Nastało milczenie. Leżałam na podłodze obok Nathana, adoratka klęczała, obok niej stała anderka, a Andrew i Angelika siedzieli na podłodze, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. To było dziwne. Przed chwilą wydarzyło się coś przerażającego, znowu mogłam zginąć, gdyby nie Nathan.
Nikt się nie odezwał, dopóki do drzwi ktoś nie zapukał. Wszyscy nagle się poderwali. Gwałtownie wstałam, aż zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam.
- Czy bibliotekarka wie o nas i o Lucy? - zapytałam. Drzwi się otworzyły. Bibliotekarka wsadziła głowę w szparę.
- Co tu się dzieje?...
Wszyscy spojrzeli na anderkę i na nadal klęczącą adoratkę. No tak, w bibliotece zawsze panuje cisza, więc wszyscy mogli usłyszeć hałasy dobiegające z pokoju, w którym się znajdowaliśmy.
- Hm, hm - chrząknął Andrew. - To... to...
Anderka wyglądała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
- Ćwiczyliśmy przedstawienie - skłamała. - Nasi aktorzy chyba za bardzo wczuli się w swoje role. Była akurat scena, kiedy odbywa się kłótnia.
- Ach, tak.
- Przepraszamy za hałasy - powiedzieliśmy zgodnie.
- Całe szczęście, że w bibliotece było tylko trzech uczniów, bo reszta poszła na lekcje - odparła bibliotekarka. - Noa-Wier, proszę cię, następnym razem wybieraj inne miejsca.
- Przepraszam - powtórzyła. - Zaraz idziemy.
Drzwi się zamknęły. Z ulgą westchnęliśmy. Odwróciłam się do anderki.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? No wiesz, o Lucy i tak dalej? - zapytałam cicho, na wypadek, gdyby bibliotekarka usłyszała.
- Zwariowałaś? - spojrzała na mnie jak na wariatkę. - Gdyby się dowiedziała, że cały nasz świat w każdej chwili może zamienić się w piekło.... doskonale zresztą wiesz.
- A, no tak- bąknęłam. - Wiesz, ten pomysł z tym przedstawieniem był dobry. Przynajmniej bardzo prawdopodobny.
- Ale żadnego przedstawienia nie będzie.
- Wiadomo - odparłam.
- Hm, więc... co teraz? - zabrała głos Angelika.
- Musicie na jakiś czas przenieść się do ludzkiego świata i ją znaleźć - powiedziała nagle adoratka, stając z klęczek. - Musicie ją znaleźć. Jakoś ją zwabić.
- Nathan jedyny z nas ją widzi.
- Nie jedyny - zaprzeczyła adoratka. - Herlsegya widzi. Może nie tak realistycznie jak Nathan, ale ma zdolność widzenia dusz. Zadziwiające, nieprawdaż? Jako jedyna z nas ma taki niesamowity dar.
- Widzi... umarłych? - wyjąkał zaskoczony Nathan.
- Lucy nie umarła.
- To znaczy...
- To kolejna skomplikowana sprawa. Herlsegya widzi dusze umarłych Ametystianów. Tylko Ametystianów. Lucy jest Ametystianką. Została opętana. Jej ciało uległo adereakcji. Adereakcja to proces, który dotyczy opętanych przez Złego Smoka Ametystianów. Bardzo rzadki proces. Jest w swoim ciele, który złączył się z duszą. Zły Smok ma oczywiście paranormalne zdolności, co sprawia, że Lucy jest widoczna tylko dla niektórych osób. Normalnie powinna być widoczna albo dla wszystkich, albo dla nikogo. Nathan bardzo ją kocha, łączy go z nią mocna więź, więc Zły Smok widocznie zadecydował, że zrobi nam kawał.
- Nieudany kawał - skomentował zniesmaczony Nathan.
- Bardzo nieciekawy - dorzuciłam.
- Beznadziejny - dodała Angela.
- Czy udany czy nie, w każdym bądź razie musicie wszyscy wyruszyć do ludzkiego świata.
- Wszyscy? - spytał się Andrew.
- Wiesz, ty nie robisz nic pożytecznego - zironizowała anderka - ale w grupie siła.
- Wypraszam sobie! - mruknął.
- Kiedy? - zapytałam.
- Jak najszybciej. Może nawet pojutrze. Victoria będzie musiała mnóstwo ćwiczyć. Dzisiaj idziesz na ćwiczenia z Haroldem, tak? - spojrzała na mnie.
- Tak - potwierdziłam.
- Podczas wyprawy będziesz ćwiczyć z osobistym trenerem.
- Ooo! - powiedziała Angelika i puściła do mnie oczko. - Kto to będzie?
- Harold - wzruszył ramionami Andrew.
- Harold nie ma czasu, jest wysłannikiem a nie trenerem - rzekła anderka. - Jakiś wtajemniczony na pewno się znajdzie.
- Bosko! - podsumowałam z odrobiną ironii.
- Jedziemy do Rzymu? - spytała Angelika.
- Do Rzymu głównie, jeśli tam jej nie będzie, to okolice, i potem jak najdalej. Jedno jest pewne: na pewno jest gdzieś w świecie ludzkim. Nie ma innej wersji.
- Ale jak ją mamy zwabić?
Anderka ponownie spojrzała na mnie.
- Victorią.
- Victoria ma być przynętą? Nie ma mowy! - zdenerwował się Nathan.
- Ależ Nathanie! Złemu Smokowi chodzi tylko o nią! Bez Victorii ani rusz! Musi ćwiczyć, żeby być w każdej chwili przygotowana na ataki. Jak być opanowanym i jak się bronić, nawet wtedy, kiedy nie będzie widzieć, gdzie ona jest. Małe są nadzieje, że ją zobaczy. Tylko Nathan może. Victoria przyciągnie Lucy.
Westchnął.
- Cholera - mruknął.
- Cholera to taka choroba - burknęła anderka. - Żadnego języka potocznego przy mnie.
- Czyli wszystko jasne. Jutro nie idziecie do arquady. Na dziewiątą macie wstawić się w sali gimnastycznej. Od rana do wieczora będziecie ćwiczyć, żeby już pojutrze wyjechać. Nie ma czasu. Teraz pójdziecie do domów, a Victoria na ćwiczenia z Haroldem. Teraz już chodźmy, bo bibliotekarka znowu będzie zła.
Adoratka jak z procy wystrzeliła z pokoju.
- Nie uważasz, że jest trochę dziwna? - zapytałam się anderki.
- Nie zaprzeczę, ale każda adoratka jest nienormalna - odparła. - Normalny człowiek nie ma kontaktu z światem pośmiertnym.
- Fakt - mruknęłam.
Wyszliśmy z biblioteki. Anderka schodziła po schodach, gdy nagle zatrzymała się w połowie drogi.
- Victoria nie może zostać sama - powiedziała. - Musi być pod jednym dachem z Nathanem, nie ma innej rady.
Zarumieniłam się. Poczułam się jak dziecko, któremu rodzice nie pozwalają zostać na noc samemu w domu.
- Nie ma sprawy. Przyjdę o ósmej wieczorem, w porządku? - Nathan spojrzał na mnie i uśmiechnął się pocieszająco. Podszedł do mnie i mnie przytulił. - Damy radę.
- Damy - potwierdziłam, uśmiechając się.
- Chodź, zaprowadzę cię pod salę gimnastyczną. Do jutra! - Angelika wzięła mnie pod ramię, pomachała Nathanowi i swojemu chłopakowi, po czym zaprowadziła mnie na drugą stronę korytarza. - Porobiło się, nie? Nie martw się, będziemy trzymać się razem, znajdziemy Lucy, zaprowadzimy ją do Ametystianii, a adoratki będą wiedzieć co z nią zrobić. Patrz, tam stoi Harold - wskazała palcem postać umięśnionego chłopaka z torbą sportową przewieszoną przez ramię. - Jutro w tym samym miejscu na godzinę dziewiątą. Do zobaczenia! - przytuliła mnie i zeszła po schodach na dół. Poprawiłam włosy i uśmiechając się, podeszłam do Harolda.
- Cześć, Victoria! - wyszczerzył się.
- Cześć - odpowiedziałam, klepiąc chłopaka po ramieniu.
- I jak spotkanie z adoratkami? Jakie plany?
- Och, Harold.... lepiej nie mówić.
cdn
środa, 28 marca 2012
sobota, 24 marca 2012
XV
Pierwszy do klasy wszedł Nathan, a ja zaraz po nim. Znalazłam się w centrum uwagi. Wszystkie spojrzenia zostały skupione na mnie. Poczułam się niezręcznie.
Mężczyzna z okularami na nosie spojrzał na nas zza biurka.
- Nathan, dlaczego się spóźniłeś z nową koleżanką? - zapytał, odsuwając podręcznik.
- To moja wina, Nathan po mnie przyszedł, a ja za późno wstałam i nie zdążyłam - wyrwało mi się. Zarumieniłam się. Spojrzenia stały się coraz bardziej uciążliwe. Nathan uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro tak, to usiądźcie - powiedział nauczyciel. Nathan usiadł w ostatniej ławce. Ze zdziwieniem zauważyłam, że każdy siedzi osobno przy ładnych i zadbanych biurkach, a na krzesłach położone były miękkie poduszki.
- Victoria, ty zajmij miejsce w trzeciej ławce, tam przy oknie jest wolne - nauczyciel wskazał miejsce palcem. Posłusznie podeszłam do swojego miejsca i usiadłam na krześle. Siedziałam przed jakąś dziewczyną z krótkimi rudymi włosami, a za mną był chłopak w szarej bluzie. Zerknęłam przez ramię. Przed Nathanem siedziała niejaka blondynka w zielonej bluzeczce i w jeansowych ogrodniczkach. Odwróciła się do niego i zaczęła coś mówić, uśmiechając się. Nathan coś do niej szepnął i się odwróciła. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła, jednak był to sztuczny uśmiech.
Profesor dał mi i Nathanowi podręczniki od matematyki. Poczułam się jak w najzwyklejszej na świecie szkole.
- Victoria, nie mamy w tej szkole zwyczaju nosić zeszytów i pisać tematów. Po prostu rozwiązujemy testy, które chowamy do teczek.
- Mhm - mruknęłam, przeczesując włosy.
- Czyli wracając do lekcji - zaczął mówić nauczyciel - rozdam testy, które rozwiążecie, a macie na to piętnaście minut. Potem je sprawdzimy.
Profesor zaczął rozdawać kartki. Spojrzałam na treść pierwszego zadania.
Upiorną matematykę czas zacząć.
Westchnęłam z ulgą, kiedy zadzwonił dzwonek informujący o końcu lekcji. Kartkę z zadaniami zwinęłam w rulonik i podałam nauczycielowi. Z klasy wyszłam razem z Nathanem.
- Nienawidzę matematyki - powiedziałam.
- Fakt, wyglądałaś jakbyś nie wiedziała co się dzieje - odpowiedział, unosząc znacząco brew.
- Odezwał się matematyczny mistrz!
- Ha! Nie chcę się chwalić, ale do odpowiedzi dzisiaj zgłosiłem się dwa razy.
- Cześć, Nathan! - krzyknęła ta sama blondynka, która odwróciła się do Nathana na matematyce.
- Przecież już się ze mną witałaś! - skrzywił się.
- No tak, ale... hm...
Dziewczyna widocznie się zmieszała. Wysoka postać w jeansowych ogrodniczkach, z blond włosami sięgającymi na oko do karku i w trampach stała naprzeciwko Nathana, aż w końcu odwróciła się do mnie.
- A ty kto? - zmierzyła mnie wzrokiem. - Jesteś chyba nowa, co nie?
- Jak widać! - burknęłam.
- To jest ta Victoria, którą uratowałeś? - rzekła dziewczyna, kładąc nacisk na słowo "uratowałeś". - Co na to Lucy?...
Zdenerwowałam się.
- Co cię to tak interesuje? - fuknęłam.
- Maggie, tą kwestię zostawmy w spokoju. Tak, uratowałem ją, w czymś ci to przeszkadza? - Nathan zniecierpliwił się. Temat Lucy widocznie go drażnił.
Czyli ta denerwująca blondynka ma na imię Maggie!
- O... okej. Do zobaczenia - powiedziała, odchodząc.
- Chyba jej nie lubisz, co? - powiedziałam do Nathana.
- Nie lubię - potwierdził. - Jest głupia i mnie ciągle podrywa.
- Masz wielbicielki.
- Żeby chociaż była ładna! - Nathan spojrzał na nią. - Nijakie włosy, sztuczne cycki, wielki tyłek, a wyraz twarzy przypomina mi krowę.
Wybuchnęłam śmiechem. Nathan trafił w same sedno.
Przeszliśmy przez korytarz do schodów, kiedy z sali naprzeciwko wyszła Angelika z Andrewem. Kątem oka przeczytałam na kartce, że jest to klasa, w której uczy anderka biologii.
- Victoria! Jak się masz? - przytuliła mnie po przyjacielsku.
- W porządku - odparłam, poprawiając włosy.
- Anderka nas wołała, czeka w bibliotece - powiedziała.
- Co chciała? - spytał Nathan.
- A jak uważasz? Miała nam załatwić spotkanie z adoratkami - Andrew wzruszył ramionami.
- Więc chodźmy!
Razem poszliśmy na drugie piętro budynku po schodach wykonanych z materiału, który przypominał marmur. Na samym końcu korytarza były wielkie drzwi. Nathan popchnął je. Weszliśmy do biblioteki.
Miejsce to wyglądało jak zaczarowane. Mnóstwo wielkich regałów wypełnionych po brzegi książkami, ciągnęło się po wielkiej i przestronnej sali. Podłoga została wyłożona miękką wykładziną, na której stało dużo kwiatów. Długie stoły z krzesłami stały przy oknach wokół całego pomieszczenia, przy niektórych miejscach leżały laptopy. Parę osób siedziało na kanapach i czytało jakieś książki lub gazety, które rozsypane spoczywały w wiklinowych koszykach. Po środku znajdowało się duże biurko, gdzie siedziała jakaś pani w okularach - pewnie bibliotekarka - a obok automat do robienia kawy i gorącej czekolady.
Zawsze uwielbiałam biblioteki, niestety nigdy nie miałam okazji, żeby wstąpić do takiej pięknej. Wyglądała jak typowa stara biblioteka, która miała parę nowoczesnych akcentów, a przede wszystkim była utrzymana w porządku. Wszyscy znajdujący się w niej swobodnie się poruszali jak u siebie w domu. Wciągnęłam uwielbiany przeze mnie zapach papieru i tuszu. Teraz już wiem, gdzie będę mogła spędzać samotne wieczory.
- Czy ta biblioteka jest otwarta przez cały dzień? - mruknęłam do Angeliki.
- Tak, my weszliśmy drzwiami szkolnymi, ale tam są drugie, dla wszystkich - odparła, wskazując palcem drzwi znajdujące się obok dużego akwarium.
- Świetnie!
Nathan podszedł do bibliotekarki siedzącej przy biurku i popijającą mocną kawę. Przez chwilę z nią porozmawiał, podziękował i zaprowadził nas do mniejszego pomieszczenia, najwyraźniej było to duże i eleganckie biuro.
- O! Już jesteście? Doskonale. Usiądźcie!
Anderka siedziała przy biurku, a obok niej stała wychudzona kobieta o czarnych włosach i czarnych oczach w czarnej sukience. Wyglądała bardzo dziwnie, wręcz przerażająco. Tak samo musiał pomyśleć Nathan, bo wyglądał na zdziwionego i jednocześnie wystraszonego.
- Uważam, że jeden dzień bez szkoły nic nie zmieni - powiedziała Noa-Wier. - Mamy zbyt mało czasu na takie sprawy. Dlatego też przedstawiam wam adoratkę, Khyer-Aer.
- Usiądźcie - powtórzyła adoratka. Razem ze swoimi przyjaciółmi usiadłam na fotelach stojących za nami.
- Cała ta sytuacja nie wygląda optymistycznie, jeżeli miałabym być szczera, nie ma żadnych zalet tylko same wady, które musimy jak najszybciej zlikwidować, bo zaczną się zbierać i zbierać, aż w końcu problem będzie jeszcze większy niż jest teraz, a i tak osiągnął gigantyczne rozmiary - rzekła anderka, gładząc swoje bardzo długie włosy. - Khyer, Lucy została kolejny raz opętana. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że powtórzy się incydent, jaki miał miejsce parę lat temu, zanim Victoria tutaj przybyła, pamiętasz?
- Pamiętam - potwierdziła adoratka. - Znam tą historię. Powiedz mi lepiej, kiedy Lucy była tak bardzo zdenerwowana, że jej opętanie rozwinęło się do końca w jej duszy i stała się marionetką w rękach Złego Smoka?
- Lucy była zazdrosna o Victorię. Oskarżyła ją o romans z Nathanem - anderka stłumiła śmiech.
- Debilizm - mruknęłam pod nosem.
- Czyli złe moce rozwinęły się do końca w duszy Lucy przez takie błahostki? - zapytała zdumiona adoratka.
- Cóż, dla nastolatków to są życiowe problemy - zironizowała Noa-Wier.
- Nie, to niemożliwe, żeby mogła się tak bardzo zdenerwować przez takie coś. Jeszcze przed pojawieniem się Victorii musiało coś ją bardzo zdenerwować, coś, co nie dawało jej spokoju.
- Nathan? - anderka spojrzała pytająco na chłopaka. - Ty z nią najwięcej wtedy przebywałeś.
- Ale... nic... - Nathan podrapał się po głowie. - Hm, nie kłóciliśmy się, nic z tych rzeczy. Wydawała się być zupełnie normalna. Stała się dziwna wtedy, jak dowiedziała się, że muszę wyruszyć po Victorię.
- Może miała jakieś problemy i nie chciała ci o nich nic powiedzieć?
- Problemy to ona miała przez swoje całe nędzne życie - burknęła Angela. Uderzyłam ją lekko ramieniem.
- Jakie są zagrożenia wynikające z opętania Lucy? - zabrał głos Andrew.
- Jeśli zacznie rozpowiadać w świecie ludzkim o tym, że istnieje Ametystiania, zacznie pokazywać rzeczy, które są dopuszczalne tylko tutaj, na przykład Dragens Sulte, czyli po prostu będzie działała na naszą niekorzyść... to oznacza nasz koniec.
- Jest jeszcze kwestia Victorii - wtrąciła anderka. - Będzie próbowała ją zabić.
- Dlaczego? - spytałam, sztywniejąc.
- Ponieważ jesteś jedyną przeszkodą Złego Smoka - rzekła grobowym głosem adoratka. - Przeszkadzasz mu. Chce zawładnąć Ametystianią, ty mu w tym przeszkadzasz.
- Przecież jestem normalną dziewczyną - zaprotestowałam.
- Skoro na tobie spoczywa taka wielka odpowiedzialność, chyba nie jesteś zwyczajna. Nie dość, że masz dar, to masz w sobie nadzwyczajną siłę i odwagę. Nie czujesz tego, bo nie robisz niczego ekstremalnego, żyjesz swoim normalnym trybem, ale odczujesz to dopiero wtedy, kiedy się rozwiniesz.
- Rozwinę się w jakim sensie?
- Kiedy zaczniesz ufać sobie i swoim umiejętnościom, a nie ufasz. Uważasz, że nie umiesz zrobić najprostszego ćwiczenia gimnastycznego, a tak naprawdę wszystkie sztuki walki masz w jednym paluszku. Uważasz, że jesteś tchórzem, a jesteś bardzo odważna. Myślisz, że jesteś bardzo słaba, a masz w sobie nadludzką siłę. Musisz zaufać samej sobie, Victoria. Musisz uwierzyć swojej intuicji!
- Dla Złego Smoka kim ja mogę być? Gdybym miała z nim walczyć, padłabym po dwóch sekundach. Przecież to moc, jakiej nikt nie może sobie wyobrazić.
- Widzisz? Nie ufasz sobie. Jesteś silniejsza od Niego, Victoria. Dwa razy silniejsza.
- Promieniujesz swoją siłą. Zły Smok czuje się zagrożony. Dlatego postanawia opętać kolejne osoby. Żebyś sobie nie dała rady - powiedziała nagle Khyer. - Lucy... ona... ona jest...
Kobieta nagle upadła. Wszyscy gwałtownie się podnieśliśmy.
- Idzie... ona... jest. ON W NIM JEST. Gdzieś tu... niedaleko... chce zabić... żądza władzy... cel zabicia... chęć zniszczenia.
- Widzenie - szepnęła anderka.
- Druga osoba... obok... nóż? Nadgarstek. Jest.
- Co? - bąknęłam oszołomiona. Spojrzałam na swoją fioletową bliznę. Nie taka powinna być.
- Ból... ból.
Angelika zakryła swoje uszy, żeby nie musiała słuchać tego przerażającego głosu. Andrew objął ją silnymi ramionami. Nathan nagle odwrócił się do mnie.
- Lucy, NIE! Victoria, uważaj! Schowaj nadgarstek! NIE!!!
Nathan popchnął mnie tak mocno, że upadłam. Zdezorientowana odwróciłam głowę. Nathan krzyczał i wił się w powietrzu, Angelika płakała, adoratka krzyczała a anderka stała pośrodku pokoju i obserwowała wszystko, co się dzieje. Wyglądało to z jednej strony komicznie, coś jak dom wariatów, ale z drugiej strony przerażająco. Nathan, cały czerwony, upadł obok.
- Czy tylko ja ją widziałem? Znowu? - wychrypiał.
- Tak, Nathanie - odparłam. - Tylko ty ją możesz widzieć. Chodzi za mną jak kot i próbuje mnie dorwać.
- Ale Khyer-Aer wyczuła ją obecność.
- Bo miała widzenie - powiedziała cicho anderka. - Za nic nie wolno zostawić samej Victorii. Musi ciągle być z kimś, kto chociaż w najmniejszym stopniu wyczuje ataki Lucy.
- Czyli z kim? - wyszeptałam.
- Ze mną - odparł cicho Nathan.
cdn
____________________________
Wybaczcie, że przez ten tydzień nic nie opublikowałam, ale brakuje mi czasu, praktycznie cały czas przebywam poza domem.
Mężczyzna z okularami na nosie spojrzał na nas zza biurka.
- Nathan, dlaczego się spóźniłeś z nową koleżanką? - zapytał, odsuwając podręcznik.
- To moja wina, Nathan po mnie przyszedł, a ja za późno wstałam i nie zdążyłam - wyrwało mi się. Zarumieniłam się. Spojrzenia stały się coraz bardziej uciążliwe. Nathan uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro tak, to usiądźcie - powiedział nauczyciel. Nathan usiadł w ostatniej ławce. Ze zdziwieniem zauważyłam, że każdy siedzi osobno przy ładnych i zadbanych biurkach, a na krzesłach położone były miękkie poduszki.
- Victoria, ty zajmij miejsce w trzeciej ławce, tam przy oknie jest wolne - nauczyciel wskazał miejsce palcem. Posłusznie podeszłam do swojego miejsca i usiadłam na krześle. Siedziałam przed jakąś dziewczyną z krótkimi rudymi włosami, a za mną był chłopak w szarej bluzie. Zerknęłam przez ramię. Przed Nathanem siedziała niejaka blondynka w zielonej bluzeczce i w jeansowych ogrodniczkach. Odwróciła się do niego i zaczęła coś mówić, uśmiechając się. Nathan coś do niej szepnął i się odwróciła. Spojrzała na mnie i się uśmiechnęła, jednak był to sztuczny uśmiech.
Profesor dał mi i Nathanowi podręczniki od matematyki. Poczułam się jak w najzwyklejszej na świecie szkole.
- Victoria, nie mamy w tej szkole zwyczaju nosić zeszytów i pisać tematów. Po prostu rozwiązujemy testy, które chowamy do teczek.
- Mhm - mruknęłam, przeczesując włosy.
- Czyli wracając do lekcji - zaczął mówić nauczyciel - rozdam testy, które rozwiążecie, a macie na to piętnaście minut. Potem je sprawdzimy.
Profesor zaczął rozdawać kartki. Spojrzałam na treść pierwszego zadania.
Upiorną matematykę czas zacząć.
Westchnęłam z ulgą, kiedy zadzwonił dzwonek informujący o końcu lekcji. Kartkę z zadaniami zwinęłam w rulonik i podałam nauczycielowi. Z klasy wyszłam razem z Nathanem.
- Nienawidzę matematyki - powiedziałam.
- Fakt, wyglądałaś jakbyś nie wiedziała co się dzieje - odpowiedział, unosząc znacząco brew.
- Odezwał się matematyczny mistrz!
- Ha! Nie chcę się chwalić, ale do odpowiedzi dzisiaj zgłosiłem się dwa razy.
- Cześć, Nathan! - krzyknęła ta sama blondynka, która odwróciła się do Nathana na matematyce.
- Przecież już się ze mną witałaś! - skrzywił się.
- No tak, ale... hm...
Dziewczyna widocznie się zmieszała. Wysoka postać w jeansowych ogrodniczkach, z blond włosami sięgającymi na oko do karku i w trampach stała naprzeciwko Nathana, aż w końcu odwróciła się do mnie.
- A ty kto? - zmierzyła mnie wzrokiem. - Jesteś chyba nowa, co nie?
- Jak widać! - burknęłam.
- To jest ta Victoria, którą uratowałeś? - rzekła dziewczyna, kładąc nacisk na słowo "uratowałeś". - Co na to Lucy?...
Zdenerwowałam się.
- Co cię to tak interesuje? - fuknęłam.
- Maggie, tą kwestię zostawmy w spokoju. Tak, uratowałem ją, w czymś ci to przeszkadza? - Nathan zniecierpliwił się. Temat Lucy widocznie go drażnił.
Czyli ta denerwująca blondynka ma na imię Maggie!
- O... okej. Do zobaczenia - powiedziała, odchodząc.
- Chyba jej nie lubisz, co? - powiedziałam do Nathana.
- Nie lubię - potwierdził. - Jest głupia i mnie ciągle podrywa.
- Masz wielbicielki.
- Żeby chociaż była ładna! - Nathan spojrzał na nią. - Nijakie włosy, sztuczne cycki, wielki tyłek, a wyraz twarzy przypomina mi krowę.
Wybuchnęłam śmiechem. Nathan trafił w same sedno.
Przeszliśmy przez korytarz do schodów, kiedy z sali naprzeciwko wyszła Angelika z Andrewem. Kątem oka przeczytałam na kartce, że jest to klasa, w której uczy anderka biologii.
- Victoria! Jak się masz? - przytuliła mnie po przyjacielsku.
- W porządku - odparłam, poprawiając włosy.
- Anderka nas wołała, czeka w bibliotece - powiedziała.
- Co chciała? - spytał Nathan.
- A jak uważasz? Miała nam załatwić spotkanie z adoratkami - Andrew wzruszył ramionami.
- Więc chodźmy!
Razem poszliśmy na drugie piętro budynku po schodach wykonanych z materiału, który przypominał marmur. Na samym końcu korytarza były wielkie drzwi. Nathan popchnął je. Weszliśmy do biblioteki.
Miejsce to wyglądało jak zaczarowane. Mnóstwo wielkich regałów wypełnionych po brzegi książkami, ciągnęło się po wielkiej i przestronnej sali. Podłoga została wyłożona miękką wykładziną, na której stało dużo kwiatów. Długie stoły z krzesłami stały przy oknach wokół całego pomieszczenia, przy niektórych miejscach leżały laptopy. Parę osób siedziało na kanapach i czytało jakieś książki lub gazety, które rozsypane spoczywały w wiklinowych koszykach. Po środku znajdowało się duże biurko, gdzie siedziała jakaś pani w okularach - pewnie bibliotekarka - a obok automat do robienia kawy i gorącej czekolady.
Zawsze uwielbiałam biblioteki, niestety nigdy nie miałam okazji, żeby wstąpić do takiej pięknej. Wyglądała jak typowa stara biblioteka, która miała parę nowoczesnych akcentów, a przede wszystkim była utrzymana w porządku. Wszyscy znajdujący się w niej swobodnie się poruszali jak u siebie w domu. Wciągnęłam uwielbiany przeze mnie zapach papieru i tuszu. Teraz już wiem, gdzie będę mogła spędzać samotne wieczory.
- Czy ta biblioteka jest otwarta przez cały dzień? - mruknęłam do Angeliki.
- Tak, my weszliśmy drzwiami szkolnymi, ale tam są drugie, dla wszystkich - odparła, wskazując palcem drzwi znajdujące się obok dużego akwarium.
- Świetnie!
Nathan podszedł do bibliotekarki siedzącej przy biurku i popijającą mocną kawę. Przez chwilę z nią porozmawiał, podziękował i zaprowadził nas do mniejszego pomieszczenia, najwyraźniej było to duże i eleganckie biuro.
