- Cześć, mamo! - powiedziałam do mikrofonu w telefonie. Harold chwilę ze mną posiedział w moim nowym domu, ale musiał już wracać do swojego, gdyż jutro miał jechać do Rzymu odbębnić swoją zmianę wysłannika. Nie był zadowolony zostawiając mnie samą. Był bardzo zaniepokojony tajemniczym listem i obiecał mi, że po pracy dokładnie go przeanalizuje, chociaż składa się tylko z jednego wyrazu. A to tylko po to, żebym się bezpiecznie czuła. Zagadką zostaje też fakt, kto mógł przynieść moje torby. Lucy? Kiedy mogła mieć czas, skoro po bijatyce w domu Angeliki uciekła, a do jej domu pobiegł Nathan i był tam cały czas, aż w końcu zamienił się z jednym wysłannikiem i pobiegł do mnie, do uzdrowiska? To przecież niemożliwe.
- Victoria? Rany! Victoria! Nie wiem, od czego zacząć! - głos mamy był pełen ulgi, ale też niepokoju, troski i strachu. Jak to każda mama, martwiła się o mnie, ale miała bardzo dużo powodów. Zrobiło mi się smutno. Ile teraz ma obowiązków, papierów do uzupełniania, i... mój pogrzeb.
- Victoria... jak ja się cieszę, że cię słyszę. Teraz... wiesz... będzie twój... pogrzeb. I ja już sama nie wiem... zaczynam wątpić... czy żyjesz, czy, hm, umarłaś. To jest takie realistyczne. Wszyscy myślą, że spłonęłaś, tylko najbliższa rodzina ma tą świadomość, że jesteś w Ametystianii. Ja wiem, że to jest trudne i skomplikowane, pewnie żywisz do nas urazę, że nikt nic ci nie powiedział, ale wierz mi na słowo, że nie mógł nikt, bo nie mogłabyś przejść do tej krainy, bo przecież sama byś w ogień nie skoczyła, i pewnie cię to bolało, ale Nathan obiecał mi, Harold zwłaszcza, że wszystko będzie w porządku, że dasz radę...
- Mamo! Uspokój się! Wszystko jest w porządku. Żyję. Trochę mnie poparzył ogień, ale jest okej. Naprawdę, nie masz się o co martwić.
- Na pewno jest wszystko w porządku?
Nie.
- Tak. Mam super dom. To jest niesamowite, mam za darmo dom z wyposażeniem! I to nie tanim! To jest po prostu boskie!
- To nie jest takie kolorowe, Victoria. Cholera, chciałabym być tam z tobą i ci pomóc.
- Nie musisz, dam radę.
- Radę musisz dać, ale przecież... rany! Dlaczego to przyszło tak nagle? A religia SED? Nie dasz rady się tak szybko i od razu na nią przerzucić... nie miałaś o tym zielonego pojęcia...
- Mamo! Dam radę!
- Cholera!
- A u was? Wszystko w porządku?
- Kiedy idziesz do arquady? - mama udała, że nie usłyszała pytania.
- Hm, dzisiaj jest...
- Niedziela. Nie orientujesz się?
- Nie, bo byłam w śpią... to znaczy, jakoś daty tutaj nie spełniają większej roli.
- Byłaś w śpiączce? Co?!
- Mamo, to nie tak... nie w śpiączce.
- Co ty w ogóle mówisz?
- To długa historia, mamo. Nie na telefon. Chciałabym cię przytulić.
- Ja ciebie też, ale nie mamy okazji teraz się zobaczyć. Z Anglii pod Włochy, mogą być małe komplikacje - mama podkreśliła słowo "pod". Roześmiałam się.
- Nie da się zaprzeczyć. Zobaczymy się, nie?
- Musimy. Muszę zobaczyć dwój dom. I Ametystianię. Cholera, jak ja dawno tam nie byłam!
- Dlaczego przeprowadziliśmy się do Anglii? Anderka mówiła, że można zostać.
- Można, ale wtedy były problemy z tym stałym zamieszkaniem. Kochałam i nadal kocham to miejsce, ale nie mogłam żyć ze świadomością, że już nigdy nie zobaczyłabym prawdziwego nieba czy słońca.
- Przecież można przejść przez artcum, jeśli ma się zgodę.
