piątek, 16 marca 2012

XIII

- O co chodzi z tymi karteczkami? - zapytała anderka.
- Ach! To... to... hm... - wyjąkałam.
- Torby Victorii dziwnym sposobem zostały dostarczone już wczoraj wieczorem, a w jednej z nich była kartka z tajemniczym napisem. Noa... to znaczy, anderko: czy któryś wysłannik dostał rozkaz dostarczenia bagaży? - Wyręczył mnie Harold.
- Nie - zaprzeczyła. - Nawet gdyby któryś z was miał taki rozkaz, to po co dawałby takie dziwne wiadomości? Co pisało na pierwszej?
- "Wyczekuj" - odparłam.
- A na tej?
- "Gotowa?"
- Interesujące. Drugie pytanie jest proste, kiedy zobaczyłaś tą karteczkę, co teraz trzymasz w ręku?
- Hm... wszyscy tutaj weszliście, obudził się Nathan, zaczął mówić coś o tym że widział Lucy, odwróciłam się, a pod drzwiami leżała ta kartka, więc ją podniosłam.
- Czyli ktoś musiał ją z nas podrzucić - skwitowała anderka. Nastała cisza. Wszyscy zaczęli spoglądać na siebie.
- To nonsens - burknął Harold. - Niby kto miałby to zrobić?
- Winny się tłumaczy - rzekł Andrew. Angelika potrąciła go łokciem.
- Co? Harold? W życiu! Na logikę, jakim cudem mógłby ją tam podrzucić, skoro cały czas siedział obok Nathana? - zaprotestowałam.
- On ostatni tutaj przyszedł... z tym swoim ordynarnym zachowaniem - powiedziała zniesmaczona anderka.
- To nie ja! - krzyknął Harold.
- To nie on- potwierdziłam spokojnie. - Cały czas go obserwowałam, nie miał żadnej karteczki.
- Obserwujesz go? - szepnęła Angelika. Zarumieniłam się.
- Bez podtekstów, okej? - odparłam.
- Uspokójcie się - zabrała głos Angelika. Mała, drobna osóbka z rudymi włosami i piegami, spojrzała na nas wszystkich. Potrafiła ona wywierać na wszystkich odpowiednie wpływy. Pozornie wyglądała na zwyczajną, słabiutką nastolatkę, jednak zawsze zachowywała zimną krew i najpierw myślała, a potem dopiero działała. Taka osoba w naszym wiecznie zestresowanym towarzystwie miała wartość milionów. - Zachowujecie się dziecinnie. Oskarżacie Harolda o takie coś? To facet, który ma łeb na karku. Zachowuje się jak doświadczona osoba dorosła, chyba nikt nie zaprzeczy.
- Dobra, skończ te swoje filozofie - zniecierpliwił się Andrew. - Jak nikt z nas, to kto?
- Hm... Nathan mówił, że widział Lucy - podsunął Harold. Nathan energicznie pokiwał głową.
- Śniło mu się. Tu nie było Lucy. Nikt jej nie widział. - odparłam.
- Była.
- Nie było jej tu.
- Cholera, była.
- Jak?
- Po prostu. Stała obok ciebie, Victoria.
- Nie stała.
- Stała. Potem wyszła drzwiami. Pewnie wtedy zostawiła karteczkę.
- Chcesz powiedzieć, że te karteczki zostawia Lucy? - Harold zamarł.
- A kto inny, jak nie ona?
- Do jasnej cholery, nie było jej tu! Ani wczoraj, ani dziś! NIGDY NIE POSTAWIŁA NOGI W MOIM DOMU! - krzyknęłam.
  Andrew złapał się za uszy.
- Nie drzyj się - burknął.
- Ależ Victorio, to całkiem prawdopodobne - powiedziała łagodnie Noa-Wier. - Lucy została opętana, czyli Zły Smok zostawił w jej duszy cząstkę swojej złej. Teraz ją tak jakby steruje. Nie myśli swoim mózgiem, nie żyje swoim sercem. Żyje n i m. Jest robotem. Narzędziem. Zły Smok może wszystko, dosłownie i w przenośni. Może również być widoczny tylko dla niektórych osób, może być duchem. Cóż, teraz na pewno jest duchem, bo inaczej nie zdołałby opętać Lucy. Nathan kocha Lucy, więc najbardziej prawdopodobne jest to, że ukazał się tylko Nathanowi.
- I zostawił karteczki, tak? Niewiarygodnie.
- Jego celem jest zastraszenie nas. Bawi się w kotka i myszkę.
- Smok czy Lucy? - Harold nie zrozumiał.
- I ona, i On. Na Smoka, uczę biologii! To musi wytłumaczyć wam któraś z adoratek.
- Jak można pomóc Lucy? - zapytała się Angelika.
- Przede wszystkim trzeba ją znaleźć. To będzie najtrudniejsze, bo nie wiemy, gdzie ona jest. Teraz cała Ametystiania jest zagrożona, nie wiemy, gdzie jest, co zamierza zrobić. Najgorsze co może, to złamać obietnicę, którą składa każdy Ametystianin. Ta obietnica jest na Smoka, czyli do końca życia.
- Na czym ona polega? - zainteresowałam się.
- Klękam przed najwyższym, najsilniejszym, najmocniejszym Smokiem i obiecuję Mu i Wam, że do końca swojego życia, w Ametystianii lub w świecie ludzkim, nie raczę nikomu wyjawić tajemnicy istnienia Ametystianii, co zdecydowałoby o końcu mojej ojczyzny.
- Kiedy można spotkać się z jakąś adoratką? - spytał się Harold.
