym się, gdyby nie to, że byłam cała srebrna. Nie rozumiałam tego.
  Nie rozumiałam nic.
- Co to jest? Miłość? Nigdy jej nie czułem. Chyba odziedziczyłem to po ojcu.
- Przecież powiedziałeś mi, że... um...
- Nie uważasz, że lepsze są czyny, niż słowa? Mogę ci powiedzieć, że cię nienawidzę, a i tak tego nie zrobię, bo to nie miałoby sensu. Po moim zachowaniu doskonale by było widać, że tak nie sądzę.
- Mogę cię o coś spytać?
- Nie.
- Dlaczego wspomniałeś o swoim ojcu, że brak miłości odziedziczyłeś po nim? - zapytałam, ignorując jego negatywną odpowiedź.
- Bo był bezdusznym, ohydnym idiotą. Zanim dostałem się do Ametystianii, żyłem z nim i mamą. To było okropne. On był okropny. Bił mamę. Moją mamę, tę dobrą kobietę, która zawsze dawała mi wszystko, żebym miał jak najlepsze dzieciństwo. Jakieś prezenty, nawet jej najdrobniejsze gesty pokazywały, jak mnie kochała. Tatę też kochała, ale bez wzajemności. W zasadzie nie wiem, czego on od nas chciał. Dlaczego z nami żył. I pił. Dużo pił. Czasami w ogóle nie wracał do domu, mama wtedy leżała w swojej sypialni, w łóżku, i płakała. Często do niej przychodziłem i jej mówiłem, żeby nie płakała, bo to nie ma sensu, żeby wylewać łzy dla takiego człowieka.
  Harold otarł łzę, która popłynęła mu po policzku.
- Ale najgorsze było wtedy, kiedy wróciłem ze szkoły do domu. Musiałem zostać w niej dłużej, zaliczałem jakiś sprawdzian z matmy, żeby zdać. I byłem szczęśliwy, bo zdałem. I gdy wracałem do domu... otworzyłem drzwi... m-mama...
  Harold rozszlochał się na dobre. Zaczął się jąkać i spazmatycznie trząść. Chciałam do niego podejść i go przytulić, otrzeć łzy, ale z każdym moim krokiem cofał się. Mi samej zachciało się płakać.
- Ten skurwiel j-ją... z-zadźgał. Nożem. Leżała na podłodze, t-tuż przy wejściu do salonu, w kałuży krwi. A on siedział obok na kanapie, t-trzymał zakrwawiony nóż i z wyraźną satysfakcją patrzał w jej skrzywioną w bólu i strachu twarz. Martwą twarz.
  Harold upadł na ziemię. Nie mógł zapanować nad szlochem. Ledwo rozumiałam, co mówił.
- Rzuciłem plecak i rzuciłem się na niego. Nie myślałem o tym, że... że on ma n-nóż, a ja nic. Albo mnie nie zauważył, jak wróciłem do domu, albo był zbyt upity i nie... nie wiedział, co się dzieje. N-nie wiem... Z-zacząłem się z nim szarpać i wyrwałem mu nóż z ręki, który rz-rzuciłem na podłogę. Od razu zrozumiałem, że to był głupi błąd, bo chciałem go zabić, a nie miałem już jak. Gdybym się po niego cofnął, coś by mi zro-zrobił... więc sięgnąłem po stojącą na parapecie szklaną butelkę i rozbiłem mu ją na gł-głowie... był zdezorientowany, wykorzystałem to i schyliłem się po nóż, którym go zacząłem... zacząłem...
- Harold... - jęknęłam.
- Nigdy... nigdy nie chciałem zabić człowieka, Victoria, nigdy - schował twarz w dłoniach. - Ale ten... on nie zachowywał się jak normalny człowiek, zabił osobę, którą... która była dla mnie najważniejsza. Gdy wbiłem ten przeklęty nóż w jego pierś, spojrzałem na jego umierającą twarz i powiedziałem tylko "Żegnaj, Szatanie". I zostałem sam. Stałem między zabitą matką a ojcem, z nożem w ręku. Potem sam podciąłem sobie nadgarstki, bo byłem dosłownie sam. Ciągle miałem przed oczami wizję ojca-tyrana, którego sam zabiłem. Nie chciałem tak żyć.
- Ale nie umarłeś - stwierdziłam cicho. Uklęknęłam obok niego. Tym razem nie uciekł.
- Straciłem przytomność, obudziłem się w Ametystianii. Wiesz, co w tym wszystkim jest najzabawniejsze?
- Co takiego?
- Swoją ametystiańską gwiazdę mam na tej dłoni, dokładnie w tym miejscu, gdzie trzymałem ten pieprzony nóż.
  Spojrzał na swoją gwiazdkę, na którą zleciały pojedyncze łzy.
- Nie wiem nawet, jak w świecie ludzkim jest wyjaśnione moje zniknięcie. Ty zginęłaś w płomieniach. A ja? Nigdy nie chciałem się tego spytać anderki. Od tamtego wydarzenia nie chciałem mieć nic wspólnego z tym światem, do którego z twojego powodu musiałem wrócić.
- Przecież wiesz, że nikt nie nalegał - szepnęłam.
- Wiesz, co mnie do tego zmusiło? Myśl, że Lucy mogła zrobić z tobą dokładnie to samo, co mój ojciec matce. Nie chciałem, żeby w moim i tak nędznym życiu zabrakło drugiej ważnej osoby.
- Przecież... jesteś taki... zawsze wszystkich rozśmieszasz. Dusza towarzystwa. Nie widać po tobie, że... że masz za sobą takie... - zająknęłam się.
- Dwa miesiące po tym przypominałem żywego trupa, dopiero Nathan, który już wtedy był z Lucy, Angelika, Andrew, Max- oni przywołali mnie do świata żywych. Przy nich odżyłem i zacząłem stopniowo o tym zapominać. Ilekroć spojrzę w lustro, widzę swoją matkę. Jestem jej męską kopią, chodzi mi o wygląd - zaśmiał się. - Ona była piękną Ametystianką. Victoria...
- Tak? - powiedziałam, wycierając łzy z oczu.
- To nie koniec. Skop Złemu Smokowi tyłek, a potem wrócisz tutaj po mnie, okej?
- Obiecuję - powiedziałam. Wstałam z ziemi. Harold leżał na ziemi, ze śladami łez na policzkach.
- Ja tu zostanę - szepnął. - I zaczekam, aż to wszystko minie. Nie mogę ci pomóc. Nikt nie może. To musisz załatwić ty sama.
- Wiem. Wrócę tu po ciebie, Harold.
- Czekam.
  Ostatni raz spojrzałam na niego, uśmiechnęłam się smutno i pobiegłam przed siebie. Gęsta mgła otaczała mnie ze wszystkich stron, nie wiedziałam, gdzie jestem. Co chwilę się odwracałam za siebie, miałam wrażenie, że coś mnie śledzi, biegnie za mną. Nie mogłam się zatrzymać.
  Znalazłam się nad gigantyczną przepaścią. Chciałam stanąć, złapać równowagę, ale za nic nie mogłam! Poleciałam w dół. Robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Spojrzałam w górę, w niebo, na którym zobaczyłam tylko gigantycznego, czarnego smoka, który sprawiał wrażenie, jakby mnie gonił. Otworzył swoją wielką paszczę, zionąc ogniem, który jednak nie dosięgnął do mnie. Krzyknęłam przerażona. Zaczęłam słyszeć jakieś dźwięki: tupot, krzyk, szepty...
- Dasz radę...
- Albo nie, musi zginąć...
- Co się z nią dzieje?...
- Twój koniec nadchodzi, miłej śmierci!...
- Zawsze będę na ciebie czekał, Victoria...
- Kości zostały rzucone.
cdn