- Można, ale to nie to samo. Czułam się jak w klatce. Bez zwierząt i takich, hm, prawdziwych roślin? Żyjąc w Ametystianii ma się wrażenie, że to wszystko jest prawdziwe, ale jednak nie jest. Nie mogłam tego przetrawić.
- Tu jest zupełnie inaczej. Jak się przystosowałaś do normalnego życia? Jak tu w ogóle trafiłaś? Nic nie wiem!
Mama westchnęła.
- Z religią było trudno. Ciągle mówiłam "na Smoka!", więc zastąpiłam to słowem "cholera". To byłoby dziwne, powtarzając ciągle elementy religii SED, nie sądzisz? Z blizną było łatwiej. Mam ją na ramieniu, więc jest prawie niewidoczna, ciągle zakryta ubraniami. Jeśli jednak pójdę na basen, mówię, że to tatuaż i tyle. To jest najprostsza kwestia. Do Ametystianii trafiłam, mając 15 lat. Niedużo. Podobno miałam się utopić w jeziorze.
- Wiedziałaś o tym, że tu trafisz?
- Ależ skąd! Każdy dowiaduje się o tym na pewnym etapie. Moi rodzice, czyli twoi dziadkowie, byli wybrani, bo kiedyś ludzie zostawali wybierani, a teraz działa to na podstawie genetyki, tak samo twoje dzieci będą w Ametystianii i nie będziesz miała prawa o tym nikomu mówić ze świata ludzkiego. Tój tata, czyli mój mąż, był wybrany. Spotkaliśmy się w Ametystianii, zostaliśmy razem, a ślub wzięliśmy już tutaj, w Anglii. Chciał tam zostać, ale podążył za mną, bo chciał dla mnie jak najlepiej. Urocze, nie?
- Bardzo. A tata jak tutaj się pojawił?
- Ha! Wypadek! To trochę dziwnie brzmi, tak jakbyś miała zastępczych rodziców.
- Zaraz, zaraz, anderka mi mówiła, że trzeba wyrobić sobie nowe dane osobowe, żeby w ogóle wyjechać z Ametystianii i zamieszkać w świecie ludzkim, w tym normalnym, bo inaczej wyglądałoby to tak, że zmartwychwstaliście.
- Więc tak zrobiliśmy.
- Teraz jestem Victoria Preiter, a przedtem...?
- Victoria Anderson.
- To takie pospolite!
- Z tą zmianą danych osobowych to jeszcze było dużo komplikacji. Brakowało dokumentów. Ale nie będę o tym mówić, teraz najważniejsza jesteś ty, a nie problemy moje i taty, które, na szczęście, minęły.
- Musieliście coś podrabiać?
- Hm, nieważne - mama odchrząknęła. - Widziałam tego Harolda. Wygląda na w porządku gościa.
- Bo taki jest. Zabawny i na luzie. Taki wieczny optymista.
- Victoria, czy na pewno jest wszystko w porządku?
Cholera, dlaczego moja mama zawsze umiała wyczuć, kiedy coś się dzieje a kiedy jest wszystko w porządku? Hm, kłamać umiem, ale zawsze jakiś niepokój po mnie widać, czy, jak w tym przypadku, słychać. Postanowiłam użyć tradycyjnego kłamstewka:
- Wiesz mamo, jestem zmęczona, i to pewnie też ma wpływ na moje głupie gadanie.
- Rozmawiasz jeszcze normalnie, więc porozmawiaj z tatą choć chwilę. Obiecuję ci, że niedługo się zobaczymy. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, mamo.
Usłyszałam dalekie wołanie mamy i szum. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale postanowiłam być twarda i nie rozbeczeć się. Nie mogę!
- Halo? - żywy głos taty mocno kontrastował się z moim słabym.
- Cześć, tato!
- Victoria, ojeju! I jak? - zamilkł.
- Hm, wiesz, bywało lepiej, ale je...
- Musi być okej, Victoria, nie ma innego wyjścia. Musisz zachować się jak dorosła kobieta, nie jak mięczak.
Tata również wyczuł w moim głosie płaczliwy ton. Przewróciłam oczami.
- Nie rób ze mnie mięczaka, tato.
"Lucy, do cholery! Nie rób ze mnie pieprzonego mięczaka!"