- O! Już jesteście? Doskonale. Usiądźcie!
Anderka siedziała przy biurku, a obok niej stała wychudzona kobieta o czarnych włosach i czarnych oczach w czarnej sukience. Wyglądała bardzo dziwnie, wręcz przerażająco. Tak samo musiał pomyśleć Nathan, bo wyglądał na zdziwionego i jednocześnie wystraszonego.
- Uważam, że jeden dzień bez szkoły nic nie zmieni - powiedziała Noa-Wier. - Mamy zbyt mało czasu na takie sprawy. Dlatego też przedstawiam wam adoratkę, Khyer-Aer.
- Usiądźcie - powtórzyła adoratka. Razem ze swoimi przyjaciółmi usiadłam na fotelach stojących za nami.
- Cała ta sytuacja nie wygląda optymistycznie, jeżeli miałabym być szczera, nie ma żadnych zalet tylko same wady, które musimy jak najszybciej zlikwidować, bo zaczną się zbierać i zbierać, aż w końcu problem będzie jeszcze większy niż jest teraz, a i tak osiągnął gigantyczne rozmiary - rzekła anderka, gładząc swoje bardzo długie włosy. - Khyer, Lucy została kolejny raz opętana. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że powtórzy się incydent, jaki miał miejsce parę lat temu, zanim Victoria tutaj przybyła, pamiętasz?
- Pamiętam - potwierdziła adoratka. - Znam tą historię. Powiedz mi lepiej, kiedy Lucy była tak bardzo zdenerwowana, że jej opętanie rozwinęło się do końca w jej duszy i stała się marionetką w rękach Złego Smoka?
- Lucy była zazdrosna o Victorię. Oskarżyła ją o romans z Nathanem - anderka stłumiła śmiech.
- Debilizm - mruknęłam pod nosem.
- Czyli złe moce rozwinęły się do końca w duszy Lucy przez takie błahostki? - zapytała zdumiona adoratka.
- Cóż, dla nastolatków to są życiowe problemy - zironizowała Noa-Wier.
- Nie, to niemożliwe, żeby mogła się tak bardzo zdenerwować przez takie coś. Jeszcze przed pojawieniem się Victorii musiało coś ją bardzo zdenerwować, coś, co nie dawało jej spokoju.
- Nathan? - anderka spojrzała pytająco na chłopaka. - Ty z nią najwięcej wtedy przebywałeś.
- Ale... nic... - Nathan podrapał się po głowie. - Hm, nie kłóciliśmy się, nic z tych rzeczy. Wydawała się być zupełnie normalna. Stała się dziwna wtedy, jak dowiedziała się, że muszę wyruszyć po Victorię.
- Może miała jakieś problemy i nie chciała ci o nich nic powiedzieć?
- Problemy to ona miała przez swoje całe nędzne życie - burknęła Angela. Uderzyłam ją lekko ramieniem.
- Jakie są zagrożenia wynikające z opętania Lucy? - zabrał głos Andrew.
- Jeśli zacznie rozpowiadać w świecie ludzkim o tym, że istnieje Ametystiania, zacznie pokazywać rzeczy, które są dopuszczalne tylko tutaj, na przykład Dragens Sulte, czyli po prostu będzie działała na naszą niekorzyść... to oznacza nasz koniec.
- Jest jeszcze kwestia Victorii - wtrąciła anderka. - Będzie próbowała ją zabić.
- Dlaczego? - spytałam, sztywniejąc.
- Ponieważ jesteś jedyną przeszkodą Złego Smoka - rzekła grobowym głosem adoratka. - Przeszkadzasz mu. Chce zawładnąć Ametystianią, ty mu w tym przeszkadzasz.
- Przecież jestem normalną dziewczyną - zaprotestowałam.
- Skoro na tobie spoczywa taka wielka odpowiedzialność, chyba nie jesteś zwyczajna. Nie dość, że masz dar, to masz w sobie nadzwyczajną siłę i odwagę. Nie czujesz tego, bo nie robisz niczego ekstremalnego, żyjesz swoim normalnym trybem, ale odczujesz to dopiero wtedy, kiedy się rozwiniesz.
- Rozwinę się w jakim sensie?
- Kiedy zaczniesz ufać sobie i swoim umiejętnościom, a nie ufasz. Uważasz, że nie umiesz zrobić najprostszego ćwiczenia gimnastycznego, a tak naprawdę wszystkie sztuki walki masz w jednym paluszku. Uważasz, że jesteś tchórzem, a jesteś bardzo odważna. Myślisz, że jesteś bardzo słaba, a masz w sobie nadludzką siłę. Musisz zaufać samej sobie, Victoria. Musisz uwierzyć swojej intuicji!
- Dla Złego Smoka kim ja mogę być? Gdybym miała z nim walczyć, padłabym po dwóch sekundach. Przecież to moc, jakiej nikt nie może sobie wyobrazić.
- Widzisz? Nie ufasz sobie. Jesteś silniejsza od Niego, Victoria. Dwa razy silniejsza.
- Promieniujesz swoją siłą. Zły Smok czuje się zagrożony. Dlatego postanawia opętać kolejne osoby. Żebyś sobie nie dała rady - powiedziała nagle Khyer. - Lucy... ona... ona jest...
Kobieta nagle upadła. Wszyscy gwałtownie się podnieśliśmy.
- Idzie... ona... jest. ON W NIM JEST. Gdzieś tu... niedaleko... chce zabić... żądza władzy... cel zabicia... chęć zniszczenia.
- Widzenie - szepnęła anderka.
- Druga osoba... obok... nóż? Nadgarstek. Jest.
- Co? - bąknęłam oszołomiona. Spojrzałam na swoją fioletową bliznę. Nie taka powinna być.
- Ból... ból.
Angelika zakryła swoje uszy, żeby nie musiała słuchać tego przerażającego głosu. Andrew objął ją silnymi ramionami. Nathan nagle odwrócił się do mnie.
- Lucy, NIE! Victoria, uważaj! Schowaj nadgarstek! NIE!!!
Nathan popchnął mnie tak mocno, że upadłam. Zdezorientowana odwróciłam głowę. Nathan krzyczał i wił się w powietrzu, Angelika płakała, adoratka krzyczała a anderka stała pośrodku pokoju i obserwowała wszystko, co się dzieje. Wyglądało to z jednej strony komicznie, coś jak dom wariatów, ale z drugiej strony przerażająco. Nathan, cały czerwony, upadł obok.
- Czy tylko ja ją widziałem? Znowu? - wychrypiał.
- Tak, Nathanie - odparłam. - Tylko ty ją możesz widzieć. Chodzi za mną jak kot i próbuje mnie dorwać.
- Ale Khyer-Aer wyczuła ją obecność.
- Bo miała widzenie - powiedziała cicho anderka. - Za nic nie wolno zostawić samej Victorii. Musi ciągle być z kimś, kto chociaż w najmniejszym stopniu wyczuje ataki Lucy.
- Czyli z kim? - wyszeptałam.
- Ze mną - odparł cicho Nathan.
cdn
____________________________
Wybaczcie, że przez ten tydzień nic nie opublikowałam, ale brakuje mi czasu, praktycznie cały czas przebywam poza domem.
poniedziałek, 19 marca 2012
XIV
Nie zmrużyłam oka aż do momentu, kiedy zadzwonił budzik w telefonie.
08:10.
Czuję, że czeka mnie ciężki dzień. Pierwsze lekcje w arquadzie, ćwiczenia gimnastyczne z Haroldem i poznanie daty wizyty z adoratkami. To trzecie najbardziej zaprząta mi głowę. O co mam się spytać? W końcu to ode mnie zależą losy tego miejsca. Jestem jedną, zwyczajną osobą, a spoczywa na mnie taka odpowiedzialność? Czasami odnoszę wrażenie, że chciałabym wrócić do Anglii i robić tylko to, na co mam ochotę, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że nie korzystałam z dotychczasowego życia. Zbyt szybko dorastam.
Poza tym, wspomnienia z ostatniej nocy były zbyt realistyczne. Ciarki przechodzą mi po plecach na samą myśl, że Lucy odwiedziła mnie w nocy i co najmniej chciała mnie zabić. Więc dlaczego tego nie zrobiła? Co ją powstrzymało? Gdy skończy ze mną, nic nie będzie stało na jej drodze. Moc adoratek jest zbyt słaba, żeby ją w jakiś sposób powstrzymać. Pozostaję tylko ja.
Teoretycznie zostałam sama. Andrew, Angelika, Nathan i Harold mają pełnić funkcję "dopełniaczy", żebym nie czuła się sama. Jestem im wdzięczna, że tak serdecznie mnie powitali w tym miejscu, ale nie mogą już dla mnie nic zrobić. Znajomością ze mną narażają tylko swoje życie.
Blizna na nadgarstku już nie krwawiła. Z przerażeniem zauważyłam, że zmieniła ona swój kolor na bardzo ciemny fioletowy z czerwonymi przebłyskami. Pościel była cała we krwi. O rany, czy to możliwe, że jedna blizna mogła się tak wykrwawić z niewiadomych przyczyn?
Wstałam z łóżka i zwinęłam pościel. Cóż, będę musiała o tym niezwyczajnym spotkaniu powiedzieć Nathanowi, bo tylko on ją widzi, i tutaj jest kolejny haczyk. Nikt nie może znaleźć Lucy, żaden wysłannik, żaden człowiek ani Ametystianin, tylko Nathan. Tylko Nathan ma z Lucy tą szczególną więź. Czyli Lucy, współpracując ze Złym Smokiem, ma duże pole do popisu. Może robić wszystko. Dosłownie i w przenośni.
Poczułam, że zaczyna boleć mnie głowa. Stanowczo za dużo myślenia jak na rozpoczęcie dnia, podczas którego muszę być szczególnie uważna i przytomna.
- Dobra! - mruknęłam. - Nie będę tak siedzieć, lada chwila pojawi się Nathan. Victoria, weź się w garść!
Poczułam się jak obłąkany człowiek, mówiąc do siebie.
Weszłam do łazienki, żeby wykonać toaletę. Nadal nie mogę się przyzwyczaić, że to mój nowy dom, nowe pokoje. Mieszkam sama, a mam ledwo 17 lat. Czy to nie dziwne? Gdy żyłam jeszcze w świecie ludzkim, miałam zupełnie inne plany. Miałam pójść na studia, i dopiero wtedy wziąć się za samodzielne życie. Najbardziej brakowało mi zwyczajnego marudzenia mamy, że się spóźnię. Zawsze gdy wstawałam, czułam zapach omletów z kuchni.
Dokładnie po tym jak założyłam swoją polarową bluzę po umyciu się, usłyszałam pukanie do drzwi. Zeszłam szybko po schodach i je otworzyłam.
Rzecz jasna, był to Nathan.
- Cześć! - uśmiechnął się. Miał na sobie koszulę w kratę, czarną bluzkę, ciemne jeansy i czerwone trampki. Włosy oczywiście rozwichrzone. Sportowa, męska torba wisiała mu na ramieniu. Cholera, prawdziwy męski ideał.
- Cześć - przywitałam się.
- Jak samopoczucie?
- Nie za dobrze.
- Coś się stało?
Przełknęłam ślinę. Zamknęłam drzwi na klucz i podążyłam za Nathanem w kierunku arquady.
- Popatrz.
Odsłoniłam nadgarstek z blizną. Nathan przyjrzał się uważnie i uniósł brwi ze zdziwienia.
- Dlaczego jest taka mocno fioletowa?
- Dobre pytanie. Obudziłam się w nocy po dziwnym śnie, a wtedy zauważyłam, że blizna obficie krwawi, kiedy nie miała żadnej ranki, z której ta krew mogłaby wypływać.
- Co to był za sen?
- Uhm...
- Victoria?
Przystanął.
- Ty coś ukrywasz.
Złapał mnie za ramiona i delikatnie potrząsnął. Swoimi niebieskimi oczami mógł równie dobrze spojrzeć mi w duszę.
Zatrzepotałam rzęsami, żeby powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy.
- Vica?
Co za urocze zdrobnienie.
- Lucy chciała mnie zabić.
- Co? Co takiego?
- Lucy chciała mnie zabić przez sen. Była, wiem to. Śniła mi się, że mnie zabijała. Przecinała mi nożem nadgarstek. Obudziłam się, a on krwawił, ale nie był przecięty, żadnego zadraśnięcia. Nie widziałam jej twarzą w twarz, tylko w śnie. To było coś takiego jak wizja. Podobnie jak wtedy, kiedy tylko ty ją widziałeś, nikt inny. Tylko ty ją możesz zobaczyć, bo ją... kochasz.
Nathan spoglądał na mnie zszokowany, z niedowierzaniem w oczach. Usta mu się otwierały i za chwilę zamykały, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
- Ona naprawdę chciała cię zabić? - szepnął.
- Ale dlaczego tego nie zrobiła? - odparłam cicho.
Wypłynęła mi łza. Ukradkiem ją wytarłam, jednak nie uszło to uwadze Nathana. Sam wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
- Na Smoka, Victoria, nie płacz! - zrzucił torbę i mnie mocno przytulił. Trzymał mnie w swoich silnych ramionach. Poczułam się jak mała dziewczyna w ojcowskim uścisku. - Rozumiem, że to dla ciebie szok. Cholera, nie jestem dobry w pocieszaniu, ale Vica, obiecuję ci, że nie pozwolę, aby coś ci się stało. Lucy nie jest sobą. Jest jak marionetka. To Zły Smok próbuje cię zabić, żeby zawładnąć w tej krainie. Nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę!
- Ale dlaczego mnie nie zabił? - powtórzyłam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Dobrze, że tego nie zrobił. Nie po to cię ratowałem, żebyś miała tak szybko umrzeć. Nie wybaczyłbym sobie tego.
- Nathan, dlaczego tak się mną interesujesz? Przecież.. no wiesz...
- Vica, ty jesteś tutaj sama jak palec. Jesteś niesamowita, tyle ci powiem. Idealna przyjaciółka.
- Niech tak zostanie, okej? - mruknęłam.
- Obiecuję - szepnął.
Hm, czyżby markowa męska woda toaletowa?
Chciałabym tak się tulić w nieskończoność, ale musiałam wydmuchać nos. Kurczę, znowu się rozmazałam przy facecie. Na szczęście Nathan jest na tyle dobry, że się nie śmieje, bo sam jest bardzo wrażliwy. Złapał swoją torbę leżącą na chodniku. W przyjacielskim uścisku poszliśmy do arquady. Co prawda byliśmy spóźnieni, ale w głowie wymyśliłam wymówkę, że jestem nowa i nie mogę się zorganizować w Ametystianii. Hm, powinni być wyrozumiali.
Ucieszyłam się, że relacje między mną a Nathanem są tak dobre. Nie chcę niczego więcej niż przyjaźni. Nathan kocha Lucy, a ja muszę to zaakceptować. Przyjaźń jest dla mnie czymś najlepszym. Takiego przyjaciela tylko pozazdrościć.
Znaleźliśmy się na placu szkolnym. Pominęliśmy bramę z posągami smoków i fontannę, po czym przez wielkie drzwi weszliśmy do budynku.
Plac przed szkołą był tylko przedsmakiem tego, co znajduje się w środku arquady. Wszystko wyglądało, jakby wykonane było ze szczerego złota. Mnóstwo pięknych obrazów przedstawiających oczywiście Smoka, fragmenty Dragens Sulte, różne plakaty i zdjęcia uczniów. Na korytarzach można usiąść na długich sofach, obok których stały automaty z piciem i różnymi batonikami. Na drzwiach do poszczególnych sal wisiały kartki, kto uczy jakiego przedmiotu. Schody były wykonane z czegoś, co przypominało marmur. Przy suficie były również przywieszone głośniki.
- Teraz mamy matematykę - powiedział Nathan.
- Matematykę? Tutaj są przedmioty takie jak w świecie ludzkim? - zdziwiłam się.
- Cóż, matematyka, język angielski, historia, biologia- to przedmioty, które nas obowiązują. Kiedy ktoś chce wrócić do świata ludzkiego w dorosłości, musi mieć jakąś podstawową wiedzę.
- Ale chyba i tak większość osób tutaj zostaje?
- Tak, bo to jest o wiele prostsze. Tutaj dochodzą jeszcze nieco inne ćwiczenia gimnastyczne pomieszane nieco ze sztuką walki czy szermierką, dla ciebie wersja zaawansowana, nauka o religii SED...
- Dlaczego dla mnie wersja zaawansowana? To przez ten dar?
- Tak. Ty te wszystkie "triki" umiesz, tylko o tym nie wiesz.
Westchnęłam.
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz. Po prostu nowa szkoła w innym mieście, że tak to ujmę. Nowi znajomi i nowi nauczyciele. Przynajmniej my wszyscy chodzimy do tej samej klasy, oprócz Angeliki.
- Dlaczego Angelika nie chodzi razem z nami?
- Bo interesują ją tajniki bycia adoratką, a to jest nieco inny kierunek.
- Więc... matematyka?
Nathan przewrócił oczami.
- Coś, czego nienawidzę - powiedział.
- Ja też, nie martw się - roześmiałam się. Nathan złapał klamkę od sali matematycznej. Otworzył drzwi.
Wzięłam głęboki oddech.
Dasz radę.
cdn
08:10.
Czuję, że czeka mnie ciężki dzień. Pierwsze lekcje w arquadzie, ćwiczenia gimnastyczne z Haroldem i poznanie daty wizyty z adoratkami. To trzecie najbardziej zaprząta mi głowę. O co mam się spytać? W końcu to ode mnie zależą losy tego miejsca. Jestem jedną, zwyczajną osobą, a spoczywa na mnie taka odpowiedzialność? Czasami odnoszę wrażenie, że chciałabym wrócić do Anglii i robić tylko to, na co mam ochotę, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że nie korzystałam z dotychczasowego życia. Zbyt szybko dorastam.
Poza tym, wspomnienia z ostatniej nocy były zbyt realistyczne. Ciarki przechodzą mi po plecach na samą myśl, że Lucy odwiedziła mnie w nocy i co najmniej chciała mnie zabić. Więc dlaczego tego nie zrobiła? Co ją powstrzymało? Gdy skończy ze mną, nic nie będzie stało na jej drodze. Moc adoratek jest zbyt słaba, żeby ją w jakiś sposób powstrzymać. Pozostaję tylko ja.
Teoretycznie zostałam sama. Andrew, Angelika, Nathan i Harold mają pełnić funkcję "dopełniaczy", żebym nie czuła się sama. Jestem im wdzięczna, że tak serdecznie mnie powitali w tym miejscu, ale nie mogą już dla mnie nic zrobić. Znajomością ze mną narażają tylko swoje życie.
Blizna na nadgarstku już nie krwawiła. Z przerażeniem zauważyłam, że zmieniła ona swój kolor na bardzo ciemny fioletowy z czerwonymi przebłyskami. Pościel była cała we krwi. O rany, czy to możliwe, że jedna blizna mogła się tak wykrwawić z niewiadomych przyczyn?
Wstałam z łóżka i zwinęłam pościel. Cóż, będę musiała o tym niezwyczajnym spotkaniu powiedzieć Nathanowi, bo tylko on ją widzi, i tutaj jest kolejny haczyk. Nikt nie może znaleźć Lucy, żaden wysłannik, żaden człowiek ani Ametystianin, tylko Nathan. Tylko Nathan ma z Lucy tą szczególną więź. Czyli Lucy, współpracując ze Złym Smokiem, ma duże pole do popisu. Może robić wszystko. Dosłownie i w przenośni.
Poczułam, że zaczyna boleć mnie głowa. Stanowczo za dużo myślenia jak na rozpoczęcie dnia, podczas którego muszę być szczególnie uważna i przytomna.
- Dobra! - mruknęłam. - Nie będę tak siedzieć, lada chwila pojawi się Nathan. Victoria, weź się w garść!
Poczułam się jak obłąkany człowiek, mówiąc do siebie.
Weszłam do łazienki, żeby wykonać toaletę. Nadal nie mogę się przyzwyczaić, że to mój nowy dom, nowe pokoje. Mieszkam sama, a mam ledwo 17 lat. Czy to nie dziwne? Gdy żyłam jeszcze w świecie ludzkim, miałam zupełnie inne plany. Miałam pójść na studia, i dopiero wtedy wziąć się za samodzielne życie. Najbardziej brakowało mi zwyczajnego marudzenia mamy, że się spóźnię. Zawsze gdy wstawałam, czułam zapach omletów z kuchni.
Dokładnie po tym jak założyłam swoją polarową bluzę po umyciu się, usłyszałam pukanie do drzwi. Zeszłam szybko po schodach i je otworzyłam.
Rzecz jasna, był to Nathan.
- Cześć! - uśmiechnął się. Miał na sobie koszulę w kratę, czarną bluzkę, ciemne jeansy i czerwone trampki. Włosy oczywiście rozwichrzone. Sportowa, męska torba wisiała mu na ramieniu. Cholera, prawdziwy męski ideał.
- Cześć - przywitałam się.
- Jak samopoczucie?
- Nie za dobrze.
- Coś się stało?
Przełknęłam ślinę. Zamknęłam drzwi na klucz i podążyłam za Nathanem w kierunku arquady.
- Popatrz.
Odsłoniłam nadgarstek z blizną. Nathan przyjrzał się uważnie i uniósł brwi ze zdziwienia.
- Dlaczego jest taka mocno fioletowa?
- Dobre pytanie. Obudziłam się w nocy po dziwnym śnie, a wtedy zauważyłam, że blizna obficie krwawi, kiedy nie miała żadnej ranki, z której ta krew mogłaby wypływać.
- Co to był za sen?
- Uhm...
- Victoria?
Przystanął.
- Ty coś ukrywasz.
Złapał mnie za ramiona i delikatnie potrząsnął. Swoimi niebieskimi oczami mógł równie dobrze spojrzeć mi w duszę.
Zatrzepotałam rzęsami, żeby powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy.
- Vica?
Co za urocze zdrobnienie.
- Lucy chciała mnie zabić.
- Co? Co takiego?
- Lucy chciała mnie zabić przez sen. Była, wiem to. Śniła mi się, że mnie zabijała. Przecinała mi nożem nadgarstek. Obudziłam się, a on krwawił, ale nie był przecięty, żadnego zadraśnięcia. Nie widziałam jej twarzą w twarz, tylko w śnie. To było coś takiego jak wizja. Podobnie jak wtedy, kiedy tylko ty ją widziałeś, nikt inny. Tylko ty ją możesz zobaczyć, bo ją... kochasz.
Nathan spoglądał na mnie zszokowany, z niedowierzaniem w oczach. Usta mu się otwierały i za chwilę zamykały, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
- Ona naprawdę chciała cię zabić? - szepnął.
- Ale dlaczego tego nie zrobiła? - odparłam cicho.
Wypłynęła mi łza. Ukradkiem ją wytarłam, jednak nie uszło to uwadze Nathana. Sam wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
- Na Smoka, Victoria, nie płacz! - zrzucił torbę i mnie mocno przytulił. Trzymał mnie w swoich silnych ramionach. Poczułam się jak mała dziewczyna w ojcowskim uścisku. - Rozumiem, że to dla ciebie szok. Cholera, nie jestem dobry w pocieszaniu, ale Vica, obiecuję ci, że nie pozwolę, aby coś ci się stało. Lucy nie jest sobą. Jest jak marionetka. To Zły Smok próbuje cię zabić, żeby zawładnąć w tej krainie. Nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę!
- Ale dlaczego mnie nie zabił? - powtórzyłam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Dobrze, że tego nie zrobił. Nie po to cię ratowałem, żebyś miała tak szybko umrzeć. Nie wybaczyłbym sobie tego.
- Nathan, dlaczego tak się mną interesujesz? Przecież.. no wiesz...
- Vica, ty jesteś tutaj sama jak palec. Jesteś niesamowita, tyle ci powiem. Idealna przyjaciółka.
- Niech tak zostanie, okej? - mruknęłam.
- Obiecuję - szepnął.
Hm, czyżby markowa męska woda toaletowa?
Chciałabym tak się tulić w nieskończoność, ale musiałam wydmuchać nos. Kurczę, znowu się rozmazałam przy facecie. Na szczęście Nathan jest na tyle dobry, że się nie śmieje, bo sam jest bardzo wrażliwy. Złapał swoją torbę leżącą na chodniku. W przyjacielskim uścisku poszliśmy do arquady. Co prawda byliśmy spóźnieni, ale w głowie wymyśliłam wymówkę, że jestem nowa i nie mogę się zorganizować w Ametystianii. Hm, powinni być wyrozumiali.
Ucieszyłam się, że relacje między mną a Nathanem są tak dobre. Nie chcę niczego więcej niż przyjaźni. Nathan kocha Lucy, a ja muszę to zaakceptować. Przyjaźń jest dla mnie czymś najlepszym. Takiego przyjaciela tylko pozazdrościć.
Znaleźliśmy się na placu szkolnym. Pominęliśmy bramę z posągami smoków i fontannę, po czym przez wielkie drzwi weszliśmy do budynku.
Plac przed szkołą był tylko przedsmakiem tego, co znajduje się w środku arquady. Wszystko wyglądało, jakby wykonane było ze szczerego złota. Mnóstwo pięknych obrazów przedstawiających oczywiście Smoka, fragmenty Dragens Sulte, różne plakaty i zdjęcia uczniów. Na korytarzach można usiąść na długich sofach, obok których stały automaty z piciem i różnymi batonikami. Na drzwiach do poszczególnych sal wisiały kartki, kto uczy jakiego przedmiotu. Schody były wykonane z czegoś, co przypominało marmur. Przy suficie były również przywieszone głośniki.
- Teraz mamy matematykę - powiedział Nathan.
- Matematykę? Tutaj są przedmioty takie jak w świecie ludzkim? - zdziwiłam się.
- Cóż, matematyka, język angielski, historia, biologia- to przedmioty, które nas obowiązują. Kiedy ktoś chce wrócić do świata ludzkiego w dorosłości, musi mieć jakąś podstawową wiedzę.
- Ale chyba i tak większość osób tutaj zostaje?
- Tak, bo to jest o wiele prostsze. Tutaj dochodzą jeszcze nieco inne ćwiczenia gimnastyczne pomieszane nieco ze sztuką walki czy szermierką, dla ciebie wersja zaawansowana, nauka o religii SED...
- Dlaczego dla mnie wersja zaawansowana? To przez ten dar?
- Tak. Ty te wszystkie "triki" umiesz, tylko o tym nie wiesz.
Westchnęłam.
- Przyzwyczaisz się, zobaczysz. Po prostu nowa szkoła w innym mieście, że tak to ujmę. Nowi znajomi i nowi nauczyciele. Przynajmniej my wszyscy chodzimy do tej samej klasy, oprócz Angeliki.
- Dlaczego Angelika nie chodzi razem z nami?
- Bo interesują ją tajniki bycia adoratką, a to jest nieco inny kierunek.
- Więc... matematyka?
Nathan przewrócił oczami.
- Coś, czego nienawidzę - powiedział.
- Ja też, nie martw się - roześmiałam się. Nathan złapał klamkę od sali matematycznej. Otworzył drzwi.
Wzięłam głęboki oddech.
Dasz radę.
cdn
piątek, 16 marca 2012
XIII
- O co chodzi z tymi karteczkami? - zapytała anderka.
- Ach! To... to... hm... - wyjąkałam.
- Torby Victorii dziwnym sposobem zostały dostarczone już wczoraj wieczorem, a w jednej z nich była kartka z tajemniczym napisem. Noa... to znaczy, anderko: czy któryś wysłannik dostał rozkaz dostarczenia bagaży? - Wyręczył mnie Harold.
- Nie - zaprzeczyła. - Nawet gdyby któryś z was miał taki rozkaz, to po co dawałby takie dziwne wiadomości? Co pisało na pierwszej?
- "Wyczekuj" - odparłam.
- A na tej?
- "Gotowa?"
- Interesujące. Drugie pytanie jest proste, kiedy zobaczyłaś tą karteczkę, co teraz trzymasz w ręku?
- Hm... wszyscy tutaj weszliście, obudził się Nathan, zaczął mówić coś o tym że widział Lucy, odwróciłam się, a pod drzwiami leżała ta kartka, więc ją podniosłam.
- Czyli ktoś musiał ją z nas podrzucić - skwitowała anderka. Nastała cisza. Wszyscy zaczęli spoglądać na siebie.
- To nonsens - burknął Harold. - Niby kto miałby to zrobić?
- Winny się tłumaczy - rzekł Andrew. Angelika potrąciła go łokciem.
- Co? Harold? W życiu! Na logikę, jakim cudem mógłby ją tam podrzucić, skoro cały czas siedział obok Nathana? - zaprotestowałam.