sobota, 7 lipca 2012

XXXIV

   Wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Pomimo marudzenia i niepewności Nathana, wziąłem Victorię na ręce i nie chciałem jej nikomu oddać. Sarah i Rebecca szybkim krokiem prowadziły nas w stronę, gdzie zaparkował Chris. Cały czas rozmawiały o tym, co się stało. Sarah, ku mojemu zdziwieniu, nie wyglądała na załamaną. Widocznie cały czas miała nadzieję, że można ją uratować.
  Pomimo, że byłem świadomy faktu, że Vica po prostu... odeszła, w moim sercu tkwiła jeszcze jakaś najmniejsza cząsteczka nadziei. Chciałem natychmiast spytać się Sarah, co planuje zrobić, ale czułem się potwornie zmęczony.
  Nathan otworzył drzwiczki samochody Chrisa, który wypalał papierosa. Na nasz widok, właściwie na widok Victorii, otworzył przerażony usta, wyrzucił przez okno niedopałek i wrzucił do buzi dwie drażetki miętowej gumy.
- Och, nie - powiedział przerażony. - Jaja sobie robicie? Przecież ona śpi, nie?
- Zamknij się - burknąłem. Delikatnie położyłem jej głowę na moich kolanach. - Sarah?
- Tak, Patrick? - odwróciła się z przedniego siedzenia.
- Co to jest? - pokazałem drugi nadgarstek Victorii, na którym była druga gwiazdka, tylko zupełnie inna, niż taka, którą ma każdy Ametystianin.
- Właśnie... właśnie tego nie rozumiem - wyjąkała.
- Powiedz mi, że ją przywrócisz do życia, jesteś adoratką! - krzyknąłem błagalnie.
- Patrick... - nie wiedziała, co powiedzieć. - Ja... ja przepraszam.
- Nie wierzę, nie wierzę - Chris mruczał pod nosem. - To jakaś komedia, to nie tak miało być! Dlaczego jej nie powstrzymałeś, Patrick?
- Zamknij się, dobrze ci radzę - powtórzyłem.
- To nie jego wina - szepnęła Rebecca.
  Chris, widząc, że nikt nie ma zamiaru dalej prowadzić z nim jakiejkolwiek konwersacji, skupił się na jeździe.
  Nawet nie minęło pół godziny drogi, kiedy zaparkowaliśmy przed pałacykiem Elizabeth. Pospiesznie wysiedliśmy.
- Daj, zaraz się z nią wywrócisz, wyglądasz, jakbyś miał zaraz zemdleć - Tom wyciągnął ręce po Victorię.
- Zostaw! - warknąłem i jeszcze bardziej przycisnąłem ją do siebie. Wzruszył ramionami i odszedł.
- Trzeba ją położyć na łóżku, najlepiej tam w salonie, gdzie wszyscy przebywamy - powiedziała do mnie Sarah, otwierając jednocześnie drzwi. Bez żadnego słowa przywitania wparowałem do posiadłości, w stronę salonu, nie odwracając się, czy ktoś mnie widzi, goni, chce zatrzymać.
  Ułożyłem ją delikatnie na łóżku. Poprawiłem poduszkę pod jej głową i przykryłem ją miękkim kocem.
  Odwróciłem się i przeżyłem niemały szok.
- Na Smoka! - krzyknąłem. - Noa-Wier, ja... co...
- Anderka, po prostu anderka, nienawidzę, jak ktoś mówi mi po imieniu - długowłosa kobieta stanęła obok mnie i spojrzała na Victorię.
- Tak, wiem, spieprzyłem sprawę - mruknąłem. Chciałem się wycofać, wyrzuty sumienia powoli zaczęły mnie gryźć.
- Przestań! - krzyknęła na mnie Angelika. - Doskonale wiemy, co się stało. W niczym nie zawiniłeś.
- Skąd wiecie? Nie było was z nami. Ze mną.