- Mogę, a nawet muszę takie spotkanie wam zorganizować. Teraz losy Ametystianii leżą w waszych rękach. Wy najbardziej znacie Lucy. To wy musicie ją znaleźć. Co dalej zrobić, musicie sami zapytać się adoratek. Jutro w arquadzie powiem wam datę spotkania. Musimy to rozpocząć natychmiast. Jesteśmy zagrożeni. A ty - wskazała na mnie palcem - zwłaszcza. Jak powiedziałam ci już wcześniej, masz dar gimnastyczny, czyli jesteś doskonała we wszystkich dziedzinach sportu i walki. I do tego jesteś nam potrzebna. Żeby nam pomóc.
- Czyli Victoria jest kimś w rodzaju wysłannika w wersji żeńskiej - skwitował Harold.
- Dokładnie tak.
- Czyli jestem tutaj tylko dlatego, że jestem wam potrzebna, tak?
- Nie tylko. Przecież twoi rodzice też są Ametystianami. Jesteś dopiero piątą osobą w historii, która ma dar gimnastyczny. Rzadko kiedy zdarzają się osoby z jakimikolwiek darami, a jeśli już, są one dosyć wyszukane.
- Victoria pójdzie na ćwiczenia gimnastyczne już jutro? - zainteresował się Harold.
- Tak. Będzie miała napięty kalendarz.
- Super! - ucieszył się.- Będziemy chodzić na te same zajęcia!
- Ach tak? - zwątpiłam. - Przecież ja jestem dziewczyną, a ty facetem. Nie zamierzam się siłować z mięśniakami. Wątpię w ten swój "dar". Coś wam musiało się pomylić.
- Te ćwiczenia wyglądają zupełnie inaczej. Na każde dwie godziny przychodzą te same osoby, jest ich tylko pięć. Ty jesteś tą piątą. Jesteś w tej samej grupie, co ja!
- Skąd wiesz?
- Po pierwsze, jesteśmy znajomymi. Po drugie, jestem wysłannikiem a ty masz dar gimnastyczny, więc to chyba oczywiste, że się spotkamy. Po trzecie, u nas w grupie brakowało piątej osoby.
- Fajnie - uśmiechnęłam się. W głębi duszy naprawdę się ucieszyłam. - Przynajmniej nie będzie się nikt ze mnie śmiał.
- No, nie wiem - odparł z łobuzerskim uśmiechem.
- Okej - klasnęła w ręce Noa-Wier. - Czyli już wszystko ustalone, tak? Pozostaje nam kwestia taka, że jutro Victoria idzie pierwszy raz do arquady. Ktoś z was będzie musiał ją przypilnować, żeby w ogóle tam trafiła.
- Ja! - podniósł się Nathan. Wyglądał całkiem przytomnie.
- Ja nie mogę, muszę odpracować dwie godzinki za dzisiaj, a o szesnastej mamy te ćwiczenia - posmutniał Harold.
- Przecież ty już do szkoły nie chodzisz, dawno ją skończyłeś, emerycie - odparł Nathan.
- Ja ci dam emeryta! - rzekł Harold, udając, że dusi Nathana. - Mało który staruszek jest tak napakowany, jak ja!
- Tak, tak, ale błagam cię, puść mnie już, bo się zrzygam - odkaszlnął Nathan.
- Tylko nie na moją nową bluzkę - powiedział Harold, energicznie się odsuwając od przyjaciela.
- Victoria, o której jutro mam po ciebie wpaść? - Nathan zwrócił się do mnie i uśmiechnął się. Chyba pozbierał się do kupy. Posmarowany specjalnym kremem, nie miał już siniaków, a jego twarz wyglądała nieskazitelnie.
- Hm... a o której mamy lekcje?
- O dziewiątej.
- Gdzieś za dwadzieścia, co ty na to?
- Nie ma sprawy. Czyli już się zbieram - Nathan wstał z kanapy i lekko się zachwiał.
- Stoisz? - Harold pomógł Nathanowi wstać i podejść do drzwi. - Mam wrażenie, że chwiejesz się tak dlatego, że się upiłeś.
- Jestem czysty jak łza. Mam tylko dziwne wspomnienia.
- Wolę nie wiedzieć - zaśmiał się Harold.
  Harold. Sytuacja była naprawdę poważna, można powiedzieć, że wręcz drastyczna, a on zawsze roześmiany. Na świat spoglądał przez różowe okulary. Wieczny optymista.
  Nathan, Harold, Noa-Wier, Andrew i Angelika powoli wyszli z mojego domu i zostałam sama. Na zewnątrz było już ciemno. Ze stresu żołądek przypominał supełek, przez który nie mogę normalnie funkcjonować. W Ametystianii jestem zaledwie tydzień, a nie zdążyłam się nawet pocieszyć tutejszym życiem, który bardzo różni się od tego, w którym dotychczas żyłam. Ponoć jest łatwiej, ale ostatnie wydarzenia dały dowód, że tak nie jest. Religia SED (ciekawe, co to za skrót? Podczas planowanej wizyty z adoratkami będę musiała się o to podpytać, do Dragens Sulte nie mam czasu a nawet chęci, by zerknąć) jest bardzo skomplikowana, powstanie Ametystianii, napomknięcie o Diable i o Bogu, plus opętanie Lucy, która stała się marionetką w rękach... no właśnie, kogo? Gdzie ona jest? Co robi? Lub co TO z nią robi? Czy możliwe jest, że już przed moim pojawieniem się w tej krainie była opętana, tylko emocje, które nią targały, podczas mojej obecności nasiliły się, co poskutkowało negatywnie? Czy mój dar gimnastyczny, w który wątpiłam w 100%, pomoże? Będę damską wersją wysłannika? Czy ta kraina będzie istniała do końca mojej nauki w arquadzie? Czy to wszystko jest moja wina? Czy to wszystko nie jest przypadkiem snem? Może jestem gdzieś indziej?
  A Christopher? Eve? Na Smoka!
  W takich trudnych retorycznych pytaniach zasnęłam, owinięta kołdrą.