- On ostatni tutaj przyszedł... z tym swoim ordynarnym zachowaniem - powiedziała zniesmaczona anderka.
- To nie ja! - krzyknął Harold.
- To nie on- potwierdziłam spokojnie. - Cały czas go obserwowałam, nie miał żadnej karteczki.
- Obserwujesz go? - szepnęła Angelika. Zarumieniłam się.
- Bez podtekstów, okej? - odparłam.
- Uspokójcie się - zabrała głos Angelika. Mała, drobna osóbka z rudymi włosami i piegami, spojrzała na nas wszystkich. Potrafiła ona wywierać na wszystkich odpowiednie wpływy. Pozornie wyglądała na zwyczajną, słabiutką nastolatkę, jednak zawsze zachowywała zimną krew i najpierw myślała, a potem dopiero działała. Taka osoba w naszym wiecznie zestresowanym towarzystwie miała wartość milionów. - Zachowujecie się dziecinnie. Oskarżacie Harolda o takie coś? To facet, który ma łeb na karku. Zachowuje się jak doświadczona osoba dorosła, chyba nikt nie zaprzeczy.
- Dobra, skończ te swoje filozofie - zniecierpliwił się Andrew. - Jak nikt z nas, to kto?
- Hm... Nathan mówił, że widział Lucy - podsunął Harold. Nathan energicznie pokiwał głową.
- Śniło mu się. Tu nie było Lucy. Nikt jej nie widział. - odparłam.
- Była.
- Nie było jej tu.
- Cholera, była.
- Jak?
- Po prostu. Stała obok ciebie, Victoria.
- Nie stała.
- Stała. Potem wyszła drzwiami. Pewnie wtedy zostawiła karteczkę.
- Chcesz powiedzieć, że te karteczki zostawia Lucy? - Harold zamarł.
- A kto inny, jak nie ona?
- Do jasnej cholery, nie było jej tu! Ani wczoraj, ani dziś! NIGDY NIE POSTAWIŁA NOGI W MOIM DOMU! - krzyknęłam.
Andrew złapał się za uszy.
- Nie drzyj się - burknął.
- Ależ Victorio, to całkiem prawdopodobne - powiedziała łagodnie Noa-Wier. - Lucy została opętana, czyli Zły Smok zostawił w jej duszy cząstkę swojej złej. Teraz ją tak jakby steruje. Nie myśli swoim mózgiem, nie żyje swoim sercem. Żyje n i m. Jest robotem. Narzędziem. Zły Smok może wszystko, dosłownie i w przenośni. Może również być widoczny tylko dla niektórych osób, może być duchem. Cóż, teraz na pewno jest duchem, bo inaczej nie zdołałby opętać Lucy. Nathan kocha Lucy, więc najbardziej prawdopodobne jest to, że ukazał się tylko Nathanowi.
- I zostawił karteczki, tak? Niewiarygodnie.
- Jego celem jest zastraszenie nas. Bawi się w kotka i myszkę.
- Smok czy Lucy? - Harold nie zrozumiał.
- I ona, i On. Na Smoka, uczę biologii! To musi wytłumaczyć wam któraś z adoratek.
- Jak można pomóc Lucy? - zapytała się Angelika.
- Przede wszystkim trzeba ją znaleźć. To będzie najtrudniejsze, bo nie wiemy, gdzie ona jest. Teraz cała Ametystiania jest zagrożona, nie wiemy, gdzie jest, co zamierza zrobić. Najgorsze co może, to złamać obietnicę, którą składa każdy Ametystianin. Ta obietnica jest na Smoka, czyli do końca życia.
- Na czym ona polega? - zainteresowałam się.
- Klękam przed najwyższym, najsilniejszym, najmocniejszym Smokiem i obiecuję Mu i Wam, że do końca swojego życia, w Ametystianii lub w świecie ludzkim, nie raczę nikomu wyjawić tajemnicy istnienia Ametystianii, co zdecydowałoby o końcu mojej ojczyzny.
- Kiedy można spotkać się z jakąś adoratką? - spytał się Harold.
- Mogę, a nawet muszę takie spotkanie wam zorganizować. Teraz losy Ametystianii leżą w waszych rękach. Wy najbardziej znacie Lucy. To wy musicie ją znaleźć. Co dalej zrobić, musicie sami zapytać się adoratek. Jutro w arquadzie powiem wam datę spotkania. Musimy to rozpocząć natychmiast. Jesteśmy zagrożeni. A ty - wskazała na mnie palcem - zwłaszcza. Jak powiedziałam ci już wcześniej, masz dar gimnastyczny, czyli jesteś doskonała we wszystkich dziedzinach sportu i walki. I do tego jesteś nam potrzebna. Żeby nam pomóc.
- Czyli Victoria jest kimś w rodzaju wysłannika w wersji żeńskiej - skwitował Harold.
- Dokładnie tak.
- Czyli jestem tutaj tylko dlatego, że jestem wam potrzebna, tak?
- Nie tylko. Przecież twoi rodzice też są Ametystianami. Jesteś dopiero piątą osobą w historii, która ma dar gimnastyczny. Rzadko kiedy zdarzają się osoby z jakimikolwiek darami, a jeśli już, są one dosyć wyszukane.
- Victoria pójdzie na ćwiczenia gimnastyczne już jutro? - zainteresował się Harold.
- Tak. Będzie miała napięty kalendarz.
- Super! - ucieszył się.- Będziemy chodzić na te same zajęcia!
- Ach tak? - zwątpiłam. - Przecież ja jestem dziewczyną, a ty facetem. Nie zamierzam się siłować z mięśniakami. Wątpię w ten swój "dar". Coś wam musiało się pomylić.
- Te ćwiczenia wyglądają zupełnie inaczej. Na każde dwie godziny przychodzą te same osoby, jest ich tylko pięć. Ty jesteś tą piątą. Jesteś w tej samej grupie, co ja!
- Skąd wiesz?
- Po pierwsze, jesteśmy znajomymi. Po drugie, jestem wysłannikiem a ty masz dar gimnastyczny, więc to chyba oczywiste, że się spotkamy. Po trzecie, u nas w grupie brakowało piątej osoby.
- Fajnie - uśmiechnęłam się. W głębi duszy naprawdę się ucieszyłam. - Przynajmniej nie będzie się nikt ze mnie śmiał.
- No, nie wiem - odparł z łobuzerskim uśmiechem.
- Okej - klasnęła w ręce Noa-Wier. - Czyli już wszystko ustalone, tak? Pozostaje nam kwestia taka, że jutro Victoria idzie pierwszy raz do arquady. Ktoś z was będzie musiał ją przypilnować, żeby w ogóle tam trafiła.
- Ja! - podniósł się Nathan. Wyglądał całkiem przytomnie.
- Ja nie mogę, muszę odpracować dwie godzinki za dzisiaj, a o szesnastej mamy te ćwiczenia - posmutniał Harold.
- Przecież ty już do szkoły nie chodzisz, dawno ją skończyłeś, emerycie - odparł Nathan.
- Ja ci dam emeryta! - rzekł Harold, udając, że dusi Nathana. - Mało który staruszek jest tak napakowany, jak ja!
- Tak, tak, ale błagam cię, puść mnie już, bo się zrzygam - odkaszlnął Nathan.
- Tylko nie na moją nową bluzkę - powiedział Harold, energicznie się odsuwając od przyjaciela.
- Victoria, o której jutro mam po ciebie wpaść? - Nathan zwrócił się do mnie i uśmiechnął się. Chyba pozbierał się do kupy. Posmarowany specjalnym kremem, nie miał już siniaków, a jego twarz wyglądała nieskazitelnie.
- Hm... a o której mamy lekcje?
- O dziewiątej.
- Gdzieś za dwadzieścia, co ty na to?
- Nie ma sprawy. Czyli już się zbieram - Nathan wstał z kanapy i lekko się zachwiał.
- Stoisz? - Harold pomógł Nathanowi wstać i podejść do drzwi. - Mam wrażenie, że chwiejesz się tak dlatego, że się upiłeś.
- Jestem czysty jak łza. Mam tylko dziwne wspomnienia.
- Wolę nie wiedzieć - zaśmiał się Harold.
Harold. Sytuacja była naprawdę poważna, można powiedzieć, że wręcz drastyczna, a on zawsze roześmiany. Na świat spoglądał przez różowe okulary. Wieczny optymista.
Nathan, Harold, Noa-Wier, Andrew i Angelika powoli wyszli z mojego domu i zostałam sama. Na zewnątrz było już ciemno. Ze stresu żołądek przypominał supełek, przez który nie mogę normalnie funkcjonować. W Ametystianii jestem zaledwie tydzień, a nie zdążyłam się nawet pocieszyć tutejszym życiem, który bardzo różni się od tego, w którym dotychczas żyłam. Ponoć jest łatwiej, ale ostatnie wydarzenia dały dowód, że tak nie jest. Religia SED (ciekawe, co to za skrót? Podczas planowanej wizyty z adoratkami będę musiała się o to podpytać, do Dragens Sulte nie mam czasu a nawet chęci, by zerknąć) jest bardzo skomplikowana, powstanie Ametystianii, napomknięcie o Diable i o Bogu, plus opętanie Lucy, która stała się marionetką w rękach... no właśnie, kogo? Gdzie ona jest? Co robi? Lub co TO z nią robi? Czy możliwe jest, że już przed moim pojawieniem się w tej krainie była opętana, tylko emocje, które nią targały, podczas mojej obecności nasiliły się, co poskutkowało negatywnie? Czy mój dar gimnastyczny, w który wątpiłam w 100%, pomoże? Będę damską wersją wysłannika? Czy ta kraina będzie istniała do końca mojej nauki w arquadzie? Czy to wszystko jest moja wina? Czy to wszystko nie jest przypadkiem snem? Może jestem gdzieś indziej?
A Christopher? Eve? Na Smoka!
W takich trudnych retorycznych pytaniach zasnęłam, owinięta kołdrą.
- Co robisz, Victorio?
- Próbuję rozwiązać ten supełek.
- Dlaczego?
- Jak tego nie rozwiążę, o n a mnie zabije.
- Kto cię zabije? Kto ci to powiedział?
- Ona.
- Ona, czyli kto?
- Nie znam jej imienia. Jest taka jakby... przezroczysta.
Supełek był wielki, gigantyczny, największy, jaki ludzkie oczy mogły widzieć. I to jeszcze splątany z drobnych nitek! Cierpliwość zaczęła mi się kończyć, a zaczął we mnie wzrastać strach i przerażenie. Muszę go rozplątać! Jak tego nie zrobię, to ona mnie zabije!
Tylko kim o n a mogłaby być?
- Masz jeszcze dziesięć minut. Albo sekund, jak kto woli - stanęła obok mnie. Zobaczyłam tylko czerwone glany. To ona? Spojrzałam w górę.
Miała czarne włosy uplecione w gruby warkocz. Złowroga twarz. Szerokie, czarne spodnie. Najbardziej rzucał się w oczy nóż trzymany w jej ręku.
Lucy chce mnie zabić. Przecież mam pomóc Ametystianom uwolnić się od złych mocy. Jestem ich jedyną i ostatnią nadzieją. Skoro mnie zabije, to zabije też... Ametystianię.
- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Nie rozwiązałaś.
Wstrzymałam oddech.
- To koniec?
- Dla ciebie tak. Dla mnie to początek.
Szarpnęła mój nadgarstek, na którym miałam bliznę. Przybliżyła nóż.
- Szybko czy wolno?
- Szybko.
Zamknęłam oczy. Usłyszałam przerażający śmiech. O matko, co za okropieństwo, umierać z poczuciem porażki z tym śmiechem. Poczułam straszliwy, przeszywający ból w nadgarstku. Zaczęłam krzyczeć i jęczeć. Oprócz mojego głosu słyszałam j e j śmiech. Śmiech tryumfu. śmiech ś m i e r c i.
Obudziłam się z krzykiem. Spojrzałam na nadgarstek. Na Smoka, on krwawi! To niemożliwe! Przecież to był tylko sen! Czy wizja?
Przyłożyłam kołdrę do krwawiącej rany. Spojrzałam się jej bliżej. To naprawdę dziwny widok. Krwawiła obficie, ale nie miała ani jednej ranki. Bolała.
Cały czas słyszałam ten straszny śmiech, jakby z oddali. Jej zła twarz. Nóż przecinający nadgarstek i straszny ból, najstraszliwszy jaki może być. Ten ból przeniósł się ze wspomnieniami do realnego życia ze snu.
Wniosek jest jeden. Nathan miał rację.
Lucy tu była.
cdn
- Ach! To... to... hm... - wyjąkałam.
- Torby Victorii dziwnym sposobem zostały dostarczone już wczoraj wieczorem, a w jednej z nich była kartka z tajemniczym napisem. Noa... to znaczy, anderko: czy któryś wysłannik dostał rozkaz dostarczenia bagaży? - Wyręczył mnie Harold.
- Nie - zaprzeczyła. - Nawet gdyby któryś z was miał taki rozkaz, to po co dawałby takie dziwne wiadomości? Co pisało na pierwszej?
- "Wyczekuj" - odparłam.
- A na tej?
- "Gotowa?"
- Interesujące. Drugie pytanie jest proste, kiedy zobaczyłaś tą karteczkę, co teraz trzymasz w ręku?
- Hm... wszyscy tutaj weszliście, obudził się Nathan, zaczął mówić coś o tym że widział Lucy, odwróciłam się, a pod drzwiami leżała ta kartka, więc ją podniosłam.
- Czyli ktoś musiał ją z nas podrzucić - skwitowała anderka. Nastała cisza. Wszyscy zaczęli spoglądać na siebie.
- To nonsens - burknął Harold. - Niby kto miałby to zrobić?
- Winny się tłumaczy - rzekł Andrew. Angelika potrąciła go łokciem.
- Co? Harold? W życiu! Na logikę, jakim cudem mógłby ją tam podrzucić, skoro cały czas siedział obok Nathana? - zaprotestowałam.
- On ostatni tutaj przyszedł... z tym swoim ordynarnym zachowaniem - powiedziała zniesmaczona anderka.
- To nie ja! - krzyknął Harold.
- To nie on- potwierdziłam spokojnie. - Cały czas go obserwowałam, nie miał żadnej karteczki.
- Obserwujesz go? - szepnęła Angelika. Zarumieniłam się.
- Bez podtekstów, okej? - odparłam.
- Uspokójcie się - zabrała głos Angelika. Mała, drobna osóbka z rudymi włosami i piegami, spojrzała na nas wszystkich. Potrafiła ona wywierać na wszystkich odpowiednie wpływy. Pozornie wyglądała na zwyczajną, słabiutką nastolatkę, jednak zawsze zachowywała zimną krew i najpierw myślała, a potem dopiero działała. Taka osoba w naszym wiecznie zestresowanym towarzystwie miała wartość milionów. - Zachowujecie się dziecinnie. Oskarżacie Harolda o takie coś? To facet, który ma łeb na karku. Zachowuje się jak doświadczona osoba dorosła, chyba nikt nie zaprzeczy.
- Dobra, skończ te swoje filozofie - zniecierpliwił się Andrew. - Jak nikt z nas, to kto?
- Hm... Nathan mówił, że widział Lucy - podsunął Harold. Nathan energicznie pokiwał głową.
- Śniło mu się. Tu nie było Lucy. Nikt jej nie widział. - odparłam.
- Była.
- Nie było jej tu.
- Cholera, była.
- Jak?
- Po prostu. Stała obok ciebie, Victoria.
- Nie stała.
- Stała. Potem wyszła drzwiami. Pewnie wtedy zostawiła karteczkę.
- Chcesz powiedzieć, że te karteczki zostawia Lucy? - Harold zamarł.
- A kto inny, jak nie ona?
- Do jasnej cholery, nie było jej tu! Ani wczoraj, ani dziś! NIGDY NIE POSTAWIŁA NOGI W MOIM DOMU! - krzyknęłam.
Andrew złapał się za uszy.
- Nie drzyj się - burknął.
- Ależ Victorio, to całkiem prawdopodobne - powiedziała łagodnie Noa-Wier. - Lucy została opętana, czyli Zły Smok zostawił w jej duszy cząstkę swojej złej. Teraz ją tak jakby steruje. Nie myśli swoim mózgiem, nie żyje swoim sercem. Żyje n i m. Jest robotem. Narzędziem. Zły Smok może wszystko, dosłownie i w przenośni. Może również być widoczny tylko dla niektórych osób, może być duchem. Cóż, teraz na pewno jest duchem, bo inaczej nie zdołałby opętać Lucy. Nathan kocha Lucy, więc najbardziej prawdopodobne jest to, że ukazał się tylko Nathanowi.
- I zostawił karteczki, tak? Niewiarygodnie.
- Jego celem jest zastraszenie nas. Bawi się w kotka i myszkę.
- Smok czy Lucy? - Harold nie zrozumiał.
- I ona, i On. Na Smoka, uczę biologii! To musi wytłumaczyć wam któraś z adoratek.
- Jak można pomóc Lucy? - zapytała się Angelika.
- Przede wszystkim trzeba ją znaleźć. To będzie najtrudniejsze, bo nie wiemy, gdzie ona jest. Teraz cała Ametystiania jest zagrożona, nie wiemy, gdzie jest, co zamierza zrobić. Najgorsze co może, to złamać obietnicę, którą składa każdy Ametystianin. Ta obietnica jest na Smoka, czyli do końca życia.
- Na czym ona polega? - zainteresowałam się.
- Klękam przed najwyższym, najsilniejszym, najmocniejszym Smokiem i obiecuję Mu i Wam, że do końca swojego życia, w Ametystianii lub w świecie ludzkim, nie raczę nikomu wyjawić tajemnicy istnienia Ametystianii, co zdecydowałoby o końcu mojej ojczyzny.
- Kiedy można spotkać się z jakąś adoratką? - spytał się Harold.
- Mogę, a nawet muszę takie spotkanie wam zorganizować. Teraz losy Ametystianii leżą w waszych rękach. Wy najbardziej znacie Lucy. To wy musicie ją znaleźć. Co dalej zrobić, musicie sami zapytać się adoratek. Jutro w arquadzie powiem wam datę spotkania. Musimy to rozpocząć natychmiast. Jesteśmy zagrożeni. A ty - wskazała na mnie palcem - zwłaszcza. Jak powiedziałam ci już wcześniej, masz dar gimnastyczny, czyli jesteś doskonała we wszystkich dziedzinach sportu i walki. I do tego jesteś nam potrzebna. Żeby nam pomóc.
- Czyli Victoria jest kimś w rodzaju wysłannika w wersji żeńskiej - skwitował Harold.
- Dokładnie tak.
- Czyli jestem tutaj tylko dlatego, że jestem wam potrzebna, tak?
- Nie tylko. Przecież twoi rodzice też są Ametystianami. Jesteś dopiero piątą osobą w historii, która ma dar gimnastyczny. Rzadko kiedy zdarzają się osoby z jakimikolwiek darami, a jeśli już, są one dosyć wyszukane.
- Victoria pójdzie na ćwiczenia gimnastyczne już jutro? - zainteresował się Harold.
- Tak. Będzie miała napięty kalendarz.
- Super! - ucieszył się.- Będziemy chodzić na te same zajęcia!
- Ach tak? - zwątpiłam. - Przecież ja jestem dziewczyną, a ty facetem. Nie zamierzam się siłować z mięśniakami. Wątpię w ten swój "dar". Coś wam musiało się pomylić.
- Te ćwiczenia wyglądają zupełnie inaczej. Na każde dwie godziny przychodzą te same osoby, jest ich tylko pięć. Ty jesteś tą piątą. Jesteś w tej samej grupie, co ja!
- Skąd wiesz?
- Po pierwsze, jesteśmy znajomymi. Po drugie, jestem wysłannikiem a ty masz dar gimnastyczny, więc to chyba oczywiste, że się spotkamy. Po trzecie, u nas w grupie brakowało piątej osoby.
- Fajnie - uśmiechnęłam się. W głębi duszy naprawdę się ucieszyłam. - Przynajmniej nie będzie się nikt ze mnie śmiał.
- No, nie wiem - odparł z łobuzerskim uśmiechem.
- Okej - klasnęła w ręce Noa-Wier. - Czyli już wszystko ustalone, tak? Pozostaje nam kwestia taka, że jutro Victoria idzie pierwszy raz do arquady. Ktoś z was będzie musiał ją przypilnować, żeby w ogóle tam trafiła.
- Ja! - podniósł się Nathan. Wyglądał całkiem przytomnie.
- Ja nie mogę, muszę odpracować dwie godzinki za dzisiaj, a o szesnastej mamy te ćwiczenia - posmutniał Harold.
- Przecież ty już do szkoły nie chodzisz, dawno ją skończyłeś, emerycie - odparł Nathan.
- Ja ci dam emeryta! - rzekł Harold, udając, że dusi Nathana. - Mało który staruszek jest tak napakowany, jak ja!
- Tak, tak, ale błagam cię, puść mnie już, bo się zrzygam - odkaszlnął Nathan.
- Tylko nie na moją nową bluzkę - powiedział Harold, energicznie się odsuwając od przyjaciela.
- Victoria, o której jutro mam po ciebie wpaść? - Nathan zwrócił się do mnie i uśmiechnął się. Chyba pozbierał się do kupy. Posmarowany specjalnym kremem, nie miał już siniaków, a jego twarz wyglądała nieskazitelnie.
- Hm... a o której mamy lekcje?
- O dziewiątej.
- Gdzieś za dwadzieścia, co ty na to?
- Nie ma sprawy. Czyli już się zbieram - Nathan wstał z kanapy i lekko się zachwiał.
- Stoisz? - Harold pomógł Nathanowi wstać i podejść do drzwi. - Mam wrażenie, że chwiejesz się tak dlatego, że się upiłeś.
- Jestem czysty jak łza. Mam tylko dziwne wspomnienia.
- Wolę nie wiedzieć - zaśmiał się Harold.
Harold. Sytuacja była naprawdę poważna, można powiedzieć, że wręcz drastyczna, a on zawsze roześmiany. Na świat spoglądał przez różowe okulary. Wieczny optymista.
Nathan, Harold, Noa-Wier, Andrew i Angelika powoli wyszli z mojego domu i zostałam sama. Na zewnątrz było już ciemno. Ze stresu żołądek przypominał supełek, przez który nie mogę normalnie funkcjonować. W Ametystianii jestem zaledwie tydzień, a nie zdążyłam się nawet pocieszyć tutejszym życiem, który bardzo różni się od tego, w którym dotychczas żyłam. Ponoć jest łatwiej, ale ostatnie wydarzenia dały dowód, że tak nie jest. Religia SED (ciekawe, co to za skrót? Podczas planowanej wizyty z adoratkami będę musiała się o to podpytać, do Dragens Sulte nie mam czasu a nawet chęci, by zerknąć) jest bardzo skomplikowana, powstanie Ametystianii, napomknięcie o Diable i o Bogu, plus opętanie Lucy, która stała się marionetką w rękach... no właśnie, kogo? Gdzie ona jest? Co robi? Lub co TO z nią robi? Czy możliwe jest, że już przed moim pojawieniem się w tej krainie była opętana, tylko emocje, które nią targały, podczas mojej obecności nasiliły się, co poskutkowało negatywnie? Czy mój dar gimnastyczny, w który wątpiłam w 100%, pomoże? Będę damską wersją wysłannika? Czy ta kraina będzie istniała do końca mojej nauki w arquadzie? Czy to wszystko jest moja wina? Czy to wszystko nie jest przypadkiem snem? Może jestem gdzieś indziej?
A Christopher? Eve? Na Smoka!
W takich trudnych retorycznych pytaniach zasnęłam, owinięta kołdrą.
- Co robisz, Victorio?
- Próbuję rozwiązać ten supełek.
- Dlaczego?
- Jak tego nie rozwiążę, o n a mnie zabije.
- Kto cię zabije? Kto ci to powiedział?
- Ona.
- Ona, czyli kto?
- Nie znam jej imienia. Jest taka jakby... przezroczysta.
Supełek był wielki, gigantyczny, największy, jaki ludzkie oczy mogły widzieć. I to jeszcze splątany z drobnych nitek! Cierpliwość zaczęła mi się kończyć, a zaczął we mnie wzrastać strach i przerażenie. Muszę go rozplątać! Jak tego nie zrobię, to ona mnie zabije!
Tylko kim o n a mogłaby być?
- Masz jeszcze dziesięć minut. Albo sekund, jak kto woli - stanęła obok mnie. Zobaczyłam tylko czerwone glany. To ona? Spojrzałam w górę.
Miała czarne włosy uplecione w gruby warkocz. Złowroga twarz. Szerokie, czarne spodnie. Najbardziej rzucał się w oczy nóż trzymany w jej ręku.
Lucy chce mnie zabić. Przecież mam pomóc Ametystianom uwolnić się od złych mocy. Jestem ich jedyną i ostatnią nadzieją. Skoro mnie zabije, to zabije też... Ametystianię.
- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Nie rozwiązałaś.
Wstrzymałam oddech.
- To koniec?
- Dla ciebie tak. Dla mnie to początek.
Szarpnęła mój nadgarstek, na którym miałam bliznę. Przybliżyła nóż.
- Szybko czy wolno?
- Szybko.
Zamknęłam oczy. Usłyszałam przerażający śmiech. O matko, co za okropieństwo, umierać z poczuciem porażki z tym śmiechem. Poczułam straszliwy, przeszywający ból w nadgarstku. Zaczęłam krzyczeć i jęczeć. Oprócz mojego głosu słyszałam j e j śmiech. Śmiech tryumfu. śmiech ś m i e r c i.
Obudziłam się z krzykiem. Spojrzałam na nadgarstek. Na Smoka, on krwawi! To niemożliwe! Przecież to był tylko sen! Czy wizja?
Przyłożyłam kołdrę do krwawiącej rany. Spojrzałam się jej bliżej. To naprawdę dziwny widok. Krwawiła obficie, ale nie miała ani jednej ranki. Bolała.
Cały czas słyszałam ten straszny śmiech, jakby z oddali. Jej zła twarz. Nóż przecinający nadgarstek i straszny ból, najstraszliwszy jaki może być. Ten ból przeniósł się ze wspomnieniami do realnego życia ze snu.
Wniosek jest jeden. Nathan miał rację.
Lucy tu była.
cdn
wtorek, 13 marca 2012
XII
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Leżałam obok nieprzytomnego Nathana, który wyglądał, jakby spał, jednak miałam tą świadomość, że to nie jest sen, tylko walka ze śmiercią. Rozglądałam się dookoła, poszukując Angeliki wzrokiem. Minęło dobre dziesięć minut, zanim się pojawiła. Zdyszana przybiegła z Andrewem, który od razu zaczął potrząsać Nathanem.
- Na Smoka, przestań nim tak trząść i powiedz mi lepiej, co mamy teraz zrobić! - krzyknęła do Andrewa Angelika. - Nie mogę na to patrzeć! Mam już dosyć tych szpitali na jeden tydzień! Przecież wczoraj ledwo co Victoria z niego wyszła!
- Moja wina? - burknął. - Nie krzycz, bo to w niczym nie pomoże. Przecież nie zrobię mu usta-usta.
- A to dlaczego?
- Bo... nie umiem - Andrew sam się zdziwił swoim wyznaniem. - Chyba jednak nie ominie nas kolejna wizyta w uzdrowisku. Lepiej daj znać Haroldowi.
- To uzdrowisko robi się już nudne! Poza tym, Harold dziś pracuje.
- To nic nie szkodzi. Zadzwoń.
Zdenerwowałam się. Nathan mógł lada chwila wyzionąć ducha, a oni rozmawiają o Haroldzie?
- Zróbmy coś, a nie siedzimy i gadamy! Do szpitala za daleko, za to do mojego domu jest blisko! - zaproponowałam.
- Rusz dupę - burknęła Angelika. Andrew wziął szybkim ruchem Nathana na ręce. Trochę to dziwnie wyglądało ze względu na to, że Andrew sprawia wrażenie słabego chłopaka, a tak naprawdę jest silny.
Bez zbędnych ogródek zaprowadziłam ich do swojego domu. Krótka droga ciągnęła się, jakby miała przynajmniej ze sto kilometrów. Wpuściwszy ich w swoje skromne (ha!) progi, kazałam Nathana położyć na kanapie. Andrew tak zrobił, i bezradnie spojrzał na Angelikę.
- I co teraz? - spytał się.
- Jesteś jedynym facetem, zrób coś! - krzyknęła Angelika. Była naprawdę spanikowana, chociaż dobrze to kamuflowała.
- Nie jestem jedynym, jest jeszcze Nathan...