  Angelika szturchnęła w ramię kobietę stojącą obok niej. Również starsza.
  Zmrużyłem oczy. Skąd ja ją znałem?
- Kim pani jest? - spytałem.
- To adoratka, która ma najpotężniejszą moc w całej Ametystianii - odpowiedział szybko Nathan. - Była z nami wtedy, kiedy byliśmy na spotkaniu w bibliotece w arquadzie, jeszcze przed wyruszeniem do Rzymu, wtedy Lucy chciała nas zaatakować, jedyny ją widziałem. Khyer. Khyer-Aer.
- Ach, no tak - mruknąłem.
- Mnie pamiętasz, tak? - zironizowała anderka.
- Tak - odpowiedziałem, z lekkim sarkazmem.
- To dobrze.
- Również się cieszę.
- Kiedy tu przybyłyście? - spytała Rebecca.
- Dokładnie zaraz po tym, jak uciekła Victoria i pojechaliście ją szukać - odparła Noa-Wier.
- Jej wina - mruknął Chris. - Nikt jej nie wyrzucał.
- Chris, nikt nie ma ochoty prowadzić z tobą bezsensownych rozmów, wręcz przeciwnie- możesz stąd iść! - zdenerwowałem się.
- W porządku! - powiedział, obruszony. - Idę!
  Z niezadowoleniem wyszedł z wielkiego domu, przez nikogo niezatrzymywany.
- Jak jest w Ametystianii, anderko? - spytała cicho Angelika.
- Smutno - odparła. - Tak... bez życia. Dawno, bardzo dawno tak nie było.
- A teraz? Co teraz będzie?
- To jeszcze nie koniec.
- Żeby Zły Smok mógł całkowicie zawładnąć Ametystianią, Lucy musi zniszczyć jej ciało. Zabicie to jedno, trzeba zatrzeć ślady.
- Nie tylko Lucy może to zrobić - wtrąciła adoratka.
- Przepraszam, że się wetnę - rzekłem - ale co to, do cholery, ma znaczyć?!
  Podniosłem nadgarstek Victorii z tajemniczą gwiazdą.
- Jak będziesz mi przerywać, to się nie dowiesz - powiedziała zniecierpliwiona Khyer. - Jak mówiłam, nie tylko Lucy może zniszczyć ciało Victorii. Mogą to zrobić poddani Złego Smoka. Według Dragens Sulte, Zły Smok w chwili, kiedy niewiele mu brakuje do objęcia całkowitej władzy, powołuje do życia ze swojego królestwa zmarłe, obłąkane dusze dawnych Ametystianów. Ta czarna gwiazdka na jej nadgarstku pochodzi od niego. Po tej bliźnie jego poddani ją rozpoznają i będą wiedzieli, że to jej ciało trzeba zniszczyć.
- Jak zniszczyć? - spytała Sarah.
- To proste, spalić. Wtedy zostanie sam popiół, który rozniesie się po całym świecie, i już nigdy nie będzie mógł się złączyć w jedną całość.
- Czyli musimy za wszelką cenę chronić jej ciało. Ale... co z duszą? Ona... istnieje?
- Istnieje. Jeśli będzie zbyt długi czas bez kontaktu z ciałem, zniknie. Musimy ją jak najszybciej połączyć z ciałem, wtedy Victoria ożyje.
- Jakim sposobem to zrobić?
- Potrzebna jest tylko odrobina krwi mężczyzny, który ją kocha.
- Nie ma z nami Harolda - mruknęła Angelika. - W tym Lucy nad przechytrzyła.
- Jest jeszcze ktoś - odezwał się Nathan.
- Ty? - zdziwiła się Sarah. - Przecież... no wiesz... Lucy i ty...
- Nie ja! - zaprzeczył. Spojrzał badawczo na mnie.
  Zrobiło mi się raptownie gorąco. Serce w piersi zaczęło mi szybciej bić.
  Wszystkie spojrzenia zostały zwrócone na mnie.
- Przecież Patrick zakochał się w Victorii - stwierdził.
  Cóż, Patrick, widocznie przez cały ten czas oszukiwałeś samego siebie.
cdn