- Co robisz, Victorio?
- Próbuję rozwiązać ten supełek.
- Dlaczego?
- Jak tego nie rozwiążę, o n a mnie zabije.
- Kto cię zabije? Kto ci to powiedział?
- Ona.
- Ona, czyli kto?
- Nie znam jej imienia. Jest taka jakby... przezroczysta.
  Supełek był wielki, gigantyczny, największy, jaki ludzkie oczy mogły widzieć. I to jeszcze splątany z drobnych nitek! Cierpliwość zaczęła mi się kończyć, a zaczął we mnie wzrastać strach i przerażenie. Muszę go rozplątać! Jak tego nie zrobię, to ona mnie zabije!
  Tylko kim o n a mogłaby być?
- Masz jeszcze dziesięć minut. Albo sekund, jak kto woli - stanęła obok mnie. Zobaczyłam tylko czerwone glany. To ona? Spojrzałam w górę.
  Miała czarne włosy uplecione w gruby warkocz. Złowroga twarz. Szerokie, czarne spodnie. Najbardziej rzucał się w oczy nóż trzymany w jej ręku.
  Lucy chce mnie zabić. Przecież mam pomóc Ametystianom uwolnić się od złych mocy. Jestem ich jedyną i ostatnią nadzieją. Skoro mnie zabije, to zabije też... Ametystianię.
- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Nie rozwiązałaś.
  Wstrzymałam oddech.
- To koniec?
- Dla ciebie tak. Dla mnie to początek.
  Szarpnęła mój nadgarstek, na którym miałam bliznę. Przybliżyła nóż.
- Szybko czy wolno?
- Szybko.
  Zamknęłam oczy. Usłyszałam przerażający śmiech. O matko, co za okropieństwo, umierać z poczuciem porażki z tym śmiechem. Poczułam straszliwy, przeszywający ból w nadgarstku. Zaczęłam krzyczeć i jęczeć.  Oprócz mojego głosu słyszałam j e j śmiech. Śmiech tryumfu. śmiech ś m i e r c i.