- Jasna cholera! - krzyknęłam wściekła. - Angelika, jakiego ty masz zamulonego chłopaka, że głowa mała! Mam go powoli dosyć! Dzwoń po Harolda! Andrew, idź po anderkę, nie wiem!
- Wiem! - burknęła Angelika i wyjęła z kieszeni dotykowy telefon.
- Anderka jest teraz w arquadzie... - zaczął Andrew, jednak chyba zobaczył mój wściekły wyraz twarzy, bo zaraz niepewnie dodał: - ale chyba dam radę tutaj ją jakoś przyciągnąć.
Powiedziawszy to, wyszedł z domu i potruchtał w stronę szkoły. Matko, jak ten chłopak mnie denerwuje! Nie rozumiem Angeliki, dlaczego wybrała sobie taką osobę. Nie dość, że sprawiał wrażenie wiecznie śpiącego, chociaż "w środku" był cały czas aktywny, to miał bardzo wolne ruchy i wszystko mało go interesowało. Spojrzałam na Nathana i załamałam ręce. Chłopak wyglądał, jakby skonał. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak nie mogłam się popłakać, bo to w niczym by mi nie pomogło. Jednak nie mogłam znieść myśli, że chłopak, który prawie oddał za mnie życie, miał umrzeć na mojej kanapie w moim domu, obok mnie.
- Nie, nie, nie! - mruczałam, robiąc kółka po pokoju, co zdradzało moje zdenerwowanie. Chciałam zrobić sobie jakąś herbatkę na uspokojenie, jednak ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam niczego złapać.
Na Smoka! Chłopak umiera u ciebie w pokoju, a ty chcesz pić ziółka?
- Harold? Nathan zaraz umrze.
- NAWET TAK NIE MÓW! - wydarłam się na Angelikę, gdy tylko usłyszałam to, co mówi przez telefon do Harolda. Biedaczka tak się wystraszyła, że telefon wypadł jej z ręki na podłogę, a przy tym włączyła się funkcja głośnomówiącą. Harold zamilkł.
- Zamknij się, dobrze? - burknęła Angelika, stojąc bezruchu. - Źle to ujęłam. Leży na łóżku w domu Victorii i zaraz skona. Nie wiemy, co robić. Andrew pobiegł po anderkę, ale czy to coś da? Harold?
Usłyszałam ciche przekleństwo. Wulgarny wyraz zabawnie się kontrastował z delikatnym śpiewem ptaków w tle. Harold musiał być gdzieś na łączce czy w lesie. Dziwne, czego on tam szuka?
- I CO TAK STOICIE? RATUJCIE GO! - zaczął nagle wrzeszczeć. Razem z Angeliką podskoczyłyśmy ze strachu.
- Ale co my mamy robić?! Do jasnej cholery!
- Nie bądźcie mięczakami! Nie pozwolę, by mój przyjaciel u m a r ł.
Nagle Angelika podniosła się.
- Harold, a bulkerstum pomoże?
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak!
- Co to bulkerstum? - wtrąciłam. Angelika zignorowała moje pytanie i zaczęła grzebać w swojej torbie. Wyciągnęła z niej małą buteleczkę z dziwnym, gęstym zielonym napojem w środku. Fuj!
- Daj mi kubek, masz?
Podałam jej z szafki kuchennej szklankę. Angelika nalała do połowy szklanki dziwną miksturę, którą z trudem wlała Nathanowi do ust.
- Ble!
- "Ble"? To mu pomoże!
- Ale co to jest?
- Bulkerstum to taki jakby... hm, dopalacz?
- Co?! Dajecie mu dopalacz?!
- To nie... kurczę, to taki jakby lek, co dodaje siły i energii. Takiego małego kopa.
- I to mu ma niby pomóc, bo wątpię?
- Jak jeszcze raz mi powiesz, że wątpisz w to, co robię, to dostaniesz. To go chociaż trochę wybudzi, bo on jest nieprzytomny. W Ametystianii mamy dużo takich jakby leków, które naprawdę pomagają. Chociażby ten krem co wczoraj dostałaś na siniaki.
- No tak.
Angelika odłożyła "lek" i spojrzała na telefon.
- Harold? Jesteś tam?
Harold nie odezwał się. Widocznie przerwał połączenie.
- Dziwne, nigdy tak bez słowa nie kończy rozmowy - powiedziała Angela, oglądając uważnie telefon, jakby wątpiła, czy jest jej.
- Może niechcący nadepnęłaś na przycisk?
- Może, chociażby oddzwonił.
Wzruszyłam ramionami. Nagle drzwi otworzyły się. Andrew przyprowadził anderkę, która wyglądała na jednocześnie zmęczoną i zdenerwowaną. Podeszła do Nathana.
- Dzieciaki! - krzyknęła. - Czy wy codziennie musicie mnie wołać z jakimiś drastycznymi sytuacjami? Bijatyka Lucy z Victorią, teraz Nathan pobił się z jakimś zakapturzonym gówniarzem, a wy już, że umiera. Litości!
- Bo umierał - wtrąciła cicho Angelika. - Tylko dałam mu trochę bulkerstum. To mu pewnie jakoś pomogło.
- Widocznie tak - przytaknęła Noa-Wier. - Mimo to proszę was, nie męczcie mnie. Odkąd pojawiła się Victoria, coś jest nie tak.
Anderka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Zdenerwowałam się ponownie.
- No jasne, pojawiłam się w tej całej Ametystianii i nagle złe moce, Zły Smok, bijatyki, agresja! To oczywiście moja wina, nie? Może Lucy miała rację, przyszłam i się rządzę.
- Och, przestań! - rzekła Angela. - Nie zachowuj się teraz jak dziecko. Jak pisze w Dragens Sulte, Zły Smok ma powrócić. To nie jest tak, że panuje wieczne szczęście. Nic nie jest idealne, pamiętasz? Nikt nigdy nie wiedział, kiedy te złe moce się pojawią. To, co się ostatnio dzieje, to zbieg okoliczności, który nie ma z tobą nic wspólnego. To głównie wina Lucy.
Zdało mi się, że na dźwięk imienia Lucy, Nathanowi zadrżała powieka. Również Andrew badawczo zerknął na twarz Nathana.
Nagle usłyszałam głośne kroki i huk. Drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął zasapany Harold, który chwilę po wejściu padł na podłogę.
- O kurwa! - sapnął głośno.
- Harold! - krzyknęła anderka. Angelika zaczęła się śmiać, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Ups, wymsknęło mi się - mruknął Harold, leżąc twarzą do podłogi. - Victoria, powiedz mi, że masz wodę.
- Mam wodę - odparłam.
- Dziękuję.
Podałam mu szklankę z zimną wodą. Usiadł na podłodze, uśmiechnął się, złapał szklankę i zaczął łapczywie pić.
Gdy zaspokoił swoje pragnienie, poderwał się z podłogi i podreptał do Nathana.
- Nathan! Nathaan, kur...
Anderka spojrzała na niego surowo.
- ...czę.
Angelika parsknęła.
- Nathan, hej! Nie odchodź, potrzebujemy ciebie. Przecież mówiłeś mi jeszcze wczoraj, że chciałbyś oprowadzić Victorię po szkole, a takie numery odstawiasz! - puścił do mnie oczko. Zarumieniłam się. - I płakałeś ze mną całe dwa dni, jak Lucy ją uderzyła - dodał.
- Lucy? Gdzie jesteś? - Nathan podniósł się nagle i rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju. Twarz każdej osoby znajdującej się w pokoju pomijał wzrokiem bez większego zainteresowania. Zabolało mnie serce. Wiedziałam, że nie znajdzie tej jednej jedynej twarzy, którą chciałby zobaczyć.
On ją kocha tak mocno, że chce się płakać.
- Nie ma jej tu - mruknął Harold. - Dlatego musisz wstać i nam pomóc. Żeby ją uratować. Żeby wygonić Złego Smoka z jej duszy.
- Żeby w ogóle ją znaleźć - dodałam cicho.
Nathan wyglądał jak mumia. Zawinięty w białym kocu, pocierał rękoma obolałe oczy.
- No, dobra - szepnął. - Ale ja ją widziałem.
- Nie ma jej tu - odparł łagodnie Harold.
- Była. Stała obok Victorii. Tutaj, w tym pokoju. Była jak cień. Miała pocięte ręce. Jej blizna pod okiem była czerwonoczarna.
Przełknęłam ślinę niespokojnie. Spojrzałam na swoją lewą stronę, gdzie pokazywał palcem Nathan. Przecież Lucy tu nie było... chyba.
- Tutaj nikogo nie było - zaprotestowałam. Kątem oka zobaczyłam jakąś karteczkę przy drzwiach. Podeszłam do nich i podniosłam kawałek kartki.
Wstrzymałam oddech.
Na niej był kolejny napis, widocznie napisany przez tą samą osobę, bo pismo miało taki sam charakter.
Gotowa?
cdn
- Na Smoka, przestań nim tak trząść i powiedz mi lepiej, co mamy teraz zrobić! - krzyknęła do Andrewa Angelika. - Nie mogę na to patrzeć! Mam już dosyć tych szpitali na jeden tydzień! Przecież wczoraj ledwo co Victoria z niego wyszła!
- Moja wina? - burknął. - Nie krzycz, bo to w niczym nie pomoże. Przecież nie zrobię mu usta-usta.
- A to dlaczego?
- Bo... nie umiem - Andrew sam się zdziwił swoim wyznaniem. - Chyba jednak nie ominie nas kolejna wizyta w uzdrowisku. Lepiej daj znać Haroldowi.
- To uzdrowisko robi się już nudne! Poza tym, Harold dziś pracuje.
- To nic nie szkodzi. Zadzwoń.
Zdenerwowałam się. Nathan mógł lada chwila wyzionąć ducha, a oni rozmawiają o Haroldzie?
- Zróbmy coś, a nie siedzimy i gadamy! Do szpitala za daleko, za to do mojego domu jest blisko! - zaproponowałam.
- Rusz dupę - burknęła Angelika. Andrew wziął szybkim ruchem Nathana na ręce. Trochę to dziwnie wyglądało ze względu na to, że Andrew sprawia wrażenie słabego chłopaka, a tak naprawdę jest silny.
Bez zbędnych ogródek zaprowadziłam ich do swojego domu. Krótka droga ciągnęła się, jakby miała przynajmniej ze sto kilometrów. Wpuściwszy ich w swoje skromne (ha!) progi, kazałam Nathana położyć na kanapie. Andrew tak zrobił, i bezradnie spojrzał na Angelikę.
- I co teraz? - spytał się.
- Jesteś jedynym facetem, zrób coś! - krzyknęła Angelika. Była naprawdę spanikowana, chociaż dobrze to kamuflowała.
- Nie jestem jedynym, jest jeszcze Nathan...
- Jasna cholera! - krzyknęłam wściekła. - Angelika, jakiego ty masz zamulonego chłopaka, że głowa mała! Mam go powoli dosyć! Dzwoń po Harolda! Andrew, idź po anderkę, nie wiem!
- Wiem! - burknęła Angelika i wyjęła z kieszeni dotykowy telefon.
- Anderka jest teraz w arquadzie... - zaczął Andrew, jednak chyba zobaczył mój wściekły wyraz twarzy, bo zaraz niepewnie dodał: - ale chyba dam radę tutaj ją jakoś przyciągnąć.
Powiedziawszy to, wyszedł z domu i potruchtał w stronę szkoły. Matko, jak ten chłopak mnie denerwuje! Nie rozumiem Angeliki, dlaczego wybrała sobie taką osobę. Nie dość, że sprawiał wrażenie wiecznie śpiącego, chociaż "w środku" był cały czas aktywny, to miał bardzo wolne ruchy i wszystko mało go interesowało. Spojrzałam na Nathana i załamałam ręce. Chłopak wyglądał, jakby skonał. Łzy cisnęły mi się do oczu, jednak nie mogłam się popłakać, bo to w niczym by mi nie pomogło. Jednak nie mogłam znieść myśli, że chłopak, który prawie oddał za mnie życie, miał umrzeć na mojej kanapie w moim domu, obok mnie.
- Nie, nie, nie! - mruczałam, robiąc kółka po pokoju, co zdradzało moje zdenerwowanie. Chciałam zrobić sobie jakąś herbatkę na uspokojenie, jednak ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam niczego złapać.
Na Smoka! Chłopak umiera u ciebie w pokoju, a ty chcesz pić ziółka?
- Harold? Nathan zaraz umrze.
- NAWET TAK NIE MÓW! - wydarłam się na Angelikę, gdy tylko usłyszałam to, co mówi przez telefon do Harolda. Biedaczka tak się wystraszyła, że telefon wypadł jej z ręki na podłogę, a przy tym włączyła się funkcja głośnomówiącą. Harold zamilkł.
- Zamknij się, dobrze? - burknęła Angelika, stojąc bezruchu. - Źle to ujęłam. Leży na łóżku w domu Victorii i zaraz skona. Nie wiemy, co robić. Andrew pobiegł po anderkę, ale czy to coś da? Harold?
Usłyszałam ciche przekleństwo. Wulgarny wyraz zabawnie się kontrastował z delikatnym śpiewem ptaków w tle. Harold musiał być gdzieś na łączce czy w lesie. Dziwne, czego on tam szuka?
- I CO TAK STOICIE? RATUJCIE GO! - zaczął nagle wrzeszczeć. Razem z Angeliką podskoczyłyśmy ze strachu.
- Ale co my mamy robić?! Do jasnej cholery!
- Nie bądźcie mięczakami! Nie pozwolę, by mój przyjaciel u m a r ł.
Nagle Angelika podniosła się.
- Harold, a bulkerstum pomoże?
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak!
- Co to bulkerstum? - wtrąciłam. Angelika zignorowała moje pytanie i zaczęła grzebać w swojej torbie. Wyciągnęła z niej małą buteleczkę z dziwnym, gęstym zielonym napojem w środku. Fuj!
- Daj mi kubek, masz?
Podałam jej z szafki kuchennej szklankę. Angelika nalała do połowy szklanki dziwną miksturę, którą z trudem wlała Nathanowi do ust.
- Ble!
- "Ble"? To mu pomoże!
- Ale co to jest?
- Bulkerstum to taki jakby... hm, dopalacz?
- Co?! Dajecie mu dopalacz?!
- To nie... kurczę, to taki jakby lek, co dodaje siły i energii. Takiego małego kopa.
- I to mu ma niby pomóc, bo wątpię?
- Jak jeszcze raz mi powiesz, że wątpisz w to, co robię, to dostaniesz. To go chociaż trochę wybudzi, bo on jest nieprzytomny. W Ametystianii mamy dużo takich jakby leków, które naprawdę pomagają. Chociażby ten krem co wczoraj dostałaś na siniaki.
- No tak.
Angelika odłożyła "lek" i spojrzała na telefon.
- Harold? Jesteś tam?
Harold nie odezwał się. Widocznie przerwał połączenie.
- Dziwne, nigdy tak bez słowa nie kończy rozmowy - powiedziała Angela, oglądając uważnie telefon, jakby wątpiła, czy jest jej.
- Może niechcący nadepnęłaś na przycisk?
- Może, chociażby oddzwonił.
Wzruszyłam ramionami. Nagle drzwi otworzyły się. Andrew przyprowadził anderkę, która wyglądała na jednocześnie zmęczoną i zdenerwowaną. Podeszła do Nathana.
- Dzieciaki! - krzyknęła. - Czy wy codziennie musicie mnie wołać z jakimiś drastycznymi sytuacjami? Bijatyka Lucy z Victorią, teraz Nathan pobił się z jakimś zakapturzonym gówniarzem, a wy już, że umiera. Litości!
- Bo umierał - wtrąciła cicho Angelika. - Tylko dałam mu trochę bulkerstum. To mu pewnie jakoś pomogło.
- Widocznie tak - przytaknęła Noa-Wier. - Mimo to proszę was, nie męczcie mnie. Odkąd pojawiła się Victoria, coś jest nie tak.
Anderka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Zdenerwowałam się ponownie.
- No jasne, pojawiłam się w tej całej Ametystianii i nagle złe moce, Zły Smok, bijatyki, agresja! To oczywiście moja wina, nie? Może Lucy miała rację, przyszłam i się rządzę.
- Och, przestań! - rzekła Angela. - Nie zachowuj się teraz jak dziecko. Jak pisze w Dragens Sulte, Zły Smok ma powrócić. To nie jest tak, że panuje wieczne szczęście. Nic nie jest idealne, pamiętasz? Nikt nigdy nie wiedział, kiedy te złe moce się pojawią. To, co się ostatnio dzieje, to zbieg okoliczności, który nie ma z tobą nic wspólnego. To głównie wina Lucy.
Zdało mi się, że na dźwięk imienia Lucy, Nathanowi zadrżała powieka. Również Andrew badawczo zerknął na twarz Nathana.
Nagle usłyszałam głośne kroki i huk. Drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął zasapany Harold, który chwilę po wejściu padł na podłogę.
- O kurwa! - sapnął głośno.
- Harold! - krzyknęła anderka. Angelika zaczęła się śmiać, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Ups, wymsknęło mi się - mruknął Harold, leżąc twarzą do podłogi. - Victoria, powiedz mi, że masz wodę.
- Mam wodę - odparłam.
- Dziękuję.
Podałam mu szklankę z zimną wodą. Usiadł na podłodze, uśmiechnął się, złapał szklankę i zaczął łapczywie pić.
Gdy zaspokoił swoje pragnienie, poderwał się z podłogi i podreptał do Nathana.
- Nathan! Nathaan, kur...
Anderka spojrzała na niego surowo.
- ...czę.
Angelika parsknęła.
- Nathan, hej! Nie odchodź, potrzebujemy ciebie. Przecież mówiłeś mi jeszcze wczoraj, że chciałbyś oprowadzić Victorię po szkole, a takie numery odstawiasz! - puścił do mnie oczko. Zarumieniłam się. - I płakałeś ze mną całe dwa dni, jak Lucy ją uderzyła - dodał.
- Lucy? Gdzie jesteś? - Nathan podniósł się nagle i rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju. Twarz każdej osoby znajdującej się w pokoju pomijał wzrokiem bez większego zainteresowania. Zabolało mnie serce. Wiedziałam, że nie znajdzie tej jednej jedynej twarzy, którą chciałby zobaczyć.
On ją kocha tak mocno, że chce się płakać.
- Nie ma jej tu - mruknął Harold. - Dlatego musisz wstać i nam pomóc. Żeby ją uratować. Żeby wygonić Złego Smoka z jej duszy.
- Żeby w ogóle ją znaleźć - dodałam cicho.
Nathan wyglądał jak mumia. Zawinięty w białym kocu, pocierał rękoma obolałe oczy.
- No, dobra - szepnął. - Ale ja ją widziałem.
- Nie ma jej tu - odparł łagodnie Harold.
- Była. Stała obok Victorii. Tutaj, w tym pokoju. Była jak cień. Miała pocięte ręce. Jej blizna pod okiem była czerwonoczarna.
Przełknęłam ślinę niespokojnie. Spojrzałam na swoją lewą stronę, gdzie pokazywał palcem Nathan. Przecież Lucy tu nie było... chyba.
- Tutaj nikogo nie było - zaprotestowałam. Kątem oka zobaczyłam jakąś karteczkę przy drzwiach. Podeszłam do nich i podniosłam kawałek kartki.
Wstrzymałam oddech.
Na niej był kolejny napis, widocznie napisany przez tą samą osobę, bo pismo miało taki sam charakter.
Gotowa?
cdn
sobota, 10 marca 2012
XI
- Cześć, mamo! - powiedziałam do mikrofonu w telefonie. Harold chwilę ze mną posiedział w moim nowym domu, ale musiał już wracać do swojego, gdyż jutro miał jechać do Rzymu odbębnić swoją zmianę wysłannika. Nie był zadowolony zostawiając mnie samą. Był bardzo zaniepokojony tajemniczym listem i obiecał mi, że po pracy dokładnie go przeanalizuje, chociaż składa się tylko z jednego wyrazu. A to tylko po to, żebym się bezpiecznie czuła. Zagadką zostaje też fakt, kto mógł przynieść moje torby. Lucy? Kiedy mogła mieć czas, skoro po bijatyce w domu Angeliki uciekła, a do jej domu pobiegł Nathan i był tam cały czas, aż w końcu zamienił się z jednym wysłannikiem i pobiegł do mnie, do uzdrowiska? To przecież niemożliwe.
- Victoria? Rany! Victoria! Nie wiem, od czego zacząć! - głos mamy był pełen ulgi, ale też niepokoju, troski i strachu. Jak to każda mama, martwiła się o mnie, ale miała bardzo dużo powodów. Zrobiło mi się smutno. Ile teraz ma obowiązków, papierów do uzupełniania, i... mój pogrzeb.
- Victoria... jak ja się cieszę, że cię słyszę. Teraz... wiesz... będzie twój... pogrzeb. I ja już sama nie wiem... zaczynam wątpić... czy żyjesz, czy, hm, umarłaś. To jest takie realistyczne. Wszyscy myślą, że spłonęłaś, tylko najbliższa rodzina ma tą świadomość, że jesteś w Ametystianii. Ja wiem, że to jest trudne i skomplikowane, pewnie żywisz do nas urazę, że nikt nic ci nie powiedział, ale wierz mi na słowo, że nie mógł nikt, bo nie mogłabyś przejść do tej krainy, bo przecież sama byś w ogień nie skoczyła, i pewnie cię to bolało, ale Nathan obiecał mi, Harold zwłaszcza, że wszystko będzie w porządku, że dasz radę...
- Mamo! Uspokój się! Wszystko jest w porządku. Żyję. Trochę mnie poparzył ogień, ale jest okej. Naprawdę, nie masz się o co martwić.
- Na pewno jest wszystko w porządku?
Nie.
- Tak. Mam super dom. To jest niesamowite, mam za darmo dom z wyposażeniem! I to nie tanim! To jest po prostu boskie!
- To nie jest takie kolorowe, Victoria. Cholera, chciałabym być tam z tobą i ci pomóc.
- Nie musisz, dam radę.
- Radę musisz dać, ale przecież... rany! Dlaczego to przyszło tak nagle? A religia SED? Nie dasz rady się tak szybko i od razu na nią przerzucić... nie miałaś o tym zielonego pojęcia...
- Mamo! Dam radę!
- Cholera!
- A u was? Wszystko w porządku?
- Kiedy idziesz do arquady? - mama udała, że nie usłyszała pytania.
- Hm, dzisiaj jest...
- Niedziela. Nie orientujesz się?
- Nie, bo byłam w śpią... to znaczy, jakoś daty tutaj nie spełniają większej roli.
- Byłaś w śpiączce? Co?!
- Mamo, to nie tak... nie w śpiączce.
- Co ty w ogóle mówisz?
- To długa historia, mamo. Nie na telefon. Chciałabym cię przytulić.
- Ja ciebie też, ale nie mamy okazji teraz się zobaczyć. Z Anglii pod Włochy, mogą być małe komplikacje - mama podkreśliła słowo "pod". Roześmiałam się.
- Nie da się zaprzeczyć. Zobaczymy się, nie?
- Musimy. Muszę zobaczyć dwój dom. I Ametystianię. Cholera, jak ja dawno tam nie byłam!
- Dlaczego przeprowadziliśmy się do Anglii? Anderka mówiła, że można zostać.
- Można, ale wtedy były problemy z tym stałym zamieszkaniem. Kochałam i nadal kocham to miejsce, ale nie mogłam żyć ze świadomością, że już nigdy nie zobaczyłabym prawdziwego nieba czy słońca.
- Przecież można przejść przez artcum, jeśli ma się zgodę.
- Można, ale to nie to samo. Czułam się jak w klatce. Bez zwierząt i takich, hm, prawdziwych roślin? Żyjąc w Ametystianii ma się wrażenie, że to wszystko jest prawdziwe, ale jednak nie jest. Nie mogłam tego przetrawić.
- Tu jest zupełnie inaczej. Jak się przystosowałaś do normalnego życia? Jak tu w ogóle trafiłaś? Nic nie wiem!
Mama westchnęła.
- Z religią było trudno. Ciągle mówiłam "na Smoka!", więc zastąpiłam to słowem "cholera". To byłoby dziwne, powtarzając ciągle elementy religii SED, nie sądzisz? Z blizną było łatwiej. Mam ją na ramieniu, więc jest prawie niewidoczna, ciągle zakryta ubraniami. Jeśli jednak pójdę na basen, mówię, że to tatuaż i tyle. To jest najprostsza kwestia. Do Ametystianii trafiłam, mając 15 lat. Niedużo. Podobno miałam się utopić w jeziorze.
- Wiedziałaś o tym, że tu trafisz?
- Ależ skąd! Każdy dowiaduje się o tym na pewnym etapie. Moi rodzice, czyli twoi dziadkowie, byli wybrani, bo kiedyś ludzie zostawali wybierani, a teraz działa to na podstawie genetyki, tak samo twoje dzieci będą w Ametystianii i nie będziesz miała prawa o tym nikomu mówić ze świata ludzkiego. Tój tata, czyli mój mąż, był wybrany. Spotkaliśmy się w Ametystianii, zostaliśmy razem, a ślub wzięliśmy już tutaj, w Anglii. Chciał tam zostać, ale podążył za mną, bo chciał dla mnie jak najlepiej. Urocze, nie?
- Bardzo. A tata jak tutaj się pojawił?
- Ha! Wypadek! To trochę dziwnie brzmi, tak jakbyś miała zastępczych rodziców.
- Zaraz, zaraz, anderka mi mówiła, że trzeba wyrobić sobie nowe dane osobowe, żeby w ogóle wyjechać z Ametystianii i zamieszkać w świecie ludzkim, w tym normalnym, bo inaczej wyglądałoby to tak, że zmartwychwstaliście.
- Więc tak zrobiliśmy.
- Teraz jestem Victoria Preiter, a przedtem...?
- Victoria Anderson.
- To takie pospolite!
- Z tą zmianą danych osobowych to jeszcze było dużo komplikacji. Brakowało dokumentów. Ale nie będę o tym mówić, teraz najważniejsza jesteś ty, a nie problemy moje i taty, które, na szczęście, minęły.
- Musieliście coś podrabiać?
- Hm, nieważne - mama odchrząknęła. - Widziałam tego Harolda. Wygląda na w porządku gościa.
- Bo taki jest. Zabawny i na luzie. Taki wieczny optymista.
- Victoria, czy na pewno jest wszystko w porządku?
Cholera, dlaczego moja mama zawsze umiała wyczuć, kiedy coś się dzieje a kiedy jest wszystko w porządku? Hm, kłamać umiem, ale zawsze jakiś niepokój po mnie widać, czy, jak w tym przypadku, słychać. Postanowiłam użyć tradycyjnego kłamstewka:
- Wiesz mamo, jestem zmęczona, i to pewnie też ma wpływ na moje głupie gadanie.
- Rozmawiasz jeszcze normalnie, więc porozmawiaj z tatą choć chwilę. Obiecuję ci, że niedługo się zobaczymy. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, mamo.
Usłyszałam dalekie wołanie mamy i szum. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale postanowiłam być twarda i nie rozbeczeć się. Nie mogę!
- Halo? - żywy głos taty mocno kontrastował się z moim słabym.
- Cześć, tato!
- Victoria, ojeju! I jak? - zamilkł.
- Hm, wiesz, bywało lepiej, ale je...
- Musi być okej, Victoria, nie ma innego wyjścia. Musisz zachować się jak dorosła kobieta, nie jak mięczak.
Tata również wyczuł w moim głosie płaczliwy ton. Przewróciłam oczami.
- Nie rób ze mnie mięczaka, tato.
"Lucy, do cholery! Nie rób ze mnie pieprzonego mięczaka!"
- Nawet nie mam zamiaru. Powiedz mi, jak ci się podoba Ametystiania? Ha, to były czasy! Żarcie za darmo, domy full wypas i wszystko wyglądało jak w normalnym mieście, czym nie było i nie jest! Ciepło przez cały rok, żadnego deszczu, śniegu i mgły, sztuczne słoneczko i niebo, kwiatki jeszcze prawdziwe, ale mimo to dla mamy było za mało - westchnął. - Nie mam jej tego za złe. To była jej decyzja, a ja chciałem i nadal chcę jak najlepiej. Tutaj jest o wiele ciężej. Rachunki i kasa. Tylko skąd ją brać? Dziury w chodnikach, smutni ludzie i w ogóle jakoś do bani, bo nie ma ciebie.
- Przecież żyję i mam się dobrze.