sobota, 30 czerwca 2012

XXXIII

- Nie, Patrick! Nie rób tego!
  Na sam dźwięk jej głosu gwałtownie się zatrzymałem, tuż za Lucy, która nie ruszyła się ani centymetr, natomiast trzymała w ręku insendulę. 
  Victoria chyba jednak tego nie zauważyła... a może i tak? W ułamku sekundy pokonała dzielący nas dystans, wpadając prosto w Lucy, która chyba tylko na to czekała. Ręce Victorii błądziły na jej szyi, żeby tylko je uścisnąć w śmiertelnym geście.
  Nie udało jej się.
  Jednym, szybkim gestem Lucy wbiła insendulę prosto w jej serce. Victoria nie zdawała chyba sobie sprawy z tego, jak owa insendula, która wyglądała jak najzwyczajniejsza na świecie szpilka, miała nieco groźniejsze właściwości.
  Bezradnie spojrzałem na jej spadające na ziemię ciało. Jej głowa opadła na stopy Lucy, która zareagowała na to szybkim kopniakiem. Insendulę wrzuciła do swojej kieszonki w sukience. Odwróciła się do mnie. Stałem jak ostatni idiota, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co poradzić, pomyśleć, zaplanować.
  Chyba nigdy nie miałem takiej pustki w głowie.
  Lucy spojrzała mi prosto, głęboko w oczy. Nie odwróciłem wzroku ani na chwilę. Ba, nawet nie mrugnąłem. Zastanawiałem się tylko, czy ma ochotę zabić również i mnie, czy będzie chciała jeszcze się pobawić z nami w kotka i myszkę, czy po prostu wyruszy do Ametystianii i Zły Smok bez żadnych przeszkód obejmie władzę nad całym światem, a Lucy, ta prawdziwa Lucy, opadnie na ziemię niczym porzucona marionetka, z duszą naznaczoną już przez siły, których do końca nikt nie zna, bez żadnej przyszłości.
  Cóż, chyba jednak nie miała zamiaru mnie zabić. Z nijakim wyrazem twarzy, depcząc po Victorii, odeszła, bardzo wolnym krokiem.
  Spojrzałem na ciało Victorii. Włosy, całe w piachu, rozrzucone były po ziemi, na której leżała. Zamknięte oczy, żadnego uśmiechu. Po prostu... jakby odeszła i doskonale wiedziała o tym, że to jest ten moment, kiedy dla niej wszystko ma być skończone. Żadnego zaskoczenia, nic, kompletnie.
  Jej gwiazdka na nadgarstku była jeszcze intensywniejsza, czerwonoczarny kolor jeszcze bardziej rzucał się w oczy.
  Z zaskoczeniem i zdziwieniem zauważyłem, że na jej drugim nadgarstku... była druga gwiazdka. Z tą różnicą, że była czarna, zamalowana.
  Ten widok chyba był przełomem, bo raptownie odwróciłem się w stronę Lucy, która powoli odchodziła.
- Nathan! - krzyknąłem rozpaczliwie. - Łapcie ją, do cholery!
  Nathan, drżąc na całym ciele, pobiegł w jej stronę.
- Nathan, INSENDULA! - Rebecca wrzasnęła rozpaczliwie.
- Lucy! - Nathan się zatrzymał. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. - Czy ty naprawdę chcesz nas zabić? Mnie?
  Rebecca wolnym krokiem odsunęła się, minęła mnie i wyciągnęła telefon, z którego widocznie chciała zadzwonić po Toma i Sarah.
- Zabiłaś Victorię - stwierdził. Lucy odwróciła się do niego. - Zabiłaś.
- To dobrze - odparła lekko. Westchnąłem głęboko, powstrzymując się przed podejściem do niej i daniem jej w twarz. Nigdy nie biłem kobiet, nawet nie miałem zamiaru tego zrobić, ale...
  ... ale nawet nie wiem, co się ze mną stało w chwili, gdy oglądałem konającą Victorię, wiedząc, że nic się nie da zrobić.
  Przecież się w niej nie zakochałem.
  Chyba.
  Kątem oka zauważyłem, że pojawił się Tom, za nim Sarah, która wyglądała na lekko przerażoną i nie chciała się zbliżać, ale Rebecca gestem ją przywołała.
  Nawet lekko się ucieszyłem, że przybyli, bo nie miałem nawet siły im pomóc w jej łapaniu. Klęknąłem obok Victorii. Poczułem się po prostu okropnie.
  Tom i Nathan zaatakowali Lucy, chcąc jej równocześnie zabrać ową groźną szpilkę. Niestety, przeliczyli się. Lucy nie użyła insenduli. Wokół niej pojawiła się gęsta, ciemna powłoka, która widocznie pochodziła od Złego Smoka i doskonale ją chroniła. Niewzruszona odeszła, wykonując wolę swojego bóstwa.
- Ona nie mogła umrzeć, insendula... jest śmiertelna, ale... ale Smok... - dopiero teraz doszło do mnie to, co mówiła Sarah. Pochylała się nad Victorią, drżącymi rękoma dotykała miejsca, gdzie Vica została śmiertelnie zraniona.
- Jest jakaś iskierka nadziei? Sarah! - Rebecca potrząsnęła jej ramieniem.
- Do jasnej cholery! - jęknąłem. Byłem dosłownie załamany. - Nic nam się nie udało.
  Zachciało mi się nawet płakać. To było wręcz śmieszne uczucie. Sarah i Rebecca dyskutowały na temat insenduli, Sarah próbowała wytłumaczyć jej znaczenie, jakby naprawdę wierzyła, że to jeszcze nie koniec.
  Jednak ja, spoglądając na jej twarz, nie miałem takiej nadziei.
  Dla mnie bez Victorii nic nie miało sensu. Chciałem wstać, otrzepać się i wrócić, byle nie do Ametystianii, bo tam niedługo zacznie się piekło.
  Pamiętam, jak anderka zaczęła mi przedstawiać w arquadzie całą tą sytuację. Poczułem się, jakbym zawiódł wszystkich. Nie zdążyłem nawet potrenować z Victorią. Czego my od niej wymagaliśmy? Zamiast jej pomóc, ciągle przekładaliśmy podróż do Rzymu, jakbyśmy na siłę tego chcieli uniknąć. Victoria czuła, że to od niej zależą losy miejsca, w którym miała  żyć. Ile tam przebyła czasu? Trzy-cztery, może pięć, tygodni?
  Przekląłem pod nosem. Położyłem się obok Victorii, chowając twarz w dłoniach, żeby nikt nie zobaczył spływającej łzy po moim policzku.
cdn