- Nawet nie mam zamiaru. Powiedz mi, jak ci się podoba Ametystiania? Ha, to były czasy! Żarcie za darmo, domy full wypas i wszystko wyglądało jak w normalnym mieście, czym nie było i nie jest! Ciepło przez cały rok, żadnego deszczu, śniegu i mgły, sztuczne słoneczko i niebo, kwiatki jeszcze prawdziwe, ale mimo to dla mamy było za mało - westchnął. - Nie mam jej tego za złe. To była jej decyzja, a ja chciałem i nadal chcę jak najlepiej. Tutaj jest o wiele ciężej. Rachunki i kasa. Tylko skąd ją brać? Dziury w chodnikach, smutni ludzie i w ogóle jakoś do bani, bo nie ma ciebie.
- Przecież żyję i mam się dobrze.
- No tak, ale to wkurzające wysłuchiwać, jak przychodzą do naszego domu jakieś dzieciaki z gimnazjum i składają kondolencje. Raz wyszedłem z domu, a na furtce wisiała wstążka z napisem "żegnaj, Victoria"! Kurczę, dobrze, że ciebie tak wszyscy lubili, ale nie chcę mieć podwórka obstawionego zniczami, po gówno mi to? Tylko mnie to dołuje, a mama już wątpi, czy żyjesz czy nie. Muszę udawać smutnego, żeby ludzie nie pomyśleli, że cieszę się iż moja córka umarła.
- Musisz być twardy, przyjedziecie tutaj niedługo. Pokażę wam swój rewelacyjny dom.
- My pracujemy.
- A ja w tą środę idę do szkoły.
- Znajdziesz przyjaciół, nie martw się!
- Już znalazłam. Harold, Nathan, Andrew, Angelika i Luc...- ugryzłam się w język.
- Luc?
- Nie, tak sobie... przypomniało mi się to imię, taka jedna dziewczyna ze starego gimnazjum się nazywała.
- Znam ją?
- Nie, jest, to znaczy była, wredna.
- A, to nie. Znam tylko tych dobrych.
- Tutaj podobno są tylko dobrzy.
- Nic nie jest idealne, Victoria. Pamiętaj o tym. Ametystiania to nie raj. Poczytaj Dragens Sulte.
- Mieliśmy to w domu? Przecież wyznajecie religię SED, każdy to powinien mieć.
- Mamy... ale to jest zakopane.
- Co?!
- Przecież to jest tutaj nielegalne. To nie istnieje. Nie ma takiego czegoś jak Dragens Sulte, tylko w Ametystianii. Przecież tutaj panują różne religie, wszystkie, oprócz SED. Tutaj takie coś nie istnieje. Nikt normalny nie wie, że istnieje Ametystiania. Każdy Ametystianin przysiągł na Smoka, że nie zdradzi swojej ojczyzny. Gdyby ludzie dowiedzieli się o Ametystianii, tą krainę czekałaby zagłada.
Teraz dopiero zrozumiałam, jak poważny był błąd Lucy.
- Jak czytałam kawałek Dragens Sulte, o powstaniu Ametystianii, była mowa o Złym Smoku, który stworzył tą krainę, tylko Dobry ją zdobył. Podobno ten Zły ma wrócić, tylko... kiedy? I czy on jest w stanie opętać?
- Nikt nie wie, kiedy ma wrócić, ale pewne jest, że po prostu może. Ba, musi, tak głosi nasza religia. Nic nie jest idealne. O tym będziesz się uczyła w arquadzie, nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć, zwłaszcza przez telefon. Dopytaj rówieśników czy anderkę.
- Dopytam.
- Na razie będę musiał kończyć tą rozmowę. Musimy się spotkać.
- Musimy. Jestem zmęczona.
- Masz prawo. Do zobaczenia, Victoria!
- Pa, tato. Przesyłam całusy rodzinie - szepnęłam. Usłyszałam ciche kliknięcie. Tata rozłączył się.
Rozejrzałam się po pokoju. Leżałam umyta i przebrana w pidżamę w łóżku w swojej sypialni. Położyłam telefon na stolik stojący obok łóżka i zwinęłam się w kołdrę. Zasnęłam kamiennym snem cała we łzach.