- No tak, ale to wkurzające wysłuchiwać, jak przychodzą do naszego domu jakieś dzieciaki z gimnazjum i składają kondolencje. Raz wyszedłem z domu, a na furtce wisiała wstążka z napisem "żegnaj, Victoria"! Kurczę, dobrze, że ciebie tak wszyscy lubili, ale nie chcę mieć podwórka obstawionego zniczami, po gówno mi to? Tylko mnie to dołuje, a mama już wątpi, czy żyjesz czy nie. Muszę udawać smutnego, żeby ludzie nie pomyśleli, że cieszę się iż moja córka umarła.
- Musisz być twardy, przyjedziecie tutaj niedługo. Pokażę wam swój rewelacyjny dom.
- My pracujemy.
- A ja w tą środę idę do szkoły.
- Znajdziesz przyjaciół, nie martw się!
- Już znalazłam. Harold, Nathan, Andrew, Angelika i Luc...- ugryzłam się w język.
- Luc?
- Nie, tak sobie... przypomniało mi się to imię, taka jedna dziewczyna ze starego gimnazjum się nazywała.
- Znam ją?
- Nie, jest, to znaczy była, wredna.
- A, to nie. Znam tylko tych dobrych.
- Tutaj podobno są tylko dobrzy.
- Nic nie jest idealne, Victoria. Pamiętaj o tym. Ametystiania to nie raj. Poczytaj Dragens Sulte.
- Mieliśmy to w domu? Przecież wyznajecie religię SED, każdy to powinien mieć.
- Mamy... ale to jest zakopane.
- Co?!
- Przecież to jest tutaj nielegalne. To nie istnieje. Nie ma takiego czegoś jak Dragens Sulte, tylko w Ametystianii. Przecież tutaj panują różne religie, wszystkie, oprócz SED. Tutaj takie coś nie istnieje. Nikt normalny nie wie, że istnieje Ametystiania. Każdy Ametystianin przysiągł na Smoka, że nie zdradzi swojej ojczyzny. Gdyby ludzie dowiedzieli się o Ametystianii, tą krainę czekałaby zagłada.
Teraz dopiero zrozumiałam, jak poważny był błąd Lucy.
- Jak czytałam kawałek Dragens Sulte, o powstaniu Ametystianii, była mowa o Złym Smoku, który stworzył tą krainę, tylko Dobry ją zdobył. Podobno ten Zły ma wrócić, tylko... kiedy? I czy on jest w stanie opętać?
- Nikt nie wie, kiedy ma wrócić, ale pewne jest, że po prostu może. Ba, musi, tak głosi nasza religia. Nic nie jest idealne. O tym będziesz się uczyła w arquadzie, nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć, zwłaszcza przez telefon. Dopytaj rówieśników czy anderkę.
- Dopytam.
- Na razie będę musiał kończyć tą rozmowę. Musimy się spotkać.
- Musimy. Jestem zmęczona.
- Masz prawo. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, tato. Przesyłam całusy rodzinie - szepnęłam. Usłyszałam ciche kliknięcie. Tata rozłączył się.
Rozejrzałam się po pokoju. Leżałam umyta i przebrana w pidżamę w łóżku w swojej sypialni. Położyłam telefon na stolik stojący obok łóżka i zwinęłam się w kołdrę. Zasnęłam kamiennym snem cała we łzach.
Czy Harold płacił za śniadanie parę dni temu?
Zadałam sobie to pytanie, stojąc naprzeciwko kawiarni, w której jadłam z Haroldem śniadanie, bardzo dobre śniadanie. Rozpoczął się kolejny dzień, a najgorsze w nim było to, że nie miałam z kim go spędzić. Jutro miałam iść do arquady. Co prawda miałam iść w środę, a dzisiaj jest poniedziałek, lecz anderka powiedziała, że będę się nudzić i naukę równie dobrze mogę rozpocząć już od jutra. Dla mnie było to bardzo wygodne, bo nie będę musiała się nudzić kolejny dzień. Jednak dzisiaj musiałam coś sobie zaplanować. Wczoraj nie miałam czasu na myślenie o takich zwyczajnych sprawach.
Weszłam do kawiarenki. Była pusta. Za ladą stała kobieta o krótkich blond włosach. Czytała jakąś książkę. Cóż, skoro jedzenie dla mnie jest za darmo, to dlaczego mam głodować?
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało. Czy tutaj wita się inaczej? Może "Ave Smok" czy coś w tym stylu?
- Dzień dobry - odparła i odłożyła lekturę. - W czym mogę pomóc?
- Hm... - spojrzałam na kartę dań. - Poproszę omleta... i herbatę.
- Proszę zaczekać - kobieta wyszła na zaplecze, i po chwili wróciła z tacą z jedzeniem.
- Dziękuję - mruknęłam. Podobno za nic tu się nie płaci, ale moja bujna wyobraźnia zaczęła działać. Zaraz na mnie spojrzy i powie "a gdzie pieniądze?" A wtedy odpowiedziałabym, że nie mam, zadzwoniła by po gliny...
Hej, zaraz, zaraz! Czy w Ametystianii jest policja?
Na szczęście nic podobnego się nie wydarzyło. Powoli zjadłam śniadanie. Jednak bez Harolda to nie to samo. Poczułam się jak jakaś dziewczyna, która została porzucona w wielkim mieście przez nadąsanego faceta. Eve kiedyś takiego miała. Nigdy go nie lubiłam. Umięśniony chłopak, który był zapatrzony tylko w siebie. Gapił się w lustro i prężył muskuły. Udawał twardziela, ale pamiętam, jak kiedyś, gdy poszłam z nimi na miasto, uciekł przed wilczurem. Umięśniona ciota i tyle, nas zostawił! Odtąd Eve ciągle mi mówiła, że ma wszystkich facetów gdzieś. Minęły dwa tygodnie i poznała pewnego Rafała.
Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do chłopaków. Nigdy takiego nie miałam. Miałam z nimi dobry kontakt, ale tylko przyjacielski, nic więcej. Christopher był dla mnie tylko przyjacielem.
Był.
Kiedy straciłam z nim wszelki kontakt, zastanawiałam się, kim on właściwie dla mnie jest. Przecież przyjaciół się nie zostawia, czyż nie? Teraz ta moja niby-śmierć. Może to dziwne, ale ciekawi mnie, co pomyśleli o mnie ludzie z gimnazjum, kiedy dowiedzieli się, że spłonęłam i mnie nie ma. Czy Christopher o tym wie? Zapłakał po mnie?
Dopijałam herbatę, gdy zobaczyłam przez okno wysokiego chłopaka z brązowymi włosami.
Nathan? Dlaczego on nie jest w arquadzie?
Odstawiłam naczynia, krzyknęłam "do widzenia" i poszłam za Nathanem, tak, żeby mnie nie zauważył. Może to nie on? Może z kimś mi się pomylił? Mimo to udałam się za nim niczym szpieg.
Zaprowadził mnie do parku. Spokojnie spacerował z torbą szkolną na ramieniu niczym wagarowicz, kiedy zaczepił go jakiś mężczyzna w ciemnej bluzie z kapturem. Schowałam się za krzakiem. Boleśnie mnie kuł, ale nie zważałam na to. Intrygowała mnie postać w kapturze i to, co robi. Popchnął Nathana.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Dlaczego on to zrobił? Usiadłam, najciszej jak się dało, i zaczęłam przysłuchiwać się scence.
- Czego chcesz? - krzyknął Nathan, patrząc się na zakapturzonego chłopaka.
- Ty już dobrze wiesz, czego! - odkrzyknął tamten i popchnął go ponownie. - Co? Lucy ci uciekła? Nie ma teraz kogo lizać, co?! Nie ma się z kim pokazać! Można nas wsypie jeszcze, co? Opętana bidulka! Pewnie teraz skacze po łąkach i mówi wszystkim o Ametystianii! Naucz się trzymać dziewczynę na smyczy! Z nią nie da się inaczej! Może teraz zaliczysz tą Victorię czy jak jej tam, co? Podoba ci się, co?
Zauważyłam z niesmakiem, że zakapturzony facet nadużywa słowa "co". Bardziej mnie denerwował tym, że oskarżał Nathana o takie rzeczy! Korciło mnie żeby pobiec tam i obronić chłopaka, ale coś mi w świadomości mówiło, żebym tego nie robiła.
- Odpieprz się! - krzyknął Nathan i oddał chłopakowi. - Farmazony opowiadasz! To nie jej wina! Jak jeszcze raz na nią tak powiesz, to ci przywalę!
- No dalej! Odważ się!
Nathan skierował pięść w jego twarz, jednak zakapturzony chłopak zrobił unik i uderzył go w żołądek, nie pomijając przy tym twarzy. Nathan upadł, a łobuz, kopiąc go w brzuch, zaśmiał się z niego szyderczo:
- Cienias. Z lepszymi się nie zadziera. Zapamiętaj to sobie!
I odszedł. Nathan nie ruszał się, jego torba z wysypaną zawartością leżała obok niego. Chciałam krzyknąć "Nathan" i podbiec, ale wtedy i ja nie uciekłabym przed tym dresem, i dodatkowo naraziłabym swojego przyjaciela na kilka dodatkowych ciosów, czego nie chciałam.
Zniecierpliwiona odczekałam dziesięć minut, aż facet wyszedł z parku, i podbiegłam do Nathana.
- Nathan? Cholera, Nathan! Żyjesz? Powiedz coś! - rozhisteryzowana zaczęłam klepać go po ramionach i po policzkach. Łzy cisnęły mi się do oczu. Przygryzłam wargę.
- Victoria? Co ty tu...? - wychrypiał i otworzył z trudem oczy. Były całe czerwone i załzawione, ale też pełne przerażenia. - Zostaw mnie. Jestem ciotą i tyle.
- Nie jesteś! Co ty gadasz? Jakiś debil się przypałętał, matko! Co on od ciebie chciał? - pospiesznie spakowałam książki do torby. Odwróciłam się. Miał zamknięte oczy. Nic nie mówił i z trudnością oddychał.
- Nathan! Nie!!!
Zaczęłam zdenerwowana płakać. Nie! Nie mógł umrzeć! Wyciągnęłam jego telefon z kieszeni. Na swoim nie miałam żadnych numerów do swoich nowych znajomych. Przecież po pogotowie nie mogłam zadzwonić!
Wyszukałam w kontaktach numer Angeliki. Wcisnęłam przycisk "zadzwoń". Cholera, przecież ona ma lekcje! Czy odbierze?
- Nathan, bez jaj, otwórz te oczy! Żyj, do cholery! - krzyczałam.
- Halo? Nathan? - głos Angeliki był bardzo zdziwiony i lekko zaniepokojony.
- Na Smoka! Angelika?
- Victoria? To ty? Dlaczego... - umilkła.
- Jestem w parku. Nathana ktoś pobił, jakiś facet, widziałam to! Matko kochana, on ledwo oddycha! Stracił przytomność!
- Smoku kochany! - Angelika była naprawdę przerażona. - Zaraz przyjdę! Cholera!
Rozłączyła się. Rozejrzałam się. Park był całkowicie opustoszały. Nathan leżał nieprzytomny, każdy oddech łapał z trudnością.
Nic nie jest idealne.
cdn
- Victoria? Rany! Victoria! Nie wiem, od czego zacząć! - głos mamy był pełen ulgi, ale też niepokoju, troski i strachu. Jak to każda mama, martwiła się o mnie, ale miała bardzo dużo powodów. Zrobiło mi się smutno. Ile teraz ma obowiązków, papierów do uzupełniania, i... mój pogrzeb.
- Victoria... jak ja się cieszę, że cię słyszę. Teraz... wiesz... będzie twój... pogrzeb. I ja już sama nie wiem... zaczynam wątpić... czy żyjesz, czy, hm, umarłaś. To jest takie realistyczne. Wszyscy myślą, że spłonęłaś, tylko najbliższa rodzina ma tą świadomość, że jesteś w Ametystianii. Ja wiem, że to jest trudne i skomplikowane, pewnie żywisz do nas urazę, że nikt nic ci nie powiedział, ale wierz mi na słowo, że nie mógł nikt, bo nie mogłabyś przejść do tej krainy, bo przecież sama byś w ogień nie skoczyła, i pewnie cię to bolało, ale Nathan obiecał mi, Harold zwłaszcza, że wszystko będzie w porządku, że dasz radę...
- Mamo! Uspokój się! Wszystko jest w porządku. Żyję. Trochę mnie poparzył ogień, ale jest okej. Naprawdę, nie masz się o co martwić.
- Na pewno jest wszystko w porządku?
Nie.
- Tak. Mam super dom. To jest niesamowite, mam za darmo dom z wyposażeniem! I to nie tanim! To jest po prostu boskie!
- To nie jest takie kolorowe, Victoria. Cholera, chciałabym być tam z tobą i ci pomóc.
- Nie musisz, dam radę.
- Radę musisz dać, ale przecież... rany! Dlaczego to przyszło tak nagle? A religia SED? Nie dasz rady się tak szybko i od razu na nią przerzucić... nie miałaś o tym zielonego pojęcia...
- Mamo! Dam radę!
- Cholera!
- A u was? Wszystko w porządku?
- Kiedy idziesz do arquady? - mama udała, że nie usłyszała pytania.
- Hm, dzisiaj jest...
- Niedziela. Nie orientujesz się?
- Nie, bo byłam w śpią... to znaczy, jakoś daty tutaj nie spełniają większej roli.
- Byłaś w śpiączce? Co?!
- Mamo, to nie tak... nie w śpiączce.
- Co ty w ogóle mówisz?
- To długa historia, mamo. Nie na telefon. Chciałabym cię przytulić.
- Ja ciebie też, ale nie mamy okazji teraz się zobaczyć. Z Anglii pod Włochy, mogą być małe komplikacje - mama podkreśliła słowo "pod". Roześmiałam się.
- Nie da się zaprzeczyć. Zobaczymy się, nie?
- Musimy. Muszę zobaczyć dwój dom. I Ametystianię. Cholera, jak ja dawno tam nie byłam!
- Dlaczego przeprowadziliśmy się do Anglii? Anderka mówiła, że można zostać.
- Można, ale wtedy były problemy z tym stałym zamieszkaniem. Kochałam i nadal kocham to miejsce, ale nie mogłam żyć ze świadomością, że już nigdy nie zobaczyłabym prawdziwego nieba czy słońca.
- Przecież można przejść przez artcum, jeśli ma się zgodę.
- Można, ale to nie to samo. Czułam się jak w klatce. Bez zwierząt i takich, hm, prawdziwych roślin? Żyjąc w Ametystianii ma się wrażenie, że to wszystko jest prawdziwe, ale jednak nie jest. Nie mogłam tego przetrawić.
- Tu jest zupełnie inaczej. Jak się przystosowałaś do normalnego życia? Jak tu w ogóle trafiłaś? Nic nie wiem!
Mama westchnęła.
- Z religią było trudno. Ciągle mówiłam "na Smoka!", więc zastąpiłam to słowem "cholera". To byłoby dziwne, powtarzając ciągle elementy religii SED, nie sądzisz? Z blizną było łatwiej. Mam ją na ramieniu, więc jest prawie niewidoczna, ciągle zakryta ubraniami. Jeśli jednak pójdę na basen, mówię, że to tatuaż i tyle. To jest najprostsza kwestia. Do Ametystianii trafiłam, mając 15 lat. Niedużo. Podobno miałam się utopić w jeziorze.
- Wiedziałaś o tym, że tu trafisz?
- Ależ skąd! Każdy dowiaduje się o tym na pewnym etapie. Moi rodzice, czyli twoi dziadkowie, byli wybrani, bo kiedyś ludzie zostawali wybierani, a teraz działa to na podstawie genetyki, tak samo twoje dzieci będą w Ametystianii i nie będziesz miała prawa o tym nikomu mówić ze świata ludzkiego. Tój tata, czyli mój mąż, był wybrany. Spotkaliśmy się w Ametystianii, zostaliśmy razem, a ślub wzięliśmy już tutaj, w Anglii. Chciał tam zostać, ale podążył za mną, bo chciał dla mnie jak najlepiej. Urocze, nie?
- Bardzo. A tata jak tutaj się pojawił?
- Ha! Wypadek! To trochę dziwnie brzmi, tak jakbyś miała zastępczych rodziców.
- Zaraz, zaraz, anderka mi mówiła, że trzeba wyrobić sobie nowe dane osobowe, żeby w ogóle wyjechać z Ametystianii i zamieszkać w świecie ludzkim, w tym normalnym, bo inaczej wyglądałoby to tak, że zmartwychwstaliście.
- Więc tak zrobiliśmy.
- Teraz jestem Victoria Preiter, a przedtem...?
- Victoria Anderson.
- To takie pospolite!
- Z tą zmianą danych osobowych to jeszcze było dużo komplikacji. Brakowało dokumentów. Ale nie będę o tym mówić, teraz najważniejsza jesteś ty, a nie problemy moje i taty, które, na szczęście, minęły.
- Musieliście coś podrabiać?
- Hm, nieważne - mama odchrząknęła. - Widziałam tego Harolda. Wygląda na w porządku gościa.
- Bo taki jest. Zabawny i na luzie. Taki wieczny optymista.
- Victoria, czy na pewno jest wszystko w porządku?
Cholera, dlaczego moja mama zawsze umiała wyczuć, kiedy coś się dzieje a kiedy jest wszystko w porządku? Hm, kłamać umiem, ale zawsze jakiś niepokój po mnie widać, czy, jak w tym przypadku, słychać. Postanowiłam użyć tradycyjnego kłamstewka:
- Wiesz mamo, jestem zmęczona, i to pewnie też ma wpływ na moje głupie gadanie.
- Rozmawiasz jeszcze normalnie, więc porozmawiaj z tatą choć chwilę. Obiecuję ci, że niedługo się zobaczymy. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, mamo.
Usłyszałam dalekie wołanie mamy i szum. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale postanowiłam być twarda i nie rozbeczeć się. Nie mogę!
- Halo? - żywy głos taty mocno kontrastował się z moim słabym.
- Cześć, tato!
- Victoria, ojeju! I jak? - zamilkł.
- Hm, wiesz, bywało lepiej, ale je...
- Musi być okej, Victoria, nie ma innego wyjścia. Musisz zachować się jak dorosła kobieta, nie jak mięczak.
Tata również wyczuł w moim głosie płaczliwy ton. Przewróciłam oczami.
- Nie rób ze mnie mięczaka, tato.
"Lucy, do cholery! Nie rób ze mnie pieprzonego mięczaka!"
- Nawet nie mam zamiaru. Powiedz mi, jak ci się podoba Ametystiania? Ha, to były czasy! Żarcie za darmo, domy full wypas i wszystko wyglądało jak w normalnym mieście, czym nie było i nie jest! Ciepło przez cały rok, żadnego deszczu, śniegu i mgły, sztuczne słoneczko i niebo, kwiatki jeszcze prawdziwe, ale mimo to dla mamy było za mało - westchnął. - Nie mam jej tego za złe. To była jej decyzja, a ja chciałem i nadal chcę jak najlepiej. Tutaj jest o wiele ciężej. Rachunki i kasa. Tylko skąd ją brać? Dziury w chodnikach, smutni ludzie i w ogóle jakoś do bani, bo nie ma ciebie.
- Przecież żyję i mam się dobrze.
- No tak, ale to wkurzające wysłuchiwać, jak przychodzą do naszego domu jakieś dzieciaki z gimnazjum i składają kondolencje. Raz wyszedłem z domu, a na furtce wisiała wstążka z napisem "żegnaj, Victoria"! Kurczę, dobrze, że ciebie tak wszyscy lubili, ale nie chcę mieć podwórka obstawionego zniczami, po gówno mi to? Tylko mnie to dołuje, a mama już wątpi, czy żyjesz czy nie. Muszę udawać smutnego, żeby ludzie nie pomyśleli, że cieszę się iż moja córka umarła.
- Musisz być twardy, przyjedziecie tutaj niedługo. Pokażę wam swój rewelacyjny dom.
- My pracujemy.
- A ja w tą środę idę do szkoły.
- Znajdziesz przyjaciół, nie martw się!
- Już znalazłam. Harold, Nathan, Andrew, Angelika i Luc...- ugryzłam się w język.
- Luc?
- Nie, tak sobie... przypomniało mi się to imię, taka jedna dziewczyna ze starego gimnazjum się nazywała.
- Znam ją?
- Nie, jest, to znaczy była, wredna.
- A, to nie. Znam tylko tych dobrych.
- Tutaj podobno są tylko dobrzy.
- Nic nie jest idealne, Victoria. Pamiętaj o tym. Ametystiania to nie raj. Poczytaj Dragens Sulte.
- Mieliśmy to w domu? Przecież wyznajecie religię SED, każdy to powinien mieć.
- Mamy... ale to jest zakopane.
- Co?!
- Przecież to jest tutaj nielegalne. To nie istnieje. Nie ma takiego czegoś jak Dragens Sulte, tylko w Ametystianii. Przecież tutaj panują różne religie, wszystkie, oprócz SED. Tutaj takie coś nie istnieje. Nikt normalny nie wie, że istnieje Ametystiania. Każdy Ametystianin przysiągł na Smoka, że nie zdradzi swojej ojczyzny. Gdyby ludzie dowiedzieli się o Ametystianii, tą krainę czekałaby zagłada.
Teraz dopiero zrozumiałam, jak poważny był błąd Lucy.
- Jak czytałam kawałek Dragens Sulte, o powstaniu Ametystianii, była mowa o Złym Smoku, który stworzył tą krainę, tylko Dobry ją zdobył. Podobno ten Zły ma wrócić, tylko... kiedy? I czy on jest w stanie opętać?
- Nikt nie wie, kiedy ma wrócić, ale pewne jest, że po prostu może. Ba, musi, tak głosi nasza religia. Nic nie jest idealne. O tym będziesz się uczyła w arquadzie, nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć, zwłaszcza przez telefon. Dopytaj rówieśników czy anderkę.
- Dopytam.
- Na razie będę musiał kończyć tą rozmowę. Musimy się spotkać.
- Musimy. Jestem zmęczona.
- Masz prawo. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, tato. Przesyłam całusy rodzinie - szepnęłam. Usłyszałam ciche kliknięcie. Tata rozłączył się.
Rozejrzałam się po pokoju. Leżałam umyta i przebrana w pidżamę w łóżku w swojej sypialni. Położyłam telefon na stolik stojący obok łóżka i zwinęłam się w kołdrę. Zasnęłam kamiennym snem cała we łzach.
Czy Harold płacił za śniadanie parę dni temu?
Zadałam sobie to pytanie, stojąc naprzeciwko kawiarni, w której jadłam z Haroldem śniadanie, bardzo dobre śniadanie. Rozpoczął się kolejny dzień, a najgorsze w nim było to, że nie miałam z kim go spędzić. Jutro miałam iść do arquady. Co prawda miałam iść w środę, a dzisiaj jest poniedziałek, lecz anderka powiedziała, że będę się nudzić i naukę równie dobrze mogę rozpocząć już od jutra. Dla mnie było to bardzo wygodne, bo nie będę musiała się nudzić kolejny dzień. Jednak dzisiaj musiałam coś sobie zaplanować. Wczoraj nie miałam czasu na myślenie o takich zwyczajnych sprawach.
Weszłam do kawiarenki. Była pusta. Za ladą stała kobieta o krótkich blond włosach. Czytała jakąś książkę. Cóż, skoro jedzenie dla mnie jest za darmo, to dlaczego mam głodować?
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało. Czy tutaj wita się inaczej? Może "Ave Smok" czy coś w tym stylu?
- Dzień dobry - odparła i odłożyła lekturę. - W czym mogę pomóc?
- Hm... - spojrzałam na kartę dań. - Poproszę omleta... i herbatę.
- Proszę zaczekać - kobieta wyszła na zaplecze, i po chwili wróciła z tacą z jedzeniem.
- Dziękuję - mruknęłam. Podobno za nic tu się nie płaci, ale moja bujna wyobraźnia zaczęła działać. Zaraz na mnie spojrzy i powie "a gdzie pieniądze?" A wtedy odpowiedziałabym, że nie mam, zadzwoniła by po gliny...
Hej, zaraz, zaraz! Czy w Ametystianii jest policja?
Na szczęście nic podobnego się nie wydarzyło. Powoli zjadłam śniadanie. Jednak bez Harolda to nie to samo. Poczułam się jak jakaś dziewczyna, która została porzucona w wielkim mieście przez nadąsanego faceta. Eve kiedyś takiego miała. Nigdy go nie lubiłam. Umięśniony chłopak, który był zapatrzony tylko w siebie. Gapił się w lustro i prężył muskuły. Udawał twardziela, ale pamiętam, jak kiedyś, gdy poszłam z nimi na miasto, uciekł przed wilczurem. Umięśniona ciota i tyle, nas zostawił! Odtąd Eve ciągle mi mówiła, że ma wszystkich facetów gdzieś. Minęły dwa tygodnie i poznała pewnego Rafała.
Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do chłopaków. Nigdy takiego nie miałam. Miałam z nimi dobry kontakt, ale tylko przyjacielski, nic więcej. Christopher był dla mnie tylko przyjacielem.
Był.
Kiedy straciłam z nim wszelki kontakt, zastanawiałam się, kim on właściwie dla mnie jest. Przecież przyjaciół się nie zostawia, czyż nie? Teraz ta moja niby-śmierć. Może to dziwne, ale ciekawi mnie, co pomyśleli o mnie ludzie z gimnazjum, kiedy dowiedzieli się, że spłonęłam i mnie nie ma. Czy Christopher o tym wie? Zapłakał po mnie?
Dopijałam herbatę, gdy zobaczyłam przez okno wysokiego chłopaka z brązowymi włosami.
Nathan? Dlaczego on nie jest w arquadzie?
Odstawiłam naczynia, krzyknęłam "do widzenia" i poszłam za Nathanem, tak, żeby mnie nie zauważył. Może to nie on? Może z kimś mi się pomylił? Mimo to udałam się za nim niczym szpieg.
Zaprowadził mnie do parku. Spokojnie spacerował z torbą szkolną na ramieniu niczym wagarowicz, kiedy zaczepił go jakiś mężczyzna w ciemnej bluzie z kapturem. Schowałam się za krzakiem. Boleśnie mnie kuł, ale nie zważałam na to. Intrygowała mnie postać w kapturze i to, co robi. Popchnął Nathana.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Dlaczego on to zrobił? Usiadłam, najciszej jak się dało, i zaczęłam przysłuchiwać się scence.
- Czego chcesz? - krzyknął Nathan, patrząc się na zakapturzonego chłopaka.
- Ty już dobrze wiesz, czego! - odkrzyknął tamten i popchnął go ponownie. - Co? Lucy ci uciekła? Nie ma teraz kogo lizać, co?! Nie ma się z kim pokazać! Można nas wsypie jeszcze, co? Opętana bidulka! Pewnie teraz skacze po łąkach i mówi wszystkim o Ametystianii! Naucz się trzymać dziewczynę na smyczy! Z nią nie da się inaczej! Może teraz zaliczysz tą Victorię czy jak jej tam, co? Podoba ci się, co?
Zauważyłam z niesmakiem, że zakapturzony facet nadużywa słowa "co". Bardziej mnie denerwował tym, że oskarżał Nathana o takie rzeczy! Korciło mnie żeby pobiec tam i obronić chłopaka, ale coś mi w świadomości mówiło, żebym tego nie robiła.
- Odpieprz się! - krzyknął Nathan i oddał chłopakowi. - Farmazony opowiadasz! To nie jej wina! Jak jeszcze raz na nią tak powiesz, to ci przywalę!
- No dalej! Odważ się!
Nathan skierował pięść w jego twarz, jednak zakapturzony chłopak zrobił unik i uderzył go w żołądek, nie pomijając przy tym twarzy. Nathan upadł, a łobuz, kopiąc go w brzuch, zaśmiał się z niego szyderczo:
- Cienias. Z lepszymi się nie zadziera. Zapamiętaj to sobie!
I odszedł. Nathan nie ruszał się, jego torba z wysypaną zawartością leżała obok niego. Chciałam krzyknąć "Nathan" i podbiec, ale wtedy i ja nie uciekłabym przed tym dresem, i dodatkowo naraziłabym swojego przyjaciela na kilka dodatkowych ciosów, czego nie chciałam.
Zniecierpliwiona odczekałam dziesięć minut, aż facet wyszedł z parku, i podbiegłam do Nathana.
- Nathan? Cholera, Nathan! Żyjesz? Powiedz coś! - rozhisteryzowana zaczęłam klepać go po ramionach i po policzkach. Łzy cisnęły mi się do oczu. Przygryzłam wargę.
- Victoria? Co ty tu...? - wychrypiał i otworzył z trudem oczy. Były całe czerwone i załzawione, ale też pełne przerażenia. - Zostaw mnie. Jestem ciotą i tyle.