__________________________________
Wakacje! A co za tym idzie... rychły koniec tej historii :) Nie wiem, czy to dobra czy zła wiadomość, sami zdecydujcie :x
follow me on twitter: @LadyCatherinex3

niedziela, 24 czerwca 2012

XXXII

- To jest prostsze, niż myślałam - powiedziała, przerywając ciszę. Dotknęłam muru, dalej nie mogłam się cofnąć. Dyskretnie zerknęłam przez ramię, czy jest jakaś możliwość ucieczki. Zauważyłam drabinkę, po której mogłabym wspiąć się na mur, a z niego na dach budynku i stamtąd jakoś uciec, ale wiedziałam, że sama nie dam rady.
- Nie podchodź do mnie! - powiedziałam. Odpowiedziała mi szyderczym śmiechem.
- Dlaczego miałabym cie słuchać? Jesteś sama. Słabsza. Zachowujesz się dokładnie tak, jak ja chcę. Dobrze się z tobą współpracuje.
  Przełknęłam nerwowo ślinę.
  Nie daj się sprowokować.
- Czy masz Harolda? - spytałam, siląc się na pewniejszy ton głosu. Uniosłam lekko głowę i się wyprostowałam.
- Gdy nadejdzie zło, początek będzie końcem, a koniec początkiem, nikt niczego nie zmieni, świat dąży ku zniszczeniu, deszcz kryształów i diamentów, to tylko złudzenie - nie odpowiedziała mi na pytanie. Miała zamknięte oczy i mówiła to tak, jakby nauczyła się tego na pamięć i recytowała z pamięci. Zmarszczyłam brwi. Czy ona nie cytowała fragmentów Dragens Sulte? - Chęć zmiany wszystkiego będzie najgorszą decyzją z możliwych, żadna moc nic nie zmieni, nie zniszczy GO, ON jest, ON cię widzi, śmieje się, czy to ironia?
  Wyjęła z kieszeni swojej sukienki... szpilkę?
- Pozory mylą, wszystko sprawia ból, burza, ten piorun cię zabije, bogactwo parzy w ręce - wolnym krokiem, z szpilką w ręku, zaczęła do mnie podchodzić. Gorączkowo zaczęłam rozmyślać, co zrobić, żeby uniknąć rychłej śmierci. Te fragmenty Dragens Sulte, o ile to było Dragens Sulte, brzmiały naprawdę przerażająco, i w innej sytuacji oddałabym się głębokim rozmyślaniom, co one oznaczają, ale teraz miałam świadomość, że sytuacja jest trudniejsza, gorsza, niż się wydaje, i moim jedynym obowiązkiem w tym momencie było uratowanie swojego życia, chociażby dla Harolda, Christophera, rodziny, Ametystianii.
  Dla siebie.
 