  Obudziłam się z krzykiem. Spojrzałam na nadgarstek. Na Smoka, on krwawi! To niemożliwe! Przecież to był tylko sen! Czy wizja?
  Przyłożyłam kołdrę do krwawiącej rany. Spojrzałam się jej bliżej. To naprawdę dziwny widok. Krwawiła obficie, ale nie miała ani jednej ranki. Bolała.
  Cały czas słyszałam ten straszny śmiech, jakby z oddali. Jej zła twarz. Nóż przecinający nadgarstek i straszny ból, najstraszliwszy jaki może być. Ten ból przeniósł się ze wspomnieniami do realnego życia ze snu.
  Wniosek jest jeden. Nathan miał rację.
  Lucy tu była.
cdn

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Suuuuper,Kasia na smoka! Ty masz poprostu dar literacki ;D Kurdeee,no na Smoka!:*** Domiś

Anonimowy pisze...

Wiesz co Kaska ?! Ja za niedługo dostanę zawału jak dalej będziesz mnie tak w napięciu trzymała ! @_@ :< weeeez xd Wikusna

Nejtl pisze...

Kurczę, skąd Ty bierzesz te wszystkie pomysły? Jestem Ciekawa: co mniej więcej powiedział twój polonista - prócz tego, że będziesz pisarką -, gdy przeczytał opowiadanie?

adctu pisze...

z głowy ;D dałam mu tylko 3 pierwsze rozdziały, o reszcie, wgl o tym blogu nic nie wie. Hm, jest trochę z innego pokolenia, więc nie powaliło go to na kolana, bo trochę nie rozumiał paru rzeczy, jak np. jak Victoria mogła nagle pojawić się w Ametystianii. Na początku byłam trochę zirytowana, ale się ogarnęłam, bo to był tylko wstęp i nic dziwnego, że zadawał takie pytania. To wszystko wyjaśni się potem. Powiedział, żebym pisała dalej, bo mam jakąś tam umiejętność.

meg pisze...

Okej. Treść podoba mi się na maksa. Jednak, ja, jako twoja ukochana krytyczka mam kilka 'ale'.
1. "Ktoś musiał ją z nas podrzucić" - błąd szyku wyrazów w zdaniu. Powinno być: " Ktoś z nas musiał ją podrzucić."
2.Był fragment o Angelice i o tym, że ma "odpowiednie wpływy". Powinno raczej być "dobry wpływ" lub jak już koniecznie musi to "odpowiedni wpływ".
3. "Wy najbardziej znacie Lucy" - "Wy najlepiej znacie Lucy", znać można najlepiej, a nie najbardziej.
4. "Spojrzałam się jej bliżej. To naprawdę dziwny widok". Jeśli już, to po pierwsze albo "Przyjrzałam się jej bliżej" lub "Spojrzałam na nią". W drugim zdaniu brakuje mi orzeczenia, a z kontekstu nie można wywnioskować, jaki to czas. "To BYŁ naprawdę dziwny widok"
Dziękuję, skończyłam. Rozumiem, że pisząc tak długi rozdział można się pomylić, ale od czego masz mnie? :D

Anonimowy pisze...

kocham,kocham.kocham,kocham,kocham <3