- Nie jesteś! Co ty gadasz? Jakiś debil się przypałętał, matko! Co on od ciebie chciał? - pospiesznie spakowałam książki do torby. Odwróciłam się. Miał zamknięte oczy. Nic nie mówił i z trudnością oddychał.
- Nathan! Nie!!!
Zaczęłam zdenerwowana płakać. Nie! Nie mógł umrzeć! Wyciągnęłam jego telefon z kieszeni. Na swoim nie miałam żadnych numerów do swoich nowych znajomych. Przecież po pogotowie nie mogłam zadzwonić!
Wyszukałam w kontaktach numer Angeliki. Wcisnęłam przycisk "zadzwoń". Cholera, przecież ona ma lekcje! Czy odbierze?
- Nathan, bez jaj, otwórz te oczy! Żyj, do cholery! - krzyczałam.
- Halo? Nathan? - głos Angeliki był bardzo zdziwiony i lekko zaniepokojony.
- Na Smoka! Angelika?
- Victoria? To ty? Dlaczego... - umilkła.
- Jestem w parku. Nathana ktoś pobił, jakiś facet, widziałam to! Matko kochana, on ledwo oddycha! Stracił przytomność!
- Smoku kochany! - Angelika była naprawdę przerażona. - Zaraz przyjdę! Cholera!
Rozłączyła się. Rozejrzałam się. Park był całkowicie opustoszały. Nathan leżał nieprzytomny, każdy oddech łapał z trudnością.
Nic nie jest idealne.
cdn
czwartek, 8 marca 2012
X
Postarałam się poukładać w głowie fakty. Sytuacja nie jest zbyt optymistyczna. Lucy została ponownie opętana przez Złego Smoka, który pozostawił w jej duszy cząstkę swojej. Oznacza to, że powrócił, tylko jeszcze nie w swoim ciele, więc musiał znaleźć sobie ofiarę. Idealną osobą była Lucy, która już miała potyczki ze Złymi Mocami. Tak, to był dobry kąsek. Nathan jest naprawdę załamany i nie wie, co ma robić. Harold jest zły, jednak pewnie w głębi duszy szkoda mu Nathana. Angelika nie komentuje całej tej sytuacji, jednak widać po niej, że jest spięta. A Andrew? Wydaje się, że jest obecny tylko fizycznie. Porównałam w myślach Nathana-optymistę, którego poznałam na samym początku, a tego, który siedział na łóżku i wyglądał jak wrak człowieka. Nic nie zjadł, niczego nie wypił. Leżał skulony, podpierając policzki dłoniami, czasami popłynęły mu łzy, jednak w chwilach, kiedy tępo spoglądał na ścianę, widać było, że jego serce się po prostu złamało. Pomimo tego, że Lucy do niego nie pasowała, on ją naprawdę kochał.
Jak powiedział Harold-miłość zrobiła z niego idiotę. Jednak nikt nie był w stanie zaprzeczyć, że Lucy dodawała mu energii, chociaż były chwile, kiedy był na nią zdenerwowany za to, jak się zachowuje. Widać jednak, że nie byłby w stanie długo się na nią gniewać. Był dla niej w pewnym sensie wychowawcą i nauczycielem, jak funkcjonować w tej krainie.
Mam też mieszane uczucia co do Lucy. Nie lubiła mnie z zazdrości, co spowodowało, że i ja nie traktowałam jej przyjaźnie. Ale jak mam mieć dobre mniemanie o osobie, która dla wszystkich była zwyczajnie wredna? Gdy dowiedziałam się tyle informacji o niej, coś się we mnie zaczęło łamać. To nie była jej wina, ale po części również przyczyniła się do tego, co się wydarzyło. Nie rozumiem, o co była zazdrosna. Nie jestem przecież piękna, nie mam chłopaka, nie poszłam nawet do szkoły, żeby mieć dobre oceny! To bardzo dziwne. Gdy Nathan przypadkowo dotknął mojej dłoni przy przeglądaniu Dragens Sulte, wyglądała, jakby co najmniej mnie pocałował, a tak przecież nie było. Trzymała go pod pantoflem.
Gdy wyszłam z uzdrowiska, anderka zadecydowała, że dom pokaże mi Harold, bo Nathan jest zbyt zmęczony. Z jednej strony czułam ekscytację, ale z drugiej byłam przygnębiona, jak reszta osób. Noa-Wier wyglądała na jednocześnie złą i zasmuconą. Cały czas intensywnie nad czymś rozmyślała, co dodawało jej powagi i wyglądała na starszą.
Nie tak chciałam, żeby wyglądało moje nowe życie. Szczerze mówiąc, chciałabym żyć tak, jak całkiem niedawno, bez świadomości, że istnieje Ametystiania, ale... to byłoby dziwne. Pojechałabym kiedyś do Rzymu na wycieczkę, i nie miałabym tej świadomości, że kilka kilometrów w głąb ziemi jest kraina, w której toczy się normalne życie. Nonsens.
Po wyjściu z budynku nasze drogi się rozeszły. Angelika z Andrewem udali się do swoich domów, Nathan sam, przygarbiony, podreptał w przeciwną stronę, a ja razem z Haroldem udałam się do swojego nowego domu. Anderka została w uzdrowisku.
- Daleko jest ten dom? - spytałam, przerywając ciszę i wyrywając Harolda z zamyślenia. Czułam się przy nim bardzo swobodnie, pomimo, że znaliśmy się bardzo krótko. Budził zaufanie, był żartobliwy i wyluzowany. Nagle do głowy wpadło mi, ni stąd, ni zowąd, pytanie: Dlaczego się rozpłakał, gdy pomyślał, że nie żyję? Przecież nie zna mnie długo. Nie zdążył nawet ze mną rzeczowo porozmawiać, a jednak moja krótka śpiączka wywołała w nim zaskakujące emocje. Był aż tak wrażliwy? Przecież wyglądał jak prawdziwy twardziel. Mięśnie, lekki zarost, rozwiana czupryna i jeszcze przydomek "wysłannik", co brzmi naprawdę dumnie. Sam był dumny z tego określenia.
Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie, już blisko - odpowiedział, poprawiając ręką włosy.
- Jest okej, nie musisz poprawiać - odparłam, na co się roześmiał, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Tak sądzisz? - zapytał.
- Dokładnie tak.
Po krótkim spacerze zatrzymał się.
- To tutaj - uśmiechnął się i wskazał mały, ale jednak zachęcająco wyglądający domek. Zamurowało mnie.
- Wchodź! - otworzył mi furtkę, a sam przeskoczył przez furtkę.
- Nie chwal się - mruknęłam.
- Hej! Zaczekaj! - Harold szybko podbiegł i zamknął mi furtkę przed nosem. - Przecież jesteś wygimnastykowana. To twój dar, nie? Dlaczego tego nie wykorzystasz?
- Nie mam żadnego daru - burknęłam.
- Masz!
- Nie mam! Nie będę przez płoty skakać, kiedy mogę wejść, jak człowiek, przez furtkę.
- Jak Ametystianin.
- To nie jestem człowiekiem?
- Jesteś, ale wiesz, jakoś tak lepiej brzmi jak mówi się Ametystianin. Więc jak? Zrób pokaz. Przeskocz przez płot. Na Smoka, każdy to umie!
- Smoku kochany! Patrz! - westchnęłam. Stanęłam przed płotem, który dosięgał mi do piersi, cofnęłam się i z lekkiego rozbiegu przeskoczyłam.
Zdziwiłam się. Cóż, każdy potrafi przeskoczyć przez płot, jednak przyszło mi to o wiele łatwiej i prościej. Nie bałam się, że połamię nogę, tylko bez żadnych obaw odważnie przeskoczyłam.
- Pasuje?
- Co za gracja! A umiesz wejść na drzewo? - wskazał palcem drzewo rosnące na m o i m podwórku.
- Co ja, małpa? Nie przesadzajmy. Chcę zobaczyć swój dom.
Harold roześmiał się i rzucił mi klucze.
- To otwieraj.
Przełknęłam ślinę i pokonałam krótki dystans na ścieżce posypanej kamykami, podeszłam do drzwi i wolno przekręciłam klucz w zamku. Rozległo się ciche kliknięcie. Przycisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Z zaciekawieniem weszłam, wymacałam kontakt na ścianie i zapaliłam światło. Przedpokój, w którym się znajdowałam razem z Haroldem, miał kształt prostokąta i pomalowany był na świeży, jasnoniebieski kolor. Po środku, między wieszakiem a szafką, wisiało duże lustro. Nie zabrakło również miękkiego dywanika.
- Ja mam za to zapłacić? Za to bajeranckie wyposażenie?
- Chyba żartujesz.
Najbardziej interesowała mnie moja sypialnia. Była również piękna. Nieduża, jednak pośrodku znajdowało się duże, białe łóżko z białą, miękką kołdrą, nad nim wielki obraz przedstawiający czerwonego smoka zionącego ogniem, szafki nocne po obu stronach łoża, biała szafa naprzeciwko niego, a na podłodze mięciutki dywanik. W salonie była sofa z poduszkami po obu jej stronach, ława z drewnianą półeczką, telewizja średniej wielkości stojąca na dużym kredensie z półkami, a wszystko to było dopełnione różnymi pustymi półkami. Łazienka również miała małe wielkości, jednak w sam raz na jedną osobę. Zmieściła prysznic, umywalkę, sedes i podłużną szafkę. Kuchnia była również przytulna, znajdowało się w niej mały stolik z dwoma krzesłami, lodówka, piekarnik, zlew i parę szafek. Słowem- lepszego domu dostać nie mogłam. Najbardziej szokujące dla mnie jest to, że nie muszę za to płacić!
Wypasiony dom za darmo!
- Po prostu... nie wiem, co powiedzieć.
- Musisz zadzwonić do rodziców, ucieszą się - odparł, uśmiechając się.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Gdzie moje torby?
- Hm, nie przynosiłem ich.
- Więc... co to były za torby w sypialni? Nie zwracałam na nie większej uwagi.
- To nie mogły być twoje bagaże, przecież... ostatnio były u Lucy.
Jednak nie był pewny swoich słów. Pobiegł ze mną do mojej sypialni. Na łóżku faktycznie leżały bagaże. Moje bagaże.
- Co one tu robią? - mruknęłam. Otworzyłam największą, żeby sprawdzić, czy wszystko jest. Gdy rozsuwałam suwak, wypadła jakaś karteczka. Odwróciłam ją. Na drugiej stronie był niestaranny napis, który brzmiał:
Wyczekuj.
Harold spojrzał na mnie.
Wyczekuj... czego?
cdn
Jak powiedział Harold-miłość zrobiła z niego idiotę. Jednak nikt nie był w stanie zaprzeczyć, że Lucy dodawała mu energii, chociaż były chwile, kiedy był na nią zdenerwowany za to, jak się zachowuje. Widać jednak, że nie byłby w stanie długo się na nią gniewać. Był dla niej w pewnym sensie wychowawcą i nauczycielem, jak funkcjonować w tej krainie.
Mam też mieszane uczucia co do Lucy. Nie lubiła mnie z zazdrości, co spowodowało, że i ja nie traktowałam jej przyjaźnie. Ale jak mam mieć dobre mniemanie o osobie, która dla wszystkich była zwyczajnie wredna? Gdy dowiedziałam się tyle informacji o niej, coś się we mnie zaczęło łamać. To nie była jej wina, ale po części również przyczyniła się do tego, co się wydarzyło. Nie rozumiem, o co była zazdrosna. Nie jestem przecież piękna, nie mam chłopaka, nie poszłam nawet do szkoły, żeby mieć dobre oceny! To bardzo dziwne. Gdy Nathan przypadkowo dotknął mojej dłoni przy przeglądaniu Dragens Sulte, wyglądała, jakby co najmniej mnie pocałował, a tak przecież nie było. Trzymała go pod pantoflem.
Gdy wyszłam z uzdrowiska, anderka zadecydowała, że dom pokaże mi Harold, bo Nathan jest zbyt zmęczony. Z jednej strony czułam ekscytację, ale z drugiej byłam przygnębiona, jak reszta osób. Noa-Wier wyglądała na jednocześnie złą i zasmuconą. Cały czas intensywnie nad czymś rozmyślała, co dodawało jej powagi i wyglądała na starszą.
Nie tak chciałam, żeby wyglądało moje nowe życie. Szczerze mówiąc, chciałabym żyć tak, jak całkiem niedawno, bez świadomości, że istnieje Ametystiania, ale... to byłoby dziwne. Pojechałabym kiedyś do Rzymu na wycieczkę, i nie miałabym tej świadomości, że kilka kilometrów w głąb ziemi jest kraina, w której toczy się normalne życie. Nonsens.
Po wyjściu z budynku nasze drogi się rozeszły. Angelika z Andrewem udali się do swoich domów, Nathan sam, przygarbiony, podreptał w przeciwną stronę, a ja razem z Haroldem udałam się do swojego nowego domu. Anderka została w uzdrowisku.
- Daleko jest ten dom? - spytałam, przerywając ciszę i wyrywając Harolda z zamyślenia. Czułam się przy nim bardzo swobodnie, pomimo, że znaliśmy się bardzo krótko. Budził zaufanie, był żartobliwy i wyluzowany. Nagle do głowy wpadło mi, ni stąd, ni zowąd, pytanie: Dlaczego się rozpłakał, gdy pomyślał, że nie żyję? Przecież nie zna mnie długo. Nie zdążył nawet ze mną rzeczowo porozmawiać, a jednak moja krótka śpiączka wywołała w nim zaskakujące emocje. Był aż tak wrażliwy? Przecież wyglądał jak prawdziwy twardziel. Mięśnie, lekki zarost, rozwiana czupryna i jeszcze przydomek "wysłannik", co brzmi naprawdę dumnie. Sam był dumny z tego określenia.
Nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Nie, już blisko - odpowiedział, poprawiając ręką włosy.
- Jest okej, nie musisz poprawiać - odparłam, na co się roześmiał, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Tak sądzisz? - zapytał.
- Dokładnie tak.
Po krótkim spacerze zatrzymał się.
- To tutaj - uśmiechnął się i wskazał mały, ale jednak zachęcająco wyglądający domek. Zamurowało mnie.
- Wchodź! - otworzył mi furtkę, a sam przeskoczył przez furtkę.
- Nie chwal się - mruknęłam.
- Hej! Zaczekaj! - Harold szybko podbiegł i zamknął mi furtkę przed nosem. - Przecież jesteś wygimnastykowana. To twój dar, nie? Dlaczego tego nie wykorzystasz?
- Nie mam żadnego daru - burknęłam.
- Masz!
- Nie mam! Nie będę przez płoty skakać, kiedy mogę wejść, jak człowiek, przez furtkę.
- Jak Ametystianin.
- To nie jestem człowiekiem?
- Jesteś, ale wiesz, jakoś tak lepiej brzmi jak mówi się Ametystianin. Więc jak? Zrób pokaz. Przeskocz przez płot. Na Smoka, każdy to umie!
- Smoku kochany! Patrz! - westchnęłam. Stanęłam przed płotem, który dosięgał mi do piersi, cofnęłam się i z lekkiego rozbiegu przeskoczyłam.
Zdziwiłam się. Cóż, każdy potrafi przeskoczyć przez płot, jednak przyszło mi to o wiele łatwiej i prościej. Nie bałam się, że połamię nogę, tylko bez żadnych obaw odważnie przeskoczyłam.
- Pasuje?
- Co za gracja! A umiesz wejść na drzewo? - wskazał palcem drzewo rosnące na m o i m podwórku.
- Co ja, małpa? Nie przesadzajmy. Chcę zobaczyć swój dom.
Harold roześmiał się i rzucił mi klucze.
- To otwieraj.
Przełknęłam ślinę i pokonałam krótki dystans na ścieżce posypanej kamykami, podeszłam do drzwi i wolno przekręciłam klucz w zamku. Rozległo się ciche kliknięcie. Przycisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Z zaciekawieniem weszłam, wymacałam kontakt na ścianie i zapaliłam światło. Przedpokój, w którym się znajdowałam razem z Haroldem, miał kształt prostokąta i pomalowany był na świeży, jasnoniebieski kolor. Po środku, między wieszakiem a szafką, wisiało duże lustro. Nie zabrakło również miękkiego dywanika.
- Ja mam za to zapłacić? Za to bajeranckie wyposażenie?
- Chyba żartujesz.
Najbardziej interesowała mnie moja sypialnia. Była również piękna. Nieduża, jednak pośrodku znajdowało się duże, białe łóżko z białą, miękką kołdrą, nad nim wielki obraz przedstawiający czerwonego smoka zionącego ogniem, szafki nocne po obu stronach łoża, biała szafa naprzeciwko niego, a na podłodze mięciutki dywanik. W salonie była sofa z poduszkami po obu jej stronach, ława z drewnianą półeczką, telewizja średniej wielkości stojąca na dużym kredensie z półkami, a wszystko to było dopełnione różnymi pustymi półkami. Łazienka również miała małe wielkości, jednak w sam raz na jedną osobę. Zmieściła prysznic, umywalkę, sedes i podłużną szafkę. Kuchnia była również przytulna, znajdowało się w niej mały stolik z dwoma krzesłami, lodówka, piekarnik, zlew i parę szafek. Słowem- lepszego domu dostać nie mogłam. Najbardziej szokujące dla mnie jest to, że nie muszę za to płacić!
Wypasiony dom za darmo!
- Po prostu... nie wiem, co powiedzieć.
- Musisz zadzwonić do rodziców, ucieszą się - odparł, uśmiechając się.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Gdzie moje torby?
- Hm, nie przynosiłem ich.
- Więc... co to były za torby w sypialni? Nie zwracałam na nie większej uwagi.
- To nie mogły być twoje bagaże, przecież... ostatnio były u Lucy.
Jednak nie był pewny swoich słów. Pobiegł ze mną do mojej sypialni. Na łóżku faktycznie leżały bagaże. Moje bagaże.
- Co one tu robią? - mruknęłam. Otworzyłam największą, żeby sprawdzić, czy wszystko jest. Gdy rozsuwałam suwak, wypadła jakaś karteczka. Odwróciłam ją. Na drugiej stronie był niestaranny napis, który brzmiał:
Wyczekuj.
Harold spojrzał na mnie.
Wyczekuj... czego?
cdn
wtorek, 6 marca 2012
IX
- JASNA CHOLERA!!! - szybko poderwałam się. Wzięłam gwałtowny wdech.
Wszystkie oczy spojrzały na mnie.
Leżałam na łóżku w tym samym pokoju, co parę dni temu. W uzdrowisku.
Zaczęłam kojarzyć fakty. Podwieczorek u Angeliki, kłótnia i cios w twarz od Lucy.
- Victoria!!! - dwa męskie głosy powiedziały równocześnie. Po jednej stronie łózka klęczał Harold, po drugiej Nathan.
Obydwoje...płakali.
Angelika stojąca naprzeciwko mojego łóżka razem z anderką, zauważyła mój zdziwiony wzrok i powiedziała:
- Nathan płacze z bezsilności, a Harold myślał, że umarłaś. I tak cały czas przez dwa dni. Na Smoka, dobrze, że się obudziłaś, bo już nie ręczę za siebie! Wyobrażasz sobie słuchania tego skowytu przez 48 godzin?!
Nathan spojrzał na mnie i zaczął płakać jeszcze bardziej.
- Matko! Aż tak źle wyglądam?!
Potwierdził ten fakt, kiwając głową.
- To moja wina! Jak ona mogła to zrobić?! Jak ja mogłem to zrobić?! Teraz masz siniaka!
- Nie zaprzeczę, bo to twoja wina - pociągnął nosem Harold. Wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć. Jego blada twarz zabawnie kontrastowała się z czerwonymi i załzawionymi oczami.
Zachciało mi się śmiać, jednak równocześnie byłam w szoku i pełna podziwu. Nigdy nie widziałam dwóch równocześnie płaczących facetów, którzy się tego nie wstydzą. Podobno mężczyzna musi być twardy!
Zmiękło mi serce. Płaczą z mojego powodu!
- Na Smoka, siniaka posmaruje się specjalnym kremem i od razu jej to zniknie, mamy większe problemy! - krzyknęła anderka zniecierpliwionym tonem głosu. Wyciągnęła ze stojącej obok szafki tubkę kremu i podała ją Angelice. - Posmaruj jej, za pięć minut tego nie będzie.
Angelika wzięła kosmetyk, podeszła do mnie, uśmiechnęła się i zaczęła delikatnie kremować miejsce tuż pod lewym okiem.
- Boli?
- Nie.
- Musimy się zastanowić, gdzie może być Lucy - powiedziała anderka. - Wysłano dużo wysłanników, żeby kontrolowali Rzym i okolice. Nie chcemy, żeby sytuacja sprzed kilku lat się powtórzyła. Jeszcze tego by nam brakowało!
- Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ona w ogóle dostała się do Ametystianii! - Harold wytarł oczy chusteczką, i wściekłym gestem wyrzucił ją do stojącego nieopodal kosza. - Robi nam tylko kłopotów! Od samego początku! Ma jakieś głupie kaprysy i zachcianki, dajecie się jej na te słodkie oczka i widzicie efekty!!! Przepraszam za wyrażenie, ale jest wredną kurwą. Zero wdzięczności! Zero!!!
- Zamknij się! Nie nazywaj jej tak! - Nathan gwałtownie się podniósł.
- Tak?! A jak przezywa Victorię dziwką, to wszystko jest w porządku?! Wytłumacz mi, bo może jestem zbyt tępy, ale Victoria jest tutaj niecały tydzień i już leży w szpitalu! I to ze śliwą pod okiem! Co takiego zrobiła Lucy?!
- Która zniknęła - wtrąciła Angela. - Ta śliwa. Lucy w zasadzie też.
- Cicho! - krzyknął Nathan. - Gdybym był podrajcowany damską bijatyką, to po pierwsze nie rozdzielałbym ich, a po drugie nie leżałbym tutaj i nie ryczał z powodu Victorii! Ani Lucy! Kocham Lucy, do cholery! Ale nie wiem, co mam już zrobić! Nie mam zielonego pojęcia! Przez jakiś czas było okej, pojawiła się Victoria i zaczęła zachowywać się po prostu jak wariatka! I co ja mogę zrobić?! Ona uważa, że podrywam Victorie a ona mnie! Co jest nieprawdą!!!
- Nikt, oprócz tej wariatki, nie osądza cię o romans z Victorią!!! Jest chorobliwie zazdrosna i robi z siebie ofiarę!
- CICHO!!! - krzyknęła anderka. - Sytuacja jest bardzo trudna do rozwiązania, ale żadne kłótnie nam nie pomogą! Miłość Nathana a ponowne opętanie Lucy to inna sprawa!
- Opętanie? - szepnął Nathan. - Znowu? Ale dlaczego ona?
- Bo już miała potyczki ze Złym Smokiem. Wiesz, jak było. Bardzo szybko i łatwo ulega zdenerwowaniu, plus złe wspomnienia, mnóstwo problemów...plus ostatnie opętanie. Nawet ostatnio adoratki mówiły mi, że coś się dzieje dziwnego.
- Złe moce?
- Coś w tym stylu.
Nathan schował twarz w dłoniach. Harold spojrzał na niego i rzekł:
- Nathan, jesteś moim przyjacielem, ale zachowujesz się po prostu jak idiota. Miłość zrobiła z ciebie po prostu idiotę. Radzę ci prosto z serca, zrób coś z tym. Z nią. Nie będę ciągle mówił "jakoś to będzie", bo jest źle, bardzo źle. Nie pomagasz nam swoją gadką "ja ją kocham".
Nie odpowiedział, tylko ciężko westchnął. Zaczął znowu płakać, jednak nie tak bardzo, jak parę chwil przed.
- Nie wiem. Po prostu nie wiem - westchnął.
- Czyli Zły Smok wrócił? - spytała się Angelika.
- Nie do końca. Cząstkę swojej nieśmiertelnej duszy pozostawił w Lucy. Nie ma szans na uzdrowienie jej. Jest za słaba. Zmęczona psychicznie.
- Czasami się zastanawiam, dlaczego, Noa-Wier, wzięłaś ją tutaj - powiedział Harold.
- Mów mi anderka! - zirytowała się. - Tłumaczyłam wam to milion razy! Po prostu dałam jej szansę...na lepsze życie.
- Jakaś ty dobra! - parsknął. - Szkoda, że wzięłaś nie tą osobę. To tak na marginesie. Następnym razem, jak twoje dobre serduszko będzie szybciej bić, to wybierz jakąś osobę normalną, okej?
- Zamknij się - mruknął Nathan.
- Najlepiej to zamknijcie się oboje! - krzyknęła Angelika. - Wory testosteronu!!!
- Więc co robić? - zabrałam głos pierwszy raz od dłuższego czasu. Byłam przerażona. Myślałam, że moje życie w Ametystianii będzie proste, wręcz kolorowe. Okazuje się, że muszę stawić czoło takim zagrożeniom, o których nie miałam zielonego pojęcia. Zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdyby mnie tutaj nie było. Co bym zrobiła po pożarze? Poszłabym do domu i oglądałabym telewizję, a moim największym problemem byłby Christopher, po którym ślad zaginął? Tymczasem leżę na łóżku, między mną siedzą dwaj faceci, jeden zły jak osa a drugi załamany, naprzeciwko mnie stoi stara kobieta z siwymi włosami tak długimi, jak roszpunka, obok niej Angelika, dziewczyna niska, a wyglądająca na prawdziwą dyktatorkę i Andrew, który siedział na fotelu i wyglądał, jakby miał za chwilę zasnąć? Mam z nimi wybiec na spotkanie złym mocom? Złemu Smokowi z Dragens Sulte?
- Victoria, dlaczego tak gwałtownie wstałaś, krzycząc "jasna cholera"? - nagle podniósł się Andrew. Zdziwiłam się. Wyglądał jakby obudził się z długiego snu, a był bardzo aktywny rozumem.
- Bo miałam dziwny sen, i zwątpiłam, czy śnię czy nie - odparłam. Anderka spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem. Nathan podniósł się.
- Czyli co?
- Byłam na swoim pogrzebie. To było dziwne. Stałam i słuchałam, jak Eve i Balon stoją na scenie i mnie wspominają...
- Kto to Eve i Balon? - przerwała anderka.
- Eve to moja przyjaciółka...czy dawna przyjaciółka, sama nie wiem, a Balon to moja nauczycielka od biologii. Tak ją nazywaliśmy.
- Balon - Harold parsknął śmiechem.
- Cicho - uciszyła go Angelika. - Mów dalej.
- Więc, stałam i słuchałam, aż nagle Eve i reszta zgromadzonego tłumu, co dziwne, nie była to moja rodzina, zauważyła mnie. Padły dziwne pytania. Czy umarłam i czy widziałam Boga. I czy wróciłam, tym razem na zawsze, a ja nagle zrobiłam się wściekła. Usprawiedliwiałam swoją złość tym, że miałam beznadziejne życie w ludzkim świecie. I że nikt nie był przy mnie wtedy, kiedy według właśnie świata ludzkiego umarłam.
Nathan chrząknął znacząco.
- Och, nie o ciebie chodzi! - westchnęłam. - Miałam władzę nad ogniem. Gdy dotknęłam lekko palącej się świecy,w moich rękach wybuchła jak prawdziwa pochodnia. Nie wspominając, że moje włosy się też paliły. Ale nie bolało mnie to. To tak, jakbym założyła perukę.
- Symbolem Smoka jest ogień - mruknął Nathan. - Był Smok?
- Był - westchnęłam. - I to w dwóch obliczach. Najpierw był Dobry. Potem zamienił się w Złego, w ciągu dosłownie mrugnięcia okiem. Wciągnął mnie gdzieś. Wtedy się obudziłam.
- Mówiąc krótko, miałaś kontakt ze Smokiem - westchnęła anderka. - Mówił coś?
- Powiedział "kości zostały rzucone".
- To oznacza, że nie ma już odwroty - odparła Angelika. - Skoro miała kontakt ze Smokiem, z Dobrym i Złym równocześnie, to co to może oznaczać?
- Że gdzieś, gdzie nasze Ametystiańskie oko nie sięga, toczy się bitwa. Lucy jest pośrednikiem Złego Smoka. Dlatego musimy ją znaleźć - powiedziała anderka.
- Chcecie ją znaleźć tylko po to, żeby uzyskać kontakt ze Smokami? Wykorzystacie ją! - burknął Nathan.
- I dobrze jej tak! - skwitował Harold.
cdn
Wszystkie oczy spojrzały na mnie.
Leżałam na łóżku w tym samym pokoju, co parę dni temu. W uzdrowisku.
Zaczęłam kojarzyć fakty. Podwieczorek u Angeliki, kłótnia i cios w twarz od Lucy.
- Victoria!!! - dwa męskie głosy powiedziały równocześnie. Po jednej stronie łózka klęczał Harold, po drugiej Nathan.