  Nerwowo postukiwałem w okno na przodzie samochodu Chrisa, który z grymasem wrócił do nas, właściwie po nas, na przedmieścia Rzymu.
  Zniecierpliwiony odwróciłem się w jego stronę.
- Możesz szybciej? - rzuciłem. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Nie chcę spowodować wypadku - odparł, niewzruszony.
- Mam to gdzieś - warknąłem. - Są ważniejsze sprawy, niż rozwalony samochód. Jak Lucy zrobi z Victorii kwaśne jabłko, to będę wiedział, kogo najpierw zabić.
- No, nie wierzę - usłyszałem, jak Rebecca powiedziała cicho coś do Sarah. - Chłopakowi bardziej zależy na dziewczynie, niż na samochodzie.
  Odwróciłem się, zirytowany.
- Czy was w ogóle interesuje Victoria?! - krzyknąłem.
- Uspokój się, Patrick - odezwał się Nathan. - Gdyby nam na niej nie zależało, to nie jechalibyśmy teraz po nią i nie obchodziłby nas fakt, że Lucy mogła ją już zabić.
- No, nie wiem. Jeśli Victoria będzie martwa, to i my będziemy mieli przerąbane. Może patrzycie na tą sprawę z takiej perspektywy, co?
- Przestań - westchnęła Sarah.
- Dlaczego z góry zakładacie, że Lucy jest z nią i właśnie dobiera się, żeby ją załatwić? - zapytał Chris. Spojrzałem na niego tępo.
- Na Smoka, ale z ciebie idiota - burknąłem. Nawet nie odpowiedziałem na jego głupie pytanie.
  Po upływie dziesięciu minut byliśmy na miejscu, czyli przed hotelem, w którym mieliśmy zarezerwowane pokoje. Najprawdopodobniej tutaj Victoria najpierw przybyła.
  Rebecca pobiegła do środka, do recepcji, żeby upewnić się, czy na pewno zgłosiła swoją obecność i odebrała klucze od hotelowego pokoju.
- Nawet tutaj nie weszła - oznajmiła, wychodząc.
- Dziwne - mruknąłem. - W takim razie, gdzie jest?! Jak ją szukać?
- Na pewno nie zaszła daleko - odpowiedziała spokojnie Rebecca. - Musi być gdzieś w okolicy. Chodźcie!
- Może Sarah?... - spytał niepewnie Nathan, zerkając na Sarah. - Może, no... jakoś... wyczujesz jej obecność?
  Wszyscy się do niej odwróciliśmy. Wyglądała na trochę przerażoną.
- Uważam, że to nie ma sensu - odparła Rebecca. - Tylko straci swoją energię, która w świecie ludzkim... to znaczy, tutaj, wiecie... - odwróciła się, żeby upewnić się, że nikt tego nie usłyszał - ... która tutaj wyczerpuje się jeszcze szybciej, niż... niż normalnie. Musimy się rozdzielić. Mamy telefony. Będziemy krążyć po okolicy, jeżeli ją znajdziemy, zadzwonimy. Okej?
  Wszyscy potwierdziliśmy ten pomysł, potakując głowami.
- Więc... Nathan, Patrick i ja pójdziemy w tamtą stronę, w tą uliczkę, z której wychodzi się na plac targowy - pokierowała nami Rebecca. - A wy, czyli Sarah i Tom, pójdziecie w tamtą stronę, na zachód - wskazała palcem park.
- Więc idziemy, szybko! - Sarah pociągnęła Toma za rękę, i po chwili zniknęli w głębi parku.
- Idziemy - powiedziałem. Rebecca poprowadziła nas przez wąską uliczkę, wśród różnych domów pomalowanych na chyba wszystkie kolory tęczy z balkonikami, ominęliśmy różne sklepiki, zaczęliśmy przepychać się przez tłum ludzi.
- Jak mamy ją znaleźć w tym chaosie?! - krzyknąłem, na skraju załamania nerwowego. Nagle poczułem, jak ktoś boleśnie łapie mnie za ramię.
  W ostatniej chwili złapałem Nathana, który prawie wywróciłby się na ziemię wyłożoną twardymi kamieniami.
- Co jest? - przestraszyłem się. - Nathan? Nathan!
  Z przerażeniem zauważyłem, że jego blizna, gwiazdka, którą ma każdy Ametystianin, zaczęła krwawić.
- Co się dzieje?! - Rebecca uklękła obok niego.
- Wszystko mnie boli - wymamrotał. - I... jakoś tak... bardziej od prawej strony...
- Że co? - zdziwiłem się. - Boli cię całe ciało, ale bardziej od prawej strony?
  Odruchowo spojrzałem w tamtym kierunku. Zamarłem.
  Była tam ślepa uliczka, wśród wysokich murów, nikogo tam nie było, oprócz jednej osoby, którą tak dobrze znałem z widzenia.
  Dziewczyna Nathana.
  Lucy.
- Ona jest tam! - krzyknąłem. Zostawiłem Rebeccę i Nathana, który wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. - Ona... Ona... Victoria!!!
 
