Dryfowałam gdzieś na krawędzi pomiędzy światem realnym a snem, kiedy poczułam, jak ktoś delikatnie potrząsa moim ramieniem i brutalnie wyrywa mnie z błogiego lenistwa. Kraina snu to było jedyne miejsce, w które najchętniej uciekałam i czułam się tam bezpieczna, żeby choć na pięć godzin zapomnieć o różnych zmartwieniach trapiących mnie w życiu.
Ziewnęłam i mimowolnie otworzyłam oczy.
- Dzień dobry! - ktoś krzyknął, bez wątpienia jakiś chłopak. Dziwne, nie był to Nathan. Głos był o wiele żywszy i weselszy, pełen pozytywnej energii.
Może ja jeszcze śpię?
- Victoria! Obudź się!
Powoli się podniosłam i potrząsnęłam głową.
- Co jest? - mruknęłam, ocierając oczy.
- Jestem Harold - chłopak zmierzwił mi włosy i podał rękę. Podałam mu swoją i przyjrzałam mu się dokładniej.
Twarz miał owalnego kształtu. Lekki zarost dodawał mu męskości. Posiadał niebieskie i ciekawe świata oczy, które przypominały lazurowe morze, w których chciałoby się utonąć. Włosy krótkie, ciemnobrązowe, rozwichrzone. Miał na sobie brązową koszulę na krótki rękawek, która odkrywała jego opalone i muskularne ramiona. Przypominał optymistycznego wojownika.
Czy w Ametystianii żyje jakaś dziewczyna, która będzie mnie lubiła chociaż w najniższym stopniu, czy mam żyć w gronie facetów?
- Harold, czyli wysłannik? - zapytałam.
- Dobrze kojarzysz fakty jak na osobę, która ledwo co się obudziła i rozpoczęła nowe życie - roześmiał się.
Ponownie ziewnęłam.
- Gdzie są moje torby?
- Przy drzwiach.
Powoli podniosłam się z kanapy i poczłapałam w kierunku toreb. Usiadłam ciężko obok jednej z nich, otworzyłam ją i zaczęłam grzebać w jej zawartości. Gdy zobaczyłam starannie poskładane ubrania, łzy napłynęły mi do oczu. Mama i jej nałogowe składanie bluzek, perfekcyjnie co do milimetra.
- Widziałeś się z moimi rodzicami?
- Oczywiście. Twoi staruszkowie są naprawdę w porządku. Prosili, żebyś zadzwoniła.
- Wiem - szepnęłam. Dopiero teraz, kiedy byłam zupełnie nieprzygotowana na samodzielne życie, zrozumiałam troskliwość mamy i taty. Chciałabym do nich wrócić.
- Coś się stało? - Harold podszedł. - nie chcę cię poganiać, ale jestem trochę głodny i zjadłbym z tobą śniadanie.
Roześmiałam się.
- Nie ma sprawy.
Szybko wyciągnęłam swoje ulubione ciuchy.
Koszulka z twarzą Marylin Monroe była ulubioną Christophera. On o tym wie?
Wspomnienia wracają.
Harold zaprowadził mnie do małej kawiarenki, która serwowała podobno pyszne śniadania. Lokal był prawie pusty. Dzień był bardzo ciepły, dużo osób chodziło w krótkich spodenkach. Czułam się jak na wakacjach bez rodziców, jednak to wczasy nie były.
- Więc, mam pytanie dotyczące Nathana - powiedziałam, przełykając rogaliki zrobione z ciasta francuskiego z truskawkowym nadzieniem w środku.
- Nathana? - Harold pałaszował wielkie śniadanie składające się z kilogramowej ilości jajecznicy, bekonu i omleta polanego syropem klonowym. Typowe angielskie śniadanie.
- Owszem. On jest z Lucy? - zarumieniłam się. Harold zakrztusił się omletem.
- No, tak - odparł.
- Nie pasują do siebie - mruknęłam. - Lucy mnie chyba nie lubi.
- Lucy ma za sobą trudny okres. Nathan naprawdę ją kocha. Zasadniczo tylko on ją zrozumiał. Co za skończony kretyn - pokręcił głową.
- Co zrozumiał?
- Lucy nie powinna tutaj być. Jej rodzice nie byli Ametystianami. Noa-Wier wzięła ją tutaj tylko z litości, czego Lucy nie może wycierpieć. Ciągle narzeka, że ma beznadziejne życie i wszyscy się nad nią tylko litują. Jej rodzice zmarli w wypadku samochodowym, do czternastego roku życia była w domu dziecka.