Czy Harold płacił za śniadanie parę dni temu?
Zadałam sobie to pytanie, stojąc naprzeciwko kawiarni, w której jadłam z Haroldem śniadanie, bardzo dobre śniadanie. Rozpoczął się kolejny dzień, a najgorsze w nim było to, że nie miałam z kim go spędzić. Jutro miałam iść do arquady. Co prawda miałam iść w środę, a dzisiaj jest poniedziałek, lecz anderka powiedziała, że będę się nudzić i naukę równie dobrze mogę rozpocząć już od jutra. Dla mnie było to bardzo wygodne, bo nie będę musiała się nudzić kolejny dzień. Jednak dzisiaj musiałam coś sobie zaplanować. Wczoraj nie miałam czasu na myślenie o takich zwyczajnych sprawach.
Weszłam do kawiarenki. Była pusta. Za ladą stała kobieta o krótkich blond włosach. Czytała jakąś książkę. Cóż, skoro jedzenie dla mnie jest za darmo, to dlaczego mam głodować?
- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało. Czy tutaj wita się inaczej? Może "Ave Smok" czy coś w tym stylu?
- Dzień dobry - odparła i odłożyła lekturę. - W czym mogę pomóc?
- Hm... - spojrzałam na kartę dań. - Poproszę omleta... i herbatę.
- Proszę zaczekać - kobieta wyszła na zaplecze, i po chwili wróciła z tacą z jedzeniem.
- Dziękuję - mruknęłam. Podobno za nic tu się nie płaci, ale moja bujna wyobraźnia zaczęła działać. Zaraz na mnie spojrzy i powie "a gdzie pieniądze?" A wtedy odpowiedziałabym, że nie mam, zadzwoniła by po gliny...
Hej, zaraz, zaraz! Czy w Ametystianii jest policja?
Na szczęście nic podobnego się nie wydarzyło. Powoli zjadłam śniadanie. Jednak bez Harolda to nie to samo. Poczułam się jak jakaś dziewczyna, która została porzucona w wielkim mieście przez nadąsanego faceta. Eve kiedyś takiego miała. Nigdy go nie lubiłam. Umięśniony chłopak, który był zapatrzony tylko w siebie. Gapił się w lustro i prężył muskuły. Udawał twardziela, ale pamiętam, jak kiedyś, gdy poszłam z nimi na miasto, uciekł przed wilczurem. Umięśniona ciota i tyle, nas zostawił! Odtąd Eve ciągle mi mówiła, że ma wszystkich facetów gdzieś. Minęły dwa tygodnie i poznała pewnego Rafała.
Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do chłopaków. Nigdy takiego nie miałam. Miałam z nimi dobry kontakt, ale tylko przyjacielski, nic więcej. Christopher był dla mnie tylko przyjacielem.
Był.
Kiedy straciłam z nim wszelki kontakt, zastanawiałam się, kim on właściwie dla mnie jest. Przecież przyjaciół się nie zostawia, czyż nie? Teraz ta moja niby-śmierć. Może to dziwne, ale ciekawi mnie, co pomyśleli o mnie ludzie z gimnazjum, kiedy dowiedzieli się, że spłonęłam i mnie nie ma. Czy Christopher o tym wie? Zapłakał po mnie?
Dopijałam herbatę, gdy zobaczyłam przez okno wysokiego chłopaka z brązowymi włosami.
Nathan? Dlaczego on nie jest w arquadzie?
Odstawiłam naczynia, krzyknęłam "do widzenia" i poszłam za Nathanem, tak, żeby mnie nie zauważył. Może to nie on? Może z kimś mi się pomylił? Mimo to udałam się za nim niczym szpieg.
Zaprowadził mnie do parku. Spokojnie spacerował z torbą szkolną na ramieniu niczym wagarowicz, kiedy zaczepił go jakiś mężczyzna w ciemnej bluzie z kapturem. Schowałam się za krzakiem. Boleśnie mnie kuł, ale nie zważałam na to. Intrygowała mnie postać w kapturze i to, co robi. Popchnął Nathana.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Dlaczego on to zrobił? Usiadłam, najciszej jak się dało, i zaczęłam przysłuchiwać się scence.
- Czego chcesz? - krzyknął Nathan, patrząc się na zakapturzonego chłopaka.