  Nadzieja umiera ostatnia.
  Jeśli Lucy pokona te dzielące nas pięć metrów, i jeżeli... dotknie mnie tą szpilką, cokolwiek to jest... mogę pożegnać się z rolą superbohaterki, która chciała zmienić świat, która chciała pomóc w jego zmianie.
  Nagle odwróciła głowę w kierunku, w którym tutaj przyszłyśmy.
  Serce zaczęło mi jeszcze szybciej bić. Zrobiło mi się gorąco.
  Patrick biegł prosto na nią, jak szaleniec, który chciał zeskoczyć sam, na własne życzenie, z największego wodospadu na świecie, prosto w objęcia śmierci.
- Nie rób tego, Patrick! - krzyknęłam. - Patrick!!!
  Wróciła odwaga. Oderwałam się od muru, prosto w ich stronę. Lucy znowu odwróciła się w moją stronę, poza tym nie zmieniła swojej pozycji. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała.
  Patrick coś krzyknął w moją stronę, ale nawet nie zrozumiałam, co powiedział. Wbiegłam na niego i go popchnęłam, sama podeszłam do Lucy i złapałam ją za szyję, żeby ją udusić.
- Nigdy więcej nikogo mi nie zabierzesz - wysyczałam, prosto do jej ucha.
- Nie ma sprawy! - wykrzyczała, radośnie. Tym entuzjazmem wybiła mnie z pantałyku, jej uśmiech, szeroki, prawie że szczery uśmiech rozświetlał jej twarz, twarz wesołego dziecka.
  Potem, ledwie widzialnym gestem, wzięła tajemniczą szpilkę i wepchnęła ją prosto w moje serce.
  Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałam, był krzyk. Patricka, Nathana, Sarah, Toma i... kogoś jeszcze. Nie mogłam się skupić na niczym. Chciałam wyjąć sobie z serca tą szpilkę, która na pewno zwykłą szpilką nie była, bo... bo nie podziałałaby tak na mnie...
  Opadłam na ziemię.
  Wszystko zniknęło, widziałam tylko czerń, robiło mi się zimno i gorąco, i tak na zmianę. Słyszałam jakieś trzaski, dźwięki, przerażające dźwięki.
  Więcej nic nie zapamiętałam.
cdn