Ogarnęło mną współczucie.
- Każdy Ametystianin przychodzi tutaj wtedy, kiedy według świata ludzkiego nie żyje- ciągnął dalej. - Z Lucy było inaczej. Podobno ją porwano. Noa-Wier wszystko jej wyjaśniła, a ona zareagowała jakby co najmniej usłyszała wyrok swojej śmierci. Spanikowała. Prawie się zabiła. Wzięła jakieś prochy, i nie uwierzysz!
- Co zrobiła?
- Przeszła przez artcum, żaden wysłannik jej nie zauważył, czyli przeszła do świata ludzkiego, do Rzymu, bo pod Rzymem jesteśmy, i zaczęła rozpowiadać ludziom o Ametystianii.
- Co takiego?!
- Jakaś kobieta w to uwierzyła i zaczęła podawać dalej. W końcu zauważono jej nieobecność i wysłano paru wysłanników, żeby ją znaleźli. Musieli przyprowadzić też te osoby, które wiedziały o Ametystianii. Zostali zabici.
- Dlaczego? Nie mogli ich tutaj zatrzymać?
- To nie miało już sensu. Poza tym trzymamy się teraz zasady, że trafiają tutaj tylko dzieci osób, które tutaj kiedyś były, czyli twoje dzieci też tu będą. Lucy odchodzi od tej zasady i czuje się wyrzutkiem. Nie może sobie przebaczyć tego, co zrobiła.
- A Nathan?
- Jedyny ją zrozumiał. Zaczął ją bronić i powiedział, że to nie jej wina. Jako jedyny. Biedaczek się zakochał.
- Ale Lucy źle go traktuje. Mnie zresztą też.
- Ciebie? Tylko z zazdrości.
- Ale czego ona mi może zazdrościć?
- Wszystkiego. Wyglądu lub chociaż tego, że trafiłaś tutaj od rodziców i miałaś normalne dzieciństwo. No i ładna jesteś - puścił oczko. - A Nathan to inna bajka. To wytłumaczy ci on sam, albo Noa-Wier.
- Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego mówisz na anderkę po imieniu?
- Nie jestem jej uczniem, tylko wysłannikiem - powiedział dumnie.
- Mięśniak - roześmiałam się i dokończyłam jedzenie rogalika.
_____________________________________
Wybaczcie, że tak krótko dzisiaj, ale muszę już się ewakuować z komputera :D Miłego czytania ;>
10 komentarzy:
SUPERRRR !!!!! :**
Szkoda, że taki krótki ale i tak SSUPERRR;)
Wez ty . xd viki maa być z nathanem . :DD . xd Ale i taak zajebistee to . xd :D .
Mrr, Harold. Sprawiasz, że chciałabym się właśnie w tej chwili przenieść do Ametystianii.
genialne <3 xD
PS Viki + Nathan ma być <3 HUHU ! :*
Weź gdzieś tam tą Lucy zabij po drodze, czy coś, bo mnie denerwuje powoli. Ale nie, niech sobie jeszcze chwilę pożyje, bo nudno będzie. Chcę swatkę Harolda z Victorią *_*
Czujecie lato? Bo ja najchętniej ubrałabym szorty, bluzkę z krótkim rękawkiem, trampki i wyszłabym tak na dwór.
Jej, nikt nie lubi Lucy ;D Pogoda jest świetna, tylko odliczam dni do lata ;> też chętnie bym ubrała swoje ukochane szorty, ale jeszcze noce są z przymrozkiem i trzeba chodzić w płaszczu :(
Mnie najbardziej cieszy i podtrzymuje fakt, że do wakacji już tylko 4 miesiące. W kwietniu będzie sporo wolnego, a w czerwcu luz. Chociaż nic do mojego płaszcza nie mam, najchętniej wrzuciłabym go już na strych. W ogóle dzisiejszy dzień jest jakimś przełomem, bo robi się powoli ciepło, a ja wstałam o 7.20, gdzie w weekendy nie wstaję przed 12.00.
Faktycznie, jakiś przełom :D Mi tygodnie lecą tylko od weekendu do weekendu. A jak już jest sobota, to z łóżka nie wychodzę do minimalnie 9.00 :>
Prześlij komentarz