- Ty już dobrze wiesz, czego! - odkrzyknął tamten i popchnął go ponownie. - Co? Lucy ci uciekła? Nie ma teraz kogo lizać, co?! Nie ma się z kim pokazać! Można nas wsypie jeszcze, co? Opętana bidulka! Pewnie teraz skacze po łąkach i mówi wszystkim o Ametystianii! Naucz się trzymać dziewczynę na smyczy! Z nią nie da się inaczej! Może teraz zaliczysz tą Victorię czy jak jej tam, co? Podoba ci się, co?
Zauważyłam z niesmakiem, że zakapturzony facet nadużywa słowa "co". Bardziej mnie denerwował tym, że oskarżał Nathana o takie rzeczy! Korciło mnie żeby pobiec tam i obronić chłopaka, ale coś mi w świadomości mówiło, żebym tego nie robiła.
- Odpieprz się! - krzyknął Nathan i oddał chłopakowi. - Farmazony opowiadasz! To nie jej wina! Jak jeszcze raz na nią tak powiesz, to ci przywalę!
- No dalej! Odważ się!
Nathan skierował pięść w jego twarz, jednak zakapturzony chłopak zrobił unik i uderzył go w żołądek, nie pomijając przy tym twarzy. Nathan upadł, a łobuz, kopiąc go w brzuch, zaśmiał się z niego szyderczo:
- Cienias. Z lepszymi się nie zadziera. Zapamiętaj to sobie!
I odszedł. Nathan nie ruszał się, jego torba z wysypaną zawartością leżała obok niego. Chciałam krzyknąć "Nathan" i podbiec, ale wtedy i ja nie uciekłabym przed tym dresem, i dodatkowo naraziłabym swojego przyjaciela na kilka dodatkowych ciosów, czego nie chciałam.
Zniecierpliwiona odczekałam dziesięć minut, aż facet wyszedł z parku, i podbiegłam do Nathana.
- Nathan? Cholera, Nathan! Żyjesz? Powiedz coś! - rozhisteryzowana zaczęłam klepać go po ramionach i po policzkach. Łzy cisnęły mi się do oczu. Przygryzłam wargę.
- Victoria? Co ty tu...? - wychrypiał i otworzył z trudem oczy. Były całe czerwone i załzawione, ale też pełne przerażenia. - Zostaw mnie. Jestem ciotą i tyle.
- Nie jesteś! Co ty gadasz? Jakiś debil się przypałętał, matko! Co on od ciebie chciał? - pospiesznie spakowałam książki do torby. Odwróciłam się. Miał zamknięte oczy. Nic nie mówił i z trudnością oddychał.
- Nathan! Nie!!!
Zaczęłam zdenerwowana płakać. Nie! Nie mógł umrzeć! Wyciągnęłam jego telefon z kieszeni. Na swoim nie miałam żadnych numerów do swoich nowych znajomych. Przecież po pogotowie nie mogłam zadzwonić!
Wyszukałam w kontaktach numer Angeliki. Wcisnęłam przycisk "zadzwoń". Cholera, przecież ona ma lekcje! Czy odbierze?
- Nathan, bez jaj, otwórz te oczy! Żyj, do cholery! - krzyczałam.
- Halo? Nathan? - głos Angeliki był bardzo zdziwiony i lekko zaniepokojony.
- Na Smoka! Angelika?
- Victoria? To ty? Dlaczego... - umilkła.
- Jestem w parku. Nathana ktoś pobił, jakiś facet, widziałam to! Matko kochana, on ledwo oddycha! Stracił przytomność!
- Smoku kochany! - Angelika była naprawdę przerażona. - Zaraz przyjdę! Cholera!
Rozłączyła się. Rozejrzałam się. Park był całkowicie opustoszały. Nathan leżał nieprzytomny, każdy oddech łapał z trudnością.
Nic nie jest idealne.
cdn
5 komentarzy:
ej, w najlepszym momencie skończyłaś :C ale świetne <3
kocham to <3
Ej no. W najlepszym momencie skończyłaś.Jakie to niesprawiedliwe.
Ale super,że długie! :D
Długie, cudnie :) Jest kilka literówek, ale to nic :)
Uwielbiam długie rozdziały. Cudnie :)
Prześlij komentarz