wtorek, 19 czerwca 2012

XXX

  Byłem zdenerwowany, a nawet bardzo. Emocje bijące od Victorii bardzo mi się udzielały, w zasadzie nie wiem dlaczego tak bardzo o nią dbam. Przecież krótko ją znam, co mnie w niej tak intryguje? To, że ma dar i dosyć sporego pecha w życiu, przynajmniej do tego momentu? Ze została postawiona w trudnej sytuacji?
  Współczułem jej, ale chyba to wyczuła, bo odnosiła się do mnie z dystansem. A może jednak tylko mi się wydaje?
  Gdy zrozumieliśmy, że Lucy złapała Harolda, Victoria oszalała, w jej oczach było coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem: gigantyczna wściekłość, chęć... zemsty, zabicia?
  Zanim ją poznałem, pamiętam, jak anderka mi o niej opowiadała, mówiąc, że będę dla niej idealnym trenerem, bo Max źle znosi takie podróże. Z zainteresowaniem, może nawet z lekką fascynacją, słuchałem jej opowiadania i nie mogłem uwierzyć, że zwykła dziewczyna z dnia na dzień stała się kimś tak ważnym, kimś, od kogo zależą losy jakiegoś świata, o którym nawet nie miała zielonego pojęcia.
  Czasami zastanawiałem się, co bym wybrał, jak się może teraz czuć, ale doszedłem do wniosku, że nie mam daru empatii.
  Dopiero wtedy, gdy zdołałem z nią porozmawiać w jej sypialni po tym, jak uciekła od nas, oświadczając, że nie jesteśmy jej do niczego potrzebni, zobaczyłem, jak ta dziewczyna naprawdę jest załamana, słaba, na siłę szukająca kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Nie fizycznie, jak ja, ale psychicznie.
  Trochę się wtedy zdenerwowałem, tak w głębi duszy, bo my chcieliśmy jej pomóc, a ona budowała wokół siebie mur, przez który nie chce nikogo wpuścić.
  Albo znowu mi się wydaje.
- Zachowujesz się gorzej jak dziecko - mruknąłem, wychodząc. Ale chyba tego nie usłyszała.
  Siedziałem na sofie w salonie Elizabeth, obok Toma, Andrewa i Nathana. Do pokoju weszła Sarah i stanęła między nami.
- Idziemy? - spytała. Skinąłem lekko głową. Nie czekając na odpowiedź innych, powiedziałem:
- Idź po nią, bo zaraz tam dostanie szału.
  Tak zrobiła. Spotkała się na schodach z Angeliką.
- Gdzie idziesz? - odezwała się Angela.
- No, po Victorię - odparła.
- Ale jej tam nie ma, przecież właśnie schodzę.
  Usłyszałem ciche westchnięcie. Wystawiłem głowę w ich stronę.
- Co jest? - spytałem. Poprawiłem kosmyki włosów, które opadły mi na czoło.
- Victoria znowu gdzieś poszła - odpowiedziała mi, zniecierpliwionym tonem. - Victoria? Victoria!
  Cisza.
- Pewnie jest na dworze - podsunąłem, ale zaraz sobie w myślach zaprzeczyłem, bo przecież zostawiłem ją  w jej sypialni, z której już nie wychodziła.
- Nie ma jej - rzekła Elizabeth.
- To gdzie jest?
- O rany - jęknęła Rebecca. - Zaczekajcie.
  Pobiegła na piętro, do swojego pokoju. Była chyba najbardziej zorganizowaną osobą z nas wszystkich. Zresztą, to ona wszystko planowała, gdzie będziemy spać w centrum Rzymu, i tak dalej.
  Angelika usiadła na najniższym stopniu schodów.
- Co się z nią dzieje? - powiedziała. - Przychodzi, znika. I tak na zamian.
  Wzruszyliśmy ramionami.
  Po pięciu minutach po schodach zaczęła schodzić Rebecca, już wolniej. W rękach trzymała jakieś kartki z notatkami, jak to ona.
- Co robimy? - przerwała ciszę Sarah, przestępując z nogi na nogę. - Gzie ona jest, do cholery?!
- W Rzymie - szepnęła Rebecca.
- Co?! - pokręciłem głową. - Parę minut temu z nią rozmawiałem.
- Rozmawiałeś, wróciłeś do nas, a ona wzięła moje zapiski, niezbędne do wyjazdu, i uciekła bocznymi drzwiami. Na to wygląda.
  Poderwałem się na równe nogi. Tom i Andrew, Nathan również, powtórzyli czynność, ale mniej żywiołowo. Wyglądali na zdezorientowanych.
- I?... - Angelika zaczęła nerwowo się kręcić.
- Nie zadawaj głupich pytań! - krzyknąłem, zdenerwowany już na dobre. - Trzeba ją dogonić, do cholery! Jak ją złapie Lucy, to możemy jedynie pójść i strzelić sobie w łeb z pistoletu!

  To chyba niezbyt dobry pomysł, Victoria.
  Zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia po mini kradzieży przyjaciółki. Cóż... miejmy nadzieję, że mi wybaczy...
  Postanowiłam nie iść jeszcze do hotelu, dzień dopiero się zaczynał.
  Pokierowałam się wąską, krętą uliczką, po której obu stronach były kolorowe budynki. Każdy z nich miał mały, najczęściej pomalowany na biało, balkonik, na których stały doniczki z różnymi kwiatkami. Uliczka wyłożona była kamieniami, ciągle mijałam ławki, gdzie siedzieli ludzie w cieniach, niektórzy byli zaczytani w jakichś włoskich gazetach.
  Podobało mi się to miejsce. Większość osób poruszała się na rowerach albo skuterach, samochodów widocznie najwięcej było w centrum Rzymu, gdzie jednak nie zamierzałam iść, bo groziło to zgubieniem się.
  Mnóstwo sklepowych wystaw kusiło do kupna czegokolwiek. Nie zamierzałam niczego kupować, jednak mimowolnie zaczęłam przeglądać biżuterię, kiedy zauważyłam, że od dłuższego czasu chodzi za mną jedna, ta sama osoba.
  Czarne włosy. 
  Sukienka.
  To nie może być ona.
  Udając brak zainteresowania, odeszłam od wystawy i szybszym krokiem skierowałam się w miejsce, gdzie było więcej osób. Zaczęłam wpychać się między ludzi, co chwila odwracając się, czy TA osoba za mną idzie.
  Cholera, jest!
  Mój niepokój zaczął wzrastać. Nie patrząc nawet, gdzie idę, znalazłam się na ulicy, gdzie ludzi było mniej. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie mogłam wrócić. Jeśli to nawet nie ona, moja intuicja podpowiadała mi, żebym tego po prostu nie robiła.
  Przełknęłam nerwowo ślinę. 
  To była ślepa uliczka.
  Powrót był obowiązkowy.
  Odwróciłam się w stronę, z której przyszłam i znalazłam się w tym miejscu, którego kompletnie nie znałam.
  Stała, zagradzając mi drogę, z ułożoną sukienką i ramionami wiszącymi wzdłuż tułowia. Czarne włosy lekko  unosiły się od wiatru.
  Nie widziałam jej twarzy.
  Zrobiłam krok w tył.
cdn