Obydwoje...płakali.
Angelika stojąca naprzeciwko mojego łóżka razem z anderką, zauważyła mój zdziwiony wzrok i powiedziała:
- Nathan płacze z bezsilności, a Harold myślał, że umarłaś. I tak cały czas przez dwa dni. Na Smoka, dobrze, że się obudziłaś, bo już nie ręczę za siebie! Wyobrażasz sobie słuchania tego skowytu przez 48 godzin?!
Nathan spojrzał na mnie i zaczął płakać jeszcze bardziej.
- Matko! Aż tak źle wyglądam?!
Potwierdził ten fakt, kiwając głową.
- To moja wina! Jak ona mogła to zrobić?! Jak ja mogłem to zrobić?! Teraz masz siniaka!
- Nie zaprzeczę, bo to twoja wina - pociągnął nosem Harold. Wyglądał, jakby miał za chwilę zemdleć. Jego blada twarz zabawnie kontrastowała się z czerwonymi i załzawionymi oczami.
Zachciało mi się śmiać, jednak równocześnie byłam w szoku i pełna podziwu. Nigdy nie widziałam dwóch równocześnie płaczących facetów, którzy się tego nie wstydzą. Podobno mężczyzna musi być twardy!
Zmiękło mi serce. Płaczą z mojego powodu!
- Na Smoka, siniaka posmaruje się specjalnym kremem i od razu jej to zniknie, mamy większe problemy! - krzyknęła anderka zniecierpliwionym tonem głosu. Wyciągnęła ze stojącej obok szafki tubkę kremu i podała ją Angelice. - Posmaruj jej, za pięć minut tego nie będzie.
Angelika wzięła kosmetyk, podeszła do mnie, uśmiechnęła się i zaczęła delikatnie kremować miejsce tuż pod lewym okiem.
- Boli?
- Nie.
- Musimy się zastanowić, gdzie może być Lucy - powiedziała anderka. - Wysłano dużo wysłanników, żeby kontrolowali Rzym i okolice. Nie chcemy, żeby sytuacja sprzed kilku lat się powtórzyła. Jeszcze tego by nam brakowało!
- Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ona w ogóle dostała się do Ametystianii! - Harold wytarł oczy chusteczką, i wściekłym gestem wyrzucił ją do stojącego nieopodal kosza. - Robi nam tylko kłopotów! Od samego początku! Ma jakieś głupie kaprysy i zachcianki, dajecie się jej na te słodkie oczka i widzicie efekty!!! Przepraszam za wyrażenie, ale jest wredną kurwą. Zero wdzięczności! Zero!!!
- Zamknij się! Nie nazywaj jej tak! - Nathan gwałtownie się podniósł.
- Tak?! A jak przezywa Victorię dziwką, to wszystko jest w porządku?! Wytłumacz mi, bo może jestem zbyt tępy, ale Victoria jest tutaj niecały tydzień i już leży w szpitalu! I to ze śliwą pod okiem! Co takiego zrobiła Lucy?!
- Która zniknęła - wtrąciła Angela. - Ta śliwa. Lucy w zasadzie też.
- Cicho! - krzyknął Nathan. - Gdybym był podrajcowany damską bijatyką, to po pierwsze nie rozdzielałbym ich, a po drugie nie leżałbym tutaj i nie ryczał z powodu Victorii! Ani Lucy! Kocham Lucy, do cholery! Ale nie wiem, co mam już zrobić! Nie mam zielonego pojęcia! Przez jakiś czas było okej, pojawiła się Victoria i zaczęła zachowywać się po prostu jak wariatka! I co ja mogę zrobić?! Ona uważa, że podrywam Victorie a ona mnie! Co jest nieprawdą!!!
- Nikt, oprócz tej wariatki, nie osądza cię o romans z Victorią!!! Jest chorobliwie zazdrosna i robi z siebie ofiarę!
- CICHO!!! - krzyknęła anderka. - Sytuacja jest bardzo trudna do rozwiązania, ale żadne kłótnie nam nie pomogą! Miłość Nathana a ponowne opętanie Lucy to inna sprawa!
- Opętanie? - szepnął Nathan. - Znowu? Ale dlaczego ona?
- Bo już miała potyczki ze Złym Smokiem. Wiesz, jak było. Bardzo szybko i łatwo ulega zdenerwowaniu, plus złe wspomnienia, mnóstwo problemów...plus ostatnie opętanie. Nawet ostatnio adoratki mówiły mi, że coś się dzieje dziwnego.
- Złe moce?
- Coś w tym stylu.
Nathan schował twarz w dłoniach. Harold spojrzał na niego i rzekł:
- Nathan, jesteś moim przyjacielem, ale zachowujesz się po prostu jak idiota. Miłość zrobiła z ciebie po prostu idiotę. Radzę ci prosto z serca, zrób coś z tym. Z nią. Nie będę ciągle mówił "jakoś to będzie", bo jest źle, bardzo źle. Nie pomagasz nam swoją gadką "ja ją kocham".
Nie odpowiedział, tylko ciężko westchnął. Zaczął znowu płakać, jednak nie tak bardzo, jak parę chwil przed.
- Nie wiem. Po prostu nie wiem - westchnął.
- Czyli Zły Smok wrócił? - spytała się Angelika.
- Nie do końca. Cząstkę swojej nieśmiertelnej duszy pozostawił w Lucy. Nie ma szans na uzdrowienie jej. Jest za słaba. Zmęczona psychicznie.
- Czasami się zastanawiam, dlaczego, Noa-Wier, wzięłaś ją tutaj - powiedział Harold.
- Mów mi anderka! - zirytowała się. - Tłumaczyłam wam to milion razy! Po prostu dałam jej szansę...na lepsze życie.
- Jakaś ty dobra! - parsknął. - Szkoda, że wzięłaś nie tą osobę. To tak na marginesie. Następnym razem, jak twoje dobre serduszko będzie szybciej bić, to wybierz jakąś osobę normalną, okej?
- Zamknij się - mruknął Nathan.
- Najlepiej to zamknijcie się oboje! - krzyknęła Angelika. - Wory testosteronu!!!
- Więc co robić? - zabrałam głos pierwszy raz od dłuższego czasu. Byłam przerażona. Myślałam, że moje życie w Ametystianii będzie proste, wręcz kolorowe. Okazuje się, że muszę stawić czoło takim zagrożeniom, o których nie miałam zielonego pojęcia. Zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdyby mnie tutaj nie było. Co bym zrobiła po pożarze? Poszłabym do domu i oglądałabym telewizję, a moim największym problemem byłby Christopher, po którym ślad zaginął? Tymczasem leżę na łóżku, między mną siedzą dwaj faceci, jeden zły jak osa a drugi załamany, naprzeciwko mnie stoi stara kobieta z siwymi włosami tak długimi, jak roszpunka, obok niej Angelika, dziewczyna niska, a wyglądająca na prawdziwą dyktatorkę i Andrew, który siedział na fotelu i wyglądał, jakby miał za chwilę zasnąć? Mam z nimi wybiec na spotkanie złym mocom? Złemu Smokowi z Dragens Sulte?
- Victoria, dlaczego tak gwałtownie wstałaś, krzycząc "jasna cholera"? - nagle podniósł się Andrew. Zdziwiłam się. Wyglądał jakby obudził się z długiego snu, a był bardzo aktywny rozumem.
- Bo miałam dziwny sen, i zwątpiłam, czy śnię czy nie - odparłam. Anderka spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem. Nathan podniósł się.
- Czyli co?
- Byłam na swoim pogrzebie. To było dziwne. Stałam i słuchałam, jak Eve i Balon stoją na scenie i mnie wspominają...
- Kto to Eve i Balon? - przerwała anderka.
- Eve to moja przyjaciółka...czy dawna przyjaciółka, sama nie wiem, a Balon to moja nauczycielka od biologii. Tak ją nazywaliśmy.
- Balon - Harold parsknął śmiechem.
- Cicho - uciszyła go Angelika. - Mów dalej.
- Więc, stałam i słuchałam, aż nagle Eve i reszta zgromadzonego tłumu, co dziwne, nie była to moja rodzina, zauważyła mnie. Padły dziwne pytania. Czy umarłam i czy widziałam Boga. I czy wróciłam, tym razem na zawsze, a ja nagle zrobiłam się wściekła. Usprawiedliwiałam swoją złość tym, że miałam beznadziejne życie w ludzkim świecie. I że nikt nie był przy mnie wtedy, kiedy według właśnie świata ludzkiego umarłam.
Nathan chrząknął znacząco.
- Och, nie o ciebie chodzi! - westchnęłam. - Miałam władzę nad ogniem. Gdy dotknęłam lekko palącej się świecy,w moich rękach wybuchła jak prawdziwa pochodnia. Nie wspominając, że moje włosy się też paliły. Ale nie bolało mnie to. To tak, jakbym założyła perukę.
- Symbolem Smoka jest ogień - mruknął Nathan. - Był Smok?
- Był - westchnęłam. - I to w dwóch obliczach. Najpierw był Dobry. Potem zamienił się w Złego, w ciągu dosłownie mrugnięcia okiem. Wciągnął mnie gdzieś. Wtedy się obudziłam.
- Mówiąc krótko, miałaś kontakt ze Smokiem - westchnęła anderka. - Mówił coś?
- Powiedział "kości zostały rzucone".
- To oznacza, że nie ma już odwroty - odparła Angelika. - Skoro miała kontakt ze Smokiem, z Dobrym i Złym równocześnie, to co to może oznaczać?
- Że gdzieś, gdzie nasze Ametystiańskie oko nie sięga, toczy się bitwa. Lucy jest pośrednikiem Złego Smoka. Dlatego musimy ją znaleźć - powiedziała anderka.
- Chcecie ją znaleźć tylko po to, żeby uzyskać kontakt ze Smokami? Wykorzystacie ją! - burknął Nathan.
- I dobrze jej tak! - skwitował Harold.
cdn
poniedziałek, 5 marca 2012
VIII
- Victoria...była moją przyjaciółką. Dobrą przyjaciółką. Tylko, jak to się stało...Boże...kłóciłam się z nią...- Eve zaczęła płakać jak fontanna. Nie zdołała nic mówić do mikrofonu.
Skrzywiłam się. Te jej zdolności aktorskie!
- Jak ja chciałabym, żeby wróciła! Boże kochany...Victoria!... - Ze sceny zepchnęła ją Balon. Ubrana była w brązowy komplecik.
- Victoria? Dobrze się uczyła. Zdolna była. Ale nic poza tym. Nikogo się nie słuchała. Szkoda, że umarła w takich tragicznych okolicznościach. Może coś by z niej było. A tak? - powiedziała. - Zawsze to samo. Siedź cicho, a ona nic..
Ponownie się skrzywiłam. Ustawili małą scenę tuż przed ołtarzem w małej kapliczce. W ławkach siedziało sporo osób. Zaczęłam szukać wzrokiem Christophera.
Nawet nie przyjdzie na mój pogrzeb.
Zaraz, zaraz. Co ja robię na swoim pogrzebie?
- Co się...?
- VICTORIA?
Eve wyszła z rzędu ławek. Była w czarnym płaszczyku, a jej twarz była mokra od łez. Pod oczami miała smugi od rozmazanego tuszu do rzęs i eyelinera. W jej oczach był szok i strach.
- Ty żyjesz? - Balon mówiła do mikrofonu. Jakiś stary facet, na oko pięćdziesiątka, zreflektował się: podszedł do niej i wyrwał kabelki od mikrofonu.
Dlaczego na moim pogrzebie są obce osoby? Gdzie mama? Gdzie tata? Gdzie moja rodzina?
- Ty żyjesz? - Eve znowu spytała.
- A czy umarłam?
Zmarszczyłam brwi.
- Czy widziałaś Boga?
Zaczęłam się śmiać. Nie był to jednak miły śmiech. Zdziwiłam się.
- Chyba czas zmienić zasady- odparłam. - Cóż, byłam chyba zbyt zła. W każdym bądź razie trafiłam do Piekła.
- Chciałaś być chirurgiem. Ale przecież tu jesteś.
- Nie jestem. Umarłam. - Zrobiłam krok w przód. Eve w tył, w stronę zgromadzonego tłumu, który zaczął powstawać i wychodzić z rzędów ławek.
- Victoria?
Victoria, Victoria, Victoria. Do jasnej cholery, co ja tu robię?!
Krzyknęłam ze złości. Eve spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem. Spojrzała jednak w tył, i razem z tłumem który zaczął iść w moją stronę, spojrzała ponownie na mnie i powiedziała:
- Jesteś demonem.
- Jestem Victoria!
Zaniepokojona dziwnym tłumem, zaczęłam wycofywać się w tył. Odwaga mnie opuściła, jednak wrzał we mnie gniew. Do kogo? Nawet sama nie wiedziałam. Straciłam szansę życia. Straciłam swoich przyjaciół. Byłam świadkiem nawet swojego własnego, nieudanego pogrzebu. Co ja tu robię? Kim właściwie jestem? Czy ja w ogóle żyję? Teoretycznie tak. Jednak czułam się jak żywy trup.
Pieprzony żywy trup!
Złapałam długą świecę, która w moich rękach zaczęła się mocniej palić. Ba, to była żywa pochodnia! Ludzie zatrzymali się. Z oczami pełnymi strachu spojrzeli na mnie.
Poczułam smak władzy.
Obok mnie pojawiło się duże lustro w kształcie prostokąta. Spojrzałam na swoje przerażające odbicie. Włosy zamieniły mi się w żywą pochodnię. Paliły się na całej długości. Razem z palącą się świecą wyglądałam jak jeden wielki płomień. Co ciekawsze, nie raniło mnie to. Nie czułam nic oprócz gigantycznej złości, która z każdym momentem rosła i rosła, miałam ochotę krzyknąć, wydrzeć się na wszystkich tych, którzy mnie zostawili wtedy, kiedy wydałam ostatnie tchnięcie na tym marnym świecie. Świecie ludzkim. Trafiłam do pozornego raju, który z każdym dniem zamieniał się w prawdziwe piekło.
Rzuciłam pochodnię w ludzi. Wybuchła panika. Odwróciłam się- naprzeciwko ołtarza był dym. Czarny dym. Zaczął formować się w coś, co już kiedyś widziałam...
...kiedy zaczęłam odchodzić z ludzkiego świata...
...Smok?
- Chodź do mnie...
Posłusznie podeszłam. Szybkim marszem znalazłam się obok Smoka. Uśmiechał się. Poczułam, że w końcu jestem tam, gdzie powinnam być od początku.
Odwróciłam się jeszcze raz. Ludzie i kaplica zniknęła. Odwróciłam się do Smoka. Zamarłam.
Dobry Smok zamienił się w coś tak strasznego, w przerażające monstrum, które trzymało mnie za rękę i odrywało od świata. Świata, który pozornie był rajem.
- Kości zostały rzucone...
Straszny głos rozbrzmiał w mojej głowie. Trafił do każdej cząstki mojego umysłu. Zamknęłam na chwilę oczy.
Gdy je otworzyłam ponownie, nic już nie było.
cdn
Skrzywiłam się. Te jej zdolności aktorskie!
- Jak ja chciałabym, żeby wróciła! Boże kochany...Victoria!... - Ze sceny zepchnęła ją Balon. Ubrana była w brązowy komplecik.
- Victoria? Dobrze się uczyła. Zdolna była. Ale nic poza tym. Nikogo się nie słuchała. Szkoda, że umarła w takich tragicznych okolicznościach. Może coś by z niej było. A tak? - powiedziała. - Zawsze to samo. Siedź cicho, a ona nic..
Ponownie się skrzywiłam. Ustawili małą scenę tuż przed ołtarzem w małej kapliczce. W ławkach siedziało sporo osób. Zaczęłam szukać wzrokiem Christophera.
Nawet nie przyjdzie na mój pogrzeb.
Zaraz, zaraz. Co ja robię na swoim pogrzebie?
- Co się...?
- VICTORIA?
Eve wyszła z rzędu ławek. Była w czarnym płaszczyku, a jej twarz była mokra od łez. Pod oczami miała smugi od rozmazanego tuszu do rzęs i eyelinera. W jej oczach był szok i strach.
- Ty żyjesz? - Balon mówiła do mikrofonu. Jakiś stary facet, na oko pięćdziesiątka, zreflektował się: podszedł do niej i wyrwał kabelki od mikrofonu.
Dlaczego na moim pogrzebie są obce osoby? Gdzie mama? Gdzie tata? Gdzie moja rodzina?
- Ty żyjesz? - Eve znowu spytała.
- A czy umarłam?
Zmarszczyłam brwi.
- Czy widziałaś Boga?
Zaczęłam się śmiać. Nie był to jednak miły śmiech. Zdziwiłam się.
- Chyba czas zmienić zasady- odparłam. - Cóż, byłam chyba zbyt zła. W każdym bądź razie trafiłam do Piekła.
- Chciałaś być chirurgiem. Ale przecież tu jesteś.
- Nie jestem. Umarłam. - Zrobiłam krok w przód. Eve w tył, w stronę zgromadzonego tłumu, który zaczął powstawać i wychodzić z rzędów ławek.
- Victoria?
Victoria, Victoria, Victoria. Do jasnej cholery, co ja tu robię?!
Krzyknęłam ze złości. Eve spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem. Spojrzała jednak w tył, i razem z tłumem który zaczął iść w moją stronę, spojrzała ponownie na mnie i powiedziała:
- Jesteś demonem.
- Jestem Victoria!
Zaniepokojona dziwnym tłumem, zaczęłam wycofywać się w tył. Odwaga mnie opuściła, jednak wrzał we mnie gniew. Do kogo? Nawet sama nie wiedziałam. Straciłam szansę życia. Straciłam swoich przyjaciół. Byłam świadkiem nawet swojego własnego, nieudanego pogrzebu. Co ja tu robię? Kim właściwie jestem? Czy ja w ogóle żyję? Teoretycznie tak. Jednak czułam się jak żywy trup.
Pieprzony żywy trup!
Złapałam długą świecę, która w moich rękach zaczęła się mocniej palić. Ba, to była żywa pochodnia! Ludzie zatrzymali się. Z oczami pełnymi strachu spojrzeli na mnie.
Poczułam smak władzy.
Obok mnie pojawiło się duże lustro w kształcie prostokąta. Spojrzałam na swoje przerażające odbicie. Włosy zamieniły mi się w żywą pochodnię. Paliły się na całej długości. Razem z palącą się świecą wyglądałam jak jeden wielki płomień. Co ciekawsze, nie raniło mnie to. Nie czułam nic oprócz gigantycznej złości, która z każdym momentem rosła i rosła, miałam ochotę krzyknąć, wydrzeć się na wszystkich tych, którzy mnie zostawili wtedy, kiedy wydałam ostatnie tchnięcie na tym marnym świecie. Świecie ludzkim. Trafiłam do pozornego raju, który z każdym dniem zamieniał się w prawdziwe piekło.
Rzuciłam pochodnię w ludzi. Wybuchła panika. Odwróciłam się- naprzeciwko ołtarza był dym. Czarny dym. Zaczął formować się w coś, co już kiedyś widziałam...
...kiedy zaczęłam odchodzić z ludzkiego świata...
...Smok?
- Chodź do mnie...
Posłusznie podeszłam. Szybkim marszem znalazłam się obok Smoka. Uśmiechał się. Poczułam, że w końcu jestem tam, gdzie powinnam być od początku.
Odwróciłam się jeszcze raz. Ludzie i kaplica zniknęła. Odwróciłam się do Smoka. Zamarłam.
Dobry Smok zamienił się w coś tak strasznego, w przerażające monstrum, które trzymało mnie za rękę i odrywało od świata. Świata, który pozornie był rajem.
- Kości zostały rzucone...
Straszny głos rozbrzmiał w mojej głowie. Trafił do każdej cząstki mojego umysłu. Zamknęłam na chwilę oczy.
Gdy je otworzyłam ponownie, nic już nie było.
cdn
niedziela, 4 marca 2012
VII
- Okej, idźcie do dużego pokoju, ja wstawię pizzę do piekarnika - powiedziała Angelika, wpuszczając nas do swojego domu. Był to mały domek, jednak zrobiony bardzo stylowo i przytulnie. Ściany pomalowane były na brązowe i pomarańczowe odcienie, jedynie kuchnia pomalowana była na czerwono. Mnóstwo ozdóbek- świeczki, figurki smoków, kamienie- dodawały uroku i tajemniczości. W dużym pokoju, w którym się rozgościliśmy, znajdował się kominek, a tuż przed nim stała duża skórzana sofa na puszystym dywanie. Całkiem przytulnie.
- Pomogę ci! - zaoferował się Andrew i poszedł z Angeliką do kuchni.
Harold zaczął rozmawiać z Nathanem, jak ktoś zablokował przejście do artcum wczoraj wieczorem, co było przyczyną opóźnienia z moimi bagażami. Lucy leżała Nathanowi na kolanach i zapalała świeczki. Nie chcąc wdawać się w żadne niepotrzebne dyskusje i rozmowy, wyjęłam Dragens Sulte. Książka już dosyć stara, okładka ledwo trzymała się reszty kartek, których było dokładnie 753. Na okładce widniał czarny smok który zionął ogniem, a na samej górze widniał staranny napis Dragens Sulte. Otworzyłam pierwszą stronę.
"Smok na początku był Duchem. Duchem Wolności, który obiegał cały świat. Duchem, z którego narodziło się ciało. Smok. Gdy Duch zamieszkał w swoim nowym ciele, w ciele Smoka, stał się silniejszy i mocniejszy. Chciał stworzyć jeszcze parę takich ciał na swoją kopię. Chciał stworzyć własny świat. Przeszkodził mu w tym Diabeł. Na początku udawał dobrego, żeby potem podchwytliwie zrobić ze Smoka podwładnego. Smok dał się złapać w tą zasadzkę. Był zbyt dobry, żeby odmówić Diabłu. Diabeł ukradł mu duszę, jednak ciało Smoka, w którym była jeszcze iskierka życia Ducha, walczył o swoje życie. O swoją krainę. Wtedy nadszedł Bóg. Pomógł Smoku, jednak Diabeł był również potężny, i stworzył z Ducha Dobrego Smoka złego Ducha, który rzucił Bogu wyzwanie, że stworzy drugi świat, równie potężny jak Ziemia. Bóg zgodził się i znikł razem z Diabłem. Tak powstał Zły Smok i Dobry Smok. Razem toczą ze sobą walkę od wieków. Dobry Smok ma przewagę nad Złym. To do niego należy Ametystiania, pomimo, że Zły ją stworzył. Dobry wygrał, jednak Zły może wrócić. Kiedy? Nikt tego nie wie".
Pogubiłam się. Czyli istnieje i Zły Smok, który narodził się z tego Dobrego, a Dobry narodził się z Ducha Wolności? Diabeł podczas walki z Dobrym Smokiem stworzył z kawałka duszy Dobrego Smoka, Złego?
- Nie rozumiem - powtórzyłam na głos. Wszyscy spojrzeli na mnie. Angelika zdążyła przynieść gorącą pizzę, Andrew siedział na sofie obok niej, Harold zjadał jedzenie, Lucy leżała koło palącego się kominka obok Nathana, który z kolei zaniepokojony zerkał na mnie.
- Religia SED jest faktycznie skomplikowana - powiedział. - czytając kawałek Dragens Sulte nie będziesz w stanie jej zrozumieć. Mało kto w ogóle rozumie tą księgę - dodał, krzywiąc się.
- Noa-Wier ci to wytłumaczy- powiedział Harold, żując pizzę.
- Przecież są lekcje o SED w arquadzie. Będzie miała wykłady - odparła Angela.- a anderka uczy biologii.
- No tak, ale mówiła mi, że się spotkamy.
- No to na biologii.
Westchnęłam i zaczęłam wertować kartki. Natknęłam się na obrazek, który przedstawiał czerwonego smoka, a po jego drugiej stronie był czarny, który wyglądał, jakby przymierzał się do ataku. Nad nimi był cień zdeformowanej postaci z rogami. Przerażające. Wzdrygnęłam się.
- Ktoś miał bogatą wyobraźnię - powiedział Nathan, zerkając mi przez ramię na obrazek. Miał słodki oddech i zaróżowione policzki. Znajdując się w tej niezręcznej sytuacji, zaczęłam bawić się włosami. Angelika spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i szepnęła coś do Andrewa, który ukradkiem na mnie zerkał. Nathał zaczął przewracać kartki książki, dotykając przy tym mojej dłoni.
- Nathan, przyjdziesz do mnie? - powiedziała słodkim głosem Lucy. Nathan mruknął "zaraz", i niewzruszony zaczął oglądać Dragens Sulte z wyraźnym zainteresowaniem.
- Chodź - odparła znowu. Bez większych skutków.
Nagle wstała. Potrząsnęła włosami i zaczęła mówić wyższym i ostrzejszym tonem:
- Ignorujesz mnie?
- Przecież wiesz, że nie! - Nathan wstał i próbował ją przytulić, jednak ona odepchnęła go i spojrzała wściekłym wzrokiem na mnie. - może wolisz tą dziwkę?
Harold wstał i ostrym głosem krzyknął do niej:
- Co powiedziałaś?!
- Co, zakochałeś się w tej pustej dziewczynce? Jakie to urocze, miłość od pierwszego wejrzenia! Chyba jednak nic z tego nie wyjdzie, bo Victoria zakochała się w Nathanie! W MOIM chłopaku!!!
- Przestań pieprzyć! - krzyknęłam i wstałam.
- Lucy!!! - krzyknęła Angela równocześnie z Nathanem.
- Co ja? Co ja?! To ONA tutaj przyszła i próbuje nas rozłączyć! Uważa się za nie wiadomo kogo! Pieprzona, puszczalska dziwka! Tylko tak ją można opisać!!! - po tych słowach Lucy podeszła do mnie i dała mi z pięści w twarz. Upadłam. Angelika podbiegła do mnie.
- Victoria? Nic ci nie jest? Andrew, ona krwawi! Biegnij po apteczkę!
Harold rzucił się na Lucy. Nathan próbował go odepchnąć, jednocześnie krzycząc wściekle na Lucy, która uciekła z domu, rzucając wszystkimi przedmiotami znalezionymi pod ręką.
- Harold! Leć po anderkę! - krzyknęła Angelika.
Harold wybiegł z pokoju razem z Nathanem, który zdążył na mnie spojrzeć i szepnąć:
- Przepraszam.
Chciałam odpowiedzieć "to nie twoja wina", jednak zamknęłam na chwilę oczy i zemdlałam. Zdążyłam tylko usłyszeć mruknięcie Angeliki:
- Zaczyna się.
cdn
sobota, 3 marca 2012
VI
Po pysznym śniadaniu w ulubionej kawiarence Harolda, chłopak postanowił zabrać mnie na spacer zapoznawczy po Ametystianii. To jest naprawdę cudowne miejsce, które wybitnie przypominało prawdziwe miasto. Trudno mi uwierzyć, że znajduję się pod Rzymem i spędzę tutaj długi okres w swoim życiu. Pogoda była perfekcyjna.Sztuczne słońce "oświetlało" całą krainę, jednak ciepło dawały siły Smoka i adoratek. Mijaliśmy ładne, zadbane domki jednorodzinne i zastanawiałam się, który z nich będzie mój. Niektóre miały ładnie prowadzone ogródki, które raziły różnorodnością kolorów kwiatów. W drugim rosło wielkie drzewo, pod którym stała drewniana huśtawka z poduszkami, a jeszcze na trzecim podwórku było duże oczko wodne otoczone małymi krzaczkami. Dla mamy byłby to raj.
Potem Harold zaprowadził mnie pod duży budynek, w którym jeszcze wczoraj leżałam i słuchałam, jak będzie wyglądało moje życie w Ametystianii. Okazało się, że to miejsce pełni funkcję szpitala-uzdrowiska. Nie wyglądał jak typowy szpital, który odstraszał niepomalowanymi, szarymi ścianami, starymi drzewami i zeschniętą trawą. Był pomalowany na wesoły zielony kolor, okna zasłonięte były turkusowymi roletami, a środowisko wokół niego było tak żywe i tak kolorowe, że chętnie poszłoby się położyć na soczyście zielonej trawie pod dużym dębem.
Następnie chłopak pokazał mi breqvard- miejsce, gdzie zasiadały adoratki i wykorzystywały swoje moce, żeby chronić Ametystianię. Budynek o okrągłym kształcie i wielkimi oknami ozdobiony był różnymi pięknymi rzeźbami wykonanymi ze złota i srebra.
- Dziwne, że nikt tego nie próbuje ukraść- mruknęłam, na co Harold wybuchł śmiechem.Okazało się, że tą krainę zamieszkują tylko życzliwe i sprawiedliwe osoby. Tak, prawdziwy podziemny raj.
Żeby odpocząć, razem ze swoim towarzyszem udałam się do parku, w którym stało dużo ławek pomalowanych na czerwony kolor. Usiedliśmy na jednej z nich i w ciszy oglądaliśmy Ametystianię, która tętniła życiem. Po chodnikach przechadzało się dużo osób, niektóre były z torbami na zakupy, a inne po prostu przechadzały się po parku w formie relaksu. Ze strony ulicy szły również nastolatki z plecakami na plecach ze szkoły.
Chcę tu zostać.
Po upływie jednej godziny udaliśmy się w kierunku arquady. Miałam poznać paczkę Nathana, który potem miał zaprowadzić mnie do mojego nowego domu. Wypełniała mnie ekscytacja.
Zatrzymaliśmy się przed szkołą, czyli przed arquadą. Budynek wyglądał jak poważna wyższa akademia, a to dopiero było gimnazjum! Pomalowana na biały kolor, jednak wokół prostokątnych okien były wykonane złote, grube paski. Po obu stronach dużej bramy postawione zostały dwa duże posągi złotych smoków, które razem połączone ogonami tworzyły niesamowity łuk. Plac przed szkołą wyłożony został brukiem, a po środku stała fontanna, wokół której siedziało dużo uczniów. Na zielonej trawie leżało nawet parę nastolatków na kocach, jedzących drugie śniadanie. Główne wejście do budynku ozdabiały mniejsze figurki smoków. Wielki teren arquady otaczał zielony żywopłot, który w niektórych miejscach był przystrzyżony na kształty- tak, również smoków. Wygląd mojej nowej szkoły był tak niesamowity i tak piękny, że gdy przypomniał mi się widok mojego starego gimnazjum pomalowanego spray'em przez dresów, wybuchnęłam śmiechem. Co za szpan!
Eve! Gdybyś tu była, byłoby idealnie.
I Christopher.
- O, Nathan idzie! - krzyknął Harold i podbiegł do swojego przyjaciela. Uścisnęli się w przyjaznym męskim uścisku. W końcu Harold się odsunął i mogłam spojrzeć na twarz Nathana dokładniej niż wczoraj, kiedy byłam zupełnie nieprzytomna.
Był o wiele żywszy i energiczny, a jego twarz nie wykrzywiała złość i zmęczenie jak wczoraj, tylko wesoły uśmiech optymisty. Jego czarne włosy, z tyłu idealnie przycięte, prosiły się o zmierzwienie. Opalone ramiona, trochę mniej muskularne niż Harolda (nic dziwnego, w końcu Harold jest wysłannikiem, czyli kimś w rodzaju wojownika) odkrywała koszula w kratę i biała bluzka. Miał granatowe, obtarte jeansy i buty pasujące kolorystycznie do koszuli. Z jednego ramienia zwisał mu czarny plecak, do którego doczepione były różne breloczki i doklejone naklejki.
Krótkotrwały uśmiech z twarzy starła mi Lucy, która w rozpuszczonych czarnych włosach podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Nathan odwzajemnił się jej, przygarniając ją do siebie.
Idź w cholerę.
Nathan uśmiechnął się do mnie wesoło i rzekł:
- Cześć, Victoria.
Uśmiechnęłam się najserdeczniej jak umiałam i odpowiedziałam:
- Cześć, Nathan.
- To jak, dzisiaj śpisz pierwszy raz w swoim nowym domu?
- Oczywiście!
- Nie mogę się doczekać, aż ciebie tam zaprowadzę - odparł z błyskiem w oku.
Lucy w końcu spojrzała na mnie. Wyglądała ładniej w rozpuszczonych włosach. Miała na sobie krótkie jeansowe szorty i luźną białą bluzkę, tą samą, jaką miała wczoraj. Trzymała sportową torbę, a na stopach miała czarne trampki Converse. Wyglądałaby jeszcze ładniej, gdyby się uśmiechnęła.
- Gdzie Angelika? - spytał się Harold.
- Musiała pójść do biblioteki z Andrewem, żeby wypożyczyć Dragens Sulte dla niej - Lucy skinęła na mnie głową. - jakby sama nóg nie miała.
Nathan lekko ją szturchnął i zwrócił się do mnie:
- Dragens Sulte to nasza święta księga. Musisz ją przeczytać. Każdy Ametystianin musi ją znać.
- Jestem! - ktoś krzyknął. Do naszej grupki przybiegła dziewczyna z krótkimi, rudymi włosami. Szczupła i drobna postać uśmiechnęła się do mnie. Za nią krzyczał jakiś chłopak z jasnymi włosami:
- Na Smoka, Angela! Zwolnij! Przecież ja mam pałę z biegania! - jojczył. Angelika natychmiast się odwróciła i pobiegła do chłopaka, przytulając go i mówiąc:
- Nie martw się, pobiegłam tylko dlatego, że byłam strasznie ciekawa Victorii - spojrzała na mnie i zaczęła grzebać w swoim zielonym plecaku, gdy po chwili wyjęła z niego grubą książkę ze starą okładką, ledwo trzymającą się kartek.
- To Dragens Sulte - wyjaśniła. - trochę nudne, ale to podstawa naszej religii. Poza tym, jestem Angelika.
- A ja Andrew - dodał chłopak i poklepał mnie po ramieniu.
- Cześć wam - uśmiechnęłam się.
- Victoria, jaka ty ładna - powiedziała Angelika, patrząc na mnie jak na obrazek. Westchnęłam z ulgą. Jednak jest tutaj dziewczyna, z którą będę mogła się zaprzyjaźnić.
- Masz śliczne włosy - zrewanżowałam się.
- Nieprawda! - zaprzeczyła, uśmiechając się. Lucy oglądała całą scenkę zapoznawczą z wyraźnym zniecierpliwieniem. Nathan bawił się jej włosami. Poczułam dziwną zazdrość. Harold zerkał to na nich, to na mnie, aż w końcu zwrócił się do Nathana:
- Idziemy?
- Czekam tylko na was - odparł, wzruszając ramionami.
- Zostaw moje włosy, skołtunisz je! - powiedziała Lucy.
- Anderka ma klucze do domu Victorii? - spytał się Andrew.
- Tak, będziemy musieli do niej pójść - odpowiedział Nathan.
- Ale przed tym będziemy musieli coś zjeść, nie sądzicie? Mam chyba mrożoną pizzę - rzekła Angela.
- Brzmi zachęcająco!
- Harold, ty jesteś głodny po tym gigantycznym śniadaniu?! - zdziwiłam się.
- Harold jest jak odkurzacz - roześmiał się Nathan.
- Potrzebuję dużo energii, jutro będę musiał pracować - obruszył się chłopak.
- Ten palant Qrue zrobił test z adercyzmu! - zdenerwowała się Angelika.
- A ja jutro mam biegi, i co mam powiedzieć? - westchnął Andrew.
Przysłuchiwałam się rozmowie moich nowych znajomych z fascynacją, a jednocześnie ze zdziwieniem. Niby inna kraina, inna religia, a ludzie prawie tacy sami. Wszystko wokół wyglądało jak prawdziwe, zwyczajne miasto, a ja sama odnosiłam wrażenie, że wychodzę ze szkoły i idę do domu, gdzie będą czekać na mnie rodzice z ciepłym obiadem.
Rzeczywistość jest jednak inna.
cdn
Potem Harold zaprowadził mnie pod duży budynek, w którym jeszcze wczoraj leżałam i słuchałam, jak będzie wyglądało moje życie w Ametystianii. Okazało się, że to miejsce pełni funkcję szpitala-uzdrowiska. Nie wyglądał jak typowy szpital, który odstraszał niepomalowanymi, szarymi ścianami, starymi drzewami i zeschniętą trawą. Był pomalowany na wesoły zielony kolor, okna zasłonięte były turkusowymi roletami, a środowisko wokół niego było tak żywe i tak kolorowe, że chętnie poszłoby się położyć na soczyście zielonej trawie pod dużym dębem.
Następnie chłopak pokazał mi breqvard- miejsce, gdzie zasiadały adoratki i wykorzystywały swoje moce, żeby chronić Ametystianię. Budynek o okrągłym kształcie i wielkimi oknami ozdobiony był różnymi pięknymi rzeźbami wykonanymi ze złota i srebra.
- Dziwne, że nikt tego nie próbuje ukraść- mruknęłam, na co Harold wybuchł śmiechem.Okazało się, że tą krainę zamieszkują tylko życzliwe i sprawiedliwe osoby. Tak, prawdziwy podziemny raj.
Żeby odpocząć, razem ze swoim towarzyszem udałam się do parku, w którym stało dużo ławek pomalowanych na czerwony kolor. Usiedliśmy na jednej z nich i w ciszy oglądaliśmy Ametystianię, która tętniła życiem. Po chodnikach przechadzało się dużo osób, niektóre były z torbami na zakupy, a inne po prostu przechadzały się po parku w formie relaksu. Ze strony ulicy szły również nastolatki z plecakami na plecach ze szkoły.
Chcę tu zostać.
Po upływie jednej godziny udaliśmy się w kierunku arquady. Miałam poznać paczkę Nathana, który potem miał zaprowadzić mnie do mojego nowego domu. Wypełniała mnie ekscytacja.
Zatrzymaliśmy się przed szkołą, czyli przed arquadą. Budynek wyglądał jak poważna wyższa akademia, a to dopiero było gimnazjum! Pomalowana na biały kolor, jednak wokół prostokątnych okien były wykonane złote, grube paski. Po obu stronach dużej bramy postawione zostały dwa duże posągi złotych smoków, które razem połączone ogonami tworzyły niesamowity łuk. Plac przed szkołą wyłożony został brukiem, a po środku stała fontanna, wokół której siedziało dużo uczniów. Na zielonej trawie leżało nawet parę nastolatków na kocach, jedzących drugie śniadanie. Główne wejście do budynku ozdabiały mniejsze figurki smoków. Wielki teren arquady otaczał zielony żywopłot, który w niektórych miejscach był przystrzyżony na kształty- tak, również smoków. Wygląd mojej nowej szkoły był tak niesamowity i tak piękny, że gdy przypomniał mi się widok mojego starego gimnazjum pomalowanego spray'em przez dresów, wybuchnęłam śmiechem. Co za szpan!
Eve! Gdybyś tu była, byłoby idealnie.
I Christopher.
- O, Nathan idzie! - krzyknął Harold i podbiegł do swojego przyjaciela. Uścisnęli się w przyjaznym męskim uścisku. W końcu Harold się odsunął i mogłam spojrzeć na twarz Nathana dokładniej niż wczoraj, kiedy byłam zupełnie nieprzytomna.
Był o wiele żywszy i energiczny, a jego twarz nie wykrzywiała złość i zmęczenie jak wczoraj, tylko wesoły uśmiech optymisty. Jego czarne włosy, z tyłu idealnie przycięte, prosiły się o zmierzwienie. Opalone ramiona, trochę mniej muskularne niż Harolda (nic dziwnego, w końcu Harold jest wysłannikiem, czyli kimś w rodzaju wojownika) odkrywała koszula w kratę i biała bluzka. Miał granatowe, obtarte jeansy i buty pasujące kolorystycznie do koszuli. Z jednego ramienia zwisał mu czarny plecak, do którego doczepione były różne breloczki i doklejone naklejki.
Krótkotrwały uśmiech z twarzy starła mi Lucy, która w rozpuszczonych czarnych włosach podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Nathan odwzajemnił się jej, przygarniając ją do siebie.
Idź w cholerę.
Nathan uśmiechnął się do mnie wesoło i rzekł:
- Cześć, Victoria.
Uśmiechnęłam się najserdeczniej jak umiałam i odpowiedziałam:
- Cześć, Nathan.
- To jak, dzisiaj śpisz pierwszy raz w swoim nowym domu?
- Oczywiście!
- Nie mogę się doczekać, aż ciebie tam zaprowadzę - odparł z błyskiem w oku.
Lucy w końcu spojrzała na mnie. Wyglądała ładniej w rozpuszczonych włosach. Miała na sobie krótkie jeansowe szorty i luźną białą bluzkę, tą samą, jaką miała wczoraj. Trzymała sportową torbę, a na stopach miała czarne trampki Converse. Wyglądałaby jeszcze ładniej, gdyby się uśmiechnęła.
- Gdzie Angelika? - spytał się Harold.
- Musiała pójść do biblioteki z Andrewem, żeby wypożyczyć Dragens Sulte dla niej - Lucy skinęła na mnie głową. - jakby sama nóg nie miała.
Nathan lekko ją szturchnął i zwrócił się do mnie:
- Dragens Sulte to nasza święta księga. Musisz ją przeczytać. Każdy Ametystianin musi ją znać.
- Jestem! - ktoś krzyknął. Do naszej grupki przybiegła dziewczyna z krótkimi, rudymi włosami. Szczupła i drobna postać uśmiechnęła się do mnie. Za nią krzyczał jakiś chłopak z jasnymi włosami:
- Na Smoka, Angela! Zwolnij! Przecież ja mam pałę z biegania! - jojczył. Angelika natychmiast się odwróciła i pobiegła do chłopaka, przytulając go i mówiąc:
- Nie martw się, pobiegłam tylko dlatego, że byłam strasznie ciekawa Victorii - spojrzała na mnie i zaczęła grzebać w swoim zielonym plecaku, gdy po chwili wyjęła z niego grubą książkę ze starą okładką, ledwo trzymającą się kartek.
- To Dragens Sulte - wyjaśniła. - trochę nudne, ale to podstawa naszej religii. Poza tym, jestem Angelika.
- A ja Andrew - dodał chłopak i poklepał mnie po ramieniu.
- Cześć wam - uśmiechnęłam się.
- Victoria, jaka ty ładna - powiedziała Angelika, patrząc na mnie jak na obrazek. Westchnęłam z ulgą. Jednak jest tutaj dziewczyna, z którą będę mogła się zaprzyjaźnić.
- Masz śliczne włosy - zrewanżowałam się.
- Nieprawda! - zaprzeczyła, uśmiechając się. Lucy oglądała całą scenkę zapoznawczą z wyraźnym zniecierpliwieniem. Nathan bawił się jej włosami. Poczułam dziwną zazdrość. Harold zerkał to na nich, to na mnie, aż w końcu zwrócił się do Nathana:
- Idziemy?
- Czekam tylko na was - odparł, wzruszając ramionami.
- Zostaw moje włosy, skołtunisz je! - powiedziała Lucy.
- Anderka ma klucze do domu Victorii? - spytał się Andrew.
- Tak, będziemy musieli do niej pójść - odpowiedział Nathan.
- Ale przed tym będziemy musieli coś zjeść, nie sądzicie? Mam chyba mrożoną pizzę - rzekła Angela.
- Brzmi zachęcająco!
- Harold, ty jesteś głodny po tym gigantycznym śniadaniu?! - zdziwiłam się.
- Harold jest jak odkurzacz - roześmiał się Nathan.
- Potrzebuję dużo energii, jutro będę musiał pracować - obruszył się chłopak.
- Ten palant Qrue zrobił test z adercyzmu! - zdenerwowała się Angelika.
- A ja jutro mam biegi, i co mam powiedzieć? - westchnął Andrew.
Przysłuchiwałam się rozmowie moich nowych znajomych z fascynacją, a jednocześnie ze zdziwieniem. Niby inna kraina, inna religia, a ludzie prawie tacy sami. Wszystko wokół wyglądało jak prawdziwe, zwyczajne miasto, a ja sama odnosiłam wrażenie, że wychodzę ze szkoły i idę do domu, gdzie będą czekać na mnie rodzice z ciepłym obiadem.
Rzeczywistość jest jednak inna.
cdn
piątek, 2 marca 2012
V
Dryfowałam gdzieś na krawędzi pomiędzy światem realnym a snem, kiedy poczułam, jak ktoś delikatnie potrząsa moim ramieniem i brutalnie wyrywa mnie z błogiego lenistwa. Kraina snu to było jedyne miejsce, w które najchętniej uciekałam i czułam się tam bezpieczna, żeby choć na pięć godzin zapomnieć o różnych zmartwieniach trapiących mnie w życiu.
Ziewnęłam i mimowolnie otworzyłam oczy.
- Dzień dobry! - ktoś krzyknął, bez wątpienia jakiś chłopak. Dziwne, nie był to Nathan. Głos był o wiele żywszy i weselszy, pełen pozytywnej energii.
Może ja jeszcze śpię?
- Victoria! Obudź się!
Powoli się podniosłam i potrząsnęłam głową.
- Co jest? - mruknęłam, ocierając oczy.
- Jestem Harold - chłopak zmierzwił mi włosy i podał rękę. Podałam mu swoją i przyjrzałam mu się dokładniej.
Twarz miał owalnego kształtu. Lekki zarost dodawał mu męskości. Posiadał niebieskie i ciekawe świata oczy, które przypominały lazurowe morze, w których chciałoby się utonąć. Włosy krótkie, ciemnobrązowe, rozwichrzone. Miał na sobie brązową koszulę na krótki rękawek, która odkrywała jego opalone i muskularne ramiona. Przypominał optymistycznego wojownika.
Czy w Ametystianii żyje jakaś dziewczyna, która będzie mnie lubiła chociaż w najniższym stopniu, czy mam żyć w gronie facetów?
- Harold, czyli wysłannik? - zapytałam.
- Dobrze kojarzysz fakty jak na osobę, która ledwo co się obudziła i rozpoczęła nowe życie - roześmiał się.
Ponownie ziewnęłam.
- Gdzie są moje torby?
- Przy drzwiach.
Powoli podniosłam się z kanapy i poczłapałam w kierunku toreb. Usiadłam ciężko obok jednej z nich, otworzyłam ją i zaczęłam grzebać w jej zawartości. Gdy zobaczyłam starannie poskładane ubrania, łzy napłynęły mi do oczu. Mama i jej nałogowe składanie bluzek, perfekcyjnie co do milimetra.
- Widziałeś się z moimi rodzicami?
- Oczywiście. Twoi staruszkowie są naprawdę w porządku. Prosili, żebyś zadzwoniła.
- Wiem - szepnęłam. Dopiero teraz, kiedy byłam zupełnie nieprzygotowana na samodzielne życie, zrozumiałam troskliwość mamy i taty. Chciałabym do nich wrócić.
- Coś się stało? - Harold podszedł. - nie chcę cię poganiać, ale jestem trochę głodny i zjadłbym z tobą śniadanie.
Roześmiałam się.
- Nie ma sprawy.
Szybko wyciągnęłam swoje ulubione ciuchy.
Koszulka z twarzą Marylin Monroe była ulubioną Christophera. On o tym wie?
Wspomnienia wracają.
Harold zaprowadził mnie do małej kawiarenki, która serwowała podobno pyszne śniadania. Lokal był prawie pusty. Dzień był bardzo ciepły, dużo osób chodziło w krótkich spodenkach. Czułam się jak na wakacjach bez rodziców, jednak to wczasy nie były.
- Więc, mam pytanie dotyczące Nathana - powiedziałam, przełykając rogaliki zrobione z ciasta francuskiego z truskawkowym nadzieniem w środku.
- Nathana? - Harold pałaszował wielkie śniadanie składające się z kilogramowej ilości jajecznicy, bekonu i omleta polanego syropem klonowym. Typowe angielskie śniadanie.
- Owszem. On jest z Lucy? - zarumieniłam się. Harold zakrztusił się omletem.
- No, tak - odparł.
- Nie pasują do siebie - mruknęłam. - Lucy mnie chyba nie lubi.
- Lucy ma za sobą trudny okres. Nathan naprawdę ją kocha. Zasadniczo tylko on ją zrozumiał. Co za skończony kretyn - pokręcił głową.
- Co zrozumiał?
- Lucy nie powinna tutaj być. Jej rodzice nie byli Ametystianami. Noa-Wier wzięła ją tutaj tylko z litości, czego Lucy nie może wycierpieć. Ciągle narzeka, że ma beznadziejne życie i wszyscy się nad nią tylko litują. Jej rodzice zmarli w wypadku samochodowym, do czternastego roku życia była w domu dziecka.
Ogarnęło mną współczucie.
- Każdy Ametystianin przychodzi tutaj wtedy, kiedy według świata ludzkiego nie żyje- ciągnął dalej. - Z Lucy było inaczej. Podobno ją porwano. Noa-Wier wszystko jej wyjaśniła, a ona zareagowała jakby co najmniej usłyszała wyrok swojej śmierci. Spanikowała. Prawie się zabiła. Wzięła jakieś prochy, i nie uwierzysz!
- Co zrobiła?
- Przeszła przez artcum, żaden wysłannik jej nie zauważył, czyli przeszła do świata ludzkiego, do Rzymu, bo pod Rzymem jesteśmy, i zaczęła rozpowiadać ludziom o Ametystianii.
- Co takiego?!
- Jakaś kobieta w to uwierzyła i zaczęła podawać dalej. W końcu zauważono jej nieobecność i wysłano paru wysłanników, żeby ją znaleźli. Musieli przyprowadzić też te osoby, które wiedziały o Ametystianii. Zostali zabici.
- Dlaczego? Nie mogli ich tutaj zatrzymać?
- To nie miało już sensu. Poza tym trzymamy się teraz zasady, że trafiają tutaj tylko dzieci osób, które tutaj kiedyś były, czyli twoje dzieci też tu będą. Lucy odchodzi od tej zasady i czuje się wyrzutkiem. Nie może sobie przebaczyć tego, co zrobiła.
- A Nathan?
- Jedyny ją zrozumiał. Zaczął ją bronić i powiedział, że to nie jej wina. Jako jedyny. Biedaczek się zakochał.
- Ale Lucy źle go traktuje. Mnie zresztą też.
- Ciebie? Tylko z zazdrości.
- Ale czego ona mi może zazdrościć?
- Wszystkiego. Wyglądu lub chociaż tego, że trafiłaś tutaj od rodziców i miałaś normalne dzieciństwo. No i ładna jesteś - puścił oczko. - A Nathan to inna bajka. To wytłumaczy ci on sam, albo Noa-Wier.
- Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego mówisz na anderkę po imieniu?
- Nie jestem jej uczniem, tylko wysłannikiem - powiedział dumnie.
- Mięśniak - roześmiałam się i dokończyłam jedzenie rogalika.
_____________________________________
Wybaczcie, że tak krótko dzisiaj, ale muszę już się ewakuować z komputera :D Miłego czytania ;>
Ziewnęłam i mimowolnie otworzyłam oczy.
- Dzień dobry! - ktoś krzyknął, bez wątpienia jakiś chłopak. Dziwne, nie był to Nathan. Głos był o wiele żywszy i weselszy, pełen pozytywnej energii.
Może ja jeszcze śpię?
- Victoria! Obudź się!
Powoli się podniosłam i potrząsnęłam głową.
- Co jest? - mruknęłam, ocierając oczy.
- Jestem Harold - chłopak zmierzwił mi włosy i podał rękę. Podałam mu swoją i przyjrzałam mu się dokładniej.
Twarz miał owalnego kształtu. Lekki zarost dodawał mu męskości. Posiadał niebieskie i ciekawe świata oczy, które przypominały lazurowe morze, w których chciałoby się utonąć. Włosy krótkie, ciemnobrązowe, rozwichrzone. Miał na sobie brązową koszulę na krótki rękawek, która odkrywała jego opalone i muskularne ramiona. Przypominał optymistycznego wojownika.
Czy w Ametystianii żyje jakaś dziewczyna, która będzie mnie lubiła chociaż w najniższym stopniu, czy mam żyć w gronie facetów?
- Harold, czyli wysłannik? - zapytałam.
- Dobrze kojarzysz fakty jak na osobę, która ledwo co się obudziła i rozpoczęła nowe życie - roześmiał się.
Ponownie ziewnęłam.
- Gdzie są moje torby?
- Przy drzwiach.
Powoli podniosłam się z kanapy i poczłapałam w kierunku toreb. Usiadłam ciężko obok jednej z nich, otworzyłam ją i zaczęłam grzebać w jej zawartości. Gdy zobaczyłam starannie poskładane ubrania, łzy napłynęły mi do oczu. Mama i jej nałogowe składanie bluzek, perfekcyjnie co do milimetra.
- Widziałeś się z moimi rodzicami?
- Oczywiście. Twoi staruszkowie są naprawdę w porządku. Prosili, żebyś zadzwoniła.
- Wiem - szepnęłam. Dopiero teraz, kiedy byłam zupełnie nieprzygotowana na samodzielne życie, zrozumiałam troskliwość mamy i taty. Chciałabym do nich wrócić.
- Coś się stało? - Harold podszedł. - nie chcę cię poganiać, ale jestem trochę głodny i zjadłbym z tobą śniadanie.
Roześmiałam się.
- Nie ma sprawy.
Szybko wyciągnęłam swoje ulubione ciuchy.
Koszulka z twarzą Marylin Monroe była ulubioną Christophera. On o tym wie?
Wspomnienia wracają.
Harold zaprowadził mnie do małej kawiarenki, która serwowała podobno pyszne śniadania. Lokal był prawie pusty. Dzień był bardzo ciepły, dużo osób chodziło w krótkich spodenkach. Czułam się jak na wakacjach bez rodziców, jednak to wczasy nie były.
- Więc, mam pytanie dotyczące Nathana - powiedziałam, przełykając rogaliki zrobione z ciasta francuskiego z truskawkowym nadzieniem w środku.
- Nathana? - Harold pałaszował wielkie śniadanie składające się z kilogramowej ilości jajecznicy, bekonu i omleta polanego syropem klonowym. Typowe angielskie śniadanie.
- Owszem. On jest z Lucy? - zarumieniłam się. Harold zakrztusił się omletem.
- No, tak - odparł.
- Nie pasują do siebie - mruknęłam. - Lucy mnie chyba nie lubi.
- Lucy ma za sobą trudny okres. Nathan naprawdę ją kocha. Zasadniczo tylko on ją zrozumiał. Co za skończony kretyn - pokręcił głową.
- Co zrozumiał?
- Lucy nie powinna tutaj być. Jej rodzice nie byli Ametystianami. Noa-Wier wzięła ją tutaj tylko z litości, czego Lucy nie może wycierpieć. Ciągle narzeka, że ma beznadziejne życie i wszyscy się nad nią tylko litują. Jej rodzice zmarli w wypadku samochodowym, do czternastego roku życia była w domu dziecka.
Ogarnęło mną współczucie.
- Każdy Ametystianin przychodzi tutaj wtedy, kiedy według świata ludzkiego nie żyje- ciągnął dalej. - Z Lucy było inaczej. Podobno ją porwano. Noa-Wier wszystko jej wyjaśniła, a ona zareagowała jakby co najmniej usłyszała wyrok swojej śmierci. Spanikowała. Prawie się zabiła. Wzięła jakieś prochy, i nie uwierzysz!
- Co zrobiła?
- Przeszła przez artcum, żaden wysłannik jej nie zauważył, czyli przeszła do świata ludzkiego, do Rzymu, bo pod Rzymem jesteśmy, i zaczęła rozpowiadać ludziom o Ametystianii.
- Co takiego?!
- Jakaś kobieta w to uwierzyła i zaczęła podawać dalej. W końcu zauważono jej nieobecność i wysłano paru wysłanników, żeby ją znaleźli. Musieli przyprowadzić też te osoby, które wiedziały o Ametystianii. Zostali zabici.
- Dlaczego? Nie mogli ich tutaj zatrzymać?
- To nie miało już sensu. Poza tym trzymamy się teraz zasady, że trafiają tutaj tylko dzieci osób, które tutaj kiedyś były, czyli twoje dzieci też tu będą. Lucy odchodzi od tej zasady i czuje się wyrzutkiem. Nie może sobie przebaczyć tego, co zrobiła.
- A Nathan?
- Jedyny ją zrozumiał. Zaczął ją bronić i powiedział, że to nie jej wina. Jako jedyny. Biedaczek się zakochał.
- Ale Lucy źle go traktuje. Mnie zresztą też.
- Ciebie? Tylko z zazdrości.
- Ale czego ona mi może zazdrościć?
- Wszystkiego. Wyglądu lub chociaż tego, że trafiłaś tutaj od rodziców i miałaś normalne dzieciństwo. No i ładna jesteś - puścił oczko. - A Nathan to inna bajka. To wytłumaczy ci on sam, albo Noa-Wier.
- Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego mówisz na anderkę po imieniu?
- Nie jestem jej uczniem, tylko wysłannikiem - powiedział dumnie.
- Mięśniak - roześmiałam się i dokończyłam jedzenie rogalika.
_____________________________________
Wybaczcie, że tak krótko dzisiaj, ale muszę już się ewakuować z komputera :D Miłego czytania ;>
Subskrybuj:
Posty (Atom)